Czterdziestotysięczne, malutkie państwo, rządzone przez skorumpowany klan prezydenta Edwarda Kokojty’ego. Kraj, który nie jest w stanie sam się utrzymać, wyizolowany i zależny od sąsiada. Taka jest Osetia Południowa.
– Obywatelstwo… ciociu, jakie ja mam obywatelstwo? Co tu wpisać? – pyta młoda dziewczyna, wypełniając rosyjską kartę migracyjną. Kobieta w średnim wieku przygląda się blankietowi, konsultując się z innymi pasażerami. „Południowoosetyjskie”? Nie wiem zresztą. To jesteśmy niepodlegli, to znów mamy należeć do Rosji… – Jeśli masz nasz paszport, to wpisz „południowoosetyjskie” – niepodlegli jesteśmy przecież – śmieje się starszy pan z początku autobusu. Pozostali pasażerowie mają rosyjskie paszporty wewnętrzne (odpowiednik polskich dowodów osobistych). Przedsiębiorczy obywatel Osetii zachował na wszelki wypadek paszport południowoosetyjski oraz postarał się o rosyjski paszport zagraniczny, aby móc na przykład ofi cjalnie wjechać do Gruzji. Parlament gruziński zdecydował niedawno o wydawaniu mieszkańcom „zbuntowanych” prowincji „neutralnych” paszportów gruzińskich (bez symboliki). Praktyczny obywatel Osetii Południowej zapewne nie pogardziłby i tym dokumentem. Mniej przedsiębiorczy obywatel po dziś dzień identyfi kuje się z nieważnym już radzieckim paszportem wewnętrznym. Jadę nowym, czyściutkim busem z napisem: „Dla połączenia z Osetią Południową”. Dziennie kursuje kilka autobusów – fi nansowanych z budżetu rosyjskiego. Tak jak Osetia Południowa.