Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Wyszywanka / 03.02.2021
Maciej Piotrowski

Donbas groteską podszyty. Recenzja "Najdłuższych czasów" Wołodymyra Rafiejenki

Ukraińska historiozofia w masce groteski i fantasmagorii, ukraińsko-rosyjskie relacje jako sen wariatki. Znajdziemy to w Najdłuższych czasach, powieści o najnowszych przemianach w ukraińskiej tożsamości. Tak silny głos nie wybrzmiał w tamtejszej literaturze od dawna.
Foto tytułowe
Defilada w Doniecku w 2020 r. (Shutterstock)

Wołodymyr Rafiejenko większość życia spędził na Donbasie. Pracował na uniwersytecie w Doniecku. Tworzył po rosyjsku, zdobył nawet nagrodę dla najlepszego pisarza tworzącego w tym języku za granicą (Russkaja Premija, 2012). Pisząc Najdłuższe czasy, miał 48 lat, sześć powieści i trzy zbiory poezji na koncie, z czego nic jeszcze nie zostało przełożone na język ukraiński. Był znany w Moskwie, ale nie w Kijowie. Nic nie wskazywało, że napisze tak ważne dzieło o kształtowaniu się nowej Ukrainy.

Miasto Zero

Nadszedł jednak brzemienny w skutkach 2014 r., który dla Rafiejenki był momentem brutalnego zderzenia z historią, spotkania z posłańcami imperium. Rozpoczęła się pełzająca, hybrydowa agresja Rosji na Ukrainę. Pisarz obserwował, jak do jego rodzinnego miasta wkracza „cywilizacja rosyjska” – russkij mir – w postaci tak wulgarnej, bandyckiej i potwornej, że w lipcu tego roku zdecydował się na opuszczenie Doniecka i wyjazd do Kijowa.

Osobistą traumę autor przepracowuje na stronach Najdłuższych czasów. Fabuła powieści to w dużej mierze sen wariatki, Lizy Eleonory, chorej psychicznie sieroty mieszkającej w mieście Z. Jak tłumaczy w wywiadach Rafiejenko, skrót ten oznacza miasto „Zero”, zrujnowane, zburzone do fundamentów, które mogą stać się jednak przestrzenią do stworzenia czegoś nowego. Każda z ulic „Z” przywodzi na myśl topografię Doniecka, a czas akcji – 2014 r. Ale koleje realnego konfliktu zbrojnego rozwijają się na stronach powieści w sposób fantastyczny: z ciężarówek z pomocą humanitarną wylatuje gigantyczna stonka, po „Z” krąży duch Róży Luksemburg, a Nibelungowie porywają oficerów rosyjskiego wywiadu. Lizę wychowuje przyszywany dziadek, Sokrates Gredis (z pochodzenia Litwin) i jego przyjaciel, (al)chemik Iwan Weresajew. Razem prowadzą łaźnię Piąty Rzym, wokół której rozgrywają się fantasmagoryczne wydarzenia powieści. Choć ukraińscy żołnierze nie są tu bohaterami, a wystrzeliwane przez nich pociski nie rozróżniają cywili i ich poglądów politycznych, to rosyjska agresja jest elementem zaburzającym rzeczywistość, tragiczną destrukcją świata pisarza.

Autor szuka wyjaśnień w metafizyce. Rosyjska cywilizacja oznacza zakłamanie i ruinę. Powoduje wyłączenie okupowanych terytoriów z granic normalnie funkcjonującego świata – stąd też wszystkie zaburzenia realiów. „W mieście Z nie działają prawa fizyki” – zauważa jeden z bohaterów. By powrócić do zwykłego świata, człowiek musi porzucić swoje dawne życie i dosłownie umrzeć, by narodzić się na nowo. Inaczej nie można wyjechać z miasta „Z”. Ale czy Donbas został bezpowrotnie utracony przez Ukrainę? O tym mają zadecydować główni bohaterowie i powodzenie ich absurdalnej misji w Kijowie, którą przeprowadzają w wieloznacznym finale powieści.

Warto wspomnieć o bardzo wyrazistym akcencie powieści – „Baśniach Weresajewa”. To niemal reportażowe nowelki, świetnie napisane, realistycznie przedstawiające losy tych doniecczan, o których nikt nie napisałby reportażu. Cała książka jest zresztą majstersztykiem językowym, więc warto pochwalić polskich tłumaczy, Marcina Gaczkowskiego i Annę Ursulenko. Wykonali oni ogrom pracy, przekładając tekst sprawnie, ze swadą i humorem. Udało im się wychwycić również wiele Rafiejenkowskich odniesień do chińskiej, rosyjskiej, ukraińskiej, francuskiej, niemieckiej kultury, pieśni ludowych czy sowieckich bajek. W w przypisach klarownie wyjaśniają czytelnikowi, kim są rozmaite postaci historyczne i kulturowe pojawiające się na kartach książki. Pozwala to w pełni zrozumieć powieść komuś, kto nie studiował latami historii Ukrainy i nie przeżył młodości w posowieckim, górniczym mieście.

Pożegnania z imperium

Obok wspomnianej groteskowości u Rafiejenki znajdziemy też coś niezwykle ważnego – opowieść o tożsamościach, kulturach i stosunkach między narodami. To połączenie przypomina mi inną ważną powieść literatury ukraińskiej. Chodzi o legendarną już Moskowiadę Jurija Andruchowycza, patriarchy ukraińskiego postmodernizmu.

Chociaż źródła powieści Rafiejenki są znacznie głębsze i szersze niż w przypadku Andruchowycza, zestawienie ze sobą tych tekstów może powiedzieć nam coś ważnego o literaturze naszych wschodnich sąsiadów. Obaj autorzy w czasie pisania znaleźli się w punkcie przełomowym i próbowali powiedzieć coś o sobie, o kulturze i dziejach Ukrainy, a także Rosji, czyniąc to w manierze postmodernistycznej, mieszając narodowe mity z aktualnością oraz fantastykę z brutalną codziennością.

Pisarzy w momencie tworzenia tych powieści różniło niemal wszystko. Dla trzydziestodwuletniego Andruchowycza był to drugi duży utwór prozatorski, powoli otwierający mu drogę do krajowej kariery, po trzech tomikach poezji. Rafiejenko, publikując Najdłuższe czasy, był już rozpoznawalnym i cenionym twórcą rosyjskojęzycznym.

Andruchowycz pisał Moskowiadę po studiach w dekadenckiej i rozwichrzonej przemianami stolicy upadającego Związku Sowieckiego. Główny bohater tej powieści, zachodnioukraiński poeta Otto von F., odkrywa najbrudniejsze zakamarki stolicy imperium, by trafić do podziemnych kazamatów KGB i na mroczny bal upiorów rosyjskiej historii. Pozostawia zatopioną, poszarpaną przez szczury Moskwę, opuszczając ją w pociągu najgorszej klasy, z samobójczą kulą tkwiącą w głowie. I marzy, by wyjść na brzeg Dunaju. To było pożegnanie Andruchowycza z imperium, ostatnie słowo, które miało oderwać Ukrainę od rosyjskich korzeni. Tak się oczywiście nie stało, a kultura tego kraju pozostawała w bratnich objęciach.

Najdłuższe czasy są natomiast pożegnaniem z imperium donbaskiego inteligenta. W linii fabularnej, w komentarzach bohaterów i antybohaterów, usłyszymy autorski głos o przemianach kulturowych i tożsamościowych całych zbiorowości. To wykład o kulturze Rosji, z której Rafiejenko wyrasta, a także o jej imperializmie, który autor osądza i odrzuca. Odnosi się też do aktualnej rzeczywistości Kijowa, stosunku do przesiedleńców i kondycji sceny politycznej Ukrainy – wszystko odbiega znaczącą od ideału. Rafiejenko opowiada jednak o swojej wymarzonej ojczyźnie i swoim pojmowaniu przynależności do narodu ukraińskiego. „A naród to niby co? To my wszyscy, na ten przykład, jak jeden mąż. Żałosne, nieszczęsne, głupiutkie dzieci Ukrainy kochające ją każde na swój sposób. I czym niby jest całe to nasze państwo? Państwo to nie parlament, nie kancelaria prezydenta, nie terytorium. A już na pewno nie partia polityczna i nie grupa krwi. A tym bardziej nie rodowód!” – mówi Weresajew. O ukraińskości nie decyduje więc czynnik językowy („Skoro już mowa o językach, to ja osobiście preferuję ozory cielęce” – stwierdza ten sam bohater) ani więzy krwi. Ukraina Rafiejenki nie jest też państwem samym w sobie. To raczej reprezentacja wartości – negatyw ruskiego miru, niezgoda na agresję, gwałt, zniewolenie. A wybór, by zostać Ukraińcem, to wybór dorosłego człowieka, który musi za sobą wiele pozostawić, by móc toczyć nowe życie.

Moskowiada nie opowiadała tylko o ostatnich dniach ZSRS, Najdłuższe czasy nie traktują jedynie o wojnie na Donbasie. Obie książki mówią wiele o Ukrainie i Rosji, o Ukraińcach i Rosjanach. Prezentują przemyślane spojrzenie na narody, wskazują drogę do ich współistnienia. To literackie głosy kluczowe dla przynajmniej całej dekady. W obu przypadkach dość mało słyszalne na Ukrainie.