Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Moscoviada > Kreml / 28.01.2021
Kuba Benedyczak

Nawalny FAQ. Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o wrogu numer 1 Putina, ale baliście się zapytać

Nawalny przestał być wielkorusem i nacjonalistą, stał się bohaterem i demokratą. Za chwilę zostanie też męczennikiem. Wszystko to dzięki głupocie Kremla. Głupota Zachodu polega zaś na stworzeniu iluzji, że to wszystko prawda, a Nawalny przyniesie Rosji rewolucję.
Foto tytułowe
Aksiej Nawalny (Shutterstock)

17 stycznia Aleksiej Nawalny wrócił z Berlina do Rosji i od razu trafił do aresztu, gdzie czeka na rozprawę, w której może zostać skazany na kilka lat łagru. W jego obronie wybuchły kilkudziesięciotysięczne protesty w 122 rosyjskich miastach. Mieszkańcy takich miejscowości jak syberyjski Abakan w Chakasji po raz pierwszy w życiu zobaczyli manifestacje na własne oczy. Zachodnie media relacjonowały przybycie Nawalnego do Moskwy niemal z takim samym przejęciem, jak 27 lat temu powrót do ojczyzny Aleksandra Sołżenicyna. Oby Zachód nie rozczarował się nim tak samo, jak rozczarował się rosyjskim pisarzem, który przed powrotem był sumieniem ludzkości, lecz krótko po nim stał się Pobiedonoscewem współczesnej Rosji – nacjonalistą, antysemitą i autokratą.

Konstantin Pobiedonoscew – oberprokurator Świątobliwego Synodu Rządzącego w latach 1880–1905, jeden z czołowych ideologów rosyjskiego konserwatyzmu. Najbliższy doradca reakcyjnego cara Aleksandra III, przyjaciel Fiodora Dostojewskiego.
Dziś Nawalny w oczach Zachodu, bo niekoniecznie w oczach samych Rosjan, uosabia demokrację rosyjską, która jeszcze nigdy się nie zdarzyła, ale z nim zdarzyć się musi. Musi?

Kim jest Nawalny?

Najprzystojniejszym rosyjskim politykiem od czasów młodego Jelcyna. Ma prawie 1,9 m wzrostu, jest barczysty i proletariacko męski niczym poeta Majakowski. Podobnie jak Jelcyn – głośny, wygadany, pewny siebie i łakomy na władzę. Od pierwszego prezydenta Federacji Rosyjskiej odróżniają go dwie rzeczy – Nawalny praktycznie nie pije i jest okazem zdrowia: biega dziesięciokilometrowe dystanse, wyrzeźbił sobie kaloryfer. Żaden oficer z Łubianki mimo szczerych chęci nie złapał go jeszcze pijanego lub naćpanego. Nosi modne dżinsy, koszule casual, których rękawy zawsze podwija do łokci, a w wolnych chwilach zakłada fancy dresy. Jest kochającym mężem i ojcem dwójki dzieci. Wish you were Navalny, myśli niejedna Rosjanka, patrząc na swojego męża.

Nawalny mógłby być kandydatem Demokratów albo Republikanów na prezydenta. Doskonale sprawdziłby się w debatach, prawyborach i wiecach partyjnych. Lubi rozmawiać z nieznajomymi na ulicach i nigdy nie odmawia selfiaczka. Gdy po raz pierwszy przyjechał do Polski, powiedział, że Wiedźmin to ulubiona książka jego syna, a sam zachwycił się żurkiem. To ważna umiejętność; amerykański ambasador podobnie ogrzałby polskie serce. Siergiej Szojgu czy Władimir Putin podczas wizyty nad Wisłą pewnie poszliby do Muzeum II Wojny Światowej i zawracali gitarę bohaterstwem radzieckiej armii. I jeszcze jedno: sympatyczna, inteligentna i nowoczesna Julia Nawalna – dotychczas jedyna małżonka – o wiele lepiej prezentuje się od pozbawionej nazwiska i twarzy kochanki rozwiedzionego Putina.

Jak zaczynał Nawalny?

Od dziwacznej egzystencji półpolityka. W 2011 r. na łamach „Moskiewskiego Komsomolca” zadeklarował, że nie założy partii politycznej: „To bezmyślna strata czasu. Ja wybrałem inną drogę. Osłabienie legalnego poparcia Jednej Rosji – walka przeciwko żulikom i złodziejom – oto moja polityczna kampania, moja walka o władzę. O wiele bardziej efektywna niż każdej pojedynczej partii”. Nawalny zaczął nagłaśniać korupcję w spółkach państwowych i na szczytach władzy przez swoje platformy internetowe, które zyskały międzynarodowe uznanie i nagrody za innowacyjność. Do tego budował markę o nazwie „Aleksiej Nawalny” w mediach społecznościowych, dzięki czemu stał się jednym z najpopularniejszych wideoblogerów Rosji.

Dziś konto na Facebooku i YouTubie to jazda obowiązkowa, ale gdy anonimowy wówczas Nawalny zaczynał pod koniec pierwszej dekady XXI w., wcześniak PornHub był przez wiele państw skutecznie blokowany, a Gordon Brown twierdził, że gdyby wcześniej wynaleziono media społecznościowe, uchroniłyby one Rwandę przed ludobójstwem. Biedak z 10 Downing Street, nie przewidział, że Ramzan Kadyrow będzie uprawiał politykę przez Instagrama, Donald Trump przez Twittera, Hun Sen przez Facebooka, a ludobójstwo Rohindżów odbędzie się przy pomocy wszystkich tych narzędzi. Trendy doskonale natomiast wyczuwał Nawalny, budując wirtualne imperium antykorupcji.

Równolegle z podbojem Runetu Nawalny wymyślił, że ucywilizuje i włączy w politykę nacjonalistów. Po wyrzuceniu w 2007 r. z partii Jabłoko za ksenofobię założył ruch o wiele mówiącej nazwie Naród, m.in. ze znanym pisarzem i nacbolszewikiem Zacharem Prilepinem. Współorganizował też neofaszystowskie „Rosyjskie marsze”, gdzie na transparentach widniały same stare, sprawdzone hasła: Rosja dla Rosjan, Koniec okupacji – wolność rosyjskiej nacji! i podobne.

Nawalny uważa, że był to akt „obywatelskiego nacjonalizmu”. W rozmowach z Adamem Michnikiem (spisanych w książce Dialogi) przekonywał go, że nacjonaliści „popierali ideę, że każdy powinien mieć prawo wyboru. Wyszli z hasłami «Za demokrację!» i opowiadali się za reformą sądownictwa i wolnymi mediami. Tak, oczywiście wyglądają dziwnie, a ich wypowiedzi są często przerażające. Ale nadal uważam, że musimy prowadzić z nimi dialog. W przeciwnym razie władze łatwo przestawiają ich na program «przejęcia całego świata»”. Trudno powiedzieć, czy przekaz Nawalnego dotarł do organizacji zdelegalizowanych za programy antysemickie, ekstremistyczne i rasistowskie, a w łagodniejszej wersji euroazjatyckie, monarchistyczne i narodowe, ale być może liczą się dobre chęci.

(Shutterstock)
W 2013 r., gdy Nawalny był już rozpoznawany przez jedną trzecią społeczeństwa, zrezygnował z udziału w marszach. Na swoim blogu napisał, że nie zamierza „spacerować w tłumie 140 fotografów i kamerzystów próbujących sfilmować mnie na tle hajlujących wyrostków. Oczywiście nasi «przyjaciele z Kremla» zrobią wszystko, żeby wokół mnie kręciło się ich całkiem sporo”. Po angielsku wymiksował się z imprezy, po czym oddał imprezowy strój do pralni. Strój wrócił, owszem, ale zyskał nową barwę: programu politycznego na pograniczu Konfederacji, Trumpa i Le Pen, Republikanów i FDP. Innymi słowy, populizm i polityczny postmodernizm, który miał posłużyć do wyjścia z amorficznej działalności na styku polityki i społecznictwa w kierunku prawdziwej polityki. Chcesz władzy? Załóż partię, zostań trybunem ludowym, idź na czołówkę z systemem.

No więc poszedł. Putin trochę się zdziwił.

Jak Nawalny został politykiem?

Całkiem normalnie. W 2013 r. wystartował w wyborach na mera Moskwy, gdzie zajął imponujące drugie miejsce. Oczywiście stało się tak dlatego, że Kreml pozwolił mu kandydować i prowadzić kampanię wyborczą. Bo w innych przypadkach poszło mu znacznie gorzej. Kolejno przez niego zakładane trzy partie polityczne – Sojusz Narodowy, Parta Postępu i Rosja Przyszłości – nie zostały zarejestrowane, tak samo zresztą jak jego kandydatura na prezydenta Rosji w 2018 r. Właściwie dopiero dwa lata później wprowadził troje swoich ludzi do rad lokalnych Tomska i Nowosybirska.

Działalność w ramach systemu pozostaje wyłącznie dodatkiem do aktywności Nawalnego opozycjonisty, którego najważniejszym kapitałem politycznym stało się poparcie ulicy i umiejętność jej mobilizacji. Filmy odkrywające powiązania korupcyjne Putina, Pieskowa czy Szojgu ogląda średnio kilkanaście milionów widzów. Najważniejsze z nich są w stanie doprowadzić do wybuchu kilkudziesięciotysięcznych protestów w miastach całej Rosji, jak choćby manifestacje antykorupcyjne z lat 2017–2018 wywołane filmem o Dmitriju Miedwiediewie.

Czas gra na korzyść Nawalnego. Już od trzech lat wartość reklam w Runecie przewyższa wartość reklam w telewizji, a Rosjanie w wieku 12–44 lat znacznie częściej korzystają z internetu, niż oglądają kanały państwowej telewizji. Mimo, że nie jest członkiem rządu ani administracji prezydenta, swoją widocznością w sieci Nawalny dorównuje najważniejszym osobom w państwie. Jego konto na YouTubie subskrybuje prawie 6 mln użytkowników, podczas gdy Władimira Putina zaledwie 42 tys. Twitterowe konto Nawalnego obserwuje 2,5 mln użytkowników, zaś Putina 3,4 mln.

Oczywiście Nawalny regularnie uczestniczy w manifestacjach. Sam już pewnie nie pamięta, ile razy był aresztowany i ile razy nakładano na niego grzywnę. Został dwukrotnie otruty, z czego raz – 20 sierpnia zeszłego roku – otarł się o śmierć. Być może kilka kolejnych lat spędzi w łagrze. Ma powody, by obawiać się o swoje zdrowie i życie, a także o zdrowie, życie i własność swojej rodziny. Przecież 3,5 roku w kolonii karnej spędził jego brat Oleg. Ale tak właśnie wygląda przepoczwarzanie się półpolityka w prawdziwego opozycjonistę w państwie autorytarnym. Ten, kto stawi mu czoło, nie będzie żyć stabilnie ani bezpiecznie. To mechanizm stary jak świat. Rozdrażniony autorytaryzm zaczyna nękać, korumpować i kompromitować, założy podsłuch, zrobi z ciebie zboczeńca albo agenta, aż w końcu wtrąci do więzienia. Można współczuć i podziwiać odwagę Nawalnego, ale jest to cena, jaką płaci za osiągnięcie statusu, o jaki dekadę walczył – niekwestionowanego lidera rosyjskiej opozycji.

Inna sprawa, że autorytaryzmy to zawsze najlepszy impresariat dla buntowników i niezastąpiona agencja PR-owa ds. męczeństwa. Kiedy Nawalny zaczynał dziesięć lat temu, rozpoznawało go 6% Rosjan. Dziś nie znają go już tylko głusi, pijani i ślepi na Kołymie. A na Zachodzie stał się gwiazdą rocka wśród więźniów sumienia, Gandhim i Gorbaczowem w jednym ciele. Chociaż nie jest ani jednym, ani drugim, a jego szanse na realną władzę polityczną wyglądają dość marne.

Nawalny po ataku zielenią brylantową w 2017 (Evgeny Feldman, Wikicommons)
Czy Nawalny jest nacjonalistą?

Tak, wierzącym i zdeklarowanym, ale nie o to chodzi. Rzecz w tym, jakie groźby to ze sobą niesie. Po pierwsze, Nawalny śmigał podczas rosyjskich marszy z zawodnikami wagi ciężkiej, a potem jeszcze bronił ich w sieci. Euroazjaci sławnego Dugina wprost mówią o jednoczeniu świętej Rusi, gloryfikują faszyzm i dąsają się na Putina, że w 2014 r. nie poszedł na Kijów. Aleksandr Bielow śni o społeczeństwie homogenicznym narodowo, bez „Żydów i pederastów”. Książki Aleksandra Sewastianowa, np. Czego chcą od nas Żydzi, są w jego kraju zakazane. Andriej Sawieliew, z którym Nawalny zakładał Naród, jest monarchistą oskarżanym o rasizm. Wymieniać można jeszcze długo.

To prawda, Nawalny z tymi ludźmi zerwał, i mimo że kilka razy zwyzywał Czeczenów i Gruzinów, nie ma antysemickich obsesji i wyzbyty jest wielkoruskich bzdetów w rodzaju misji narodu rosyjskiego, słowianofilstwa, mistycyzmu, prawosławia itp. Przed dwoma laty zapytałem Denisa Wołkowa – wicedyrektora Centrum Lewady, bliskiego środowiskom opozycyjnym – czy Nawalny zostawił nacjonalistów za sobą. Usłyszałem wtedy: „Na razie tak”. Obecni podwładni Nawalnego to wielkomiejscy trzydziesto- i czterdziestolatkowie, bez faszystowskich inklinacji. Jednak biorąc pod uwagę populistyczne hasła ich szefa, nie ma gwarancji, że nacjonaliści nigdy nie wrócą.

Po drugie, program. W agendzie politycznej Nawalnego są rzeczy, z którymi można się zgadzać lub nie: skrajna decentralizacja państwa i liberalizacja gospodarki, transformacja republiki prezydenckiej w parlamentarną, lustracja putinistów, likwidacja mediów państwowych itd. Ale gdy przychodzi do spraw migracji i muzułmanów, robi się nieprzyjemnie. Nawalny wyrzuciłby gastarbeiterów z państw Azji Centralnej, wprowadził dla nich wizy i pozwalał przyjeżdżać tylko tym wykwalifikowanym. Nie wiadomo tylko, w jaki sposób wyrzuciłby 5 do 10 mln ludzi i kto wówczas wykonywałby niskopłatną pracę.

Wśród antykaukaskich postulatów Nawalnego można wyłowić dwa pomysły. Pierwszy – likwidacja odrębności kaukaskich lub muzułmańskich republik w ogóle poprzez podporządkowanie ich narodowościowo rosyjskim miastom obwodowym. Drugi – oddzielenie ich od Rosji za pomocą kordonu wojskowego lub zakazu przemieszczania się ich mieszkańców. Nie tylko pobrzmiewa to relacją Izrael–Palestyna czy USA–Meksyk, ale grozi to wzrostem terroryzmu i separatyzmu republik muzułmańskich, o pozbawieniu ich podmiotowości i faktycznej autonomii, jaką cieszą się obecnie, nie wspominając. Jeśli dodać do tego, że Nawalny jest gorącym zwolennikiem putinowskiej poprawki do konstytucji ustanawiającej primus inter pares narodu rosyjskiego w Federacji jako „czynnika państwowotwórczego”, to można śmiało stwierdzić, że jego pomysły w państwie 190 narodów i grup etnicznych są brawurowe.

Po trzecie, nacjonalizm Szwajcara może być złowrogi, ale to inny kaliber niż nacjonalizm Chińczyka, Niemca, Amerykanina lub Rosjanina. Z powodu wielonarodowego państwa nacjonalizm w Rosji przybierał formę wielkoruskiego imperializmu, czyli ekspansji terytorialnej. Nie oznacza to, że prezydent Nawalny od razu anektowałby Ukrainę i kraje nadbałtyckie, ale jeśli odwołujesz się do tego rodzaju emocji społecznych – a Nawalny twierdzi, że Rosja powinna utrzymać swą mocarstwowość – prędzej czy później będziesz musiał na nie odpowiedzieć. Najpewniej w czasach kryzysu, gdy obiecany przez ciebie dobrobyt nie nadchodzi, a ty jednak nadal byś sobie porządził. Wtedy zaczynasz kombinować. Zabawa z nacjonalizmem w wielonarodowym państwie, które jest potęgą atomową i dysponuje jedną z pięciu największych armii świata, to zabawa zapałkami.

Dlatego ci, którzy sądzą, że prezydent Nawalny oddałby Krym Ukrainie, Abchazję i Osetię Południową Gruzji, zakończyłby wojnę w Donbasie oraz pogodził się z UE i USA, przeżyją rozczarowanie. Nawalny poparł Rosję w wojnie z Gruzją, a na Krymie chce organizować powtórne referendum. Donbas, Syria czy Wenezuela to dla niego „kosztowne awantury”, ale żeby z nich zrezygnować, nie wystarczy przedstawić rachunek ekonomiczny, tylko otwarcie zakwestionować historyczny modus operandi Rosji, polegający na tym, że skoro jest ona peryferium globalnej gospodarki, rekompensuje to sobie sukcesami na innych polach. Żeby to zmienić, Nawalny musiałby niemal otwartym tekstem powiedzieć Rosjanom rzecz następującą:

„Drodzy rodacy, w imię zbliżenia z Zachodem oddamy Ukrainie Krym, mimo, że 90% z was się temu sprzeciwia. Niestety, ale nie stać nas również na sponsorowanie separatystów w Naddniestrzu, niech Mołdawia radzi sobie z nimi sama. To samo dotyczy Abchazji i Osetii Południowej – uważam, że nie potrzebujemy bazy wojskowej w Gruzji, dlatego ją likwiduję, a obie republiki oddaję Gruzinom. Kończymy z wojną w Donbasie, a przede wszystkim z naszą narodową obsesją, że blisko naszych granic powstaną bazy NATO. Nie bójcie się, nie powstaną, a nawet jeśli, to też się nie bójcie, bo Amerykanie i NATO nic nam nie zrobią. Dlatego wycofuję Iskandery w Kaliningradzie skierowane przeciwko tarczy antyrakietowej w Polsce. Co my tam jeszcze mamy… Złoża gazu na Morzu Śródziemnym niech sobie wydobywają inni, pozwólmy Amerykanom i Turkom babrać się w syryjsko-libijskim bagnie. Z Ormianami i Azerami w Karabachu mamy samo utrapienie, niech swoje problemy rozwiązują między sobą. Po co nasi żołnierze mają stacjonować w Armenii? Jeszcze w tym roku wrócą do domu. A już te wszystkie bazy wojskowe – Kazachstan, Kirgistan, Syria, Sudan, Wietnam – potrzebne nam jak dziura w moście. Likwidujemy. No i oczywiście Kuryle. Ta zbędna kupa kamieni wraca do Japonii”.

Nawet gdyby jakimś cudem Nawalny się na to zdobył, powstaje pytanie, jak długo tego rodzaju wygibasy tolerowałyby służby specjalne i armia, a potem jeszcze sami Rosjanie? Jak długo z taką agendą polityczną Nawalny lub jakikolwiek inny rosyjski polityk utrzymałby się na Kremlu? Wraca też inne pytanie, co gdy obiecany dobrobyt nie nadejdzie, a rekompensata gospodarcza i polityczna będzie na wyciągnięcie ręki za granicą?

Czy Nawalny jest demokratą?

Jego demokratyzm to – jak Winston Churchill powiedział kiedyś o Rosji – „zagadka owiana tajemnicą z enigmą w środku”, zapewne także dla niego samego (wszak tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono). Nawalny deklaruje walkę o demokratyczną Rosję – niezależne sądy i media, wolnorynkową gospodarkę, likwidację mafijnego nepotyzmu i korupcji, uczciwe wybory – i pewnie szczerze w nią wierzy. Tak oczywiście mówi każdy opozycjonista niezależnie od kontynentu, ale być może w Rosji Nawalnego faktycznie nie byłoby jelcynowskiego strzelania do parlamentu ani putinowskiego zerowania kadencji i wsadzania ludzi do więzień.

Problem z Nawalnym polega na tym, że jest on z żebra rosyjskiej polityki wyjęty. A tutaj każda próba kolektywnego kierowania państwem kończyła się personalistycznym autorytaryzmem. Czym odmierzamy okresy historyczne w Rosji? Imionami i nazwiskami. W przychylnym Nawalnemu „New York Timesie” Oleg Kaszin napisał, że „w swojej pracy Nawalny przyjmuje autorytarny styl przywództwa. Jego najbliżsi współpracownicy wywodzą się z pracowników Fundacji Antykorupcyjnej, którym płaci pensje i dla których zawsze będzie szefem, a nie partnerem. (Tak samo jak Putin). Również podobnie do Putina, który świadomie próbował skłonić ludzi do identyfikowania go z samą Rosją (przewodniczący Dumy powiedział kiedyś: «Jeśli jest Putin, jest Rosja; jeśli nie ma Putina, nie ma Rosji»), wielu współpracowników Nawalnego to jego fani, którzy utożsamiają jego nazwisko z nadziejami na przyszłą demokratyczną Rosję”.

W ruchu Nawalnego nie ma żadnej charyzmatycznej postaci, która mogłaby go zastąpić, choćby czasowo. Nawet wyróżniająca się prawniczka Liubow Sobol. Organizacja Nawalnego przypomina scentralizowaną i zarządzaną jednoosobowo korporację. Stworzył w ramach opozycji ten sam mechanizm, co Putin w elitach władzy: „Jeśli nie ja, to kto?”. W trakcie rosyjskich protestów w latach 2011–2012 wypłynęło wielu interesujących, młodych liderów: Udalcow, Ponomariow, Gajdar, Gudkow, Jaszyn, Litwinowicz i sam Nawalny. Ale pozostał jedynie ten ostatni, od początku zresztą bardzo niechętny współpracy w ramach jednoczącej opozycję Rady Koordynacyjnej. Ma to swoje dobre strony, bo w przeciwieństwie do opozycji białoruskiej ta rosyjska nie może narzekać na brak lidera. Tylko że jeśli teraz Putin wyjmie ten klocek z układanki i despotyczny demokrata trafi do łagru, opozycja skurczy się jak balon, z którego spuszczono powietrze.


Pałac dla Putina. Historia największej łapówki to film dokumentalny wyemitowany 19 stycznia przez Fundację Walki z Korupcją na kanale Nawalnego w serwisie YouTube, o pałacu zbudowanym dla Putina w Gelendżyku nad Morzem Czarnym. Według autorów filmu rezydencja należy do prezydenta, ale jest zarejestrowana na podstawione osoby. Przy okazji dokument analizuje korupcyjne mechanizmy w otoczeniu Putina, w centrum których stoi on sam.

Co dalej?

Zła wiadomość jest taka, że Nawalny prawdopodobnie trafi do więzienia. Dobra, że w tym roku – trawestując Vita Corleone – nie zastrzeli go policjant, nie powiesi się w celi więziennej ani nie uderzy w niego piorun. Jego śmierć mogłaby popsuć niejeden interes za granicą i obniżyć notowania władzy. Gdy Chodorkowski trafiał do łagru, był znienawidzonym oligarchą lat 90., który miał niejedno na sumieniu, więc jego los dał bardzo wielu poczucie dziejowej sprawiedliwości. Ale do Nawalnego Rosjanie zdążyli nabrać szacunku, bo mimo wiszącego nad nim niebezpieczeństwa wrócił do Rosji. W przeciwieństwie do wielu opozycjonistów nie wybrał życia operetkowego dysydenta za granicą, który jeździ po fundacjach, think tankach i parlamentach, opowiadając, że rewolucja i przejęcie przez niego władzy w Rosji zbliża się wielkimi krokami. Poza tym dla ludzi w wieku 18–45 lat z dużych miast Nawalny utożsamia pokoleniowy bunt przeciwko dziadersom z Kremla i Łubianki. Zabicie go w celi więziennej przed wyborami do Dumy przyniosłoby niepotrzebne perturbacje. Co nie oznacza, że immunitet sympatii będzie działał także za 2, 3 lata. Gdy emocje opadną, Nawalnego może czterokrotnie potrącić pijany kierowca kamaza na dziedzińcu więzienia.

Jednak nie powinniśmy ulegać iluzji, że z powodu Nawalnego wybuchnie w Rosji rewolucja albo że Rosjanie zapragną, by został prezydentem. Połowa z nich nadal odrzuca jego działalność, ponieważ kojarzy im się z rewolucją, ingerencją Zachodu w rodzimą politykę, wywoływaniem skandali i oczernianiem kraju za granicą. Popiera go zaś ledwie 20% społeczeństwa, przy czym, jak tłumaczą rosyjscy socjologowie, od poparcia do głosowania na niego na prezydenta daleka droga, a do rejestracji jego kandydatury – jeszcze dalsza. Protesty, jakie wybuchły w jego obronie, są znacznie mniejsze od tych sprzed dziesięciu lat. Nie zmienił tego film dokumentalny o pałacu Putina. Dla zdecydowanej większości Rosjan nie istnieje coś takiego jak sprawa Nawalnego, a już na z jego powodu nie pojawi się na ulicach krytyczna masa obywateli, która obali system. Zresztą nie stałoby się to w obronie żadnego polityka. Może gdyby próbowano dokonać przewrotu pałacowego i zabić Putina, ale i to nie jest pewne.

Paradoksalnie tak głośne poparcie Zachodu, które nam wydaje się kapitałem, ciąży Nawalnemu, ponieważ przestał on być wyłącznie elementem polityki wewnętrznej. Aleksandr Baunow z Carnegie Moscow napisał, że „w oczach zagranicy zmienił się w najsłynniejszego, najwybitniejszego i niebezpiecznego krytyka Putina, stał się anty-Putinem, politykiem numer dwa (…) narzędziem zagranicznej agresji (…) nie jest straszny sam w sobie – sam w sobie jest tylko «blogerem i szantażystą» – ale stoi za nim silny i wrogi obcy kraj”. A tego putinizm nie wybacza, ale i na samych Rosjan działa to jak czerwona płachta na byka.

Nawalny, mając o wiele mniejsze zasoby, zdecydował, że idzie na czołówkę z Putinem, choć było wiadomo, że jego przeciwnik nie skręci. Co więcej, w jego mniemaniu uczciwie wysyłał Nawalnemu sygnały ostrzegawcze i dał szansę na bezpieczne życie za granicą. Tak jak kiedyś dał szansę Chodorkowskiemu. Obaj jednak nie skorzystali z okazji i klamka zapadła. Teraz nie pomogą filmy o korupcji, protesty kanclerzy i prezydentów ani Amnesty International. Tak pracuje Władimir Putin. Najlepiej przypomnieć sobie jego słowa: „Ulica nauczyła mnie, że jeśli bójka jest nieunikniona, musisz uderzyć pierwszy”.

Dr Kuba Benedyczak jest analitykiem ds. Rosji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Publicysta i współpracownik „Nowej Europy Wschodniej”. Autor doktoratu pt. Dyskurs polityczny w kinie rosyjskim ery Władimira Putina.
A co w istocie krzyknął do niego Nawalny? Podwórkowe „No to, kurwa, chodź!”.