Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Moscoviada > Ikona / 08.11.2023
Ludwika Włodek

Putin tańczy, jak mu Nawalny zagra. O mocy „populizmu instant”

Peter Pomerantsev w swojej najnowszej książce twierdzi, że dziś polityk musi przekonać jak największą liczbę wyborców, że są „ludźmi” i że jest ich dużo, a naprzeciw siebie mają nielicznych „nieludzi”, z którymi on właśnie skutecznie walczy.
Foto tytułowe
(Shutterstock)


Posluchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



Jednym z lepszych dostępnych po polsku tekstów opisujących fenomen Nawalnego jest książka Petera Pomerantseva, w której ani razu nie pada nazwisko tego polityka. Chodzi mi o wydaną przez Krytykę Polityczną jesienią ubiegłego roku pozycję To nie jest propaganda. Przygody na wojnie z rzeczywistością. Oryginał wyszedł rok wcześniej, po angielsku. I trudno mieć do autora żal o to, że o Nawalnym nie wspomina. W zasadzie wcale nie musiał. Tym bardziej, że jeszcze wtedy wróg Putina numer 1 dopiero pracował na swój status. A osiągnął go właśnie dzięki perfekcyjnemu zrozumieniu i opanowaniu mechanizmów polityki opisanych w książce Pomerantseva.

Już poprzednim Jądrem dziwności (wydanym po polsku przez Czarne w 2015 r.) Pomerantsev wyrobił sobie markę znawcy kremlowskiej propagandy. Nakreślił w nim, jak rządzący Rosją politycy – a właściwie polittechnolodzy, w Polsce nazwalibyśmy ich specjalistami od marketingu politycznego – manipulują mediami, by u zwykłych ludzi wywołać efekt, który w skrócie można wyrazić hasłem: „polityka to gówno, lepiej się nią nie zajmować”. Albo „wszyscy kłamią, więc nie ma różnicy, kto nami rządzi”. Pomerantsev pokazywał czytelnikom, że w świetnie wyreżyserowanych produkcjach rosyjskiej rządowej telewizji nie chodzi wcale o to, by ludzie faktycznie uwierzyli rewelacjom sprzedawanym w głównych wydaniach wiadomości czy programach publicystycznych typu Woskresnyj wieczer Władimira Sołowiowa. Celem jest stworzenie wrażenia, że po prostu nikomu nie można ufać, że polityka jest brudna, ktokolwiek by jej nie prowadził, więc lepiej skupić się na codzienności i własnych sprawach, a informacje w telewizji traktować podobnie jak komercyjną rozrywkę w rodzaju licznych rosyjskich talkreality show.


Bitwa w bańce języka


Nowa książka już w tytule kokieteryjnie obwieszcza, że nie dotyczy propagandy. Pomerantsev faktycznie idzie o krok dalej, bo też światowa polityka przez tych kilka lat nie stała w miejscu. Dziś już w zasadzie nikomu nie chodzi o to, by przekonać wyborców do własnej wersji wydarzeń, własnych koncepcji. Świat jest tak pokawałkowany, ludzie tak pozamykani w swoich bańkach, że trudno wymyśleć program, który by pasował jakiejkolwiek większości. Do każdej poszczególnej grupy trafia się czym innym. Albo pozwala się jej wierzyć, że to co innego.


Polityk musi być maksymalnie mało konkretny, żeby każdy mógł sobie pod jego słowa podłożyć to, co akurat jemu wydaje się ważne. „Takie «mikrotargetowanie», w ramach którego jedna grupa wyborców niekoniecznie powinna wiedzieć o innej, wymaga jakieś wielkiej, pustej tożsamości, aby je wszystkie połączyć. Czegoś tak szerokiego, że wyborcy mogą się z tym identyfikować – kategorii takiej jak «ludzie», albo «większość»”. Dziś polityk musi przekonać jak największą liczbę wyborców, że są „ludźmi” i że jest ich dużo, a naprzeciw siebie mają nielicznych „nieludzi” (zwanych czasem establishmentem, czasem łże-elitami, kiedy indziej salonem), z którymi on czy jego ugrupowanie skutecznie walczy.

Pomerantsev opisuje ten nowy populizm, nazywając go „populizmem instant”, następująco: „W tej logice fakty stają się drugorzędne. Przecież nie chodzi o wygranie opartej na dowodach, publicznej debaty o składnikach ideologii; celem mówcy jest szczelne otoczenie publiczności murem ze słów. To przeciwieństwo «centryzmu», który ma za zadanie zaprosić wszystkich do jednej wspólnoty i zminimalizować różnicę. Tutaj odrębne grupy nawet nie muszą się spotykać. Tak naprawdę może byłoby lepiej, gdyby o sobie nie wiedziały: a co, jeśli jedna postrzega inną jako rywala?”.

Oczywiście cała ta batalia odbywa się w sferze języka. Pomerantsev cytuje wielu klasyków, powołuje się na Ernesta Laclaua i Chantal Mouffe, odwołuje do Antonia Gramsciego. „Największe bitwy o władzę toczą się w przestrzeni, w której składa się i rozkłada słowa, znaczenia i zachowania. To ona definiuje rzeczywistość, określa, co stanie się «normalne»” – wyjaśnia.

Pierwszym krokiem do sukcesu jest stosowanie zasady znanej w polityce od dawna. Chodzi o to, żeby narzucić wszystkim, w tym przeciwnikom politycznym oraz potencjalnym wyborcom, swój sposób definiowania rzeczywistości. Pomerantsev odwołuje się do pracy językoznawcy George’a Lakoffa, Nie myśl o słoniu! Jak język kształtuje politykę: „W czasie sporu nigdy nie używaj języka drugiej strony. Jej język narzuca bowiem jej ramę – i nigdy nie będzie to pożądana przez ciebie rama”.
Peter Pomerantsev, To nie jest propaganda. Przygody na wojnie z rzeczywistością, przeł. Aleksandra Paszkowska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, październik 2020

By pokazać skuteczność tego postepowania, Pomerantsev zabiera czytelnika na Filipiny. Opisuje zwycięską kampanię prezydencką Rodriga Dutertego. Spotyka się z jednym z jej autorów, PR-owcem ukrywającym się pod pseudonimem P., który wykreował w mediach społecznościowych setki grup, w których rozprzestrzeniał informacje o przestępstwach popełnianych przez handlarzy narkotyków. Dzięki temu udało mu się stworzyć wrażenie, że przestępczość narkotykowa jest najważniejszym problemem kraju, a Duterte, który „poprzysiągł śmierć dilerom” – jedynym rozsądnym kandydatem na prezydenta. Pomerantsev opisał, jak liberalni dziennikarze i dziennikarki przejęli radykalną retorykę Dutertego. Wszyscy używali jego sformułowania „wojna z narkotykami” i nawet jeśli kwestionowali zbyt brutalne pomysły na jej prowadzenie, wpisywali się w atmosferę sprzyjającą jego wygranej.


Polittechnolodzy rozdają karty


Podobnie stało się znacznie wcześniej w Rosji, tylko tam nie chodziło, jak w 2016 roku na Filipinach, o wojnę z narkotykami, ale z terroryzmem. To ona na przełomie 1999 i 2000 r. wyniosła do władzy Putina. Zrobiła z niego „silnego człowieka na trudne czasy” i przydała mu charyzmy, tak potrzebnej po latach rządów coraz bardziej schorowanego i niedołężnego Jelcyna.



Retoryka wojny z terroryzmem i wzmacniania Rosji, przywracania jej godności i wstawania z kolan była dziełem Gleba Pawłowskiego. Polittechnologa, który znacząco przyczynił się jeszcze do zwycięstwa Borysa Jelcyna w 1996 roku, ratując Rosję przed rządami komunisty Giennadija Ziuganowa. Cztery lata później ten sam Pawłowski wzmacniał Jelcynowego pomazańca, Putina, bazując na kontraście pomiędzy nim a jego poprzednikiem, którego wówczas już nie odmalowywano jako zbawcy Rosji i obrońcy demokracji, a jej zakałę i symbol czasów rozkładu, lichych dziewianostych. To po nich rzutki kagebista Putin miał czym prędzej posprzątać.

Nie jeden Pomerantsev przypomniał sobie o Pawłowskim. Ten ostatnio jest częstym gościem mediów, zwłaszcza tych krytykujących Kreml i rosyjską „suwerenną demokrację”, które to pojęcie sam niegdyś wymyślił. Wszystkim chętnie opowiada, jak kiedyś przyczynił się do zbudowania siły Putina, bo wierzył, że Rosja właśnie jego potrzebowała, by otrząsnąć się po perturbacjach lat 90. Zdaniem Pomerantseva to właśnie Pawłowski po raz pierwszy w światowej polityce na tak dużą skalą zastosował ów „populizm instant”, który teraz z powodzeniem wykorzystują politycy od USA i Wielkiej Brytanii poprzez Polskę i Węgry aż po Indie i Filipiny. Stworzył opowieść na tyle mało konkretną i uniwersalną, że każdy podłożył sobie pod nią to, co mu akurat w duszy grało.

„«Bajka» przygotowana na wybory roku 2000 miała zjednoczyć wszystkich, którzy uważali, że stracili na rządach Jelcyna, zostali «zapomniani», i wywołać w nich poczucie, że to ostatnia szansa na zwycięstwo – przypomina Pomerantsev. – To były zupełnie odmienne segmenty społeczeństwa, które w czasach radzieckich znalazłyby się po dwóch stronach barykady: nauczyciele i członkowie tajnych służb, naukowcy i żołnierze. Pawłowski powiązał ich ideą «Putinowskiej większości»”.

Pawłowski szybciej niż większość wyborców, których udało mu się przekonać do Putina, zrozumiał, z jak niebezpiecznymi zjawiskami igra. Wycofał swoje poparcie i zaprzestał świadczenia usług kremlowskiej komandzie w 2012 r., gdy Putin, po krótkiej zsyłce na boczny tor premierostwa, postanowił wrócić do gry jako prezydent.

Kremlowskim politykom jeszcze przez wiele lat, nawet bez pomocy Pawłowskiego, udawało się kontrolować dyskurs. Tak rządzili krajem, że to nieliczna i słaba opozycja musiała reagować na ich tezy, odnosić się do ich sformułowań i oceniać, czy zaproponowane przez nich środki zaradcze są słuszne czy nie. Pierwszym, któremu udało się to przełamać, jest Aleksiej Nawalny, o którym Pomerantsev nie wspomina, a którego duch jest moim zdaniem w książce To nie jest propaganda bardzo obecny.


Posłuchaj rozmowy z Ludwiką Włodek o Azji Środkowej 30 lat po rozpadzie ZSRR



Nic nieznaczący bloger


Popularność Nawalnego zaczęła rosnąć w czasie, kiedy Putina opuścił Pawłowski. Jeszcze w 2011 r. Nawalny, wówczas mało znany bloger, założył Fundację Walki z Korupcją. Wykorzystał wtedy słowa, których podobno nie był nawet autorem. Zapożyczył je od innego opozycjonisty, Borysa Niemcowa, a może nawet od samego Władimira Żyrinowskiego, który od blisko 30 lat stroi się w szaty opozycjonisty, a zadziwiająco często gra do tej samej bramki, co politycy Kremla. W każdym razie to w 2011 r., w swoim wpisie na stronie Żywoj Żurnał Aleksiej Nawalny nazwał proputinowską partię Jedna Rosja partią żulikow i worow, czyli cwaniaczków i złodziei.

Od tej pory nazwa zaczęła się przyklejać do Jednej Rosji. Nawalny powtarzał ją w każdym swoim publicznym wystąpieniu, popularyzował w kolejnych prowadzonych przez swoją Fundację antykorupcyjnych śledztwach.

Kreml latami próbował ignorować Nawalnego. Putin i jego ludzie, doskonale świadomi reguły „co w języku, to w rzeczywistości”, o której pisze Pomerantsev, w ogóle starali się nie wymawiać nazwiska Nawalnego. Jednak Nawalny zdawał się ich pokonywać ich własną bronią. Ze swojej antykorupcyjnej kampanii uczynił zjawisko tak pojemne i wszechstronne, jak niegdyś Putin koncepcję Rosji wstającej z kolan i walczącej z terroryzmem.

Jednak mimo uniwersalizmu swoich haseł Nawalny długo był popularny przede wszystkim w środowisku świadomej klasy średniej. Tej z dostępem do Internetu, śledzącej polityczne wydarzenia, orientującej się, jak bardzo korupcja szkodzi rosyjskiej gospodarce.

Wszystko się zmieniło, kiedy Kreml postanowił się pozbyć swojego przeciwnika. Zatruty w zeszłym roku nowiczokiem „nic nieznaczący bloger”, jak o Nawalnym mawiał rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, trafił na czołówki wszystkich światowych mediów, a rykoszetem – do większości rosyjskich domów. Heroiczna postawa – długa rekonwalescencja w Niemczech, umiejętnie opowiedziana przez samego Nawalnego na YouTubie i Instagramie, wreszcie triumfalny powrót do Rosji – pozwoliła mu wpisać się w symboliczny język rosyjskiej polityki. Zjednała mu tłumy, jakich wcześniej żadnemu opozycjoniście nie udało się przyciągnąć.

Biegły w polittechnologicznych arkanach Pawłowski nie mógł tego nie docenić. O Nawalnym wypowiada się ostatnio w samych superlatywach. Chwali go za przejęcie inicjatywy w kreowaniu politycznej rzeczywistości, o którym tyle pisał Pomerantsev.

„To Nawalny dał ludziom wybór. I myślę, że ci, którzy pojechali na Wnukowo, witać go (nawet jeśli samolot ostatecznie tam nie wylądował), postąpili rozumniej niż ci, którzy się w kółko zastanawiają: a co zrobi Putin? Putin nic nie może zrobić. To Nawalny podejmuje decyzje. On tę scenę zbudował i występuje na niej, w samym środku. A oni [ludzie Kremla – przyp. L.W.] mogą tylko grać w jego grę. Cokolwiek by nie zrobili. Jakichkolwiek nie popełniliby podłości. Nie ma co interesować się tym, co komu i gdzie, w jakim korytarzu, w jakim kiblu Putin powiedział. Teraz to jest zupełnie nieważne” – mówił Gleb Pawłowski telewizji Dożdź w dzień powrotu Aleksiej Nawalnego do Moskwy, tuż po jego aresztowaniu na lotnisku.

Zdaniem Pawłowskiego aresztowanie gra tylko na korzyść opozycjonisty. „Nawalny w więzieniu jest jeszcze bardziej wyraźny niż Nawalny na wolności” – mówił z kolei w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej”.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunkt w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa. Autorka książki Buntowniczki z Afganistanu.

Inne artykuły Ludwiki Włodek

Jeśli wierzyć Pomerantsevowi i Pawłowskiemu, teraz, bez względu na to, co się stanie z samym Nawalnym, Putin już przegrał. Bo to on gra tak, jak mu Nawalny zagra, a nie odwrotnie. Kreml stracił monopol na narrację polityczną, a tym samym przeszedł do defensywy. Czy tym razem umiejętnie wytworzona przez Nawalnego grupa większości (Rosjanie cierpiący z powodu korupcji) pokona określoną przez niego mniejszość (cwaniaczków i złodziei) – czas pokaże. Jednak doświadczenia ostatnich tygodni w Rosji pokazują, że opisywany w książce To nie jest propaganda populizm instant może nie tylko wznosić dyktatury, ale także dawać nadzieję na ich obalenie.

Artykuł został wznowiony. Pierwszy raz został opublikowany 19.02.2021