Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Majdan / 06.06.2022
Jakub Pieńkowski

Naddniestrze czeka na rozkaz. Marionetka Kremla w czasie wojny w Ukrainie

Od końca kwietnia media wielokrotnie spekulowały, że Naddniestrze może posłużyć za pretekst do nowego ataku Rosji, którego celem będzie Mołdawia bądź obwód odeski. Posługiwały się przy tym sugestywnymi mapami Ukrainy, na których region ten zaznaczały takim samym bądź zbliżonym kolorem co Krym, marionetkowe donbaskie republiki i obszary zajęte w trakcie trwającej od 24 lutego inwazji.
Foto tytułowe
Obchody Dnia Zwycięstwa 9 maja 2018 roku w Tyraspolu, stolicy Naddniestrza (fot. Wikicommons)

Z tych jednoznacznych grafik nietrudno było wywnioskować, że siły ukraińskie broniące się na południu kraju zostaną wzięte w kleszcze przez uderzenie rosyjskie spod Chersonia i z Naddniestrza, które jest de facto protektoratem Rosji. Albo że posłuży ono do ataku na Mołdawię. Dotychczas to jednak nie nastąpiło i zapewne nie nastąpi bez przełomu na froncie rosyjsko-ukraińskim.

Rosyjskie groźby

O tym, że cele rosyjskiej agresji nie ograniczają się do Ukrainy i może ona dotknąć także Mołdawię, miało świadczyć nagranie, które w marcu pojawiło się w mediach. Korzystając z mapy Ukrainy, Alaksandr Łukaszenka omawiał na nim z dowództwem białoruskich sił zbrojnych cele kolejnych rosyjskich uderzeń. Jedna ze strzałek wiodła spod Odessy do Naddniestrza.

Innej poszlaki mołdawski dziennik „Timpul”, na który powoływały się następnie zachodnie media, dopatrywał się w piosence Olega Gazmanowa – barda putinowskiego reżimu – podczas propagandowego koncertu na Łużnikach z 18 marca. Słowa „Ukraina i Krym, Białoruś i Mołdawia to mój kraj” miały być nie tylko wyrazem tęsknoty za ZSRR, ale i zakreślać granice odbudowywanego imperium.

Jednak mimo początkowych porażek i upadku Chersonia ukraińska obrona na południowym zachodzie okrzepła. Oddaliło to perspektywę rychłego dotarcia wojsk rosyjskich pod Odessę. Co więcej, od prób desantu morskiego pod miastem dowództwo rosyjskiej marynarki odwiodła dobrze przygotowana ukraińska obrona wybrzeża, której ofiarą w połowie kwietnia padł flagowy okręt Floty Czarnomorskiej, krążownik rakietowy „Moskwa”.

Do groźby wejścia wojsk do Naddniestrza, a może i dalszego ataku na Mołdawię, Rosja powróciła pod koniec kwietnia. Zastępca dowódcy Centralnego Okręgu Wojskowego gen. Rustam Minnekajew na spotkaniu z kadrą kierowniczą przemysłu zbrojeniowego zakreślił rzekome cele drugiego etapu wojny przeciw Ukrainie – całkowite odcięcie jej od Morza Czarnego i przebicie korytarza do Naddniestrza. Bez większego znaczenia jest podane przez generała absurdalne uzasadnienie, że „są dowody na to, że mieszkająca tam rosyjskojęzyczna ludność jest prześladowana”. To stały argument rosyjskiej propagandy podnoszony dla usprawiedliwienia ingerencji w sprawy wewnętrzne państw na obszarze poradzieckim.

Relacje z podróży do separatystycznej republiki publikowane w serwisach internetowych ukazują Naddniestrze jako rosyjską prowincję. Na ulicach stołecznego Tyraspola powiewają biało-niebiesko-czerwone flagi, a bilbordy głoszą: „nasza siła w jedności z Rosją”. O Naddniestrzu da się powiedzieć niemal wszystko, ale na pewno nie to, że w jakikolwiek sposób prześladuje się tam rusofonów. Co więcej, jedynym językiem używanym w przestrzeni publicznej jest rosyjski, mimo że formalnie status urzędowych mają także ukraiński i mołdawski (rumuński zapisywany cyrylicą).

Gaboński ślad i świnka Peppa

Rosyjski generał mylił się lub kłamał, ale z pewnością nie żartował. O tym, że ludność Naddniestrza jest w zagrożeniu, miała świadczyć seria prowokacji z przełomu kwietnia i maja. Że to prowokacje, a nie prawdziwe ataki terrorystyczne, świadczy dobór celów i brak jakichkolwiek ofiar. Co prawda ostrzelano z granatników naddniestrzańskie Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego, ale 25 kwietnia, w prawosławny poniedziałek wielkanocny, gdy wiadomo było, że gmach stoi pusty. Zniszczono tylko biuro. Przybyłe na miejsce służby nie utrudniały mediom i zwykłym gapiom dojścia w pobliże budynku, aby mogli ocenić skalę zniszczeń.

Niedociągnięciem organizacyjnym operacji było użycie granatników RPG-27, których na wyposażeniu Ukraina nie ma, ale dysponują nimi Naddniestrze, Rosja, Jordania i Gabon. W rezultacie wśród mieszkańców republiki zaczęły krążyć żarty o rzekomym „gabońskim zamachu”.

Następnej nocy została ostrzelana jednostka wojskowa w podtyraspolskich Parkanach, a nazajutrz wysadzono w powietrze nadajniki w miejscowości Majak transmitujące audycje rosyjskiego radia publicznego Wiesti FM i należące do firmy Rosyjska Sieć Telewizyjna i Radiofoniczna.
Atmosferę strachu wśród mieszkańców Naddniestrza podgrzewało także kilkadziesiąt fałszywych alarmów o bombach, które rzekomo mieli podkładać w budynkach użyteczności publicznej „mołdawscy nacjonaliści”. Media donosiły o próbach kolejnych zamachów. Wśród nich najbardziej spektakularnym miał być kolejny atak na ośrodek w Majaku, tym razem przy użyciu drona, który 3 maja został jednak strącony przez naddniestrzańskie wojsko

Sprawców oczywiście nie znaleziono, choć rosyjskie media obwiniły za ataki Ukrainę. Działając tradycyjnie według zasady, że złodziej zawsze najgłośniej się domaga, by „łapać złodzieja”, Rosja potępiła prowokacje, uznając je za akty terroryzmu i próbę wciągnięcia Naddniestrza „w to, co się dzieje na Ukrainie”. Samo Naddniestrze było w tej kwestii jednak bardziej wstrzemięźliwe. Wadim Krasnosielski, prezydent samozwańczej republiki, stwierdził jedynie, że „ślady sprawców prowadzą na Ukrainę”, i poprosił tamtejszą prokuraturę o pomoc w śledztwie. Naddniestrzańscy śledczy szybko poczynili spore postępy – odnaleźli dmuchaną świnkę Peppę. Miała ona posłużyć rzekomym zamachowcom do oznaczenia miejsca na przygranicznym bezdrożu, w którym mieli oni bezpiecznie przekroczyć granicę, a następnie wrócić do Ukrainy.

Strach przed wojną

W reakcji na zamachy władze Naddniestrza wprowadziły najwyższy alarm zagrożenia terrorystycznego. Zabroniły używania dronów. Ustawiły na drogach blokady, na których służby przeprowadzały kontrole – w dzień wyrywkowe, w nocy wszystkich pojazdów. Odwołano zajęcia w szkołach i egzaminy końcowe, a nawet oficjalną paradę z okazji 9 maja. Równocześnie jednak kolejny raz zapewniły, że Naddniestrze jest nastawione pokojowo i z jego terytorium nie nastąpi atak przeciwko Ukrainie bądź Mołdawii, zaś doniesienia o mobilizacji czy ruchach wojsk w republice to tylko dezinformacja.

Naddniestrze obawia się jednak, że zostanie uwikłane w wojnę, choć tego bardzo nie chce. Konflikt najpewniej zakończyłby złotą erę panowania holdingu Sheriff. Założyło go w 1993 roku dwóch byłych oficerów KGB, Wiktor Guszan i Ilia Kazmały. Dzięki nieformalnym powiązaniom ze światem polityki, biznesu i przestępczości zorganizowanej Sheriff stopniowo przejmował całkowitą kontrolę nad gospodarką samozwańczej republiki. Jest właścicielem sieci supermarketów, stacji paliw, telewizji, domu wydawniczego, banku, salonu samochodowego, agencji reklamowej, firmy budowlanej, hotelu, zakładów branży spożywczej i fabryki KVINT produkującej słynną brandy. By zabezpieczyć swoją pozycję ekonomiczną, Sheriff przejął kontrolę nad życiem politycznym Naddniestrza, stając się wręcz jego właścicielem. Nawet prezydent jest z jego namaszczenia – Krasnosielski to były szef ochrony koncernu.

Położenie Naddniestrza z punktu widzenia Sheriffa jest idealne. Nieuregulowany status międzynarodowy, a jednocześnie możliwość prowadzenia handlu zagranicznego dzięki obejmującej Naddniestrze umowie o pogłębionej i kompleksowej strefie wolnego handlu między UE a Mołdawią, bliskość portu w Odessie oraz dostęp do darmowego gazu z Rosji – wszystko to pozwalało na robienie naprawdę intratnych, nie zawsze legalnych interesów. Szły one tak dobrze, że kierownictwo koncernu mogło sobie pozwolić na kaprys w postaci klubu piłkarskiego Sheriff Tyraspol, który nie tylko regularnie zdobywa mistrzostwo Mołdawii, ale w sezonie 2021/2022 wszedł do Ligi Mistrzów.
Stadion Sheriffa w Tyraspolu (fot. Wikicommons)

Sheriff gra przy tym na siebie, nierzadko wbrew interesom Kremla.
Zwykli mieszkańcy Naddniestrza, choć są podatni na rosyjską propagandę obecną w mediach i powtarzają frazesy o złym NATO i denazyfikacji Ukrainy, nie chcą wybierać między nią a Rosją. Postawę taką zajął nawet Andriej Safonow, jeden z ojców założycieli republiki, obecny w mediach piewca russkiego miru i Józefa Stalina.

Tłumaczy, że oba państwa są dla Naddniestrza bratnimi i nie może ono wystąpić przeciw żadnemu z nich ze względu na pamięć o pomocy z ich strony. Dzięki niej Naddniestrze latem 1992 roku obroniło swoją faktyczną niepodległość i odparło siły mołdawskiego wojska oraz policji, które usiłowały przywrócić kontrolę Kiszyniowa nad zbuntowanym regionem. Po stronie naddniestrzańskiej zginęło w walkach kilkaset osób, około tysiąca zostało rannych. Pamięć o tamtej wojnie i jej ofiarach jest ciągle żywa wśród mieszkańców republiki.

Potencjał naddniestrzański

Zapewnienia Krasnosielskiego i lęki mieszkańców na niewiele się jednak zdadzą, gdyż ewentualna decyzja o udziale Naddniestrza w wojnie nie zapadnie w Tyraspolu, ale w Moskwie.

W republice od czasów rozpadu ZSRR stacjonują wojska rosyjskie, formalnie składające się z dwóch kontyngentów. W zgodzie z prawem międzynarodowym, gdyż za pozwoleniem Mołdawii, stacjonują tam rosyjskie siły pokojowe. Nielegalna zaś jest Grupa Operacyjna Wojsk Rosyjskich – pozostałość po dawnej 14. Armii Radzieckiej – którą Rosja zobowiązała się wycofać już ponad 20 lat temu. Nie zrobiła tego jednak do dziś, powołując się na sprzeciw mieszkańców i władz Naddniestrza oraz potrzebę ochrony magazynów w Kołbasnej, gdzie znajduje się ok 20 tysięcy ton amunicji artyleryjskiej, w większości przeterminowanej i niezdatnej do transportu.

Siły rosyjskie liczą łącznie 1,5–2 tysiące żołnierzy. Poza ścisłym dowództwem kontyngenty te tworzą tak naprawdę mieszkańcy Naddniestrza z rosyjskim obywatelstwem – praktyka taka stała się koniecznością, od kiedy Ukraina w 2014 roku zamknęła swoje granice dla rosyjskich transportów. Naddniestrzańskie wojsko, siły MSW i bezpieki liczą 5–8 tys. ludzi. W praktyce rozdział między formacje rosyjskie a lokalne jest czysto formalny, a rotacja kadr między nimi to zjawisko nagminne.

Wojska rozmieszczone w Naddniestrzu są raczej lekko uzbrojone. To głównie piechota zmechanizowana, wyposażona w kołowe transportery opancerzone BTR różnych wersji. Wprawdzie są też siły pancerne, jednak to zaledwie 18 czołgów T-64, z których może połowa jest sprawna. Najpoważniejszym problemem w ewentualnej konfrontacji z armią ukraińską byłoby jednak morale. Całe szkolenie ideologiczno-patriotyczne wpajało bowiem rekrutom, że jeśli przyjdzie im kiedykolwiek walczyć, to będą bronić Naddniestrza przed Mołdawią i wspierającą ją Rumunią – w naddniestrzańskiej propagandzie Rumuni to krwiożerczy faszyści, a Kiszyniów jest ich wasalem, rumunizującym własny naród.

W Tyraspolu jest lotnisko z długim betonowym pasem startowym, potencjalnie idealnym dla ciężkich samolotów, które mogłyby zapewnić transport do Naddniestrza dodatkowych sił, zdolnych do otwarcia nowego frontu.

Problem w tym, że lotnisko od lat jest nieużywane i wymagałoby poważnego remontu. Położone jest blisko granicy, przez co podchodzące do niego maszyny musiałyby obniżać lot jeszcze nad terytorium Ukrainy, stając się łatwym celem dla jej obrony przeciwlotniczej. Jej siły zbrojne już zapowiedziały, że bez wahania zestrzelą każdą rosyjską maszynę usiłującą się przedrzeć do Tyraspola. Nie należy wątpić, że są zdeterminowane i mają środki, by tę groźbę spełnić.

Nie znaczy to jednak, że Ukraina ignoruje możliwość ataku dywersyjnego z Naddniestrza. Dlatego prewencyjnie zamknęła granicę i zabarykadowała drogi wyjazdowe, wysadziła także most kolejowy na linii Tyraspol–Odessa. Z pewnością przygotowała do zniszczenia także inne obiekty inżynieryjne, które mogliby wykorzystać napastnicy.

W samodzielnej konfrontacji z armią ukraińską siły rosyjskie i naddniestrzańskie nie miałyby większych szans. Głównym atutem Naddniestrza pozostaje to, że wiąże ono uwagę części wojska i służb bezpieczeństwa Ukrainy, które mogłyby być użyte do obrony przed Rosją na innych odcinkach frontu.

Co na to Mołdawia?

Konstytucyjne władze Mołdawii do wydarzeń w Naddniestrzu podchodzą na chłodno. Prezydent Maia Sandu uznała prowokacje za element rywalizacji wewnątrz tamtejszych elit, próbę zwiększenia wpływów przez frakcję jastrzębi. Władze mołdawskie konsekwentnie odrzucają tezę, że wojna mogłaby rozlać się także na kontrolowane przez nie terytorium. Gwarantem, że ten scenariusz się nie ziści, ma być neutralny status kraju, który został wpisany do konstytucji w 1994 roku w nadziei, że pomoże to pokojowo zreintegrować zbuntowane Naddniestrze i Gagauzję, obawiające się połączenia Mołdawii z Rumunią.

Nie jest pewne, czy mołdawskie siły zbrojne zdolne byłyby stawić inwazji z Naddniestrza skuteczny opór. Liczą one niespełna 4 tysiące żołnierzy i 10 tysięcy karabinierów. Technologicznie zatrzymały się wraz z rozpadem ZSRR. Nie mają lotnictwa bojowego, czołgów ani nowoczesnej broni przeciwlotniczej i przeciwpancernej. Ich budżet to ledwo 47 milionów dolarów, co starcza na wypłaty żołdu i wyżywienie, bo na pewno nie na zbrojenie. Wozy Humvee, które można zobaczyć przy okazji różnych parad i pokazów, to podarowany w 2014 roku amerykański demobil, mający ponad 20 lat. Zresztą jest ich tylko kilkadziesiąt, w sam raz na wyposażenie 22. Batalionu Pokojowego będącego pokazową jednostką eksportową, przeznaczoną do udziału w misjach międzynarodowych.

Nie jest też pewne, jaki jest stan morale, gdyż od przegranej wojny z 1992 roku kolejne władze prowadzą politykę moralnego rozbrojenia społeczeństwa i deprecjonowania w jego oczach prestiżu armii. Sandu podczas uroczystości z okazji powołania Sztabu Generalnego stwierdziła, że obecnie nie jest ona w stanie wywiązać się z obowiązku obrony kraju. Wprawdzie cennym wsparciem może się okazać zadeklarowana w maju przez UE i Wielką Brytanię pomoc w doposażeniu mołdawskiej armii, jednak ograniczeniem w tej kwestii może być obawa Mołdawii przed przyjęciem broni śmiercionośnej. Mógłby być to wygodny pretekst dla Moskwy, by oskarżać Kiszyniów o sprzeniewierzenie się neutralnemu statusowi kraju i dążenie do członkostwa w NATO.
Jakub Pieńkowski zajmuje się Rumunią, Bułgarią i Mołdawią w programie Europa Środkowa Polskiego Instytutu Spraw Międzynardowych. Studiował także politologię na Universitatea de Vest din Timişoara w Rumunii. Współautor cyklu książek: „Kwestie narodowościowe w Europie Środkowo-Wschodniej”

Reformy i dozbrojenie armii wymagają jednak czasu. Tym, co może Rosję skutecznie zniechęcić do ewentualnych prób wtargnięcia z Naddniestrza na tereny kontrolowane przez konstytucyjne władze Mołdawii, jest nie tylko postawa zachodnich partnerów, ale przede wszystkim ukraińskie gwarancje bezpieczeństwa. Za takie należy uznać wypowiedź Ołeksija Arestowycza – doradcy prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego – że Ukraina jest gotowa do interwencji w Naddniestrzu, ale dokona jej tylko na wyraźną prośbę Mołdawii.