Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Sotnia / 12.10.2022
Michał Żakowski

Dla Rosjan NATO to wróg. Zachód nie jest częścią mentalności społeczeństwa Rosji

Propaganda rosyjska działa tym efektywniej, także na Zachodzie, im łatwiej znajduje dla siebie jakiś fundament – traumy, kompleksy. Właśnie dlatego musimy wzmagać popyt na fakty, na dowody – Michałowi Żakowskiemu mówi rosyjski politolog Igor Grecki, kiedyś związany z Uniwersytetem w Petersburgu, a obecnie w ramach protestu przeciwko inwazji Rosji na Ukrainę przebywający na emigracji w Estonii. Pracuje jako Visiting Fellow w Międzynarodowym Centrum Obrony i Bezpieczeństwa w Tallinie.
Foto tytułowe
Po spotkaniu z Joe Bidenem w Genewie w 2021, Putin oskarżył NATO o wojskową aneksję Ukrainy (fot. Shutterstock)



Dlaczego Rosjanie nadal widzą NATO jako wroga swojego kraju? Jest to tylko efekt propagandy? Czy może dogłębnego przekonania o tym, że ktoś z zewnątrz zagraża bytowi Federacji Rosyjskiej?

Obecnie 82% Rosjan niechętnie odnosi się do NATO. To więcej niż średnia, która w ciągu ostatnich 30 lat wynosi około 60%. Najbardziej sceptyczny stosunek do Sojuszu ma oczywiście starsze pokolenie, które urodziło się i wychowało w czasach sowieckich. Ich światopogląd kształtował się podczas totalnej antyamerykańskiej propagandy. Badania opinii publicznej – w Związku Radzieckim systematycznie prowadzone od 1988 roku – pokazują, że pod koniec pieriestrojki, wizerunek i Zachodu, i NATO był lepszy. Np. według sondażu z marca 1991 roku 68% respondentów uważało, że Rosja powinna podążać ścieżką rozwiniętych krajów Zachodu, choć 44% uważało, że ma ona własną ścieżkę rozwoju. Moim zdaniem te wyniki świadczą raczej o nieświadomości Rosjan niż o świadomym wyborze.

Kiedy Związek Radziecki się rozpadł w 1992 roku, a lawina problemów gospodarczych przekreśliła szanse na poprawę standardów życia, kolejny sondaż pokazał, że zwolenników zachodniej ścieżki rozwoju jest tylko 16%, przeciwników 69%.

Czyli przekonanie do Zachodu jest utożsamiane z klęską tych ludzi?

Tak. Nie ma nic dziwnego w tym, że miejsce tych nadziei na szybką poprawę zajęła nostalgia za sowiecką stabilnością. Gdy zginęła wiara w zdolność odnalezienia się w nowym systemie, sympatia do Zachodu szybko osłabła. Rozczarowanie ogarnęło przede wszystkim tę wykształconą część rosyjskiego pokolenia, która pięć, sześć lat wcześniej poparła Michaiła Gorbaczowa. W warunkach kryzysu gospodarczego zaczęła widzieć wroga w Zachodzie.

Znany badacz rosyjski Aleksiej Lewinson wyjaśnił, że odrodzeniu strachu i nienawiści do NATO sprzyjały szczególne trudności w przystosowaniu tego typu ludzi do rzeczywistości rynkowej. Uważali oni, że Rosja powinna pozostać wielkim mocarstwem, nawet jeśli pogorszy to jej stosunki ze światem zewnętrznym. Moim zdaniem jest to wyraźna oznaka syndromu postimperialnego. W ten sposób Rosja wchodziła w epokę posowiecką – z nastrojami antyzachodnimi, antynatowskimi. Pamiętam, jak były minister do spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Andriej Kozyriew powiedział, że chociaż NATO nie jest przeciwnikiem Rosji, pogląd prozachodni nie jest częścią mentalności rosyjskiego społeczeństwa. Jest całkowicie obcy aparatowi administracyjnemu i siłom bezpieczeństwa.

W politycznym establishmencie byli tacy, którzy wierzyli w prawdopodobieństwo ataku ze strony NATO, ale zdecydowana większość elit zajęła po prostu stanowisko pragmatyczne, nie chcąc sprzeciwiać się opinii publicznej. Właśnie to, a nie poczucie militarnego zagrożenia, było przyczyną negatywnego stosunku rządu rosyjskiego do rozszerzenia NATO. W tej kwestii charakterystyczne jest zdanie Jewgienija Primakowa.

Kolejnego ministra spraw zagranicznych, bardzo poważanego wśród społeczeństwa oraz elit politycznych Rosji.

Tak. A wcześniej dyrektora GRU, czyli wywiadu zagranicznego. W październiku 1993 roku GRU opublikowało raport o stosunkach z NATO, w którym padło zdanie, że opinia publiczna kształtowała się w duchu antynatowskim – nie może się więc zmienić z dnia na dzień. Wtedy oczywiście antyzachodnie nastroje Rosjan zdezorientowanych załamaniem się gospodarki były kopalnią złota, która pozwalała zebrać duży kapitał polityczny w bardzo krótkim czasie. Oczywiście otoczenie Borysa Jelcyna bardzo dobrze o tym wiedziało.

Dlatego, gdy w sierpniu 1993 roku prezydent ogłosił, że Rosja nie będzie miała zastrzeżeń co do wejścia Polski i Czech do NATO, nagle atlantyści tacy jak Andriej Kozyriew czy Georgij Mamedow złapali się za głowy. Przecież eksploatacja społeczeństwa rosyjskiego otworzyła naprawdę gigantyczne możliwości.

Jelcyn i jego świta uważali, że byłoby to wielkim błędem, żeby oddać tę kartę w ręce swoich przeciwników. Sam prezydent zrozumiał to w grudniu 1993 roku, kiedy w wyborach parlamentarnych większość Rosjan niespodziewanie zagłosowała na NDPR Władimira Żyrinowskiego.

Nacjonalisty i komunisty.

Tak. NDPR wzywała do przywrócenia imperialnego, totalitarnego modelu państwa. Postrzegała ona NATO wyłącznie jako wroga.

Bezpośrednio po wyborach parlamentarnych, już w styczniu 1994 roku, na spotkaniu z ambasadorami Kozyriew wydał polecenie, aby troska o dobro mieszkańców byłych republik radzieckich oraz obecność armii rosyjskiej stały się priorytetem rosyjskiej polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej. Kozyriew tłumaczył to niebezpieczeństwem pozostawienia strategicznej próżni. To znaczy, że konkurentem na tej linii były Stany Zjednoczone oraz NATO. W ciągu kilku dni rząd rosyjski faktycznie zajął twardsze stanowisko, konfrontacyjne wobec Bośni, Iraku i innych miejsc. Z Kremla zaczęły wypływać oskarżenia o globalną hegemonię itd.

Kreml zawsze wzmacnia konfrontacyjną narrację, kiedy na horyzoncie pojawia się perspektywa utraty władzy.
John Mearsheimer z Uniwersytetu Chicago i Roger Cohen publicysta New York Timesa w 2014 r. (fot. Wikicommons)

John Mearsheimer z Uniwersytetu Chicago, ikona intelektualistów spod znaku realizmu politycznego, mówi dokładnie to, co pan przedstawił, na prestiżowych uczelniach typu Yale. A cokolwiek powie, to ma 27 milionów odsłon na YouTubie. On uważa, że rozszerzanie NATO prowokuje Władimira Putina: do aneksji Krymu, do wejścia do Donbasu, do okrutnej wojny z Ukrainą. To niesamowite, że jest to przyjmowane na Zachodzie jako naukowe spojrzenie na rzeczywistość rosyjską.

Takie spojrzenie jest dość popularne na Zachodzie, jednak nie trzeba go wyolbrzymiać. Argumentacja opiera się na tym, że to, co dzieje się na Ukrainie, było kolejną rundą długotrwałej geopolitycznej konfrontacji pomiędzy Wschodem a Zachodem. Zmusiło to Putina do „obrony” przed wpływem państw zachodnich. W Rosji Ukraina nie jest opisywana jako ofiara cierpiąca z powodu agresji Kremla, ale jako burzyciel pokoju, który ponosi pełną odpowiedzialność za zadarcie z Rosją.

To atrakcyjne dla niektórych intelektualistów i naukowców.

Najwyraźniej w dzisiejszej sympatii Richarda Sakwy dla Rosji Putina chodzi nie tylko o ideologiczne preferencje, ale o cel praktyczny. To może być zapełnienie pewnej niszy na rynku, przy świadomości, że wśród niektórych ugrupowań politycznych, często skrajnie lewicowych, anarchistów, globalistów, fanów Putina itd. istnieje w dużej mierze niezaspokojony popyt na bardziej zrównoważone spojrzenie na konflikt ukraińsko-rosyjski.

To zrównoważenie polega na tym: Mearsheimer proponuje, żeby Ukraina pozostała państwem neutralnym, by uznała to, że jej położenie geograficzne sytuuje ją tuż obok wielkiego mocarstwa, by wiedziała, że każdy jej ruch musi być w jakiś sposób oceniony przez Kreml. I na dodatek respektowałaby to. Czyli sama nie może podjąć decyzji np. o wejściu do NATO, co zresztą teraz się dzieje. Natomiast dla niego to wykluczone, tak nie wolno postępować, bo to drażni władców Kremla.

Co ciekawe, to sprzeczne z tym, co pisze sam Mearsheimer. Zgodnie z jego tzw. ofensywnym realizmem chodzi o samą naturę stosunków międzynarodowych, która sprawia, że państwa nieustannie szukają władzy i wpływów. Wielkie mocarstwa zachowują się tak nie dlatego, że mają jakieś wewnętrzną potrzebę dominacji, ale dlatego, że muszą ciągle szukać więcej władzy, jeśli chcą zmaksymalizować swoje szanse na przetrwanie. To znaczy, że Waszyngton musi iść do przodu teraz i musiał zwiększać swoje wpływy w latach 90., jednak tego nie robił.

Według Mearsheimera obecnie Waszyngton musi użyć wszystkiego, co ma, żeby wesprzeć Ukrainę. Jednak Zachód tego nie robi. Kiedy patrzymy np. na Berlin albo na Paryż czy nawet na ostrożny stosunek niektórych kół politycznych w Stanach Zjednoczonych, widzimy, że teoria Mearsheimera wcale nie działa. On woła Waszyngton do zmiany polityki w regionie, o powstrzymanie promocji demokracji, o powstrzymanie rozszerzenia NATO, aby nie konkurować z Rosją o wpływy na Ukrainie, bo jego słowa są sprzeczne z jego własną teorią.

Czyli Rosja musi walczyć o Ukrainę, żeby przeżyć?

Tak. Jednak Stany Zjednoczone też muszą walczyć, żeby zmaksymalizować swoje szanse. Czyli jeżeli dla jakiegoś państwa istnieje szansa zwiększenia swoich wpływów, to takie państwo musi to robić.

Pisze pan w swojej publikacji o propagandzie Rosyjskiej ["Russia's War in Ukraine: Russia's propaganda War" dla International Centre for Defence and Security in Estonia (przyp. red.)], która od września 2021 roku przygotowywała społeczeństwo rosyjskie do wojny z Ukrainą: „po spotkaniu z Joe Bidenem, Putin oskarżył NATO o wojskową aneksję Ukrainy”. Czyli już wtedy zaczęło się przygotowywanie wszystkich propagandowych ruchów, do tego, czego teraz jesteśmy świadkami.

Tak, to się zaczęło po spotkaniu Bidena z Putinem w Genewie. Ten drugi zrozumiał wtedy, że reakcja NATO na agresję nie będzie twarda. Zaczął wtedy szykować atak, a propaganda rosyjska zaczęła eksploatować taką narrację, że anektuje albo eksploatuje militarnie Ukrainę. Tego wcześniej nie było. Takie hasła można było usłyszeć pod koniec lat 90. w kołach prowojennych, nie z Kremla. Jednak we wrześniu zeszłego roku propaganda rosyjska zaczęła to powtarzać codziennie. W ciągu pół roku ta narracja powiększała szeregi Rosjan negatywnie nastawionych do NATO jako do zagrożenia. Celem tej narracji było usprawiedliwienie agresji rosyjskiej – że była to wojna odpowiadająca na aneksję militarną Ukrainy dokonaną przez NATO.

Wychodzi na to, że rosyjskie społeczeństwo niezmiennie widzi NATO jako wroga. Nawet wobec tego, co się dzieje na Ukrainie – wszystkich okropieństw, których dopuszcza się armia rosyjska, wobec ginących żołnierzy, wobec bezsensu tej wojny. Nic nie przekonuje Rosjan, że niekoniecznie russkij mir, a zachodnie reguły gry dają społeczeństwu większe możliwości.

Trudno przekonać starsze pokolenie Rosjan.

A młodych?

Młodych być może tak. Znaczna część młodzieży mieszkająca w dużych miastach sprzeciwia się tej wojnie. Jednak młodzież to około 22 miliony ludzi, podczas kiedy osób w wieku powyżej 55 lat jest około 43 miliony. Młodzieży jest za mało, żeby wywrzeć jakiś wpływ.

Ale młodzi Rosjanie są przeciwni tej wojnie, która dotyczy ich: wysłania ich na front. A niekoniecznie przeciwni temu, co się dzieje z Ukraińcami i ich rodzinami.

Putin opiera się w znacznym stopniu na starszym pokoleniu. Nie można pukać do drzwi, mając w rękach argumenty, bo te argumenty nie działają, kiedy przedstawia się je przedstawicielom starszego pokolenia. Stosunek starszego pokolenia do Ukrainy, do władzy, do wszystkiego, co się dzieje wokół nich, porównałbym do stosunku religijnego. Młodzież natomiast ma zupełnie inny odbiór rzeczywistości.

Bardziej ateistyczny w tym kontekście?

W tym kontekście ateistyczny. Bardzo często zdarza się taka sytuacja, kiedy dzieci konfliktują się z rodzicami, z przedstawicielami starszego pokolenia. Ta wojna podzieliła bardzo dużo rodzin.

Iwan Pozner, były oficer KGB do spraw propagandy, obecnie prowadzi wykłady np. na Yale, opowiadając o tym, jak NATO przyczynia się do eskalacji wojennej z państwem, które posiada broń jądrową. To używany przez niego od kilku lat argument przeciwko „nieodpowiedzialnej” polityce Zachodu i NATO.

Nawiasem mówiąc, kiedy ta wojna się skończy, kwestia denuklearyzacji Rosji musi pojawić się na agendzie.

Propaganda rosyjska działa również w różnych państwach Zachodu, gdzie działa bardziej efektywnie, gdy istnieje jakiś popyt. Czyli kiedy znajduje ona dla siebie jakiś fundament – traumy, kompleksy. Propaganda rosyjska znajduje taki fundament wśród ludzi o poglądach skrajnie lewicowych oraz skrajnie prawicowych. Nie ma wątpliwości, że tacy ludzie są. To jest rzeczywistość, w której żyjemy.

To jest też jeden z elementów dezinformacji, która powoduje chaos informacyjny. Tak jak mityczna umowa pomiędzy Michaiłem Gorbaczowem a światem Zachodu, pod warunkiem, że zjednoczymy Niemcy, a NATO nie będzie się rozszerzało. Pozner się na nią powołuje, Mearsheimer również, jako na dowód, że Zachód zdradził umowę z Rosją: o nierozszerzanie NATO. Część ludzi po prostu to kupuje.

Kupuje dlatego, że jest na to popyt. O tej rzekomej umowie zostało napisanych wiele książek, nawet mimo tego, że sam Gorbaczow w 2013 roku powiedział, że nie było takiej rozmowy ani warunku, żeby NATO się nie rozszerzało. Właśnie dlatego, że istnieje groźba dezinformacji, musimy wzmagać popyt na fakty, na dowody.