Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Kindżał / 04.06.2023
Maciej Musiał

Górski Karabach nie zazna pokoju. Nikt nie chce iść na kompromis

Mimo licznych spotkań przedstawicieli Armenii i Azerbejdżanu strony nadal nie mogą dojść do konsensusu w kwestii przyszłego traktatu pokojowego. Rodzi to obawy, że państwa rozstrzygną sprawę Górskiego Karabachu w kolejnym konflikcie zbrojnym. Czy któryś z istotnych politycznych graczy będzie w stanie to powstrzymać?
Foto tytułowe
Spotkanie Prezydentów Rady Europejskiej, Armenii i Azerbejdżanu w Belgii 2022r. (Shutterstock)


Na początku stycznia odbyły się konferencje prasowe z udziałem premiera Republiki Armenii Nikola Paszinjana oraz prezydenta Azerbejdżanu Ilhama Alijewa, które pokazały, jaką wizję przyszłości Górskiego Karabachu mają dwaj politycy. Paszinjan z goryczą mówił mediom, że Federacja Rosyjska nie jest już gwarantem bezpieczeństwa na Kaukazie Południowym, a wręcz stwarza zagrożenie dla Armenii. Jego zdaniem pokój mógłby zaprowadzić jedynie kontyngent złożony z sił międzynarodowych, działający na mocy rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ. Mógłby on jednak wkroczyć dopiero po zakończeniu misji rosyjskich sił pokojowych. Taka postawa premiera Armenii wskazuje, że zależy mu na utrzymaniu status quo w regionie. Alijew natomiast powiedział wprost, że ten rok będzie ostatnią szansą dla Erywania na podpisanie traktatu pokojowego. Co w przeciwnym razie? Tego prezydent Azerbejdżanu jednoznacznie nie określił, ale dał do zrozumienia, kto w tym sporze jest silniejszy.

Misja rosyjskich sił pokojowych kończy się na początku listopada 2025 roku. Jeśli władze obu kaukaskich republik nie wyrażą aprobaty dla przedłużenia ich obecności o kolejne 5 lat, to będą one miały obowiązek opuścić Górski Karabach. W tym momencie Baku nie popiera przedłużenia mandatu tzw. mirotworców. Jeśli nie zmieni zdania, to nic nie będzie stało na przeszkodzie, aby pod koniec 2025 roku wojska azerbejdżańskie wkroczyły na sporny teren. De iure Górski Karabach jest terytorium Azerbejdżanu, nad którym jednak de facto nie sprawuje on kontroli. Rządzą tam nieuznawane przez społeczność międzynarodową władze quasi-republiki Górskiego Karabachu. W przypadku nowej odsłony konfliktu zbrojnego mieszkający tam Ormianie będą mogli liczyć tylko na siebie.


Dalsza ekskalacja na Kaukazie Południowym


Ponad półtora roku po podpisaniu traktatu o zawieszeniu broni pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem (9 listopada 2020 roku) doszło do kolejnej eskalacji na Kaukazie Południowym. 8 marca 2022 roku Azerbejdżan na prawie cały miesiąc odciął karabaskich Ormian od dostaw gazu. Temperatura w tym czasie utrzymywała się poniżej zera. Baku tłumaczyło, że doszło do awarii instalacji przesyłowej, a naprawa usterki nie będzie prosta. 24 marca doszło z kolei do wymiany ognia pomiędzy wojskiem azerbejdżańskim a karabaskimi siłami samoobrony. Azerbejdżanie zajęli wieś Farruch oraz pobliskie wzgórze. Dopiero interwencja mirotworców wstrzymała dalsze walki. Ostatecznie dostawy gazu do Karabachu przywrócono 29 marca, ale wojsko azerbejdżańskie nie opuściło zajętych pozycji.


Najpoważniejsza eskalacja nastąpiła jednak jesienią. W nocy z 12 na 13 września wojsko Azerbejdżanu przeprowadziło ostrzał przygranicznych armeńskich prowincji – Gegharkuniku, Wajoc Dzoru i Sjuniku – używając ciężkiej artylerii oraz dronów. Starcia objęły terytorium nie Górskiego Karabachu, a Republiki Armenii. Zniszczenia dotknęły takie miasta jak Wardenis, Goris, Dżermuk i Kapan. W wyniku dwudniowych walk zginęło kilkuset żołnierzy obu stron, a Azerbejdżan zajął 10 kilometrów kwadratowych Armenii i nadal je okupuje.

Nie jest to pierwszy przypadek utraty terytorium przez Republikę Armenii po rozejmie z 9 listopada 2020 roku. W maju 2021 roku armia azerbejdżańska przeprowadziła agresję na armeńską granicę w rejonie Sjunik oraz Gegharkunik. W wyniku tych działań Azerbejdżan zajął 40 kilometrów kwadratowych Armenii. Daje to w sumie 50 kilometrów kwadratowych armeńskiej ziemi pod azerbejdżańską kontrolą.

Obecnie obserwujemy kolejną odsłonę eskalacji. Od 12 grudnia trwa blokada korytarza laczyńskiego, czyli pasma drogowego, które łączy Republikę Armenii z quasi-republiką karabaską. Oficjalna wersja władz w Baku mówi o tym, że żadnej blokady korytarza nie ma. Do 23 kwietnia trwały jedynie demonstracje z udziałem azerbejdżańskich ekologów, którzy byli zaniepokojeni degradacją środowiska Karabachu. Żadna niezależna organizacja nie byłaby jednak w stanie przeprowadzić takich działań w autorytarnie rządzonym Azerbejdżanie. Całe przedsięwzięcie zostało zorganizowane przez władze państwowe. Świadczy o tym to, co wydarzyło się po 23 kwietnia. Azerbejdżańskie wojsko ustanowiło punkty kontrole w korytarzu laczyńskim, przy biernej postawie Rosji. Zdaniem Erywania decyzja ta łamie punkt zawieszenia broni z 9 listopada 2020 roku. Według niego kontrolę w korytarzu laczyńskim powinni pełnić wyłącznie rosyjscy mirotworcy. To oni mają być gwarantem swobodnego przepływu ludzi i towarów w tym rejonie. Unia Europejska oraz USA wydały oświadczenia, że decyzje Azerbejdżanu w korytarzu laczyńskim szkodą procesowi pokojowemu. Prezydent Alijew stoi na stanowisku, że sytuacja wokół Karabachu oraz korytarza laczyńskiego to wewnętrzna sprawa Azerbejdżanu.


Władze quasi-republiki próbują zainteresować kryzysem społeczność międzynarodową, nawołując do nałożenia sankcji na Azerbejdżan. Nikt jednak nie kwapi się do tak drastycznych kroków. Tymczasem mieszkańcy od 17 stycznia muszą kupować część produktów spożywczych przy pomocy specjalnych kartek, mają ograniczony dostęp do leków oraz paliwa. Na domiar złego co jakiś czas są odcinani od dostaw gazu. Pomoc humanitarna dociera wyłącznie za pośrednictwem Czerwonego Krzyża oraz rosyjskich transportów. Rodzi to groźbę kryzysu humanitarnego w rejonie zamieszkanym przez około 120 tysięcy ludzi, w tym 30 tysięcy dzieci i 20 tysięcy seniorów.

Od końca marca ze zmienną intensywnością trwa wymiana ognia na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej. Strony używają artylerii, moździerzy oraz dronów. Do starć dochodzi nie tylko w obrębie Górskiego Karabachu, a Republiki Armenii, co narusza jej integralność terytorialną. Do intensywnych walk doszło m.in. w pobliżu kopalni złota nieopodal miejscowości Sotk w prowincji Gegharkunik.


Zdradzony sojusznik


„W OUBZ pojawiła się obawa, że Armenia może opuścić organizację. Ale odpowiedziałem, że w Armenii istnieje obawa, że to OUBZ opuści Armenię” – powiedział pod koniec września ubiegłego roku premier Nikol Paszinjan podczas wywiadu dla Kanału 1 armeńskiej telewizji publicznej. Tymi słowami dał do zrozumienia, że Armenia czuje się oszukana przez Rosję oraz pozostałe państwa członkowskie Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ). W trakcie wrześniowej agresji Azerbejdżanu na Armenię premier Paszinjan powołał się na 4 artykuł traktatu karty OUBZ, w myśl którego w przypadku agresji na jeden z krajów członkowskich pozostałe niezwłocznie udzielą pomocy, w tym wojskowej. Nic takiego się nie stało.

Aby wyrazić swoje niezadowolenie, podczas listopadowego szczytu OUBZ Paszinjan jako jedyny z przywódców państw stron nie podpisał się pod dokumentami, które miały określić pomoc dla Armenii po wrześniowej azerbejdżańskiej agresji. Uznał, że ustalenia są niewystarczające, ponieważ nie wskazywały jednoznacznie, że agresorem był Azerbejdżan, a potencjalna misja obserwacyjna wydelegowana przez OUBZ to jego zdaniem za mało. Paszinjanowi zależało na tym, aby wojska azerbejdżańskie zaprzestały okupacji przygranicznych terytoriów Republiki Armenii. Drugi raz armeński prezes rady ministrów zademonstrował sprzeciw wobec Rosji oraz OUBZ 10 stycznia na konferencji z udziałem mediów. Zaprzeczył, jakoby na terenie Armenii miały się odbyć wojskowe manewry w ramach układu, mimo że rosyjski MON ogłosił je oficjalnie 1 stycznia. Cała ta sytuacja pokazuje, że Armenia traktowana jest przez struktury OUBZ jak kraj drugiej kategorii.

Rozgoryczenia nie kryją Ormianie, przekonani, że w kolejnym konflikcie z Azerbejdżanem nie ma co liczyć na pomoc Rosjan. 8 stycznia aktywiści związani z Narodowym Sojuszem Demokratycznym – prozachodnią partią nacjonalistyczną – zablokowali drogę dojazdową do rosyjskiej bazy wojskowej w Giumri (zachodnia część Armenii) i wezwali Rosjan do interwencji w korytarzu laczyńskim. W trakcie blokady pojawiły się treści antyrosyjskie oraz hasła określające rosyjskich żołnierzy mianem okupantów. Zgromadzenie zostało rozwiązane przez władze. Zmiana nastrojów społecznych w Armenii względem Rosji jest widoczna. Nowy ogólnokrajowy sondaż przeprowadzony w marcu w Armenii przez Center for Insights in Survey Research (CISR) Międzynarodowego Instytutu Republikańskiego (IRI) zadał respondentom pytanie: „Jak oceniasz obecny stan relacji między Armenią a Rosją?”. W październiku 2019 roku 93% respondentów oceniała relacje pozytywnie, a tylko 6% negatywnie. W marcu obecnego roku stosunek ten wyniósł 50% do 49%.

Mimo to, jeśli starcia na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej będą się powtarzały i eskalowały sytuację w regionie, premier Paszinjan może ugiąć się pod tą presją i dać zielone światło dla misji obserwacyjnej OUBZ na terenie swojego kraju. Gotowość do jej zorganizowania wyrażają władze rosyjskie oraz przedstawicielstwo organizacji. Wszystko zależy od tego, jaką decyzję podejmą władzę w Erywaniu. Co jeśli to rozwiązanie nie zda rezultatu? „Armenia opuści OUBZ, jeśli okaże się, że to OUBZ opuściło Armenię. Jest to możliwe, jeśli organizacja stanie się niefunkcjonalna. Wtedy będziemy musieli samodzielnie rozwiązać nasze problemy związane z bezpieczeństwem” – powiedział 22 maja premier Nikol Paszinjan podczas konferencji prasowej.


Rosnący apetyt Azerbejdżanu


Odzyskanie Górskiego Karabachu jest jednym z głównych celów polityki prezydenta Ilhama Alijewa. Do tej pory udało mu się to osiągnąć połowicznie. W wyniku wojny 44-dniowej (27 września – 9 listopada 2020 roku) odzyskał kontrolę nad terenami przyległymi do Górskiego Karabachu oraz nad skrawkiem Karabachu właściwego, wraz z miastem Şuşa. Wcześniej terytoria te kontrolowali karabascy Ormianie, mimo że tereny okalające Karabach nigdy nie wchodziły w skład Górnokarabaskiego Okręgu Autonomicznego. Tworu powstałego decyzją władz radzieckich, a będącego częścią radzieckiego Azerbejdżanu.

(Wikipedia)
Odzyskane tereny znajdowały się pod kontrolą władz w Stepanakercie od 1994 roku, czyli zawieszenia broni kończącego działania wojenne w latach 1991–1994. W ich wyniku obszary te opuściło ponad 600 tysięcy Azerów, niemogących wrócić do zniszczczonych domów oraz obawiających się represji ze strony Ormian. Wielu do dzisiaj mieszka w prowizorycznych obozach albo mieszkaniach socjalnych. Możliwość powrotu do odbudowanej, ojczystej ziemi ma im dać namiastkę normalności oraz zadośćuczynić krzywdom, jakich doznali, stając się uchodźcami wewnętrznymi.

W połowie lipca 2022 roku pierwsze azerskie rodziny wróciły na teren Górskiego Karabachu, by zamieszkać w opuszczonej 30 lat wcześniej wiosce, Aghali, odzyskanej w wyniku wojny 44-dniowej. Oczkiem w głowie władz pozostaje odbudowa dwóch miast – Şuşy oraz Ağdamu. Pierwsze z nich stało się na mocy prezydenckiego dekretu azerbejdżańską stolicą kultury, drugie ma się ponownie stać siedzibą czołowego klubu piłkarskiego – Karabach FK, zwanego potocznie Karabach Ağdam. Do połowy XIX wieku Şuşa była jednym z centrów kulturowych szyickich Turków, którzy potem określili się Azerbejdżanami. To w Şuşie kwitła poezja, sztuka oraz architektura. Tu tworzył m.in. poeta Molla Panah Vagif uważany za twórcę nowoczesnego, literackiego języka azerbejdżańskiego. Natomiast Ağdam liczący w przeszłości około 150 tysięcy mieszkańców był ważnym ośrodkiem przemysłowym w regionie. Miasto to zostało doszczętnie zniszczone, a mieszkańcy opuścili je.

Azerbejdżan próbuje prowadzić negocjacje z władzami Republiki Górskiego Karabachu. Przyjmują one jednak formę dyktatu. „Ormianie mieszkający w Karabachu muszą albo przyjąć obywatelstwo azerbejdżańskie, albo poszukać sobie innego miejsca do życia”. Tymi słowami zwrócił się do władz w Stepanakercie prezydent Ilham Alijew 18 kwietnia w trakcie rozmowy w państwowej telewizji AzTV. Taka polityka Baku grozi azerbejdżanizacją miejscowej ludności. Azerbejdżan nie ustanowi na tym terenie żadnej autonomii. Nie będzie dwujęzycznych nazw miejscowości, a językiem urzędowym stanie się wyłącznie azerbejżański. Ormianie będą woleli opuścić te ziemie albo walczyć o nie do końca. Potwierdzają to słowa, które wypowiedział 23 maja w orędziu prezydent quasi-republiki Górskiego Karabachu Arajik Harutiunjan: „Arcach nie był i nie będzie częścią Azerbejdżanu, bo taka jest wola naszego narodu, który ma dość determinacji, by walczyć o swoje prawa”.

Kolejnym celem Alijewa jest uzyskanie bezpośredniego połączenia lądowego pomiędzy właściwym Azerbejdżanem a Nachiczewańską Republiką Autonomiczną. To azerbejdżańska enklawa granicząca od północy i wschodu z Armenią, z Iranem od południowego zachodu i z Turcją od zachodu. Alijew żąda wybudowania drogi biegnącej przez armeńską prowincję Sjunik, zwaną historycznie przez Azerbejdżan Zangezurem. Zdaniem Baku 9 punkt zawieszenia broni zawartego po wojnie 44-dniowej jasno dotyczy szlaku komunikacyjnego łączącego bezpośrednio Azerbejdżan z jego enklawą pod jego wyłączną kontrolą. Zupełnie inny punkt widzenia mają Armenia i Rosja. Ich zdaniem Azerbejdżanie powinni móc swobodnie podróżować do Nachiczewanu przez prowincję Sjunik, ale szlakiem pod kontrolą armeńskich dróżników oraz rosyjskiej straży granicznej. „Realizacja korytarza Zangezur jest historyczną koniecznością. Czy Armenia tego chce, czy nie, tak się stanie” – stwierdził prezydent Alijew w trakcie wywiadu dla lokalnych mediów.

Odzyskanie kontroli nad Górskim Karabachem oraz uzyskanie lądowego szlaku komunikacyjnego z Nachiczewanem może nie zaspokoić apetytu Alijewa. Prezydent w trakcie grudniowego spotkania z intelektualistami z azerskiej diaspory w Iranie mówił wielokrotnie o krzywdzie, której Azerbejdżan doznał po I wojnie światowej. Ówczesna Demokratyczna Republika Azerbejdżanu, pierwsza muzułmańska demokracja na świecie, kontrolowała przez pewien moment wspomniany Zangezur, Górski Karabach oraz okoliczne terytoria jeziora Sewan. Radziecka Rosja położyła kres jej państwowości. Nowo utworzonej Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej przyznano Górski Karabach, będący terytorium autonomicznym oraz Nachiczewan, ale Zangezur (armeński Sjunik) przyznano radzieckiej Armenii.

Tym samym Azerbejdżanie z Nachiczewanu nie mieli bezpośredniego połączenia lądowego ze swoimi rodakami z Azerbejdżanu właściwego, a przeważający w Karabachu Ormianie znaleźli się pod jurysdykcją Baku. To ta sytuacja doprowadziła do wybuchu wojny armeńsko-azerbejdżańskiej o Górski Karabach w latach 1991–1994. I to ona determinuje dalszą politykę obu państw.

Najostrzej przeciwko azerbejdżańskiemu rewizjonizmowi zaprotestował Iran. Szukając przeciwwagi dla wpływów Turcji (wspierającej Azerbejdżan) w regionie, kraj ten stara się zacieśniać relacje z Armenią. Teheran powołał konsulat w Kapanie w prowincji Sjunik oraz przeprowadził w październiku ubiegłego roku manewry wojskowe w pobliżu granicy z Azerbejdżanem. W odpowiedzi przeprowadzone zostały również manewry turecko-azerbejdżańskie. Cień na relacje azerbejdżańsko-irańskie rzuca też atak terrorystyczny na azerbejdżańską ambasadę w Teheranie w styczniu tego roku oraz wydalanie przez oba państwa oskarżanych o szpiegostwo dyplomatów.


Posłuchaj podcastu:



Bezowocne rozmowy


W ubiegłym roku do armeńsko-azerbejdżańskich rozmów pokojowych obok Rosji aktywnie włączyły się Unia Europejska i Stany Zjednoczone. Przyczyniła się do tego rosyjska inwazja na Ukrainę. Zachód uznał, że będzie to odpowiedni moment na wyparcie rosyjskich wpływów z Kaukazu Południowego. Pod jego auspicjami doszło do kilku spotkań z udziałem przywódców oraz polityków armeńskich i azerbejdżańskich. Taki obrót spraw pozwolił Baku oraz Erywaniowi szukać możliwości rozwiązania sporu nie tylko u Rosjan, co mogłoby pozwolić poluzować ich zależność od Moskwy.

Niestety żadna z zeszłorocznych rozmów nie pozwoliła wypracować projektu traktatu pokojowego. Do konsensusu nie doszły nawet powołane w tym celu komisje delimitacyjne, które miały raz na zawsze rozstrzygnąć spory terytorialne. Co gorsza, Alijew pierwotnie wykluczył z rozmów Radę Europejską, którą w rozmowach reprezentował jej przewodniczący Charles Michel. Baku nie spodobał się fakt, że premier Paszinjan chciał włączyć do unijnych negocjacji Emmanuela Macrona. Azerbejdżan postrzega Francję jako kraj sprzyjający Ormianom. (Odwołanie spotkania pod auspicjami Rady Europejskiej zaplanowanego na 7 grudnia ubiegłego roku nie przeszkodziło jednak Unii w zawieraniu nowych umów na dostawy surowców energetycznych z Azerbejdżanu).

Francja wielokrotnie deklarowała wsparcie dla integralności terytorialnej Armenii oraz zagwarantowania praw karabaskich Ormian. Na terenie kraju mieszka liczna, ponadpółmilionowa ormiańska diaspora. O jej głosy walczyli w zeszłym roku kandydaci na prezydenta Francji. To wszystko rzutuje na postawę Paryża wobec Armenii. W ubiegłym roku Macron zajął jednoznaczne stanowisko w temacie wojny 44-dniowej oraz strać na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej, oskarżając Baku o agresywną politykę wobec Erywania. Dodał też, że nie pozostawi Armenii osamotnionej.


Unia Europejska poczuwa się do dalszego monitorowania sytuacji na Kaukazie Południowym. Dlatego 23 stycznia ogłosiła kolejną misję obserwacyjną, której celem ma być zabezpieczenie ludności cywilnej na obszarach dotkniętych konfliktem w Armenii. W założeniach jej obecność ma się przyczynić do budowania zaufania między Armenią a Azerbejdżanem. W skład misji weszło ponad stu obserwatorów. W przeciwieństwie do rosyjskich mirotworców, nie są to siły wojskowe, a jedynie funkcjonariusze cywilni patrolujący granicę armeńsko-azerbejdżańską. Misja potrwa dwa lata. Niestety ma sprawować swój mandat wyłącznie na terytorium Armenii, ponieważ władze Azerbejdżanu nie wyraziły zgody, uznając ją za wymierzoną w swój kraj prowokację. Tym samym nie będzie mogła w pełni monitorować sytuacji na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej. Bruksela ma zatem związane ręce, a obecność misji nie przyczyniła się do zaprzestania wymiany ognia w pobliżu monitorowanych obszarów.

Do zeszłorocznego dialogu armeńsko-azerbejdżańskiego niewiele wniosła też Grupa Mińska. Wyspecjalizowana komórka OBWE została utworzona w 1992 roku w celu rozwiązania sporu o Górski Karabach. W jej skład weszły Francja, Rosja i Stany Zjednoczone. Azerbejdżan uważa Grupę Mińską za martwą instytucję, twierdząc, że dotychczasowe negocjacje jedynie zamroziły konflikt i oddaliły perspektywę odzyskania kontroli nad Górskim Karabachem przez Baku (i trudno odmówić mu przynajmniej częściowej racji). Rosyjska inwazja na Ukrainę doszczętnie sparaliżowała działalność Grupy Mińskiej.

Przedstawiciele Erywania oraz Baku wrócili w maju do stołu negocjacyjnego. W dniach 1–4 maja ministrowie spraw zagranicznych Armenii oraz Azerbejdżanu udali się na rozmowy pokojowe do Waszyngtonu, natomiast 14 maja do Brukseli na spotkanie z Charlesem Michelem przybyli Ilham Alijew i Nikol Paszinjan. Nie bez echa przeszły też trójstronne rozmowy w Moskwie z udziałem ministrów spraw zagranicznych Rosji, Armenii i Azerbejdżanu 19 maja oraz przywódców tych państw 25 maja. Zadeklarowane na tych spotkaniach wzajemne uznanie integralności terytorialnej to pozytywny krok w kierunku dalszych rozmów pokojowych. Natomiast strony nadal nie są w stanie porozumieć się w dwóch istotnych kwestiach: przyszłego statusu ludności ormiańskiej w Karabachu oraz formy odblokowania szlaków komunikacyjnych na Kaukazie Południowym. Czy będą w stanie zawrzeć porozumienie pokojowe bez rozstrzygnięcia tych kwestii? Nie.


Wzmożone zbrojenia


Armenia i Azerbejdżan znajdują się w światowej czołówce pod względem odsetka PKB przeznaczanego na armię: Erywań w zeszłym roku wydał na wojsko prawie 4,5% PKB, o wiele bogatsze Baku prawie 5,3%. W 2023 roku oba kraje zwiększyły wydatki na ten cel, więc na rozładowanie napięcia w rejonie się nie zanosi. Armenia podniosła budżet do poziomu 1,28 mld dolarów, czyli o prawie 50% więcej w stosunku do roku poprzedniego. Wydatki Azerbejdżanu na armię również wzrosną, ale nie tak skokowo. Wyniosą one około 3,1 mld dolarów. Armenii zależy na tym, by móc w pełni niezależnie bronić swojej integralności terytorialnej, ponieważ stacjonujące na jej terenie wojska rosyjskie tego nie zagwarantowały. Azerbejdżan natomiast bierze pod uwagę, że jedyną szansą na odzyskanie całkowitej kontroli nad Górskim Karabachem może być wykorzystanie środków militarnych.

Do tej pory Armenia kupowała najwięcej sprzętu wojskowego od Rosji, teraz jednak ma z tym poważny problem. Mimo opłacenia przez Erywań kontraktów o wartości około 100 milionów dolarów Moskwa nie jest w stanie lub nie chce realizować zamówień, bo boryka się z problemami niedoboru wyposażenia dla własnej armii. Armenia musiała szukać innych dostawców. Wybór padł na Indie, gdzie Erywań dokonał zakupów za 245 milionów dolarów, wrzucając do koszyka m.in. wyrzutnie rakiet Pinaka Mk1 o zasięgu 40 kilometrów, radary kontrabeteryjne Swathi służące do wykrywania wystrzelonych przez przeciwnika pocisków oraz drony rozpoznawcze DRDO Rustom. Do tego dochodzą rakiety przeciwpancerne oraz amunicja w ramach umowy pakietowej. Indie mają też pomóc w szkoleniu pilotów do rosyjskich myśliwców SU-30. Pomogłyby też opracowywać do nich uzbrojenie rodzimej produkcji.

Bardzo ważna dla armeńskiej armii była kwietniowa nowelizacja ustawy o służbie wojskowej, która umożliwi kobietom pełnić dobrowolną, sześciomiesięczną służbę wojskową. Potem będą mogły przejść na pięcioletni, profesjonalny kontrakt wojskowy.

Dla Azerbejdżanu głównymi dostawcami broni do tej pory były Rosja, Turcja oraz przede wszystkim Izrael. Istotnym zakupem była izraelska amunicja krążąca, która w 2020 roku dała przewagę, skutecznie neutralizując m.in. armeńskie rakietowe systemy przeciwlotnicze S-300. Bezcenne okazały się również popularne tureckie Bayraktary. Dalsza modernizacja armii azerbejdżańskiej zakłada jej przebudowę na wzór turecki. Tworzenie bardziej mobilnych, zaawansowanych technologicznie oddziałów, a nie opieranie się o masy poborowych. Mowa tu o siłach specjalnych oraz większym nasyceniu sił zbrojnych sprzętem ciężkim. W przeciwieństwie do Armenii, na terenie Azerbejdżanu nie stacjonują oficjalnie żadne wojska krajów trzecich.


Nikt nie będzie umierał za Stepanakert. Poza Ormianami


Żaden z istotnych graczy w regionie ani na świecie nie uznaje i nie zamierza uznać niepodległości Górskiego Karabachu. Wie o tym premier Paszinjan, który wielokrotnie mówił obywatelom, że legitymizacja władz w Stepanakercie, stolicy quasi-republiki, jest niemożliwa.

Po podpisaniu zawieszenia broni 9 listopada 2020 roku rozpoczęły się masowe demonstracje, ich uczestnicy wtargnęli nawet do parlamentu. Pobity został przewodniczący Zgromadzenia Narodowego, który trafił do szpitala. Największym zagrożeniem okazał się jednak planowany na 25 lutego 2021 roku wojskowy pucz, który miał na celu zmuszenie premiera do ustąpienia ze stanowiska. Został on w zawczasu wykryty, a szef sztabu generalnego sił zbrojnych Armenii, Onik Gasparjan, został zdymisjonowany.

Demonstracja w Baku 10 Listopada 2020r. (Shutterstock)

Mimo wygranych przederminowych wyborów w czerwcu 2021 roku Paszinjan nadal musi się liczyć z zagrożeniem ze strony demonstrantów, w dużej mierze inspirowanych przez dawny establishment polityczny powiązany z tzw. klanem karabaskim. Premier popadł też w konflikt z katolikosem Karekinem II, głową Kościoła ormiańskiego. Paszinjanowi dały się we znaki protesty z kwietnia ubiegłego roku, trwające prawie trzy miesiące, oraz wrześniowa próba szturmu na parlament. Tę ostatnią wywołało oświadczenie premiera na temat braku roszczeń do terytorium Azerbejdżanu. Słowa te padły w trakcie przygranicznych starć z armią azerbejdżańską. Paszinjan w tamtym momencie chciał zawrzeć pokój za wszelką cenę. Premier później wycofał się z tych słów.

Premier Nikol Paszinjan nadal trwa na stanowisku, że Republika Armenii obejmuje 29,8 tysięcy kilometrów kwadratowych. Tym samym nie uwzględnia w jej obrębie terenów quasi-państwa Republiki Górskiego Karabachu. Priorytetem dla władz armeńskich jest zapewnienie bezpieczeństwa karabaskim Ormianiom. Dla Baku jest to dalsza próba ingerowania w wewnętrzne sprawy Azerbejdżanu. Ten impas w negocjacjach może być nie do pogodzenia. Na tyle, że przyjęcie azerbejdżańskiego dyktatu przez Erywań mogłoby się skończyć utratą władzy przez Paszinjana. Jednej z nielicznych liczących się postaci armeńskiej polityki, która ma wolę prowadzić rozmowy pokojowe z Baku.

Premiera ratuje brak jakiejkolwiek alternatywy na krajowej scenie politycznej. Według ogólnokrajowego sondażu IRI rządzącą partię (Umowa Cywilna) popiera około 21% respondentów. Pozostałe ugrupowania balansują na granicy pięcioprocentowego progu wyborczego. Nie oznacza to jednak, że Armeńczycy nie są zaniepokojeni poczynaniami rządu. Za jego największe porażki w ciągu ostatnich sześciu miesięcy uznali kwestie związane z korytarzem laczyńskim (15% respondentów), zmianą polityki wobec Górskiego Karabachu (9%) oraz z bezpieczeństwem narodowym (8%).


Konflikt (nie) do rozwiązania?


Wszystkie rozmowy pokojowe, komisje delimitacyjne oraz szczyty z udziałem polityków Armenii i Azerbejdżanu nie poczyniły istotnych kroków w celu zawarcia umowy pokojowej między tymi dwoma państwami. Znajdują się one nadal w stanie wojny, przerywanym okresowymi zawieszeniami broni. Zawiodły USA i Francja, które nie są w stanie zmienić układu politycznego na Kaukazie Południowym, rozwiązać konfliktu o przynależność Górskiego Karabachu i reagować na kolejne prowokacyjne poczynania Azerbejdżanu. Zawiodła Rosja, której rola mediatora pomiędzy zwaśnionymi byłymi republikami sowieckimi pozwala utrzymać wpływy w regionie. Trudno się dziwić, że nic nie wskórała także Grupa Mińska, skoro jej stali członkowie są ze sobą skonfliktowani. Rosyjska inwazja na Ukrainę oraz niejednoznaczna postawa mocarstw w regionie tylko zachęciła Baku do agresywniejszej postawy.

Wojna 44-dniowa umocniła rosyjskie wpływy w regionie. Moskwa zdołała rozlokować w Górskim Karabachu własne siły pokojowe, przez co ani Armenia, ani Azerbejdżan nie kontrolują tego obszaru. Potencjalna misja międzynarodowych sił pokojowych jest niemożliwa, ponieważ nie zgadzają się na nią ani Rosja, ani Azerbejdżan. Jakakolwiek misja pokojowa stacjonująca w regionie utrzymuje jednocześnie status quo, czyli podważa integralność terytorialną Azerbejdżanu. Prezydent Alijew podtrzymuje swój sprzeciw wobec przedłużenia mandatu rosyjskiej misji pokojowej. Krótki konflikt zbrojny zagwarantował mu o wiele większy sukces niż trwające prawie 30 lat negocjacje.

Maciej Musiał - redaktor portalu Mówiąc Wprost. Z wykształcenia historyk. Specjalista ds. Kaukazu Południowego. Współautor książki Upadek Królestwa Armenii w latach 363-428. Armenia między Cesarstwem Rzymskim a Iranem Sasanidów.

Rosyjska misja pokojowa jest natomiast szansą dla Republiki Armenii. Dopóki na terenie Górskiego Karabachu stacjonują mirotworcy, dopóty Azerbejdżan nie przeprowadzi pełnoskalowej inwazji. Daje to Erywaniowi czas na prowadzenie dalszych negocjacji z Baku, ale przede wszystkim możliwość dokonywania zakupów sprzętu wojskowego. Premier Paszinjan jest świadom, że on i jego kraj znowu zostaną sami w trakcie kolejnej fazy tej wojny. Przyszłość Kaukazu Południowego rysuje się w ciemnych barwach prawie pewnej wojny i kolejnego kryzysu humanitarnego.