Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Sotnia / 03.03.2021
Paweł Pieniążek

Idea likwidacji Ukrainy nadal pobrzmiewa. Wciąż jest groźna

Doktryna „Rosyjski Donbas” nie zmieni sytuacji na wschodzie Ukrainy. Na pewno nie teraz. Przypomina jednak, że dopóki tląca się wojna definitywnie się nie skończy, zawsze pozostaje ryzyko jej eskalacji.
Foto tytułowe
Żołnierz ukraiński na linii frontu (Shutterstock)

Pod koniec stycznia w Doniecku odbyło się forum „Rosyjski Donbas”. Na ustawionych w podkowę stołach w wielu miejscach na podstawkach stały obok siebie trzy flagi: nieuznawanych przez społeczność międzynarodową Republik Ludowych – Donieckiej i Ługańskiej – a także Federacji Rosyjskiej. Wśród występujących znaleźli się m.in. przewodniczący separatystycznych parapaństw, odpowiednio Denis Puszylin i Leonid Pasiecznik, deputowani rosyjskiej Dumy i szefowa kremlowskiej telewizji RT Margarita Simonian. Ta ostatnia wzywała władze na Kremlu, by włączyły ten region w skład Rosji. „Rosjo, mamusiu, zabierz Donbas do domu” – powiedziała.

Pretekstem spotkania było przedstawienie doktryny „Rosyjski Donbas”. 47-stronicowy dokument próbuje wpisać historię regionu w rosyjską historię, a tym samym wyjaśnić, dlaczego głębsza integracja z Rosją jest konieczna. O doktrynie stało się głośno też w ukraińskich mediach, gdy portal Nowosti Donbassa doczytał się, że jednym z celów nieuznawanych republik jest zajęcie reszty obszarów obwodów donieckiego i ługańskiego. Jednak, jak piszą autorzy doktryny, celem samym w sobie jest likwidacja Ukrainy i powstanie z jej południowych i wschodnich części Noworosji. Jak brzmi jeden z fragmentów:

„Dla przyszłości Donbasu ważny jest los sąsiednich regionów Noworosji pozostających pod kontrolą Ukrainy. Oderwanie się tych regionów od Ukrainy wraz z likwidacją państwa ukraińskiego w obecnym kształcie, utworzenie rosyjskiego państwa – spadkobiercy Ukrainy, znacznie polepszyłoby perspektywy Donbasu i ułatwiłoby międzynarodowe uznanie DNR i ŁNR [Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej – przyp. red.], a także wykorzystanie zasobów rynkowych dawnej Ukrainy”.

Choć dokument najłatwiej uznać za nieistotną ciekawostkę, to, jak pokazuje historia separatystycznego ruchu na Donbasie, takie symboliczne gesty przez lata tworzyły podwaliny pod rozwój wydarzeń w krytycznym 2014 r.

Ludzie znikąd

Ukraińskim „długim” 2014 r. rządziły naprzemiennie skrajne emocje – smutek i rozpacz zastępowały radość i nadzieja.

Decyzja o niepodpisaniu umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską przez ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza wywoła masowe protesty na kijowskim Majdanie. Postanowił je krwawo stłumić, w rezultacie czego zginęło ponad sto osób. W ostatecznym rachunku to jednak ulica wygrała. Na początku 2014 r. Janukowycz wraz z bliskim otoczeniem uciekł z kraju. Od razu rozpoczęła się aneksja Krymu przez Rosję i pierwsze prorosyjskie protesty na Donbasie.

W obwodach donieckim i ługańskim sytuacja szybko zaczęła wymykać się spod kontroli. Po obaleniu władz przez protestujących państwowe instytucje przez jakiś czas nie istniały na Donbasie, skąd wywodził się Janukowycz i jego otoczenie. Sytuację natychmiast wykorzystała Rosja, aktywizując działające od lat marginalne organizacje, które wówczas świetnie nadawały się do zdestabilizowania sytuacji w kraju, jak tylko się dało.

Jedną z takich grup była organizacja Doniecka Republika. Choć powstała tuż po pomarańczowej rewolucji, przez niemal dekadę jej wpływ na lokalną politykę był żaden.

Gdy pod koniec 2006 r. przedstawiciele Donieckiej Republiki zbierali podpisy w sprawie niepodległości obwodu donieckiego, w milionowym Doniecku na ich pikiecie zebrało się nie więcej niż 10 osób. Dwa miesiące później w Horliwce, oddalonej o 40 km na północny zachód, pojawiło się kilkoro zainteresowanych. Tym razem domagali się federalizacji Ukrainy. Pod koniec 2007 r. organizacja została zdelegalizowana, a następnie aresztowano kilku jej działaczy, ale nie przysporzyło jej to popularności. Pozostawała nieznana ogółowi. Choć Doniecka Republika nie była w stanie zgromadzić tylu ludzi, by zapełnić choćby nieduży plac, na początku 2009 r. ogłosiła powstanie federalnego państwa w całej południowo-wschodniej Ukrainie. Tego typu buńczuczne deklaracje przy jednoczesnej mikroskali samej organizacji powodowały, że trudno było traktować ją poważne.

Samozwańcze republiki trwają

Sytuacja zmieniła się w marcu 2014 r., ale nawet wtedy Doniecka Republika nie porwała tłumów. Na jej akcje przychodziły od setek do kilkunastu tysięcy osób, ale nigdy nie były to dziesiątki tysięcy. Nawet na przełomie zimy i wiosny 2014 r. proukraińskie demonstracje były porównywalnej liczebności. Gdy w kwietniu przyjechałem do Doniecka, wciąż wielu jego mieszkańców z pobłażaniem patrzyło na grupki stojące z czarno-niebiesko-czerwonymi flagami Donieckiej Republiki.

Niedziałające struktury siłowe, korupcja i duże wpływy obozu byłego prezydenta skutecznie wyeliminowały obowiązujący porządek prawny. Agresywni prorosyjscy demonstranci inspirowani i wspierani przez Rosję przełamali status quo. Na oczach bezczynnej milicji i niefunkcjonalnej armii zajmowali budynki administracji państwowej, komisariaty i ich zbrojownie. Coraz lepiej uzbrojeni i zamaskowani ludzie przejmowali kontrolę nad miastami w obwodach donieckim i ługańskim. Najpierw domagali się federalizacji, szybko jednak zażądali niepodległości. W maju 2014 r. przeprowadzili referendum niepodległościowe, które rozstrzygnęło się na korzyść separatystów (choć niewiele miało wspólnego z demokratycznym głosowaniem, gdy miasto było całkowicie zmilitaryzowane, a wszelki sprzeciw bezwzględnie tłumiony).

Wkrótce wojna między odradzającą się ukraińską armią a wspieranymi przez Rosję grupami zbrojnymi rozgorzała na dobre. Wyglądało na to, że siły rządowe szybko zakończą krótkie istnienie nieuznawanych republik. Ukraińskie wojska były już w północnych częściach Ługańska i próbowały otoczyć Donieck. Jednak rosyjska interwencja latem 2014 r. przełamała ukraińską ofensywę i zakończyła się zajęciem części utraconych terenów. Do tego wymusiła na Kijowie wstrzymanie ataków, a także podyktowała warunki dwóch protokołów mińskich o zawieszeniu broni. Po tych wydarzeniach w zasadzie znikły szanse, by w przewidywalnej przyszłości Ukraina odzyskała kontrolę nad tymi terytoriami.

Doniecka Republika stała się zarzewiem samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. Ta ostatnia po organizacji odziedziczyła nawet flagę i herb, które do 2014 r. rozbudzały wyobraźnię zaledwie garstki osób.

As z rękawa

Siedem lat później wojna na Ukrainie wciąż trwa, choć jej intensywność jest coraz niższa; trwa, mimo 21 zawartych porozumień o zawieszeniu broni. W rezultacie walk zginęło ponad 13 tys. osób. Niezakończone konflikty mają to do siebie, że nigdy nie wiadomo, czy nieoczekiwanie nie eskalują na nowo, czego dobitnym przykładem była zeszłoroczna odsłona trwającego od końca lat 80. konfliktu o Górski Karabach.
Paweł Pieniążek jest dziennikarzem, stałym współpracownikiem "Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek, w tym Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii (Wydawnictwo Czarne 2019), za którą został nominowany do Książki Reporterskiej Roku 2020 Grand Press. Laureat nagrody dziennikarskiej MediaTory w 2019 roku.

Rozwiązanie nie zawsze musi być siłowe. W sondażach opinii publicznej konsekwentnie rośnie prorosyjska siła polityczna Opozycyjna Platforma – Za Życie powiązana z byłym prezydentem Janukowyczem i jego otoczeniem. Według niedawnego sondażu przeprowadzonego przez grupę Rejtinh przeprowadzonego w dniach 2–3 lutego plasuje się ona na pierwszym miejscu z wynikiem 18,9% i nieznacznie wyprzedza rządzącą partię Sługa Narodu prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.

Jeśli tendencja się utrzyma, po kolejnych wyborach może się okazać, że plany zawarte w doktrynie mogą być dużo bardziej niebezpieczne dla Ukrainy, niż dzisiaj mogłoby się wydawać.