Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Imperium / 06.09.2023
Ludwika Włodek

W Kazachstanie wiele zmieniają, żeby wszystko zostało po staremu

Jeśli jakość życia zwykłych obywateli nie zacznie się podnosić proporcjonalnie do rosnącego bogactwa, w jakie opływa kazachska elita, możemy się spodziewać kolejnych protestów.
Foto tytułowe
Budynek administracji w Ałmaty po protestach na początku stycznia (fot. Shutterstock)

Kazachstan liczy straty po trwających ponad tydzień protestach. Oficjalna wersja głosi, że na kraj napadli zagraniczni terroryści, a spiskowcy, chcący obalić ustrój i prawowite władze, wszczęli jednocześnie bunt od środka. Dowodów na tę tezę brak. Jest jednak potrzebna, by wytłumaczyć, dlaczego w rezultacie pokojowo rozpoczętych demonstracji, których zarzewiem było – przypomnijmy – niezadowolenie ludności z powodu drastycznych podwyżek cen gazu, zginęło 225 osób, wielokrotnie więcej zostało rannych, a do aresztów trafiło ponad 10 tysięcy ludzi, w tym wielu dziennikarzy i aktywistów od lat działających na rzecz praw człowieka.

Jak donosi portal informacyjny Orda.kz, w samym tylko Ałmaty, największym mieście i byłej stolicy, trzeba będzie odbudować 243 gmachy, w tym 27 za państwowe pieniądze. Z budynków użyteczności publicznej aż dziesięć potrzebuje kapitalnego remontu. Najbardziej ucierpiał ratusz, czyli po kazachsku akimat. Zdjęcia jego wypalonego korpusu obiegły cały świat i stały się symbolem styczniowych wydarzeń, które wstrząsnęły państwem uchodzącym – zupełnie niesłusznie – za najbardziej stabilne w regionie.



Kłamstwa władzy


Liczy władza, policzmy więc i my, ile razy skłamała. Prezydent Kasym Żomart Tokajew, który dziś już może uznać, że wyszedł obronną ręką z całego zamieszania, robi wszystko, by zaprezentować się narodowi jako światły reformator. 11 stycznia, powołując nowy rząd, łagodnie, ale stanowczo potępił oligarchów bogacących się kosztem ludności i obiecał reformy.

Ale warto pamiętać, że jeszcze cztery dni wcześniej twierdził w orędziu do narodu, że „tak zwani «obrońcy praw człowieka» i «aktywiści» stawiają się ponad prawem i uważają, że wolno im się zbierać, gdzie im się podoba, i gadać, co chcą”. Dodał, że to przez nieodpowiedzialne działania tych osób policja nie ma czasu zajmować się ochroną porządku prawnego. Aktywistów obwinił też o to, że „nadużywają internetu”, na czym „cierpią interesy milionów obywateli i krajowych przedsiębiorców. A tym samym ogromne starty ponosi gospodarka oraz porządek społeczny i polityczny”. Nie wspomniał, że internet odłączyły władze, żeby utrudnić protestującym porozumiewanie się, a dziennikarzom – relacjonowanie tego, jak władza się z nimi obchodzi.

Dostało się też „niezależnym” (cudzysłów pochodzi oczywiście od Tokajewa) mediom i „zagranicznym” działaczom, „dalekim od rdzennych interesów naszego wieloetnicznego narodu”, za podżeganie do łamania prawa.
Prezydent Kasym Żomart Tokajew (fot. Shutterstock)

W czasie, gdy w wielu miastach mundurowi strzelali – wcale nie tylko do wandali rabujących sklepy i włamujących się do publicznych budynków, ale też do pokojowo protestujących demonstrantów – ten troskliwy reformator jakoś nie martwił się, że media nie mają jak relacjonować sytuacji, a jego współobywatele nawet nie mogą swoim rodzinom (często za granicą, bo przecież naród kazachski jest wieloetniczny, jak słusznie Tokajew zauważył) powiedzieć, że wszystko z nimi w porządku.

Z mundurami zresztą wiąże się kolejne kłamstwo władzy. Otóż w dniach największego zamieszania, pod koniec drugiego tygodnia stycznia, na ulicach Ałmaty pojawili się żołnierze w charakterystycznych niebieskich hełmach ONZ. Tymczasem Narody Zjednoczone żadnej pokojowej misji do Kazachstanu nie wysyłały. Jak wyjaśnił Radiu Azattyk Eric David, ekspert od prawa międzynarodowego, użycie wojsk odzianych w dystynkcje ONZ bez zezwolenia od organizacji jest poważnym naruszeniem nie tylko obyczajów, ale i norm międzynarodowych. Jeśli by udowodniono, że tacy żołnierze winni są śmierci lub poważnemu zranieniu kogoś, można by to wręcz uznać za zbrodnię wojenną w przypadku konfliktu międzynarodowego, a za lżejsze, ale wciąż poważne, przestępstwo w przypadku konfliktu wewnętrznego.

Przedstawiciel ministerstwa obrony Kazachstanu tłumaczył dziennikarzom, że sfotografowani 8 stycznia przez Associated Press żołnierze należeli do batalionu Kazbat – anglojęzycznej jednostki, która brała udział w różnych misjach pokojowych, ostatnio w Libii. Twierdził przy tym, że w Ałmaty nie działali w ramach żadnej misji ONZ, a użyto ich jedynie do „ochrony strategicznych obiektów, takich jak lotnisko i budynki rządowe” i że oprócz kasków nie mieli żadnego innego sprzętu ani odzieży oznaczonych jako oenzetowskie. Władze Kazachstanu najwyraźniej nie widzą problemu w tym, że wyprowadzając żołnierzy z dystynkcjami ONZ na ulice, gdzie trwa krwawa rozprawa z demonstrantami, poważnie podkopują zaufanie do całej idei „niebieskich hełmów”.


Kolejne kłamstwo władzy miało wyjątkowo krótkie nogi. 9 stycznia rano na stronach kazachskich mediów sprzyjających władzy pojawiło się nagranie, na którym opuchnięty, wyraźnie pobity młody człowiek zapewniał, że jest kirgiskim bezrobotnym, który za koło 200 dolarów zgodził się przyjechać do Ałmaty i wziąć udział w zamieszkach. Mówił, że ktoś kupił mu bilet na samolot, a gdy już dotarł do dawnej stolicy Kazachstanu, zawieziono go do mieszkania, w którym znajdowali się bezrobotni z Uzbekistanu i Tadżykistanu, z podobną misją jak on. Na demonstrację nie poszedł, bo się przestraszył, został aresztowany przez kazachską policję i oto zeznaje, co mu się przytrafiło.

Już po kilku godzinach stało się jasne, że człowiek z filmiku to nie żaden bezrobotny, a dość znany kirgiski pianista jazzowy Wikram Ruzachunow, który przyjechał do Kazachstanu na koncerty. Potwierdziła to jego rodzina, a sprawą zajął się kirgiski konsul. Za mężczyzną wstawiła się cała kirgiska wierchuszka władzy, łącznie z prezydentem Sadyrem Dżaparowem, który na Twitterze zapewniał, że Kirgistan nie zostawia swoich obywateli w potrzebie. Wkrótce Ruzachunow został zwolniony. Okazało się, że oprócz niego w Kazachstanie zatrzymano dziesiątki innych obywateli Kirgistanu.

Oczywiście całe to przedstawienie było potrzebne kazachskiej władzy, żeby potwierdzić sugestie o obcej agresji. Zagrywka tym bardziej perfidna, że zaledwie kilka dni wcześniej Kirgistan posłusznie wysłał do Kazachstanu kilkuset własnych żołnierzy, którzy w ramach utworzonej na wezwanie prezydenta Tokajewa misji pokojowej Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym mieli pomagać w zabezpieczaniu kazachskiego mienia publicznego w czasie zamieszek.


Rodzina idzie w odstawkę
Podstawą dla Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym jest podpisany niedługo po rozpadzie ZSRR tak zwany układ taszkencki. Oprócz obecnych członków (Rosji, Białorusi, Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu i Armenii) podpisały go jeszcze Uzbekistan, Azerbejdżan i Gruzja. Interwencja w Kazachstanie jest pierwszym przypadkiem wysłania przez państwa członkowskie wojsk do innego państwa członkowskiego. Odbyła się na podstawie artykułu 4 traktatu, który jednak głosi, że dla interwencji konieczna jest obca napaść. To tłumaczy, dlaczego prezydent Tokajew tak kurczowo trzyma się wersji o terrorystycznym napadzie z zagranicy.


Najprawdopodobniej całe lata zajmie ustalanie, co tak naprawdę działo się w tym kraju pomiędzy 2 a 10 stycznia 2022 roku. Nie do końca wiadomo, w jaki sposób pokojowe protesty przerodziły się w zamieszki, jakim cudem ludzie atakujący budynki użyteczności publicznej mieli broń, dlaczego przez kilkanaście godzin w środku drugiego tygodnia stycznia policja i inne służby porządkowe nic nie robiły i biernie przyglądały się eskalacji przemocy, a następnie przeszły do krwawego szturmu, w którym ucierpieli także niewinni obywatele, w tym czteroletnie dziecko. Tokajew najpierw mówił i tweetował o tym, że na Ałmaty napadło 20 tysięcy (!) zagranicznych bandytów, po czym nagle jego tweet zniknął. Chwilę później w oficjalnej narracji zaczął dominować wątek wewnętrznego spisku.

Tokajew nigdy nie powiedział, kto i dlaczego miałby przeciwko niemu spiskować, ale można się tego domyśleć po zmianach personalnych na najwyższych szczeblach władzy.
Przede wszystkim, odkąd zaczęły się niepokoje, aż do dziś kłuje w oczy nieobecność byłego prezydenta noszącego zaszczytny tytuł Ełbassy, czyli ojca narodu, Nursułtana Nazarbajewa. Co prawda 7 stycznia jego rzecznik zapewnił, że Ełbassy jest w kraju, rozmawia z prezydentem Tokajewem i z zagranicznymi partnerami. Gdy sytuacja była już w miarę opanowana, na Instagramie pojawił się post najmłodszej córki Nazarbajewa Aliji, która wyrażała współczucie rodzinom ofiar i dziękowała za wsparcie udzielane jej ojcu. Gdzie o tym wsparciu słyszała, już nie napisała, ale chyba trudno uznać, że tak odebrała wznoszone przez demonstrujących prawie od początku protestów hasło „Starcze, odejdź!”. Szybko ktoś sprawdził, że post Aliji Nazarbajewnej na Instagramie został napisany ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Niedługo potem konto znikło z sieci.
[br
Nursułtan Nazarbajew, były prezydent, Ełbassy, ojciec narodu i jego córka Dariga (fot. Shutterstock)

Słuch zaginął także o najstarszej córce Nazarbajewa, Daridze, posłance, która nie pojawiła się na posiedzeniach parlamentu. Nie było jej nawet na zaprzysiężeniu nowego rządu. Ponoć ma COVID, ale trudno to potwierdzić, bo jej asystenci i całe biuro poselskie milczą.

Więcej wiadomo o męskich członkach familii. Najpierw w odstawkę poszedł niespokrewniony z Nazarbajewem, ale bardzo mu bliski Karim Masimow, szef Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego (dawnego KGB). Trzy dni po dymisji, 8 stycznia, został aresztowany pod zarzutem zdrady. Dziś posadę w tej samej instytucji stracił jego pierwszy zastępca, a prywatnie bratanek Nazarbajewa Samat Abisz.

Ze stanowiskami w firmach związanych z sektorem wydobywczym, czyli najbardziej intratnym biznesem w kraju, pożegnali się w ostatnich dniach także dwaj zięciowie byłego prezydenta. Mąż Darigi (nieoficjalny, bo nigdy publicznie nie potwierdzili informacji o ślubie) Kajrat Szaripbajew przestał być przedstawicielem zarządu firmy Kazachgaz, a mąż jej siostry Aliji, Diszman Dosanow zakończył swoją sześcioletnią przygodę na stanowisku dyrektora generalnego innej ważnej spółki – KazTransOil. Czarne chmury zebrały się nad zajmującą się przetwórstwem odpadów firmą jego żony, samej Aliji Nazarbajewny. Tokajew w swoim przemówieniu w parlamencie 11 stycznia stwierdził, że nie powinna się tym zajmować prywatna firma mająca jednocześnie monopol na swoją działalność.


Najświeższe są doniesienia dotyczące męża średniej córki Nazarbajewa, Dinary – Timura Kulibajewa. Miał zrezygnować z przewodniczenia Kazachskiej Izbie Przedsiębiorców „Atameken”. Z trzech prezydenckich zięciów to on jest najbardziej znany i najbogatszy. Jego biznesów nie sposób zliczyć. Przed laty szefował całemu holdingowi Samruk-Kazyna, który jest czapą zrzeszającą wszystkie kazachskie przedsiębiorstwa, nad którymi ma kontrolę kazachski skarb państwa. Tamto stanowisko opuścił jednak dekadę temu, po poprzednich zamieszkach w Żanaozenie [Ludwika Włodek już pisała dla nas o tych wydarzeniach – przyp. red.].

Prezydenccy zięciowie stracili tylko po jednym z wielu stanowisk, jakie sprawowali, a ich realne wpływy sięgają głębiej niż oficjalne posady. Kulibajew pełni przykładowo też funkcję przewodniczącego Kazachskiego Komitetu Olimpijskiego i Narodowej Federacji Boksu, a także zasiada we władzach rosyjskiego Gazpromu. Natomiast Dosanow jest między innymi przewodniczącym Narodowej Federacji Koszykówki.


Fundusz charytatywny


Nawet jeśli wzmocnionemu prezydentowi Tokajewowi uda się osłabić klan Nazarbajewa i odciąć jego najbardziej prominentnych członków od lukratywnych źródeł dochodów, wydaje się, że nie zmieni to samej natury systemu polityczno-gospodarczego, jaki w ciągu ostatnich 30 lat utworzył się w Kazachstanie. Obecny prezydent też jest jego częścią i czerpie z jego istnienia ogromne zyski.

Symptomatyczne, że według niego lekarstwem na bolączki Kazachstanu, ogromne nierówności społeczne i niedofinansowanie sfer, które mają realne przełożenie na jakość życia obywateli, ma być nie większa przejrzystość w relacjach miedzy państwem a biznesem, efektywniejsze zbieranie podatków bądź jasne procedury przyznawania państwowych kontraktów, lecz fundusz charytatywny Kazachstan Chalkyna (Dla Narodu Kazachstanu). Prezydent obwieścił, że najwięksi przedstawiciele kazachskiego biznesu i majętne osoby prywatne będą teraz wpłacać na niego pieniądze, które następnie zostaną użyte na takie dziedziny jak edukacja, służba zdrowia, kultura czy pomoc obywatelom w sytuacjach nadzwyczajnych. Zasady, na których kazachscy biznesmeni mają przeznaczać część swoich dochodów na fundusz, nie są jasne. Jasne jest natomiast to, ze latami niedofinasowanej służby zdrowia czy edukacji nie da się naprawiać za pomocą choćby najszczodrzejszych datków.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunkt w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.

Inne artykuły i podcasty Ludwiki Włodek

Jeśli poziom i jakość życia zwykłych obywateli nie zaczną się podnosić proporcjonalnie do bogactwa, w jakie opływa kazachska elita, nieważne, czy skupiona wokół Nazarbajewa, czy Tokajewa, możemy się przy najbliższej okazji spodziewać kolejnych protestów.

Artykuł został wznowiony. Pierwszy raz został opublikowany 18.01.2022