Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szach / 13.10.2021
Bartłomiej Krzysztan

Quo vadis, Sakartvelo? Dwaj samce alfa o mentalności dżygitów walczą w Gruzji

Na gruzińską politykę padają dwa cienie rzucane przez politycznych konkurentów: Micheila Saakaszwilego i Bidzinę Iwaniszwilego. Przez długie lata żaden z nich formalnie nie pełnił publicznej funkcji, a zatem – nie ponosił odpowiedzialności za decyzje dotyczące Gruzinów. Kiedy ci ostatni uznają, że mają ich obu dość?
Foto tytułowe
Micheil Saakaszwili (l) i Bidzina Iwaniszwili (p) w 2012 (VOA)

Kiedy 1 października 2012 roku opozycja w Gruzji skupiona wokół miliardera Bidziny Iwaniszwilego w koalicji Gruzińskie Marzenie świętowała wygraną w wyborach parlamentarnych, zapewne nikt się nie spodziewał, że to pierwsze z ośmiu kolejnych zwycięstw. Dziewięć lat później, po wyborach samorządowych, Gruzińskie Marzenie (już jako jednolita partia) zdaje się posiadać monopol na rządzenie południowokaukaską republiką.

Rządzi jednak państwem, które od lat tkwi w solidnie maskowanym, ale permanentnym kryzysie politycznym, społecznym i gospodarczym. Krajobraz Tbilisi, miast i wsi, tych mniej i bardziej prowincjonalnych, jest od wielu tygodni przytłoczony błękitnymi plakatami ze słońcem i napisem „Kartuli Ocneba” – Gruzińskie Marzenie. Ale ocneba tłumaczone po prostu jako „marzenie” traci swoją wieloznaczność. Bo ocneba to nie tylko „marzenie”, ale też „pragnienie”, a przede wszystkim – „śnienie”. Jakie jest więc marzenie Gruzińskiego Marzenia? Czy Iwaniszwili i wyhodowani na jego piersi podopieczni wyśnili sobie taką właśnie Gruzję? Jak ewoluowało marzenie i do czego zmierza?

Liczne rozstania

Pierwsze marzenie Gruzińskiego Marzenia było proste i jednoznaczne – odsunąć Micheila Saakaszwilego i jego Zjednoczony Ruch Narodowy od władzy. To było jedyne ogłoszone hasło, gdy partia powstawała w lipcu 2012 roku, jedyne, z którym szła do wyborów parlamentarnych. I to marzenie szybko się spełniło, gdyż najpierw ZRN przegrał walkę o parlament, a niespełna rok później naznaczony przez Saakaszwilego na fotel prezydenta Dawit Bakradze przegrał ze wspieranym przez GM profesorem Giorgim Margwelaszwilim.

Saakaszwili stał się politycznym uchodźcą, za którym nowe gruzińskie władze wystawiły listy gończe, bo jego marginalizacja na opozycji dla przepełnionego chęcią personalnego rewanżu Iwaniszwilego to było zbyt mało. (Nie oznacza to bynajmniej, że Saakaszwili jest bez winy, a zarzuty o niegospodarność, defraudacje i nadużycia władzy są wyssane z palca na potrzeby politycznej rozgrywki).

Nagle pojawiło się znaczące pytanie: pierwotne marzenie się spełniło, co dalej? Jako pierwszy brak zasadniczego planu działania – niedoprecyzowanie, czym są kolejne marzenia – Iwaniszwilemu wytknął Irakli Alasania, który jako lider Wolnych Demokratów współtworzył zwycięską koalicję w 2012 roku. W październiku 2014 roku oburzył się, że aresztowanie przedstawicieli wysokiej kadry oficerskiej Ministerstwa Obrony, którym kierował, jest politycznie motywowane i stoi w sprzeczności z proeuropejskim i proatlantyckim kursem Gruzji. Ówczesny premier (pełniący tę funkcję ponownie dziś), Irakli Garibaszwili, automatycznie wyłączył więc Alasanię z planu realizacji wspólnego marzenia, dymisjonując go. Wolni Demokraci opuścili koalicję.

To nie był koniec rozstań, mniej lub bardziej bolesnych. Wiosną 2016 roku koalicję opuścili Republikanie Dawita Usupaszwilego oraz Forum Narodowe Kachy Szartawy. Jeszcze tego samego roku, przed wyborami, na odejście zdecydowali się industrialiści z partii Przemysł Ocali Gruzję. W 2019 roku w konsekwencji niezgody na reakcję władz na protesty (przeciwko Siergiejowi Gawriłowowi, rosyjskiemu parlamentarzyście, który zajął miejsce marszałka gruzińskiego parlamentu) odeszła Konserwatywna Partia Gruzji, wcześniej ze względu na sprzeczność interesów wobec propozycji reformy systemów sądowniczego i emerytalnego koalicję opuścili socjaldemokraci, a przed wyborami w 2020 roku – zieloni. Gruzińskie Marzenie stało się partią polityczną.

Poza małymi koalicjantami znacznie boleśniejsze były odejścia tych, którzy wydawali się niezmiennie wierni. W 2018 roku prezydent Margwelaszwili zrezygnował z ubiegania się o reelekcję. Choć nigdy nie był członkiem partii, wydawał się intelektualną ostoją GM. Odszedł premier Giorgi Kwirikaszwili, nie zgadzając się na ingerencję Iwaniszwilego w politykę rządu. Odeszła również lokomotywa wyborcza z 2020 roku, były premier i minister spraw wewnętrznych, Giorgi Gacharia.

Gruzińskie Marzenie coraz mniej było snem wielu, a stawało się pragnieniem coraz węższej grupy najbardziej zaufanych, bliskich Iwaniszwilemu gwardzistów. Takich, którzy nigdy nie kwestionują, którzy są zbyt mocno związani biznesowo i osobiście z człowiekiem z domu górującego nad gruzińską stolicą. Takich jak premier Irakli Garibaszwili, minister spraw wewnętrznych Wachtang Gomerauli (były osobisty ochroniarz Iwaniszwilego), mer Tbilisi Kacha Kaladze (były środkowy obrońca AC Milan) czy Irakli Kobachidze, były marszałek parlamentu, aktualny przewodniczący partii. Zawsze wierni.

Wina Saakaszwilego

Pytanie nadal wisiało w powietrzu: o czym śnią Gruzini i jak Gruzińskie Marzenie ma zamiar spełniać te senne marzenia? Odpowiedź stawała się coraz trudniejsza, bo i w coraz trudniejszej sytuacji politycznej i gospodarczej Gruzja się znajdowała. Po rosyjskiej agresji w Ukrainie w 2014 roku Zachód zdecydował się nałożyć na Kreml sankcje. I kiedy odczuła to rosyjska gospodarka, reagując m.in. dewaluacją rubla, szybko okazało się, jak bardzo, wbrew deklaracjom i zapewnieniom, gruzińska waluta i gospodarka są uzależnione od rosyjskich. Rozpoczęła się dewaluacja lari (pod koniec 2014 roku jeden dolar był wart 1,88 lari, dziś 3,12 lari), która nie zatrzymała się do dziś.

Ponadto, mimo bardziej pragmatycznej polityki wobec północnego sąsiada od tej prowadzonej przez ZRN, Gruzińskie Marzenie, a z nim cała Gruzja, otrzymywały kolejne ciosy w hybrydowej wojnie – takie jak borderyzacja w Osetii Południowej, finansowanie skrajnie prawicowych ruchów czy kształtowanie narracji antyzachodniej przez powiązane z Kremlem NGO-sy oraz prawosławny kler. Finalnym akordem był zakaz bezpośrednich lotów z Rosji do Gruzji zarządzony przez Władimira Putina po antyrosyjskich protestach w Tbilisi w lipcu 2019 roku. Nikt nie odczuł tego boleśniej od ponad 30% Gruzinów, którzy są bezpośrednio związani z branżą turystyczną i jedyne, o czym marzą, to zalew turystów, szczególnie tych z północy, zawsze hojnie wydających pieniądze.

Gruzińskie Marzenie szybko znalazło odpowiedź na pytanie, jak reagować na problemy, a przynajmniej miało ją na potrzeby wytłumaczenia powtarzających się kryzysów. Otóż za wszystko odpowiedzialny jest Saakaszwili i jego totalna opozycja, która uniemożliwia realizowanie projektu spełnienia Gruzińskiego Marzenia. Fatalna sytuacja gospodarcza i brak planu – wina Saakaszwilego i jego zaniedbań. Napięte relacje z Rosją – wina Saakaszwilego i jego machania szabelką. Stagnacja w rozmowach z Zachodem – wina Saakaszwilego i jego zamordystycznej, autorytarnej polityki. Wykorzystanie Saakaszwilego było genialnym zabiegiem politycznym. Był bowiem Wielkim Nieobecnym, pustą znaczącą. Nie było go fizycznie w Gruzji, ale jego symboliczna obecność, piętno i dziedzictwo, które pozostawił po swoich rządach, były niezaprzeczalne.



Łatwo było więc wykreować wroga, opierając się na dawnych sowieckich mechanizmach działania w takich przypadkach. To wróg, który jest na tyle abstrakcyjny, że nie może się faktycznie bronić, a jednocześnie jest mocno osadzony w pamięci ludowej. To Saakaszwili obalił Szewardnadzego, to Saakaszwili przeciwstawił się Rosji, to Saakaszwili zreformował administrację i służby, to Saakaszwili zlikwidował korupcję. Ale to również Saakaszwili zdecydował o użyciu wojska przeciwko protestującym, to Saakaszwili podejmował nieodpowiedzialne decyzje, ograniczające konsolidującą się gruzińską demokrację, to Saakaszwili był odpowiedzialny za prawdopodobnie bezpowrotną stratę Abchazji i Osetii Południowej.

Przez lata Saakaszwili dawał się wciągnąć w tę grę – przed każdymi wyborami szumnie zapowiadał powrót do Gruzji i likwidację oligarchiczno-klientelistycznej machiny stworzonej przez Iwaniszwilego. Liczył na swój twardy elektorat, na to, że Gruzini będą pamiętać wyłącznie o pozytywnych aspektach jego rządów. Taktyka okazała się nietrafiona, a sam Saakaszwili ma nadal ogromny elektorat negatywny – w 2019 roku w badaniach opinii publicznej z wynikiem 31% respondentów postrzegających go negatywnie, zajął wśród polityków drugie miejsce. Paradoksalnie, gorzej – o sześć punktów procentowych – postrzegany był tylko… Bidzina Iwaniszwili. ZRN w badaniach opinii publicznej ani w wyborach nie jest w stanie przekroczyć magicznej bariery 30% poparcia. Z zapowiedzi nic nie wynikało. GM wygrywał kolejne wybory, Saakaszwili pozostawał za granicą.

Na boczny tor coraz mocniej odsuwał się również sam Bidzina Iwaniszwili. Przed wyborami w 2012 roku podkreślał, że jego marzenie jest jedno: pozbyć się Saakaszwilego i zlikwidować reżim Zjednoczonego Ruchu Narodowego, dzięki czemu, jak sam mówił, da się zaprowadzić normalność. Objął urząd premiera na rok, po czym usunął się w cień, oddając formalną władzę swoim przybocznym. Przez pięć lat pozostawał z boku, pełniąc rolę męża opatrzności. Ludowymi legendami tbiliskiej ulicy stały się historie o rządowych samochodach, z najważniejszymi urzędnikami i politykami, którzy regularnie udawali się do domu na wzgórzu na konsultacje do ojca założyciela Gruzińskiego Marzenia.

W tym okresie gruzińska polityka sprowadzała się do dyskusji o tym, który człowiek powinien być jej symbolem – Iwaniszwili czy Saakaszwili. Co było najbardziej kuriozalne, żaden z nich formalnie nie pełnił publicznej funkcji, żaden z nich faktycznie nie był odpowiedzialny za decyzje podejmowane na szczeblach rządowych. Mimo to obaj jak cienie zawiśli nad gruzińskimi wyobrażeniami o kierunku zmian. Iwaniszwili powrócił w chwili kryzysu, kiedy niepewne stało się obsadzenie fotela prezydenckiego opuszczonego przez Margwelaszwilego, kiedy kolejne ugrupowania opuszczały koalicję, kiedy opozycja zaczęła zyskiwać w sondażach, a nastroje społeczne wskazywały, że powrót Zjednoczonego Ruchu Narodowego, a wraz z nim Saakaszwilego, stawał się coraz bardziej realny. Trudno ocenić, czy decyzja z 2018 roku o przyjęciu funkcji przewodniczącego partii była uwarunkowana rzeczywistą troską o państwo, czy też wynikała z największej osobistej obsesji miliardera – niechęci wobec Saakaszwilego, obawy przed jego powrotem i ewentualną zemstą za lata wygnania i faktycznej politycznej marginalizacji.

Powrót na pace ciężarówki

Saakaszwili powrócił.

Pojawiając się w Batumi, a następnie w Tbilisi, skąd nagrał dla swoich zwolenników filmy opublikowane w mediach społecznościowych, ośmieszył nie tylko polityków Gruzińskiego Marzenia (którzy do momentu aresztowania twierdzili, że relacje Saakaszwilego to fake newsy). Przede wszystkim ośmieszył gruzińskie służby – policję i służbę graniczną. Poszukiwany numer jeden wjeżdża do Gruzji na pace ciężarówki z warzywami, a potem swobodnie pokonuje prawie 500 kilometrów dzielących Batumi od Tbilisi. Jednym słowem: kompromitacja.

Gruzińskie Marzenie ma problem, bo w ten sposób znika podstawowy mechanizm narracyjny, służący utrzymaniu władzy – obecność Wielkiego Nieobecnego. Saakaszwili jest w Gruzji, został osadzony w więzieniu w Rustawi, a więc, na zdrowy rozum, jaki ma realny wpływ na politykę? Teraz trzeba jeszcze zamknąć wszystkie jego sprawy, a Europa i USA patrzą uważnie. Zadanie jest tym trudniejsze, że Saakaszwili bez wątpliwości będzie odgrywać rolę więźnia politycznego numer jeden, który jest sądzony nie za rzeczywiste przestępstwa, ale z politycznych pobudek.

Jednocześnie po wyborach parlamentarnych w 2020 roku „definitywnie” z polityki wycofał się Bidzina Iwaniszwili. Pozostawił partię i rząd w rękach ludzi, który nigdy nie zakwestionowali jego decyzji, a ich polityczne kariery są wyłącznie zasługą lojalności wobec lidera. Przewodniczącym partii jest Irakli Kobachidze, w oczach wielu Gruzinów skompromitowany sprawą Siergieja Gawriłowa, a szefem rządu – Irakli Garibaszwili, człowiek o mentalności żołnierza, który dzieli z Iwaniszwilim obsesję Saakaszwilego i ZRN. I jak każdy lojalny żołnierz w swej zapalczywości jest jeszcze bardziej skrajny i bezkompromisowy od swojego politycznego patrona. Gruzińska polityka mimo to pozostaje w pułapce dwóch ludzi – więźnia oraz miliardera, którego w tej polityce formalnie nie ma. Pytaniem otwartym pozostaje, który z nich jest w stanie przechylić narracyjną szalę na swoją stronę.

Najważniejszą konsekwencją ostatnich wyborów samorządowych nie jest jednak powrót Saakaszwilego. Ten dla gruzińskiej opozycji, szczególnie ZRN, może być bardziej kłopotliwy niż pomocny, bo partia nie może się wyrwać z przeszłości, oferując Gruzinom realną alternatywę na przyszłość. Rzeczywistym efektem, który już teraz można zaobserwować, jest zmiana nastrojów w dużych ośrodkach, gdzie Gruzińskie Marzenie straciło monopol na władzę. We wszystkich dużych miastach – Tbilisi, Kutaisi, Batumi, Rustawi i Poti – odbędzie się druga tura wyborów, w której nic nie jest przesądzone. Nawet jeśli opozycji nie uda się odbić wszystkich dużych ośrodków, trend jest niezaprzeczalny. A dla Gruzińskiego Marzenia niebezpieczny, bo dynamika zmian w gruzińskiej polityce jest zawsze kreowana od centrum.

Chęć zmiany jest jeszcze wyraźniejsza, jeśli weźmie się pod uwagę nierówną walkę, do której przystąpiła opozycja. Banery, plakaty i billboardy Gruzińskiego Marzenia przed wyborami całkowicie zdominowały przestrzeń publiczną, tylko gdzieniegdzie można było dostrzec materiały kampanijne partii Gacharii Dla Gruzji, Zjednoczonego Ruchu Narodowego, Europejskiej Gruzji czy Lelo.

Gruziński sen

Problem z gruzińskimi marzeniami jest taki, że pułapka spersonalizowanej, spolaryzowanej, głęboko podzielonej sceny politycznej uniemożliwia nawet nie tyle ich realizację, ile zdefiniowanie. Ta pułapka to przede wszystkim obecność dwóch samców alfa o mentalności dżygitów, którzy swój osobisty konflikt przenieśli na skalę kraju. W ten zerojedynkowy krajobraz wpisują się nie tylko politycy i aktywiści działający po jednej albo drugiej stronie. Zarówno obóz rządowy, jak i opozycja posiadają własne kanały telewizyjne, które bezwolnie powtarzają którąś z wersji prawdy. A większość Gruzinów w dalszym ciągu właśnie media tradycyjne uznaje za główne źródło informacji, choć to powoli się zmienia i wzrastająca tendencja do opierania sądów na informacjach pochodzących z mediów społecznościowych jest coraz wyraźniejsza. Problem w tym, że może to powodować zwiększoną aktywność manipulatorów oraz agentów wpływu, którzy przez proste mechanizmy wykorzystywane w rosyjskiej wojnie hybrydowej będą chcieli wpływać na dynamikę gruzińskiej polityki.

Dzięki dywersyfikacji źródeł wynikającej również z tego, że świadome politycznie stało się pokolenie, które nie pamięta nawet Rewolucji Róż, a wojna sierpniowa to dla niego wspomnienie z dzieciństwa, coraz więcej Gruzinów zdaje sobie sprawę, że ZRN i GM w zasadzie niczym się od siebie nie różnią. Strategicznie obie siły wskazują, że kierunek euroatlantycki w bezpieczeństwie i unijny w gospodarce to jedyna możliwa droga. Zarówno ZRN, jak i GM poszukują dywersyfikacji dostępu do zasobów naturalnych (przede wszystkim ropy i gazu) przez bliską współpracę z Turcją i Azerbejdżanem przy cichym wsparciu Armenii. W polityce wewnętrznej obie budują liberalny system gospodarczy oparty na idei minimalnego wpływu państwa na gospodarkę. Jednocześnie zarówno jedni, jak i drudzy w trakcie swoich rządów ukształtowali elity realizujące partykularne interesy wąskiej grupy zainteresowanych. Wymieniać można by jeszcze długo, jednak istota sprowadza się do faktu, że różnica tkwi w niuansach, a cały dyskursywny konflikt – no właśnie – jest obecny wyłącznie w dyskursie.

To musi w końcu doprowadzić do przełomu. Od lat w badaniach opinii publicznej dla Gruzinów coraz mniej istotne są kwestie związane z integralnością terytorialną, członkostwem w UE i NATO czy prawami człowieka. Tym bardziej nieważny jest spór na linii Iwaniszwili – Saakaszwili, Gruzińskie Marzenie – Zjednoczony Ruch Narodowy. Na pierwszych trzech miejscach niezmiennie pojawiają się bieda, brak pracy i wzrastające ceny.
Bartłomiej Krzysztan jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i niezależnym analitykiem. Zajmuje się antropologią polityczną, pamięcią zbiorową i konfliktami na Kaukazie.
Rzeczy przyziemne, jednak tak istotne dla zwykłego obywatela. Gruzińska klasa polityczna nie proponuje scenariuszy rozwiązania tragicznej sytuacji gospodarczej. Nie będzie wobec tego niczym dziwnym, że któregoś dnia zrozpaczeni Gruzini ponownie powiedzą: khmara. Dość.