Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Czajnik / 04.04.2021
Ludwika Włodek z Afganistanu

Głos kobiet znowu słabnie. Widmo fundamentalizmu krąży nad Afganistanem

W nękanym od kilkudziesięciu lat wojną kraju wszyscy chcą pokoju, ale zainicjowany przez Amerykanów tak zwany proces pokojowy jest raczej źródłem obaw niż nadziei. Szczególnie wśród kobiet.
Foto tytułowe
Mural w Kabulu. Amerykański wysłannik i mułła Omar (arch. prywatne autorki)

17 marca siedziałyśmy przy kolacji w kuchni u Parasto. Jej dzieci były już w swoich pokojach. Faromarz odrabiał lekcje, Żole wybierała piosenki, które potem będą służyły za podkład do jej krótkich, tanecznych filmików, jakie pasjami wrzuca na TikTok i Instagram. My dojadałyśmy resztki z obiadu – bakłażana duszonego w sosie pomidorowym i ryż. Parasto właśnie sięgała po czajnik, żeby dolać mi kolejną porcję swojej pysznej, pachnącej miętą i kardamonem herbaty, kiedy zadzwoniła jej komórka.

– To Habiba Sarabi – zdążyła mi powiedzieć, zanim odebrała telefon.

Znają się od dawna. Obie są Hazarkami, pochodzą z tego samego regionu, z okolic miasta Gazna. Parasto nazwa Sarabi swoją mentorką, a nawet drugą mamą. Kilka lat temu była jej asystentką, gdy Sarabi pełniła funkcję wiceprzewodniczącej Wysokiej Rady Pokoju. Potem prezydent Aszraf Ghani rozwiązał Radę i przekształcił ją w ministerstwo pokoju, a Parasto została starszą doradczynią ministra. Sarabi, obok trzech innych kobiet (byłych posłanek Fauzii Kufi i Szarify Zurmati oraz byłej przewodniczącej afgańskiego Czerwonego Krzyża Fatimy Gailani), została członkinią 21-osobowego zespołu negocjatorów oddelegowanych do prowadzenia rozmów z talibami.

Teraz Sarabi dzwoniła do swojej młodszej przyjaciółki, by pożegnać się przed wyjazdem do Moskwy. Następnego dnia rano 12-osobowa delegacja afgańskiego rządu, w której Sarabi była jedyną kobietą, miała lecieć do Rosji na kolejną rundę negocjacji. W przeddzień wyjazdu największa afgańska telewizja informacyjna – Tolo TV – opublikowała w swoich mediach społecznościowych zdjęcia wszystkich członków delegacji. Okolona pastelową chustą twarz Sarabi wyraźnie wybijała się na tle pozostałych. Post i tweet Tolo TV był szeroko udostępniany, zwłaszcza w środowisku obrończyń praw kobiet. Szerowała go również Parasto. Najczęściej pojawiające się pod postem komentarze dotyczyły dysproporcji między samotną Sarabi a 11 mężczyznami.
Habiba Sarabi (górny rząd, trzecia od prawej) w czasie rozmów z talibami w Moskwie (@MIDRussia)

„Oto jak rządowi zależy na obronie praw kobiet” – pisał ktoś. „Jedna w obronie praw milionów Afganek” – brzmiał inny komentarz.

W Moskwie Sarabi również odniosła się do tego faktu: „Dlaczego jestem jedyną kobietą w tej sali? – pytała. – Nie brałyśmy udziału w wojnie, ale z pewnością możemy przyczynić się do zbudowania pokoju. Nie można ignorować 51 procent społeczeństwa”.

Kobiety, powstańcie!

Rozmowy w Moskwie nie posunęły negocjacji do przodu. Talibowie odrzucili propozycję prezydenta Ghaniego, żeby w ciągu 6–12 miesięcy od zawarcia porozumienia zorganizować nowe wybory. Na początku kwietnia pod auspicjami ONZ ma się odbyć kolejna runda rozmów, w Turcji. Afgański rząd obiecał, że do Stambułu poleci więcej negocjatorek. To jednak nie rozwiewa obaw, jakie Afganki żywią wobec rozmów, które w większości nazywają „tak zwanym procesem pokojowym”.

– Najgorsze jest to, że właściwie nie wiadomo, na co Amerykanie umówili się z talibami w Dosze – tłumaczyła mi Gaisu Jari, siostra Parasto, także urzędniczka na wysokim stanowisku w afgańskim rządzie. – Ich porozumienie [zawarte w lutym zeszłego roku – przyp. L.W.] zawiera protokoły, które nigdy nie zostały przedstawione afgańskiej opinii publicznej.

To Gaisu pokazała mi mural w centrum Kabulu. Na tle wielkiej pary oczu namalowany jest amerykański wysłannik do spraw negocjacji pokojowych w Afganistanie Zalmaj Chalilzad ściskający dłoń mulle Omarowi.

Ten drugi już od dawna nie żyje, ale jest symbolem talibów. To on współtworzył ruch i doprowadził do przejęcia przezeń władzy w 1996 r. W czasie jego rządów w Afganistanie zapanował fundamentalistyczny reżim religijny. Prawem stała się archaiczna wersja szariatu, zakazano muzyki i wszelkich innych rozrywek. Mężczyźni musieli nosić długie brody i tradycyjne stroje. Kobietom zabroniono nie tylko pracować, ale nawet wychodzić z domu bez burek i towarzystwa męskiego członka rodziny. Dziewczynki nie mogły się uczyć. Na stadionach w Kabulu i innych miastach regularnie odbywało się kamieniowanie kobiet posądzanych o niewierność lub współżycie przed ślubem.

Amerykańska interwencja jesienią 2001 roku obaliła rządy talibów, ale nie zniszczyła samego ruchu. Nigdy nie przestał prowadzić wojny podjazdowej ze wspieranymi przez Amerykanów i inne państwa Zachodu prodemokratycznymi władzami w Kabulu. W miarę wycofywania z Afganistanu wojsk międzynarodowej koalicji jego zdobycze terytorialne stawały się coraz liczniejsze. Kiedy jesienią 2018 r. prezydent Donald Trump ogłosił rychłe wyjście z Afganistanu i przy pomocy Chalilzada rozpoczął proces negocjacji pokojowych z talibami, kontrolowali oni blisko połowę powierzchni kraju i byli odpowiedzialni za ponad 80 procent ofiar cywilnych, które każdego roku ponoszą śmierć w afgańskiej wojnie domowej. Na kontrolowanych przez siebie terytoriach talibowie zamykają szkoły, a dziewczynki i kobiety są traktowane podobnie jak w całym kraju za czasów rządów mułły Omara.

Mural – autorstwa kolektywu artystycznego ArtLords – nawiązuje do znanej w Afganistanie kampanii antykorupcyjnej „Widzimy was”. Ma być memento dla negocjujących z talibami Amerykanów, a dziś już także Afgańczyków, żeby nie umawiali się na rzeczy godzące w prawa i wolności obywateli. Na muralu jest jeszcze wysprejowany wyraźnie później i zapewne przez kogoś innego niewielki tag. Przedstawia sylwetkę kobiety rozdzierającej krępujące ją łańcuchy i napis „Kobiety, powstańcie!”.

Od VII wieku świat się zmienił

Publicznie Amerykanie mówią, że nigdy nie poprą żadnego układu pokojowego, który zagrażałby afgańskiej demokracji czy prawom kobiet. Jednocześnie jednak sugerują rozwiązania, które ewidentnie takie zagrożenie stanowią.

Pod koniec lutego Chalilzad przedstawił negocjującemu z talibami afgańskiemu rządowi kilka propozycji. Środowisko zaangażowanych w walkę o prawa kobiet te „propozycje” wprawiły w osłupienie.

Już nie chodzi tylko o pomysł, by talibom oddać połowę miejsc w nowym rządzie przejściowym i w administracji państwowej. Okazało się, że Amerykanie mają dla Afgańczyków rozwiązanie, które sami wielokrotnie potępiali w przypadku Iranu. Wymyślili, żeby powołać Wysoką Radę ds. Prawa Islamskiego, która miałaby rozstrzygać, czy rozwiązania ustrojowe przyjmowane przez afgańskie władze są zgodne z islamem. Talibom pomysł się oczywiście bardzo spodobał. Trudno się im dziwić, w Iranie właśnie przez istnienie podobnego ciała od lat odrzucani są zbyt mało religijni kandydaci i kandydatki na parlamentarzystów, prezydentów czy sędziów.

– Taka rada to byłby koniec naszej demokracji – uważa Gaisu. Podobnie myśli Sarah Karimi, reżyserka i dyrektorka Afghan Film, instytucji powstałej, by wspierać rozwój afgańskiej kinematografii. Sarah urodziła się w Teheranie, gdzie jej rodzice przebywali na emigracji. Wychowała się w Iranie i aż za dobrze wie, czym jest życie w teokracji. Afganistan wybrała sama. Przyjechała do kraju rodziców jako dorosła osoba, mając za sobą kilkanaście lat życia w Iranie i skończone studia w Bratysławie oraz doktorat tamtejszej Wyższej Szkoły Sztuk Scenicznych. Nie chce, by jej ojczyzna z wyboru osunęła się w mroki fundamentalizmu. Kilka lat temu widziała, jak Afganistan się zmienia, miała nadzieję, że także swoją pracą i postawą przyczyni się do tego, że jego społeczeństwo wyzbędzie się patriarchalnych przesądów. Niestety w ostatnim czasie nastąpił regres. Tak jakby część Afgańczyków założyła, że talibowie i tak wrócą do władzy.

Lima Anwari jest z kolei z wykształcenia prawniczką. Skończyła prawo islamskie na uniwersytecie w Kabulu. Opowiadała mi o ostrej dyskusji, jaka odbyła się na jednym z ostatnich posiedzeń Afghan Women Network, organizacji zrzeszającej walczące o prawa kobiet NGO-sy.

– Omawiałyśmy poszczególne propozycje zmian ustrojowych, jakie padały w czasie negocjacji pokojowych, żeby sformułować rekomendacje dla rządu. Najwięcej kontrowersji wzbudziła Wysoka Rada ds. Prawa Islamskiego. Część działaczek uznała, że powinnyśmy napisać, że jesteśmy przeciw takiemu ciału i więcej tego nie komentować. A część uznała, że skoro i tak Rada zapewne powstanie, lepiej napisać, co rekomendujemy, jakie warunki powinna spełniać. Choćby na przykład to, że powinny w niej zasiadać także kobiety.

Lima była w tej drugiej grupie. Uważa, że największym błędem jest uznawać, że taka interpretacja prawa islamskiego, jakiej dokonują talibowie, jest jedyną możliwą. – Oni twierdzą, że to islam zabrania kobietom się uczyć i każe im siedzieć w domach. Nic bardziej mylnego. Żony Mahometa były wykształconymi kobietami, zajmowały się interesami, nauczały. Podobnie jest z hidżabem. Islam nakazuje skromny ubiór. To, co noszę, jest przecież skromne – pokazuje na siebie, gdy siedzimy w tureckiej restauracji w jednym z centrów handlowych w śródmieściu Kabulu. Lima nie ma chusty na głowie, ubrana jest w golf i narzucony na niego luźny żakiet. – Nigdzie nie jest napisane, że właściwym strojem dla muzułmanki jest burka czy czador. Islam trzeba interpretować zgodnie z czasami, w jakich się żyje. Świat się zmienił od VII wieku!

Grobowiec Afgańczyków

Cześć działaczek Afghan Women Network ma dosyć uzasadniania wszystkiego na gruncie religijnym. Starsza koleżanka Limy, Roszan Sirran, zaczęła robić karierę w latach 80., kiedy Afganistanem rządzili komuniści. Jej ojciec był jednym z pierwszych Afgańczyków z tytułem doktora, który przywiózł z zagranicy. Dzięki jego postępowej postawie Roszan i wszystkie jej siostry poszły na studia. Roszan skończyła matematykę, a potem zaczęła się udzielać politycznie, została posłanką do parlamentu. Na przełomie lat 80. i 90. uczestniczyła w negocjacjach pokojowych, jakie rząd ówczesnego prezydenta Mohammada Nadżibullaha, zwanego Doktorem Nadżibem, prowadził z mudżahedinami.

– Dziś o tamtym rządzie mówi się, że był wrogi religii. To nieprawda, po prostu nie używał islamu do celów politycznych – zapewnia mnie Roszan. – Tamtejsze negocjacje były prowadzone jawnie. Wszyscy wiedzieli, co jest na stole, nie tak jak teraz, że Amerykanie podpisują jakieś tajne protokoły, padają zawoalowane sugestie, a tak naprawdę większość społeczeństwa nie wie, co nas czeka. Wówczas prezydent Nadżib był gotów każde postanowienie ostatecznego układu pokojowego poddać pod osąd publiczny. Tak się nie stało, bo naszym sąsiadom nie zależało na pokoju. Mudżahedini, zamiast negocjować, woleli po prostu obalić rząd, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. To zagranica im to umożliwiła. Każdy myślał o własnych interesach, a dobro Afgańczyków było na ostatnim miejscu.

Sirran się obawia, że dziś może być podobnie. – Jeśli ONZ na poważnie się nie włączy, nie ma mowy o żadnym pokoju. Amerykanie się wycofają, tak jak wtedy zrobili to Sowieci, a talibowie siłą przejmą władzę.

Roszan Sirran nie jest odosobniona w swoich obawach. Amerykanie zaczęli proces pokojowy, bo amerykańskim podatnikom znudziło się opłacanie obecności ich wojsk w Afganistanie.

– Tu chodzi tylko o to, żeby Amerykanie mogli się spokojnie wycofać – uważa Rada Akbar, artystka i fotografka, autorka głośnego projektu „Abarzanan” („Superkobiety”), w którym za pomocą rozmaitych artystycznych środków wyrazu przestawia historie kobiet, które straciły życie, walcząc o podstawowe prawa swoje i swoich rodaczek.

– 20 lat wojny, tyle cywilnych ofiar, po co to wszystko było? – pyta retorycznie. – Teraz to pójdzie na marne. Amerykanie i inni zachodniacy przez dwadzieścia lat wycierali sobie gębę prawami kobiet. Trzepali granty, nieważne, czy na drogi, na mosty, czy kursy szycia albo warsztaty filmowe, wszystko odbywało się pod hasłem walki o prawa kobiet. Pod tym pretekstem mieli tu wygodne życie, rozbijali się po całym kraju kuloodpornymi samochodami i pili whisky na przyjęciach w ambasadzie. Teraz posadzili zbrodniarzy wojennych do stołu i każą nam z nimi negocjować, a jak coś pójdzie nie tak, to najwyżej wyjadą – kończy gorzko Rada.

Dużo obracała się w środowisku afgańskich ekspatów. Ma w tym towarzystwie przyjaciół, ale nie kryje rozczarowania. Uważa, że Zachód zdradził Afganistan. Proces pokojowy, w którym nie ma mowy o rozliczeniu i sprawiedliwości, jest według niej farsą. Na dodatek ma poczucie, że Zachód od dawna był na to gotowy. Pamięta, jak jeszcze wiele lat temu, na początku ubiegłej dekady, kiedy robiła projekty fotograficzne dla kabulskiej misji ONZ, jej szwedzcy czy amerykańscy koledzy ściskali sobie dłonie z talibami i dogadywali się z nimi na finasowanie ich szkół religijnych. Dziś ciarki ją przechodzą na myśl o tamtych wydarzeniach, bo dotarło do niej, że Zachód już być może wtedy zakładał, że przegra walkę o modernizację Afganistanu i zabezpieczał sobie tyły.

– A my zostaliśmy tu – podsumowuje – na placu boju, z tą naiwną wiarą w demokrację i prawa kobiet w Afganistanie, w której już nikt dalej nie zamierza nas wspierać. Projekt zakończony, pora pakować walizki i wracać do domu. Tylko szkoda, że my nie mamy dokąd wrócić. Mówi się, że Afganistan jest grobowcem imperiów. Niestety jest głównie grobowcem da samych Afgańczyków.

Czy będzie dla nich miejsce?

Talibowie mimo obietnic nie zaprzestali stosowania przemocy. W organizowanych przez nich zamachach bombowych prawie codziennie giną ludzie. Jeszcze w zeszłym roku, w Dosze, obiecali Amerykanom, że ograniczą ataki. Teraz twierdzą, że zrobią to dopiero po tym, jak druga strona spełni swoją obietnicę i do maja wycofa 2,5 tys. żołnierzy. W czasie dwóch marcowych tygodni, jakie spędziłam w Kabulu, doszło do trzech eksplozji i jednej, na szczęście udaremnionej, próby zamachu samobójczego.

Z kilkunastu moich rozmówczyń tylko dwie nie rozważały możliwości wyjazdu z kraju. Te, które pracują dla rządu, poważnie myślą o zmianie pracy, bo są prawie pewne, że efektem tak zwanego procesu pokojowego będzie upadek tego gabinetu, a w jego miejsce powstanie nowy, w którym nie znajdą już zatrudnienia.

Zastanawiam się, czy jeszcze pojadę do Afganistanu. Chciałabym znów usiąść z Parsto w kuchni, napić się jej pysznej herbaty, pogadać, poplotkować. Pośmiać się z Gaisu, pójść z nimi na wycieczkę w skaliste góry okalające Kabul. Niestety nie wiem, czy to będzie możliwe.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.
Mam nadzieję, że jak coś pójdzie nie tak, obie zdążą wyjechać. Tak samo Rada, Sarah, Lima, Fariha, Humaira i wiele innych kobiet, z którymi rozmawiałam i dla których w państwie talibów, jeśli by takie miało nastać, na pewno nie będzie miejsca.