Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szaszłyk / 26.04.2021
Ludwika Włodek

Kultura przemocy zabija kobiety w Azji Środkowej

Nawet córka prezydenta Uzbekistanu przyznała ostatnio, że społeczeństwo płaci zbyt wielką cenę za podłość i zmowę milczenia, za przekonanie, że to kobieta zawsze jest sobie winna.
Foto tytułowe

Pod koniec marca, w Nurabadskim rajonie Chatlońskiej obłastii Tadżykistanu zmarła 25-letnia Zarina Habibowa, na skutek powieszenia. Jak donosi Radio Ozodi (tadżycka wersja Radia Wolna Europa), kilka godzin przed śmiercią dziewczyna pokłóciła się z rodzicami męża. Uciekła do swojej cioci, ale teściowa przyszła po nią i przyprowadziła z powrotem. Już w domu odebrała SMS od pracującego w Rosji męża. Napisał jej, że się rozwodzi. O treści wiadomości Zarina powiedziała przez telefon bratu, który też pracuje w Rosji. Ten wysłał drugiego brata, żeby poszedł do dziewczyny i sprawdził, jak się czuje. Ciało siostry znalazł w oborze. Zarina osierociła dwójkę dzieci. Jej teściowie twierdzą, że popełniła samobójstwo, ale rodzeństwo dziewczyny nie wierzy w tę wersję. Uważają, że została zabita.

1 kwietnia, w Szawackim rajonie Chorezmijskiej obłastii Uzbekistanu zmarła 19-letnia Muchlisa Kadambajewa. Przyczyną śmierci także było powieszenie. Jak donosi Radio Ozodlik (uzbecka wersja Radia Wolna Europa), dwa dni przed śmiercią dziewczyna została ciężko pobita przez rodzinę męża. Jej teściowi nie spodobało się, że bez pytania poszła na urodziny cioci i jeszcze śmiała wziąć pieniądze na drogę. Wysłał po nią swojego młodszego syna. Wujek dziewczyny opowiedział dziennikarzom, że zaczęto ją bić już w samochodzie, który po nią przysłano. Następnego dnia odwiedziła ją matka. Muchlisa, cała niebieska od siniaków, błagała, żeby rodzice wzięli ją do domu: „Jeśli nie weźmiecie mnie stąd dziś żywej, jutro będziecie mogli zabrać moje ciało”. Mimo próśb matka, bojąc się sąsiedzkich plotek, zostawiła ją u teściów. Następnego dnia ciało powieszonej Muchlisy odnaleziono w stajni w domu jej męża i teściów. Była w ciąży. Mąż i jego rodzina nie mają sobie nic do zarzucenia, twierdzą, że samobójstwo Muchlisy nie ma związku z ich zachowaniem.

5 kwietnia w Ałamuduńskim rajonie Czujskoj obłastii Kirgistanu zmarła 27-letnia Aizada Kanatbekowa. Została uduszona. Jak donosi portal Eurasianet, kilka godzin przed śmiercią dziewczyna została porwana w centrum Biszkeku przez trójkę napastników, w tym swojego natrętnego adoratora, którego przez kilka miesięcy konsekwentnie odrzucała. Matka Aizady zaczęła szukać córki. Policja już kilka godzin po jej zniknięciu wiedziała, co zaszło. Porwanie, łącznie z numerem rejestracyjnym samochodu, do którego dziewczyna została zaciągnięta, nagrało się na kamery przemysłowe zamontowane na ulicy. Funkcjonariusz zadzwonił do porywacza, ale ten wyjaśnił mu, że chodzi z Aizadą od kilku miesięcy, że to są ich prywatne sprawy i nie chce, by policja się w nie mieszała. Policjant przekazał to matce dziewczyny i jeszcze zażartował: „Zaraz do pani przyjdą swaci i niedługo będzie pani tańczyć na weselu córki”. Wbrew protestom matki akcja poszukiwań została wstrzymana. 7 kwietnia w samochodzie zaparkowanym przy bocznej drodze pasterz zauważył dwa ciała: uduszonej kobiety i mężczyzny z raną kłutą. Napastnik najpierw zabił Aizadę, potem popełnił samobójstwo.


To tylko trzy przypadki przedwczesnej i brutalnej śmierci kobiet, które miały miejsce w ostatnim czasie w Azji Środkowej. Rokrocznie we wszystkich krajach regionu takich zajść są setki. Mimo że każda z trzech przytoczonych wyżej historii zdarzyła się w innym państwie, są do siebie łudząco podobne. W każdym z przypadków otoczenie kobiet zignorowało znaki świadczące o tym, że ich życie może być zagrożone. Na policję nie poszli ani bracia Zariny, ani wujek czy rodzice Muchlisy, mimo że obie rodziny doskonale wiedziały, jak ich córki są traktowane przez teściów.

Koleżanka Aizady, z którą rozmawiała dziennikarka telewizji Nastojaszcze Wriemia, przyznała, że myślały o tym, żeby na natrętnego absztyfikanta donieść na policję, ale uznały, że zostaną wyśmiane i usłyszą najwyżej, że chłopak chodzi za Aizadą, bo się zakochał. Sądząc po reakcji policjanta już po porwaniu, taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny.

Każda boi się porwania

Śmierć Aizady wstrząsnęła kirgiską opinią społeczną. Pod siedzibą ministerstwa spraw wewnętrznych odbyła się demonstracja. Ludzie natychmiast przypomnieli sobie inne ofiary praktykowanego w Kirgistanie porywania kobiet w celach matrymonialnych. W skali całego kraju nawet co piąte małżeństwo może być zawarte tą drogą, ale są regiony, jak okolice jeziora Issyk-kuł na północnym wschodzie, gdzie przed ślubem porywanych jest nawet 80% panien młodych. Obecnie kara za porwanie kobiety w celu matrymonialnym wynosi 10 lat, a gdy dziewczyna jest nieletnia, jeszcze więcej. Kary dopiero ostatnio zostały podniesione, ale nadal jest na to odrębny paragraf niż porwanie człowieka.

Najsmutniejsze jest jednak to, że tylko znikomy odsetek porwanych odmawia zamążpójścia (bo wstyd przed sąsiadami, bo wiedzą, że ich rodzice nie staną po ich stronie), a jeszcze mniejszy ułamek decyduje się donieść o porwaniu na policję. Z tych spraw o porwanie, które trafiły na policję, zaledwie kilka w skali roku kończy się przed sądem. Według danych zebranych przez Nastojaszcze wremia w 2019 r. takich rozpraw w całym Kirgistanie odbyło się zaledwie osiem.

Kamila Eszalijewa, kirgiska dziennikarka pisząca o prawach kobiet i doktorantka na American University of Central Asia, powiedziała mi, że w 2020 r., zarejestrowano 210 spraw dotyczących porwań (zwanych po kirgisku ała kaczu), ale do sądu trafiło tylko 11 z nich. – 90% spraw o porwanie w celu matrymonialnym nie jest doprowadzanych do końca. Tymczasem prawie każda niezamężna dziewczyna w Kirgistanie żyje w strachu, że zostanie kolejną ofiarą ała kaczu. – przyznała Eszalijewa.

Skrzywdzone kobiety nie idą na policję, bo mają poczucie, że służby bezpieczeństwa i wymiar sprawiedliwości i tak nie staną po ich stronie. Niefrasobliwość funkcjonariusza po porwaniu Aizady wszystkim przypomniała sprawę sprzed kilku lat. Porwana Burułaj Turdaały trafiła na komisariat razem ze swoim porywaczem. Ten, zanim policjanci zdążyli zareagować, zamknął się z dziewczyną w jednym pomieszczeniu i rzucił się na nią z nożem, a następnie sam się poranił. Burułaj zmarła w szpitalu, a jej napastnik trafił przed sąd i w 2018 r. został skazany na 20 lat więzienia. Policjanci, którzy nie dopilnowali swoich obowiązków służbowych, ponieśli kary dyscyplinarne, a pięciu z nich miało sprawy przed sądem o zaniedbanie.

Zmowa milczenia

Taki finał to jednak rzadkość. Większość sprawców przemocy pozostaje w Azji Środkowej bezkarna. Przyznała to nawet córka prezydenta Uzbekistanu Saida Mirzijojewa. Po śmierci Muchlisy Kadambajewej napisała w mediach społecznościowych, że ostatnie informacje dotyczące przemocy wobec kobiet zamieniły się w kroniki rozpaczy:

„Rzuciła się pod pociąg razem z córkami, bo wciąż nie udawało jej się urodzić syna. [Inna kobieta – przyp. red.] powiesiła się po pobiciu. A pobili ją za 5 tysięcy somów [niecałe dwa złote – przyp. red.], które ośmieliła się pożyczyć od sąsiadów na drogę. Sprawców tej niewspółmiernie wysokiej kary nikt nie powstrzymał, nikt nie stanął w obronie dziewczyny. Od takich wiadomości robi się niedobrze. A to i tak tylko przypadki, które wypłynęły na światło dzienne. Ile jest takich, o których nikt się nie dowie?”.

Jak pisze Gazeta.uz, zdaniem córki prezydenta to bezprawie jest rezultatem milczenia. „Rozumiem, jak trudno jest kobietom upublicznić to, co je spotyka, opowiedzieć wszystkim o swojej niedoli. Wiele kobiet traktuje to jak wstydliwą przypadłość. Gratuluję wszystkim, którym udało się przezwyciężyć ten niesłuszny wstyd i opowiedzieć o przemocy, jakiej doświadczyłyście. W ten sposób pomagacie nie tylko sobie, ale i innym kobietom, które codziennie cierpią, ale boją się do tego przyznać nawet najbliższym, bo ludzie w pierwszej kolejności obwiniają ofiary przemocy” – tłumaczyła Mirzijojewa. Dodała, że wstydzić powinni się oprawcy. Że nie może być tak, że 5 tysięcy somów, cena jednego połączenia telefonicznego, kosztuje życie młodej dziewczyny, a jedno obraźliwe słowo może doprowadzić do śmierci matki z dziećmi. „Społeczeństwo płaci zbyt wielką ceną za podłość i zmowę milczenia, za przekonanie, że to kobieta zawsze jest sobie winna”. Wezwała, aby osądzenie winnych przemocy wobec kobiet i dzieci stało się priorytetem, aby „to sprawcom przemocy ziemia zaczęła się palić pod nogami”.

Trudno się nie zgodzić ze słowami Saidy Mirzijojewej. Problem polega na tym, że w Uzbekistanie i w sąsiednich państwach niewiele się robi, by zmienić obecną sytuację. Minął już prawie miesiąc, od kiedy dziewiętnastoletnia Muchlisa Kadambajewa powiesiła się w stajni, a prokuratura wciąż nie opublikowała wyników ekspertyzy. Mąż i teściowie dziewczyny nadal są na wolności i zgodnie twierdzą, że nie mają nic wspólnego z jej śmiercią. Podobnie prokuratura Nurabadskiego rajonu w Tadżykistanie, która miała się zająć sprawą śmierci Zariny Habibowej. Twierdzi, że póki co nie może poinformować o wynikach swojej pracy.

Victim blaming po kirgisku

Nawet w Kirgistanie, gdzie śmierć Aizady Kanatbekowej wywołała prawdziwą burzę, demonstracje na razie nic nie zmieniły. Prezydent napisał na Twitterze, że śmierć dziewczyny to tragedia, a premier obiecał, że doprowadzi sprawę do końca. Minister spraw wewnętrznych zachował jednak stanowisko, tłumacząc się urlopem. Dyskusja w parlamencie – to i tak sukces, że się odbyła, bo w innych krajach tego typu sprawy trafiają co najwyżej do kilku portali informacyjnych, nie przebijając się nawet do państwowych mediów, nie mówiąc o parlamentach – nie doprowadziła do konsensusu.

Zdaniem Kamili Eszalijewej niewiele się zmieni w Kirgistanie, póki nie zmieni się kultura. Nawet zaostrzanie prawa czy dodawanie nowych paragrafów niewiele da, bo nie są przestrzegane nawet te obecne: – Żyjemy w kulturze przemocy. Rząd, pracownicy wymiaru sprawiedliwości i całe społeczeństwo, wszyscy wyrośli w tej kulturze, w której kobieta powinna być sługą, a jak jest bita, gwałcona albo zabijana, to znaczy, że jest sama sobie winna – tłumaczyła mi dziennikarka.

– To dlatego kobiety na ogół milczą na temat tego, co je spotyka i tylko garstka z nich odważa się iść na policję – uważa Eszalijewa. – Wiedzą, że na policji zostaną oskarżone o to, że się źle prowadziły, a śledczy będzie ich w nieskończoność wypytywał o wszystkie najintymniejsze szczegóły tego, co je spotkało. A jeśli sprawa trafi do sądu, to adwokat oskarżonego wyszuka najdrobniejsze szczegóły z ich osobistego życia, które będą miały dowieść jej niewiarygodności. Natomiast sędzia pozostanie stronniczy. A na koniec wyprze się ich najbliższa rodzina, bo przyniosła wstyd.

Wystarczy prześledzić sądowe statystyki, by zobaczyć, że kirgiski system sprawiedliwości nie staje wystarczająco konsekwentnie o stronie ofiar. W ciągu ostatnich pięciu lat zapadło tylko 196 wyroków w sprawie o gwałt, w tym 132 wyroki skazujące. 56 spraw zostało umorzonych, a osiem skończyło się wyrokiem uniewinniającym. Jeszcze więcej spraw w ogóle nie trafiło do sądu, bo umorzono je jeszcze na etapie śledztwa.

Żeby pokazać mi, jak nieefektywny jest kirgiski system sprawiedliwości, Eszalijewa opowiedziała mi historię dziewczyny, którą w 2013 r. zgwałciło i pobiło trzech komorników. Przyjechali do niej w nocy pod pozorem tego, że mają jej do przekazania alimenty od męża. W maju 2015 r. zostali skazani na osiem lat za udział w gwałcie zbiorowym. Mimo to nie poszli siedzieć, bo sąd drugiej instancji ich uniewinnił. Nadal są na wolności, mimo, że istnieją bezsporne dowody ich winy.

– W Kirgistanie problem przemocy wobec kobiet jest przemilczany na najwyższym szczeblu – przyznała Eszalijewa. – U nas chroni się przestępcę, nie ofiarę. Cały system tak funkcjonuje, żeby sprawca przemocy pozostał na wolności, a ofiara uważała się winną.

Mnóstwo kobiet w krajach Azji Środkowej nawet nie zdaje sobie sprawy, że są ofiarami przemocy. Wydaje im się, że ich teściowie i mężowie, a także ojcowie i bracia mają prawo je kontrolować, poniżać, naruszać ich godność.

Konieczne są zmiany w prawie: wyższe kary za przestępstwa, regulacje dotyczące traktowania domniemanych ofiar w śledztwie i w czasie trwania procesu sadowego, by nie musiały w kółko opowiadać o swojej traumie. Jednak podstawową rzeczą jest nieuchronność kary. Ta zostanie zagwarantowana tylko wtedy, gdy państwo, w tym system sprawiedliwości, będą traktowały przestępstwa wobec kobiet z najwyższą surowością. A tak na razie się nie dzieje.

– Wielokrotnie proponowałam, że jeśli nasi mężczyźni z taką pobłażliwością odnoszą się do przypadków przemocy wobec kobiet, do przemocy w rodzinie, do ała kaczu, to należy powołać na ministra spraw wewnętrznych kobietę – mówiła w czasie parlamentarnej debaty o odwołanie ministra spraw wewnętrznych w Kirgistanie posłanka Ajsułuu Mamaszowa.

Kamila Eszalijewa idzie w swoich postulatach jeszcze dalej: – W wymiarze sprawiedliwości pracuje katastroficznie mało kobiet. Ofiary mają do czynienia głównie z mężczyznami. Począwszy od policjantów przyjmujących zeznania, poprzez śledczych, prokuratorów, aż po sędziów.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.
W głowach tych wszystkich mężczyzn jest mnóstwo stereotypów składających się na to, co po angielsku nazywamy victim blaming. Gdyby takimi sprawami zajmowały się kobiety, na pewno więcej z nich kończyłoby się skazaniem sprawcy.