Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Barszcz / 15.06.2021
Nikodem Szczygłowski

Wielokulturowość Zakarpacia to mit

"Zakarpacie to zapomniana przez Boga i ludzi kraina. Tam przygraniczna kontrabanda sprzyja integracji lepiej niż rady i pomysły Unii Europejskiej." Tak pogranicze słowacko - ukraińskie opisuje ukraiński poeta, pisarz i tłumacz Andrij Lubka. Autor niedawno wydanej po angielsku powieści o przemytnikach Karbid w rozmowie z Nikodemem Szczygłowskim ocenia, że wielokulturowość Zakarpacia powoli zanika i staje się mitem.
Foto tytułowe

Na początku ubiegłego roku spotkaliśmy się w Użhorodzie. Mówiłeś mi wówczas, że z okien twojego mieszkania widać las po słowackiej stronie granicy. Co dla ciebie osobiście oznaczało zamknięcie granic, które naznaczyło niemal cały 2020 r.?

Pomijając wiele innych aspektów, jak chociażby to, że udało mi się dokończyć wiele zaplanowanych spraw, na które wcześniej notorycznie brakowało czasu, uświadomiłem sobie, że jest mnóstwo rzeczy, których obecność lub ich brak odczuwa się na poziomie zwykłego życia codziennego. Kiedy mieszkasz na pograniczu, jesteś do nich po prostu przyzwyczajony i zaczynasz zauważać dopiero, gdy ich zabraknie.

Odległość od mojego domu do granicy wynosi zaledwie 2 km, kolejne 7 km – do miejscowości Orechová po słowackiej stronie. Mają tam takie fajne miejsce, gdzie dotąd zawsze kupowałem po bardzo atrakcyjnej cenie i przywoziłem do domu w znacznych ilościach wino szczepu blaufränkisch, na Słowacji zwanego frankovka modrá. Teraz nie mam takiej możliwości.
(fot. Nikodem Szczygłowski)

Latem ubiegłego roku uświadomiłem sobie, że zabrakło mi tak prozaicznych rzeczy jak bielizna i skarpety, które wcześniej zazwyczaj kupowałem przy okazji w którymś z wielkich sklepów z ubraniami na Słowacji lub Węgrzech. Okazało się, że nawet nie wiem, gdzie w Użhorodzie miałbym zrobić takie zakupy, gdyż od dawna – co najmniej od 10 lat – kupowałem to wszystko za granicą. Stało się to już po prostu przyzwyczajeniem – jedzie się np. na weekend do basenów termalnych na Węgry i przy okazji robi się zakupy – pastę, ser, oliwę etc. Zazwyczaj wystarczało mi wszystkiego do następnego wyjazdu i nie było potrzeby kupowania tego na miejscu.

Bliskość granicy to także inne aspekty aktywności mieszkańców, m.in. kontrabanda. Właśnie temu zjawisku poświęciłeś zresztą swoją pierwszą – i jak dotąd najbardziej popularną – powieść Karbid, która całkiem niedawno została przetłumaczona i wydana również po angielsku.

Sukces Karbidu również dla mnie był wielce niespodziewany. Pisząc tę powieść, nie stawiałem przed sobą jakichś szczególnych celów, po prostu był to sposób na uwolnienie się od idei opisania zakarpackości, uciekając się do własnych obserwacji i doświadczeń, które wciąż mnie wówczas prześladowały. Okazało się jednak, że treści, które zawarłem w tej książce – mimo braku jakiegoś głębszego przesłania filozoficznego – są zrozumiałe dla ludzi daleko spoza obszaru Zakarpacia i Ukrainy. Dlaczego? Właśnie z powodu zjawiska przemytu.

Przemyt jest zjawiskiem uniwersalnym. Czy na Zakarpaciu ma własną specyfikę?

Opisując półświatek szmuglerów i drobnych cwaniaczków, pisałem w sposób oczywisty o Zakarpaciu – zapomnianej przez Boga i ludzi krainie, która nie istnieje w świadomości przeciętnego czytelnika. Spójrzmy na historię – nigdy w ciągu swoich dziejów Zakarpacie nie odgrywało jakiejś znaczącej roli, były to zawsze peryferia, niezależnie od kraju, w którym się ten region znajdował. W składzie Królestwa Węgier była to odległa, górzysta kraina, którą wyróżniał brak infrastruktury, zamieszkała przez biedny, zacofany lud. W międzywojennej Czechosłowacji natomiast był to rodzaj namiastki „dzikiego Wschodu”, czeski pisarz Ivan Olbracht nieprzypadkowo właśnie tu umiejscowił akcję swojej powieści Nikola Šuhaj loupežnik [1933 r., wyd. pol. Mikoła Szuhaj, Zbójnik, tłum. H. Gruszczyńska-Dubowa, 1949 – przyp. N.S.]. Stworzony w ten sposób mit dzikich i nieokiełznanych wschodnich kresów na długo zakorzenił się w czeskiej i słowackiej literaturze. Czesi dotąd przyjeżdżają do nas, zachęceni m.in. lekturą Olbrachta w dzieciństwie, spragnieni odnalezienia klimatów, o których pisał.

Później z punktu widzenia Moskwy były to dalekie peryferia ZSRR; niewiele się zmieniło pod tym względem zresztą również z punktu widzenia Kijowa w niepodległej Ukrainie.
Zakarpacie znajduje się gdzieś, hen daleko – „za Karpatami”, jest to region, który długo pozostał niemal nietknięty przez uprzemysłowienie i urbanizację. W wielu górskich miejscowościach ludzie wciąż kultywują dawny sposób życia, oparty m.in. na tradycyjnym lokalnym wytwórstwie. Ze względu na nieprzyjazne warunki wielu ludzi poszukuje więc zarobków poza obrębem Zakarpacia, a pozostali sięgają po możliwości, które mają na miejscu i które im stwarza m.in. właśnie bliskość granicy.


Opisując ten mały zakarpacki świat, byłem przekonany, że jest to wyłącznie lokalny temat, jednak podczas mojego pobytu w USA miałem spotkanie z czytelnikami w Los Angeles, które uświadomiło mi, że się myliłem. Wyobraź sobie – do słonecznej i zamożnej Kalifornii przyjeżdża jakiś facet z nie wiadomo jakiego zadupia i opowiada jakieś niestworzone historie o jakichś złotozębych przemytnikach, co to przez granicę przerzucają papierosy. Okazało się jednak, że mieszkańcom Kalifornii ten temat jest bardzo bliski – ze względu na podobne doświadczenia wynikłe z bliskości granicy z Meksykiem. Ci ludzie mieszkają w świecie pogranicza, który rządzi się własnymi prawami – podobnymi wszędzie, gdzie istnieją „twarde” granice.
(fot. Nikodem Szczygłowski)

Tak jest wszędzie, gdzie tylko są ku temu odpowiednie warunki. Mało tego, zjawisko przemytu wpływa na kształtowanie się odpowiednich nawyków społecznych i kulturowych. Przykładowo w polszczyźnie funkcjonuje termin „mrówka” na określenie człowieka, który codziennie pieszo przenosi przez granicę jakąś niewielką dozwoloną ilość towaru, w języku ukraińskim mamy natomiast odpowiednik – tzw. pidżak, czyli człowieka, który nie tylko przenosi towar w kieszeniach przysłowiowej marynarki, ale też przykładowo deklaruje na siebie towar w imieniu tego, kto go ma ponad dozwoloną normę – w ten sposób unika się płacenia cła.

Można byłoby pomyśleć, że jest to temat poniekąd wstydliwy dla nas, Ukraińców. Lecz z kontrabandą jest jak z seksem lub tangiem – do tego trzeba dwojga. Z tego punktu widzenia nie ma istotnej różnicy pomiędzy przykładowo Ukraińcami i Słowakami z drugiej strony granicy, gdyż wspólnie organizują cały proces, logistykę etc. Gdyby było inaczej, całość byłaby skazana na niepowodzenie.

Powiem więcej, odkładając na bok należytą ocenę kryminalnego charakteru tego zjawiska, przemyt na chwilę obecną stanowi właściwie najlepiej funkcjonujące narzędzie europejskiej integracji Zakarpacia. Brzmi niezwykle? A jednak jest to proces, który w odróżnieniu od rozmaitych pisanych w Brukseli programów integracyjnych rzeczywiście działa i stwarza zażyłe relacje między ludźmi po obu stronach granicy. Współdziałając ze sobą w celu umożliwienia szmuglu przez granicę i czerpania zysku z tego tytułu, umowny Ukrainiec Andrij i umowny Słowak Janko nierzadko nawiązują ze sobą prawdziwe przyjaźnie i są znacznie lepiej zorientowani w sytuacji u sąsiadów zza między niż oficjalne instytucje.

Z tego punktu widzenia kontrabanda zasługuje na uwagę jako zjawisko, które ma również nieoczekiwanie pozytywny wymiar.

W jednym ze swoich esejów pisałeś o wielokulturowości Zakarpacia. Region dość zwarcie zamieszkuje mniejszość węgierska, poza tym są też m.in. Rumuni, Słowacy i Romowie. We wspomnianym tekście stawiasz jednak tezę, że w praktyce nie występuje tu wzajemne przenikanie się kultur, gdyż wszyscy żyją w obrębie własnego języka i kultury, niewiele interesując się sąsiadami. Czy wciąż tak jest i czy coś się zmienia w tym zakresie?

Jest to pewien proces, który postępuje.

Przede wszystkim musimy pamiętać o kontekście tego zjawiska. W Ukrainie przodują pod tym względem mieszkańcy Galicji, którzy uważają swój region za rodzaj ukraińskiego Piemontu, twierdzą, że jest najlepszą, najbardziej ukraińską i europejską częścią Ukrainy, gdzie w największym stopniu zachowały się tradycje, reprezentowana jest kultura etc. Ale również mieszkańcy Zakarpacia nie są całkowicie pozbawieni zbliżonego sposobu myślenia – ze względu na nasze doświadczenia historyczne w składzie Królestwa Węgier, cesarstwa Austro-Węgier i międzywojennej republiki Czechosłowacji.
Częstokroć uważamy, że jesteśmy lepsi, ciekawsi, bardziej tolerancyjni, europejscy i kulturalni niż mieszkańcy innych regionów, w szczególności położonych w centrum, a zwłaszcza na wschodzie Ukrainy. Ten stereotyp na Zakarpaciu był powielany od lat, nawet nieodłącznym elementem szkolnych apeli stały się przemówienia o wielokulturowości i tolerancyjności naszego regionu.

Powiem krótko – wszystko to jedno wielkie kłamstwo.

W odróżnieniu od Galicji, gdzie nie ma już obecnie znaczących skupisk mniejszości narodowych, z wyjątkiem stosunkowo już nielicznych i w większości zukrainizowanych Polaków, na Zakarpaciu spotkanie z „obcym” ma wymiar bardziej codzienny. Okolice Berehowa (po węgiersku Beregszász) oraz cały region wzdłuż biegu rzeki Cisy są zwarcie zamieszkane w większości przez Węgrów, którzy na co dzień używają swojego języka – który siłą rzeczy jako niesłowiański jest niezrozumiały dla pozostałych. Ich oczywista obcość wpływa na to, że lubimy powtarzać o rzekomej wielokulturowości Zakarpacia, co jednak nie odpowiada rzeczywistości. W istocie najbardziej wieloetnicznym regionem Ukrainy jest Besarabia na południu obwodu Odeskiego, która – zamieszkała przez przedstawicieli większej liczby rozmaitych narodowości – jest istną mieszanką etniczną. Jesteśmy zbyt zarozumiali i nie zauważamy tego, że Zakarpacie, nie zważając na rzeczywistą obecność mniejszości narodowych, na co dzień wcale nie jest wielokulturowe. Nie jest przede wszystkim dlatego, że prawie nie komunikujemy się między sobą, nie znamy kultury Węgrów, Słowaków i Rumunów, którzy mieszkają obok nas, albo znamy ją bardzo słabo i powierzchownie. Jedynym wymiarem prawdziwego przenikania kultur pozostaje chyba tylko gastronomia. Chętnie wszyscy przyrządzamy i spożywamy potrawy węgierskie, rumuńskie i również te typowe dla kuchni żydowskiej, jak np. czulent. Miejscowi Węgrzy z kolei chętnie gotują barszcz, chociaż zgodnie ze stereotypem musieliby raczej woleć bogracz.

Nie mamy natomiast podobnych przykładów na płaszczyźnie kultury, przede wszystkim ze względu na zaczajony podświadomy lęk o podłożu szowinistycznym. Przykładowo w Wynohradowie (który do 1946 r. nazywał się Sewlusz, po węgiersku Nagyszőlős), gdzie dorastałem, lata dziecięce spędził wybitny kompozytor węgierski Béla Bartók. Wspominam tę postać w wielu swoich utworach, np. w Karbidzie jego nazwisko nosi jeden z bohaterów powieści – burmistrz miasteczka Wedmediw. Béla Bartók jest właściwie najbardziej znaną w świecie postacią związaną z Zakarpaciem, właśnie tutaj w wieku 11 lat zagrał swój pierwszy koncert w gimnazjum miejskim Sewlusza, tu stworzył swoją pierwszą własną kompozycję, Bieg Dunaju. Dyrekcja sewluskiego gimnazjum przyznała mu stypendium, aby mógł kontynuować naukę w Bratysławie, gdzie później stał się sławny. Miejscem pierwszego triumfu Bartóka jest jednak właśnie dzisiejszy Wynohradiw.

Postać kompozytora w mieście nie jest natomiast jak dotąd w żaden sposób upamiętniona – nie ma np. festiwalu muzycznego jego imienia, nie ma trasy turystycznej poświęconej Bartókowi. Dlaczego? Myślę, że na poziomie podświadomości miejscowi mieszkańcy obawiają się mówić o Bartóku, o jego współprzynależności do tego miasta, bo może to wywołać jakieś węgierskie resentymenty. Być może te obawy są słuszne, gdyż polityka, którą Viktor Orbán prowadzi na Zakarpaciu, może uzyskać w ten sposób dodatkowy argument w postaci kolejnego świadectwa odwiecznej węgierskości tych ziem. W tym przypadku działałoby to raczej na szkodę Zakarpacia, niż sprzyjało jego stabilności i rozwojowi.

Właśnie dlatego ludzie unikają podobnych tematów, chociaż akurat postać Bartóka powinna napawać nas dumą, gdyż należał do nielicznych znanych w świecie Węgrów, a ponadto publicznie odmówił współpracy z reżimem Miklósa Horthy’ego podczas wojny i wskutek tego wyemigrował do USA. Dziś jednak Béla Bartók pozostaje wielkim nieobecnym na Zakarpaciu, jego utwory nie są grane w filharmonii w Użhorodzie – w imię tego, aby nie budzić zjawy przeszłości i na wszelki możliwy sposób unikać konieczności mówienia o węgierskim pierwiastku kulturowym, który w ciągu dziejów przecież tu dominował.

Tak właśnie wygląda wieloetniczność w praktyce – wolimy o pewnych rzeczach nie mówić, żeby unikać trudnych tematów. Tak samo wolimy nie mówić, gdzie znikli Żydzi, którzy tu mieszkali, kto przejął ich majątki, kto zajął ich mieszkania etc. A przecież stanowili w Użhorodzie niemal jedną trzecią ludności, a w Mukaczewie nawet większość. Co się z nimi stało? Jak doszło do tego, że ich sąsiedzi tak niemrawo (jeśli w ogóle) wystąpili w ich obronie? Czy ktoś przynajmniej próbował ochronić ich przed wywózką? Czy brak odpowiedzi na wszystkie te pytania świadczy o naszej wielokulturowości? W naszej społeczności brak nawet dyskusji na ten temat.

Andrij Lubka (ur. 1987) – poeta, pisarz i tłumacz. Ukończył m.in. ukrainistykę na Uniwersytecie w Użhorodzie oraz bałkanistykę w Instytucie Studiów Wschodnich w Warszawie. Wydał kilka zbiorów wierszy i esejów oraz powieści Karbid (w 2015 r. nominowaną do nagrody Angelus), Mała powieść ukraińska oraz Twoje spojrzenie, Cio-Cio-San. Jego utwory zostały przetłumaczone na kilkanaście języków, w tym polski. Przekłada prozę i poezję z polskiego, serbskiego i chorwackiego na ukraiński. Mieszka w Użhorodzie.

Dlatego właśnie postawiłem prostą tezę, o której wspomniałeś – nasza wielokulturowość przejawia się raczej w postaci braku kultury. Łączy nas nie to, co wiemy o węgierskim poecie Sándorze Petőfim czy na temat muzyki węgierskiej, lecz raczej to, czego o tym nie wiemy. To właśnie wspólny dla nas wszystkich odpowiedni poziom braku kultury, nieodpowiedzialny stosunek do dziedzictwa historycznego i zachowanych zabytków, ruin zamków, brak świadomości ekologicznej i dbania o środowisko oraz inne podobne zjawiska są tym, co łączy nas naprawdę. Moim zdaniem właśnie ten brak kultury będzie się miał całkiem dobrze również w najbliższej perspektywie czasowej. Jeśli spojrzymy na 30 lat niepodległej Ukrainy, to z łatwością zauważymy, że mniejszości stają się mniejsze, stopniowo są rozmywane. W przypadku Zakarpacia mamy do czynienia z bardzo konkretnym zjawiskiem demograficznym – wielu etnicznych Węgrów uzyskuje węgierskie paszporty i wyjeżdża. Z biegiem czasu Zakarpacie będzie więc stopniowo stawało się coraz bardziej jednolite narodowościowo. Obawiam się, że to nieodwracalny proces.