Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szaszłyk / 04.02.2021
Kristianna Grigorian

Gruzini już nie boją się koronawirusa. Boją się swojego rządu

Co się wiąże z Nowym Rokiem? Marzenia, nadzieje i perspektywy. W Gruzji niecierpliwie czekaliśmy na nadejście 2021 r., bo z jakiegoś powodu wierzyliśmy, że wraz z jego nadejściem znikną wszystkie kłopoty, które przyniósł jego poprzednik.
Foto tytułowe
Pomnik Ronalda Reagana w Tbilisi (Shutterstock)

Gruzini wiązali duże nadzieje z 2020 r. – turystyka miała się rozwijać, ludzie mieli lepiej zarabiać, uzupełnić budżet kraju i wzmocnić gospodarkę. Pierwsze doniesienia w gruzińskich mediach o koronawirusie pojawiły się w styczniu, ale wtedy był jeszcze daleko od nas, w chińskim mieście Wuhan. Dowiadywaliśmy się o nowym zagrożeniu, o tym, jak chronić się w podróży – granice nie były jeszcze zamknięte. Myśleliśmy, że wirus do nas nie dotrze.

Pojawiło się słowo „kwarantanna”: izolacja przewidziana dla osób wracających do kraju z podróży. Testy. Padło pytanie, jakie ma środki w walce z epidemią Gruzja i po raz pierwszy policzyliśmy wtedy łóżka i lekarzy. Praca przeniosła się do domu i powoli życie przeszło na tryb online. „Zostań w domu” zostało uniwersalnym hasłem dla Gruzji i całej reszty świata.

Arogancja rządu

„Pierwszy przypadek koronawirusa w kraju został wykryty dziś, 26 lutego, u obywatela Gruzji, który wczoraj wjechał tranzytem przez Iran z Azerbejdżanu. Został zabrany do szpitala zakaźnego, nie widzimy zagrożenia epidemią” – mówi na konferencji prasowej minister zdrowia Jekatierina Tikaradze, niegdyś prywatna dentystka Bidziny Iwaniszwilego, najbogatszego i najbardziej wpływowego Gruzina, lidera rządzącej partii Gruzińskie Marzenie. Zaczyna się długa i ciężka walka Gruzji z koronawirusem.

Na początku wszystko wyglądało profesjonalnie – 16 marca, gdy w Gruzji liczba zakażeń wzrosła do 33, powołano Radę Koordynacyjną ds. COVID-19. Rząd wydał kilka decyzji i zaleceń: zamknięto granice dla cudzoziemców na dwa tygodnie, obywatelom w wieku powyżej 70 lat zalecono unikanie miejsc publicznych, restauracjom i kawiarniom zarekomendowano usługi na wynos. Zalecenia z początku nie były obowiązkowe i wszystko zależało od dobrej woli obywateli i instytucji.

W tym samym dniu zamknięto jednak kurorty narciarskie. „Środki zapobiegawcze przynoszą bardzo dobre efekty, więc zdecydowaliśmy się jeszcze bardziej je zaostrzyć, aby uniknąć wszystkich spodziewanych komplikacji, które do tej pory były obserwowane w innych krajach. Obywatel Czech, który 8 marca był w Gruzji w kurorcie narciarskim w Gudauri, powiedział, że wykazał objawy COVID-19, wyjechał do swojego kraju i został zdiagnozowany pozytywnie. Stało się to dla nas impulsem do podjęcia tej decyzji i nałożenia ograniczeń na kurorty” – wyjaśniła minister Tikaradze. Te słowa są bardzo ciekawe i zasługują na uwagę: środki zapobiegawcze miały dobry wynik… gdy w kraju było tylko 33 zakażonych! Rząd od początku zastosował aroganckie podejście – „Patrzcie, jak dobrze kontrolujemy sytuację”.

15 lutego katolikos-patriarcha Eliasz II przypomniał parafianom zgromadzonym w Katedrze Trójcy Świętej w Tbilisi, że Gruzja jest wybrana przez Maryję, i powiedział: „Taka jest wola Boża, nie jest przypadkiem, że wirus, który rozszedł się po całym świecie, nie rozpowszechnia się w Gruzji. Dzięki i chwała Panu”.

Nowy etap

Dzień później, 17 marca, premier Giorgi Gacharia na konferencji prasowej przyznał, że Gruzja przechodzi z etapu powstrzymania do etapu rozprzestrzeniania się koronawirusa, a zalecenia rządu powinny stać się obowiązkowe.

Duchowni postanowili nieść pomoc na swój sposób, modląc się i… kropiąc ulice Tbilisi wodą święconą. Kilka dni później, z błogosławieństwem katolikosa-patriarchy, abp Iakobishvili z eparchii Bodbe przeleciał helikopterem z ikoną Matki Bożej Jerozolimskiej nad Tbilisi, uważając, że właśnie tak może wyprosić u Boga ochronę przed pandemią. Nie pomogło! Wirus okazał się silniejszy!

Wieczorem 19 marca Gacharia ogłosił rozporządzenie o zamknięciu wszystkich obiektów handlowych na terenie kraju z wyjątkiem sklepów spożywczych, aptek, placówek bankowych i pocztowych oraz stacji benzynowych. W tym czasie większa część Gruzinów wspierała jeszcze kroki rządu w walce z wirusem. Ale zbliżała się Wielkanoc. Większość kościołów na całym świecie zastosowało się do rygorów sanitarnych związanych z pandemią, np. ceremonia Cudu Ognia Świętego odbyła się w Jerozolimie bez zgromadzenia wiernych, a duchowy zwierzchnik całej Cerkwi, patriarcha Bartłomiej I, ogłosił, że do końca marca nie będzie odprawiał nabożeństw i rytuałów. Bez udziału wiernych oraz tradycyjnego obrzędu poświęcenia wody i ognia – tak wyglądała sobotnia msza Wigilii Paschalnej, którą odprawił w Watykanie papież Franciszek.

Gruziński kościół zdecydował, że to Bóg stawia go przed testem i na posiedzeniu synodu Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego podjęto decyzję, że w Wielkanoc się odbędzie jak zawsze z parafianami i z przyjęciem komunii. Katolikos-patriarcha Eliasz II podczas liturgii w Katedrze Trójcy Świętej powiedział, że wszystko to ma na celu wzmocnienie wiary. Pobłogosławił parafian oraz polecił im rano i wieczorem skropić wodą święconą progi domów i swoje dzieci, aby się chronić przed wirusem i nie utracić wiary. Decyzja synodu podzieliła społeczeństwo gruzińskie na dwie części – jedną, która wzywała wszystkich do siedzenia w domu i przestrzegania zasad, i drugą, która wierzyła, że w kościele nie można zakazić się wirusem.

Im dłużej trwały restrykcje, tym bardziej dostrzegliśmy w nich interes rządu. Po dwóch miesiącach ich obowiązywania zaczęliśmy rozumieć, że w Gruzji COVID-19 to sposób na zarządzanie ludźmi, ich wolnością słowa, prawem wyboru, preferencjami politycznymi, a nawet ich stanem psychicznym. Jak mówił mi Zurab Japaridze, lider partii politycznej Girchi, nie jest jasne, dlaczego są ograniczenia, jeśli nie działają, a jeśli działają, to dlaczego mamy tak dużą liczbę osób zakażonych koronawirusem.

Stan wyjątkowy

Po ogłoszeniu przez synod, że w Wielkanoc, w czasie podawania komunii, nic się nie zmieni, 21 marca rząd zwrócił się do prezydentki Salome Zurabiszwili z prośbą o ogłoszenie stanu wyjątkowego. Oznaczało to: ograniczenia w międzynarodowym ruchu lotniczym, lądowym i morskim (z wyjątkiem transportu towarowego), delegalizację zgromadzeń liczących powyżej 10 osób oraz grzywny za łamanie reżimu sanitarnego w wysokości 3 tys. lari dla osób fizycznych i 15 tys. lari dla osób prawnych (odpowiednio 3,4 i 17 tys. zł). Wielokrotne naruszenie miało skutkować karą do 3 lat pozbawienia wolności. Zurabiszwili ogłosiła stan wyjątkowy po południu 21 marca, gdy łączna liczba zakażeń sięgnęła 49.

30 marca premier ogłosił praktycznie powszechną kwarantannę w kraju. Ustał wszelkiego rodzaju transport publiczny – autobusy, marszrutki, metro – zarówno w obrębie miast i gmin, jak i między miastami. Zabroniono zgromadzeń liczących więcej niż 3 osób z wyjątkiem sklepów spożywczych i aptek, gdzie obowiązkowe stało się zachowanie 2-metrowego dystansu społecznego. W całym kraju od 21:00 do 6:00 nastała godzina policyjna. Nie chodziło rzecz jasna o to, że koronawirus rozprzestrzenia się tylko w ciągu dnia. To była decyzja, dzięki której faktycznie rząd zabronił ludziom pójścia do cerkwi w Wielkanoc bez występowania wprost przeciwko Grudzińskiemu Kościołowi Prawosławnemu.

Obchody Wielkanocne rozpoczynają się w sobotę wieczorem. Około godziny 23:00 we wszystkich gruzińskich cerkwiach zbierają się tłumy i rozpoczyna się celebracja Zmartwychwstania Chrystusa, która kończy się około 4:00 rano. Ale nawet godzina policyjna nie stała się barierą dla Kościoła, aby zebrać swoich wiernych. Diakon Shalva Kekelia nawoływał, by parafianie przybyli na Liturgię Wielkanocną przed 21:00 i opuścili kościół po 6:00 rano. Kilka dni przed Wielkanocą powiedział: „Nasz patriarcha i Kościół potwierdzili, że nie zdradzają wartości, które są dla chrześcijanina najważniejszymi. Jeśli ktoś może stanąć w kolejce chleba, w kolejce pożywienia cielesnego, dlaczego miałby mieć zakaz stania w kolejce chleba duchowego?”.

W Wielkanoc, gdy ludzie nie posłuchali rządu i poszli do kościołów, część społeczeństwa, która siedziała w domu, zaczęła protestować, bo policja od 21 marca masowo wypisywała przebywającym na ulicach mandaty – nawet bezdomnym – ale nie tym, których godzina policyjna zastała w cerkwiach 19 kwietnia (w Wielkanoc). Strach przed koronawirusem przerodził się w niechęć do rządu, który testował restrykcje tylko na części obywateli i instytucji, a przeciwko Kościołowi bał się nawet słowa powiedzieć, bo zbliżały się wybory, a tych w Gruzji nie da się wygrać bez jego poparcia. Politycy często pojawiają się obok katolikosa-patriarchy i próbują zdobyć punkty polityczne. Gruzja to kraj bardzo religijny, wiec większość obywateli uważa, że jeżeli polityk jest religijnym, to znaczy, że jest „dobry”.

Prezydenci się zmieniają, a patriarcha zostaje ten sam, co kilka lat zmieniając swoje preferencje co do kandydatów. Z pierwszym prezydentem Gruzji, Zwiadem Gamsachurdią, nie był w dobrych stosunkach, zaś gdy prezydentem został Eduard Szewardnadze, patriarcha ochrzcił go i został jego ojcem chrzestnym. Ale w 2003 roku, podczas rewolucji róż, wsparł Micheila Saakaszwilego, który w zamian zaczął finansować gruziński Kościół wprost z budżetu państwa. Od 2013 r. otrzymuje on rokrocznie 25 mln lari (28 mln zł).

Czy to zły sen?

19 maja stan wyjątkowy się skończył. Granic nie otworzono, lotów międzynarodowych prawie nie mieliśmy (prócz czarterowych), a rząd kazał nam podróżować po Gruzji i poznawać ją, aby wzmocnić gospodarkę kraju. Ale kto miał na to pieniądze?

Stanęliśmy też przed kolejnym pytaniem: jak będzie wyglądała nasza przyszłość? Jak mają do pandemicznych realiów podejść firmy turystyczne, realizatorzy wycieczek, biura podróży oraz inni przedsiębiorcy? Konkretnej odpowiedzi nigdzie nie było, kazali nam czekać na lepsze czasy, ale nikt nie mówił, jak zarabiać.

Pomimo rosnącej liczby osób zakażonych i poddanych kwarantannie, Gruzja pozostała w zielonej strefie, czyli według statystyk zachorować i zgonów miejscem dość bezpiecznym, z czego dumny był rząd, Narodowe Centrum Kontroli Chorób oraz jego kierownictwo. Nie wykorzystano czasu, aby przeszkolić lekarzy, kupić aparaty oddechowe albo karetki. Trzeba było zadbać o wybory, które miały się odbyć 31 października. Wirus miał poczekać.

Chaos, podwyższone ceny na produkty pierwszej potrzeby, zwolnienia grupowe, kryzys, rekordowo wysoki kurs lari wobec dolara (a wiele kredytów w Gruzji jest zaciągniętych właśnie w dolarach), pogarszający się stan psychiczny obywateli, wzrastający poziom przestępczości. To były nowe realia życia w Gruzji. Czasami nam się zdawało, że to wszystko zły sen.

Kampania przedwyborcza

Na 5 miesięcy przed wyborami rząd i opozycja zaczęły kampanię wyborczą. Prostemu narodowi zabroniono się gromadzić w więcej niż w 10 osób, a politycy – zarówno rząd, jak i opozycja – zbierali masy, aby opowiadać przedwyborcze bajki. Dorzucono do nich jednorazową pomoc finansową w kwocie 300 lari (340 zł), co miało służyć indywidualnym przedsiębiorcom za rekompensatę strat z powodu COVID-19. To wszystko było bardziej kpiną niż realną ulgą. Jednak wielu odebrało to jako dobry gest rządu.

Przez całe lato, gdy byliśmy niby zamknięci, turyści z Rosji przybywali do Gruzji drogą lądową. W tym czasie Rosja zajmowała trzecie miejsce wśród wszystkich państw pod względem liczby nowych zakażeń, notując 5 tys. nowych przypadków dziennie. Pełne restauracje, wszędzie tłumy, osłabiona kontrola, a nawet brak kontroli. Wszyscy byli zajęci spotkaniami przedwyborczymi. Ale im bardziej zbliżały się wybory, tym bardziej rosły statystyki, a zamiast strachu ludzie odczuwali nieufność. Wiedzieli z góry, że po wkrótce będziemy mieli powtórkę kwarantanny, a same wybory nie będą przeprowadzone uczciwie.

Odkąd Micheil Saakaszwili w 2004 r. zdobył 96% głosów w wyścigu o fotel prezydenta, w kraju mieliśmy kilka wyborów. Podczas nich rozdawano ludziom cebule i ziemniaki za głosy. Grożono zwolnieniem z pracy w razie oddania innego głosu niż wskazany. Umorzono obywatelom długi w bankach państwowych do maksymalnej kwoty 2 tys. lari (po niegdysiejszym kursie 1750 zł). Przywożono głosujących do komisji wyborczych marszrutkami i płacono za głosy. Na zwycięskich kandydatów padało w danym rejonie więcej głosów, niż osób uprawnionych do głosowania. Głosowały też osoby zmarłe. Przykłady takich wydarzeń można mnożyć. Ale gdy tylko Gruzini zaczynają protestować, demokracja przeradza się w autorytaryzm, gdzie pokojowo protestujących policjanci oblewają na ulicy zimną wodą, pacyfikują gazem, a czasem używają wobec nich broni palnej. Rząd ignoruje wszystkie protesty, za każdym razem usprawiedliwiając swoje działania dbałością o bezpieczeństwo. 10 września gruzińskie media jeszcze pisały, że „w kraju wykryto rekordową liczbę 57 przypadków”. Nie wiedzieliśmy wtedy, że niedługo liczba zarażonych osób sięgnie 5 tys., a umierać będzie średnio 40 osób dziennie. Wkrótce sytuacja się pogorszyła – szpitale były przepełnione, karetki przybywały na miejsce wezwania spóźnione kilka godzin, a kontakt z lekarzem przez telefon 112 też był problematyczny.

Gruzini, nic się nie stało!

Wybory były zaplanowane na 31 października. Z powodu pandemii wiele innych państw odłożyło je u siebie o rok – rząd w Gruzji stwierdził, że odbędą się bez zmian.

Według oficjalnych danych CKW w wyborach 48,23% głosów uzyskała rządząca dotychczas partia Gruzińskie Marzenie, otrzymując tym samym prawo do samodzielnego utworzenia rządu.

8 partii/bloków opozycyjnych, które uczestniczyły w wyborach jako zjednoczona opozycja, dostało łącznie 44,53%, ale odmówiło uczestnictwa w drugiej turze i wejścia do parlamentu, uznając wyniki wyborów za fałszywe. Zaczęły się negocjacje rządu i opozycji z udziałem ambasadorów Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, które do niczego nie doprowadziły. Mamy więc parlament jednopartyjny, którego pierwsze posiedzenie odbyło się 10 grudnia – w na wpół pustej sali.

W czasie negocjacji Gruzini protestowali przed parlamentem i aby nie weszło im to w nawyk, w Gruzji znów ustawiono godzinę policyjną – od 22:00 do 6:00 – i wstrzymano wszelkiego rodzaju transport, oprócz przemysłowego i realizowanego samochodami osobistymi. Czyli jak ktoś ma samochód, to może jechać, gdzie chce, a kto nie ma, ma siedzieć w domu lub korzystać z taksówek.

Po wyborach liczba chorych przerosła liczbę łóżek i respiratorów, a pomoc medyczna zyskała podwójne standardy: jak masz kogoś w rządzie lub jesteś znany, dostajesz ją od razu, jak jesteś statystycznym mieszkańcem, to masz czekać, nawet jeżeli umierasz.

Mieliśmy dużo tego typu przypadków, ale najbardziej drażniącym społeczeństwo był przykład Tengiza Tsercwadzego, dyrektora szpitalu zakaźnego, który po pozytywnym wyniku testu od razu otrzymał z zagranicy lek łagodzący objawy. Po wyjściu ze szpitalu powiedział: „Pojawiła się krytyka, dlaczego lek okazał się dostępny dla mnie, a nie dla innych. Tu sprawa jest prosta: to nie był zapas państwowy. Państwowe dostawy jeszcze nie dotarły. Poprosiłem kolegę z zagranicy, by wysłał lek specjalnie dla mnie. Nic się nie stało!”.

Pod koniec zeszłego roku okazało się, że Tsercwadze, zarabiając rocznie 27 500 lari (31 tys. zł), przeprowadził się do nowego, luksusowego domu w prestiżowej dzielnicy, wartego około 1,5 mln lari (1,7 mln zł). Zapytany przez dziennikarzy o to, skąd go ma, odpowiedział, że dom jest jego żony, a ta z kolei przyznała, że ani ona, ani jej mąż nie kupowali domu, a dostali go w prezencie. Dom za półtora miliona lari! W prezencie! Ciekawe, za jakie zasługi? Może za przyklaśnięcie wyborom, gdy dziennie mieliśmy około 1700 nowych przypadków zakażenia? Albo za zawyżone statystyki przypadków już po wyborach, by umożliwić władzom całkowity lockdown, aby ludzie nie mogli protestować przeciwko wynikom?

Nim rząd nas wypuści

Władze nie rozumieją, że już nie boimy się wirusa. Boimy się rządu, który używa go jako instrumentu zarządzania nami, naszymi zachowaniami, rozmowami, myślami, życiami. 20 stycznia, po ogłoszeniu przez władze, że w Tbilisi do 1 marca wszystko pozostanie zamknięte, Zurab Japaridze powiedział: „Jeśli gospodarka się nie otworzy i nie damy ludziom prawa do pracy, wpadniemy w kryzys. Dzisiaj zjadamy przyszłość naszych własnych dzieci”.

Znów mamy protesty przed parlamentem. Żądamy, aby otworzyli kraj i dali ludziom oddychać. Japaridze grozi, że demonstranci zaczną zajmować budynki państwowe: „Ludzie muszą wyjść i pokazać swoją siłę rządowi. Kraj musi się otworzyć i funkcjonować!”.

Minął prawie rok, odkąd jesteśmy w więzieniu rządu Gruzińskiego Marzenia. Zabrano nam indywidualność, zostaliśmy podzieleni na klasy i warstwy, postępujemy tak, jak nam powiedzą „z góry”.

Kristianna Grigorian - Ormianka mieszkająca w Gruzji od dzieciństwa. Studia ukończyła w Polsce na kierunku kulturoznawstwa. Mieszka w Tbilisi. Jest tłumaczką i przewodnikiem. Prowadziła też audycje radiowe.
Straciliśmy już poczucie czasu i przestrzeni. Jesteśmy zamknięci w kraju, w swoich miastach czy wsiach, w swoich domach. Kiedy to się skończy? Czy rząd posłucha demonstrantów? Nikt nie wie, światła na końcu tunelu póki co nie widać, choć już istnieje szczepionka przeciw koronawirusowi. Gruzja z pewnością szybko jej nie dostanie, a to idzie na rękę rządowi. Nim wypuści nas na wolność, wiele jeszcze może się zdarzyć.