Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Wyszywanka / 21.11.2021
Nikodem Szczygłowski

Miłość do własnego narodu może się opierać wyłącznie na prawdzie

„Obrona prawdy, nawet jeśli wydaje się daremną pracą, jest jednym z najważniejszych zadań pisarza”. Z Nikolą Šantą (ur. 1959), rusińskim pisarzem, publicystą i wieloletnim redaktorem pisma „Ruske Slovo”, między innymi o tym, jak historia zatacza koło, a zmieniają się tylko mundury żołnierzy, rozmawia Nikodem Szczygłowski.
Foto tytułowe
Park w Nowym Sadzie (Shutterstock)

Region autonomiczny Wojwodina wyróżnia się na tle reszty Serbii, gdyż zamieszkuje go mozaika etniczna, na którą składają się m.in. Węgrzy, ale i rzadziej wspominani w tym kontekście Rusini. Na czym twoim zdaniem polega wyjątkowość Wojwodiny?
Wydana po serbsku powieść Šanty zatytułowana Potwór panoński (Panonska neman), opowiada historię Rusinów z Wojwodiny od upadku Austro-Węgier do rozpadu Jugosławii. Opisuje prawdziwe wydarzenia związane ze zbrodniami okupacji reżimu węgierskiego w Đurđevie w 1942 roku i oblężeniem Vukovaru od sierpnia do listopada 1991 roku, widziane oczami głównego bohatera, Rusina, któremu nie ufają ani Chorwaci, ani Serbowie.

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy sięgnąć po kontekst historyczny. Na przestrzeni dziejów przedstawiciele różnych narodów emigrowali do Wojwodiny jako do swego rodzaju ziemi obiecanej. Przez tysiąc lat znajdowała się ona pod panowaniem węgierskim, później również w składzie dualistycznych Austro-Węgier, zaś po upadku c.k. monarchii, na zwołanym w Nowym Sadzie Wielkim Zgromadzeniu Narodowym 25 listopada 1918 roku Serbowie ogłosili przyłączenie Banatu, Baczki i Baranji – ziem, których znaczna część stanowi Wojwodinę – do Królestwa Serbii.

Po II wojnie światowej z Wojwodiny wysiedlono ok. 500 tys. Niemców, a w ich domostwach osiedlono przeważnie przybyszy z górskich regionów Bośni i Czarnogóry, których obyczaje i mentalność znacząco się różniły od miejscowych. Dziś bez względu na pochodzenie w większości uważają się za Serbów. Liczni Czarnogórcy w Wojwodinie nie posiadają statusu mniejszości narodowej, choć mają ku temu prawo zgodnie z ustawą o mniejszościach narodowych – wolą jednak postrzegać siebie w roli swoistej forpoczty serbskiej idei narodowej.

Większość powojennych przybyszów nie była przyzwyczajona do warunków życia na równinach i nigdy w pełni nie zaakceptowała nizinnego, wiejskiego stylu życia. W związku z tym nastąpił upadek rolnictwa. Grunty stopniowo sprzedawano lub dzierżawiono – zarówno potomkom tych, którzy zamieszkiwali tu za czasów c.k. monarchii, w większości Serbom, ale także Węgrom, Rusinom, Słowakom, Rumunom, którzy wcześniej byli parobkami u Niemców i umieli dobrze uprawiać ziemię, jak i Serbom, którzy przybywali tutaj z głębi kraju. W ten sposób ostatecznie Serbowie zaczęli rządzić Wojwodiną. Po tysiącletnim panowaniu Węgrów zwyciężył żywioł słowiański.

Wojwodina skrywa jednak jedną wielką tajemnicę.

Od czasu uprzemysłowienia rolnictwa, które rozpoczęło się w latach 70. XX wieku, postępuje degradacja miejscowych ekosystemów. Tradycyjny styl życia ludności wiejskiej – wszystkich narodów, które zamieszkiwały Wojwodinę – zaczął ulegać gwałtownym zmianom. Nałożyło się na to pogorszenie się jakości życia, emigracja zarobkowa etc. Po rozpadzie Jugosławii nastąpiła ostatnia fala imigracji do Wojwodiny – tym razem z terenów ogarniętych wojną. Uciekinierzy byli przekonani, że będzie ona dla nich lepszym miejscem do życia, nie zdawali sobie sprawę, że stanowiła już ruinę. Wielu nie zdaje sobie z tego sprawy do dziś.
Nikola Šanta (ur. 1959) jest rusińskim pisarzem, publicystą, wieloletnim redaktorem pisma Ruske Slovo, intelektualistą, autorem kilku zbiorów esejów i powieści. Pisze po rusińsku i serbsku. Jego powieść Potwór panoński (Panonska neman), wydana w języku serbskim, opowiada historię Rusinów w Wojwodinie od rozpadu Austro-Węgier do rozpadu Jugosławii. Powieść opisuje prawdziwe wydarzenia związane ze zbrodniami węgierskiego reżimu okupacyjnego w 1942 roku. W mieście Đurđevo oraz w 1991 roku. oblężenie Vukovaru w sierpniu-listopadzie. Šanta mieszka w wiosce Kucura niedaleko Nowego Sadu w Serbii, opiekuje się sadem i pszczelarstwem, ale jego spostrzeżenia wykraczają daleko poza idylliczną Wojwodinę.

Gdzie w tej całej historii znajdują się Rusini?

Mój przyjaciel powiedział kiedyś, że Rusini mieszkający na tej ziemi mają razem z Serbami do spełnienia historyczne zadanie, które polega na nadawaniu tej ziemi swoistego blasku. Oczywiście niewielu Serbów przyjmie tę tezę. Ale uważam, że prawdy o sobie dowiadujemy się tylko wtedy, gdy ludzie, którzy mieszkają obok nas, mówią o nas prawdę.

Dla narodowej tożsamości Serbów kluczową postacią jest Rastko Nemanjić, znany jako święty Sawa, uważany za ojca serbskiego piśmiennictwa. Wszyscy Serbowie wiedzą, że postanowił zostać mnichem, udał się na świętą górę Athos, a później został założycielem i pierwszym arcybiskupem Serbskiego Kościoła Prawosławnego. Znacznie mniej osób wie natomiast, że na jego decyzję wpłynęła rozmowa, którą za młodu odbył z pewnym Rusinem. Właśnie Rusinem, a nie „rosyjskim mnichem”, jak to często jest podawane w różnych źródłach. Podkreślam ten fakt, ponieważ w 1192 roku, kiedy podobno miała miejsce ta rozmowa, istniała Ruś Kijowska, a jej mieszkańcami byli Rusini, a nie Rosjanie, jak to podaje rosyjska i serbska historiografia typu sowieckiego. Więc ten Rusin przybył na dwór Stefana Nemanji z prośbą o wsparcie finansowe dla klasztoru Panteleimon na górze Athos. Rozmowa z nim tak zainspirowała młodego Rastka, że wpłynęła na cały jego dalszy los.

To jest właśnie przykład blasku, o którym mówię. W kontaktach między Rusinami i Serbami możemy znaleźć więcej takich przykładów. Ryzykując posądzenie o pretensjonalność, ośmielę się wymienić także bohatera mojej powieści, Panoński potwór – Mirona Orosa, który poprzez swoją postawę doprowadza do moralnej odmiany swojego dręczyciela, Serba o imieniu Kubura. I jest to również pewien rodzaj duchowego splendoru.

Jak Rusinom udało się zachować własną tożsamość kulturową i język w ciągu 270 lat, które minęły od przybycia pierwszych rusińskich osadników z terenów wschodnich Karpat do Wojwodiny?

Wśród Rusinów w Wojwodinie najważniejszą rolę w zachowaniu tożsamości kulturowej, narodowej i religijnej odgrywało duchowieństwo. Rusini Wojwodiny to w większości grekokatolicy i to właśnie specyfika wyznania pozwoliła im zachować tożsamość w opozycji do prawosławnych Serbów i rzymsko-katolickich Węgrów lub Chorwatów. Ci Rusini, którzy w latach 30. XX wieku przeszli na prawosławie – a taka tendencja miała miejsce – już w następnym pokoleniu zasymilowali się z Serbami. Mieszkający tu również Słowacy są bliscy Rusinom, lecz wyznaniowo to katolicy lub protestanci, z tego też powodu – nie zważając na pokrewieństwo językowe – różnią się obyczajowością.

W 1919 roku wzorem towarzystwa Prosvita, które działało w galicyjskim Lwowie, założono tu Rusińskie Narodowe Towarzystwo Oświatowe, które w 1921 roku zaczęło wydawać pismo „Ruski Kalendar”. Pismo ukazuje się do dziś, od 2005 roku mam zaszczyt być jego redaktorem naczelnym. Od 1924 ukazują się też „Ruski Novini”, których spadkobiercą jest obecny tygodnik „Ruske Slovo”.
Hawryło Kostelnyk, znany też jako Gabriel Kostelnyk (1886–1948) – rusińsko-ukraiński ksiądz greckokatolicki, doktor filozofii, poeta, pisarz i publicysta. W młodości pisał wiersze w języku chorwackim oraz, jako jeden z pierwszych poetów piszących w tym języku, w dialekcie baczwańsko-rusińskim. Został zastrzelony na ulicy Krakowskiej we Lwowie; sprawcy pozostali nieznani. Pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim.

Jeszcze wcześniej, gdyż w 1904 roku, ukazała się drukiem pierwsza książka w języku rusińskim – tom poezji – której autorem był Gavrilo Kosteljnik, który pisał także sztuki teatralne, opowiadania, krytykę literacką i filozofię. Publikował na początku XX wieku przeważnie we Lwowie i był bardzo utalentowanym poetą i wielkim filozofem. Po nim wyrosła cała generacja pisarzy, którzy dziś są uważani za klasyków literatury rusińskiej. Jak na tak niewielki naród – w latach 70. liczyliśmy ok. 20 tysięcy, obecnie ok. 14 tysięcy osób – mamy całkiem liczną warstwę inteligencji i pokaźny dorobek literacki.

Co prócz wiary i piśmiennictwa pomogło w zachowaniu tożsamości rusińskiej?

Przede wszystkim nasz system szkolnictwa. Początkowo były to szkoły przykościelne, finansowane przez naszą wspólnotę, później także państwowe. Jednak aby szkoła rusińska mogła funkcjonować, niezbędne było solidne piśmiennictwo, na podstawie którego powstawałyby podręczniki. Poza tym oczywiście folklor; każda z naszych wsi, w których mieszkają Rusini, może się poszczycić pokaźnym dorobkiem kulturalno-artystycznym. Wszystko to przyczynia się do zachowania tożsamości. Przez wieki udawało się nam także utrzymywać związek ze starą ojczyzną. Nasi księża zazwyczaj kształcili się w Użhorodzie lub Lwowie, w czasach komunizmu zaś – w Rzymie lub w ukraińskim seminarium duchownym w Zagrzebiu lub w Niemczech. Wielką rolę w utrwaleniu świadomości narodowej Rusinów z Wojwodiny odegrał Wołodymyr Hnatiuk, słynny ukraiński etnolog, który odwiedził nasze tereny, m.in. Ruski Krstur i Kucurę w 1897 roku i spisał pieśni ludowe, opowieści, legendy i mity. Wydał to następnie w pięciu tomach na własny koszt. Dziś jego dzieło wciąż uważamy za podstawę naszej kultury.

Obecnie Rusini z Wojwodiny mają możliwość kształcenia się w swoim języku, poczynając od szkoły podstawowej, przez liceum, po wydział filologii rusińskiej na Uniwersytecie w Nowym Sadzie. Mamy radio i telewizję w języku rusińskim, mamy własne wydawnictwo Ruske Slovo, które wydaje tygodnik „Ruske Slovo”, magazyn dla dzieci „Zagradka”, magazyn młodzieżowy „Mak”, magazyn o kulturze, nauce i sztuce „Švetlost”, agencję prasową Rutenpres. A co najważniejsze, regularnie wydawane są książki w języku rusińskim, zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Głównym organem prowadzącym życie kulturalne i narodowe Rusinów Wojwodiny jest Rada Narodowa Rusińskiej Mniejszości Narodowej. Serbia jest jednym z nielicznych krajów europejskich, w którym funkcjonowanie mniejszości narodowych jest stosunkowo dobrze uregulowane prawnie. Należy otwarcie przyznać, że bez wsparcia ze strony państwa bylibyśmy znacznie bardziej zagrożeni przez postępującą asymilację.

Język rusiński w Wojwodinie jest skodyfikowany – w przeciwieństwie do innych krajów, gdzie mieszkają Rusini. Czy różnice istniejące w różnych jego odmianach mają wpływ na rozwój literatury w tym języku?

Jedną z głównych przeszkód w integracji Rusinów w Serbii, Chorwacji, na Węgrzech, Słowacji, w Polsce, Rumunii i na Ukrainie są odrębne języki, którymi w tych państwach posługuje się wspólnota Rusinów. Ze względu na nagromadzone w ciągu dekad różnice trudno skodyfikować język rusiński. Istnieje też obawa, że gdyby Rusini musieli się nauczyć kolejnego języka, nawet jeśli byłby to powszechnie skodyfikowany „wspólny” rusiński (odmienny jednak od tego, którym mówią na co dzień), prowadziło by to do raczej do dalszej asymilacji z dominującym językiem kraju, w którym mieszkają.



Podłoże języka Rusinów Wojwodiny jest w zasadzie wschodniosłowiańskie, dość bliskie archaicznemu językowi ukraińskiemu, zwłaszcza jego odmianom zakarpackim, natomiast w leksyce zbliżony jest do języka słowackiego ze względu na wieloletnie współistnienie ze Słowakami we wschodniej Słowacji. Zawiera też wiele elementów języka polskiego jako pamiątkę po odległej przeszłości w Galicji pod polskim panowaniem. Przykładowo jest taka dziecięca piosenka ludowa: Dze že tota prosta draška, z Peremišlja do Lvova… (Gdzież jest ta prosta dróżka, z Przemyśla do Lwowa). Te wersy wskazują na miejsca, z których Rusini wyemigrowali. Nawiasem mówiąc, pierwsza migracja Rusinów przybyła ze wsi Czerwenowo na Zakarpaciu, dziś na Ukrainie, później z terenów dzisiejszej wschodniej Słowacji i części Łemkowszczyzny w Polsce.

W Potworze Panońskim opisujesz historię swojego narodu na tle wydarzeń historycznych, które miały miejsce w Wojwodinie, czyniąc to w sposób zupełnie inny niż ogólnie przyjęta narracja serbska, chorwacka czy węgierska. Książka została wydana w języku serbskim, a ostatnio również w tłumaczeniu na ukraiński. Czy myślisz, że głos małych narodów ma szansę być słyszany w tym kontekście? Zwłaszcza, gdy mówimy o tak drażliwych sprawach, jak wojny po rozpadzie Jugosławii czy zbrodnie II wojny światowej?

W tym kontekście warto wymienić ciekawą i logiczną tezę, której sens polega na tym, że ogólny przekaz o sobie dominujących na danym terenie narodów uzupełnia przekaz narodów mniejszych, którzy mieszkają obok. Naród dominujący, w tym przypadku Serbowie, nie lubi słuchać prawdy o sobie od Węgrów, Słowaków, Rusinów czy Rumunów. Zwłaszcza tej nieprzyjemnej.

Przykładowo Serbowie na Węgrzech mają podobne problemy jak Rusini lub Węgrzy w Serbii jeśli chodzi o zachowanie swojej tożsamości kulturowej i narodowej. Ale pewne jest, że prawda o Węgrach z perspektywy węgierskich Serbów różni się od prawdy Węgrów o sobie, tak jak prawda Serbów o sobie jest zupełnie inna od prawdy, którą mają o nich Rusini. Zwłaszcza jeśli chodzi o prawdę o wojnie, która jest oparta na propagandzie i demagogii.

Już na samym początku rozpadu Jugosławii, kiedy działalność machiny propagandowej dopiero nabierała obrotów, jako Rusin już wiedziałem, że chodzi o propagandę i przygotowanie do wojny. Moi serbscy przyjaciele ślepo wierzyli natomiast w to, co słyszeli, ponieważ w głębi duszy chcieli wierzyć. Tak samo wierzyli w swoją propagandę Chorwaci czy Albańczycy w Kosowie.

Propaganda rozbudziła wśród Serbów imperialną świadomość, wzbudziła uczucie przynależności do narodu wybranego przez Boga, aby rządzić innymi. Na ekranach telewizyjnych pojawili się nagle prorocy, natomiast kapłani pobłogosławili udających się na wojnę i pokropili święconą wodą.

Kiedy wszystko to się stało, ja wciąż wierzyłem w serbską inteligencję, była moim wzorem do naśladowania, wierzyłem w serbskich pisarzy i artystów, myślałem, że podniosą swój głos przeciwko temu szaleństwu. Srodze się jednak zawiodłem. Większość z nich milczała, a niektórzy nawet sami stali się tubami propagandowymi. Było to dla mnie bolesne doświadczenie. Jedynie nieliczni rozpoznali to, co się dzieje, i zaapelowali o powstrzymanie tego obłędu – tacy jak Mirko Kovač, Filip David czy Bogdan Bogdanović. Raz odpalona, podżegająca do wojny machina była jednak potężna i pracowała na pełnych obrotach, wymienieni intelektualiści rychło stali się „wrogami narodu serbskiego” i wielu z nich musiało się wynieść z kraju.

Byłem wtedy młody i entuzjastycznie zaangażowany w ruch antywojenny. Po miesiącach ukrywania się przed mobilizacją, gdy w końcu zostałem schwytany i zmuszony do odgrywania roli żołnierza w tej szaleńczej wojnie bez jasno określonego celu, znalazłem się w oddziale, w którym językiem porozumiewania się między żołnierzami był w większości rusiński i węgierski, gdyż większość stanowili mieszkańcy rusińskich wsi Kucura i Vrbas oraz Węgrzy ze wsi Becej, w związku z tym po serbsku rozmawiali jedynie dowódcy. Była to swoista powtórka z czasów monarchii austro-węgierskiej, kiedy dowództwo posługiwało się niemieckim, szeregowi zaś serbskim, rusińskim, słowackim etc. Historia zatoczyła koło, zmieniły się jedynie mundury.

Minęło ponad 20 lat od zakończenia wojen w dawnej Jugosławii. W jakim stopniu prawda z ust przedstawiciela mniejszości interesuje dziś Serbów, w tym serbskich intelektualistów?

W ogóle nie są nią zainteresowani! Zdałem sobie sprawę, że to dla nich niestety zupełnie normalna sytuacja – poza niewielką liczbą odważnych serbskich intelektualistów, uwrażliwionych na poglądy mniejszości. Ale to właśnie z pozoru te małe rzeczy, to uczucie uwrażliwienia na głos innych, czyni pisarza wielkim. Tomasz Mann jest wielkim pisarzem ze względu na swój dorobek, ale do jego wielkości znacząco przyczynia się też jego moralny stosunek wobec narodu niemieckiego, uwiedzionego przez nazistowską propagandę i demagogię. Kiedy ta propaganda była najsilniejsza, głośno wypowiadał się przeciwko niej, demaskując ją. Na tym właśnie polega zadanie pisarza. Mirko Kovač i Borislav Pekić zrobili coś podobnego w literaturze serbskiej. Później również Vuk Drašković. Rusin, akademik Julian Tamaš również w ten sposób obronił honor narodu rusińskiego.

Obrona prawdy, nawet jeśli wydaje się daremną pracą, jest jednym z najważniejszych zadań pisarza. Obecnie polityczni demagodzy piętnują intelektualistów, którzy krytycznie wypowiadają się o własnym narodzie, okrzykując ich mianem autoszowinistów, lecz ja właśnie ich postawę uważam za przykład szczerego patriotyzmu, gdyż miłość do własnego narodu może opierać się wyłącznie na prawdzie.

Zwykle, gdy mówimy o Jugosławii, bierzemy za punkt odniesienia jedną z narracji – serbską lub chorwacką, rzadziej mniejszych podmiotowych narodów, które tworzyły SFRJ: Słoweńców, Czarnogórców czy Macedończyków. Jak ta narracja o Jugosławii wygląda z punktu widzenia mniejszości, na przykładzie Rusinów? Czy dotyczy ich przykładowo również zjawisko jugonostalgii?
Titova Garda – elitarne jednostki Jugosłowiańskiej Armii Ludowej stacjonujące w Belgradzie, pełniące obowiązki reprezentacyjne oraz zapewniające ochronę rezydencji Josipa Broza-Tity i budynków administracji publicznej.

Bardzo emocjonalnie przeżyłem rozpad Jugosławii, cierpiałem wręcz z tego powodu. Pod koniec lat 80. służyłem w Gwardii Tity w Belgradzie. Kult Tity był żywy, Jugosławia wciąż istniała. W wojsku miałem wśród przyjaciół Macedończyków, Albańczyków, Czarnogórców, Słowaków, Węgrów, Bośniaków, Chorwatów, Muzułmanów, Serbów, Słoweńców. Byłem jedynym Rusinem w oddziale. To była świetna szkoła życia, która pozwoliła mi zobaczyć różnice w mentalności, edukacji i statusie społecznym ówczesnej Jugosławii. Pomogła ocenić własne miejsce na tej drabinie wartości.

Słoweniec był pracowity i porządny, utrzymywał ogród kwiatowy i koszarowy park, później kontynuowałem jego pracę. Albańczyk pracował przy zmywaniu naczyń – narzekał z tego powodu, ale pracował. Czarnogórzec zajmował się magazynowaniem i wydawaniem artykułów spożywczych, zawsze opowiadał wszystkim o jakimś swoim krewnym generale, który prawdopodobnie nawet nie istniał, ale na oficerach ta historyjka robiła wrażenie. Macedończyk był z wykształcenia prawnikiem, ale mówił po serbsku z trudem i powoli. Węgier poszukiwał wyłącznie towarzystwa innych Węgrów i spędzał czas z nimi. Chorwat ze Splitu potrafił być bardzo nieprzyjemny i arogancki, podczas gdy Chorwat Slawończyk był wspaniałym i bardzo przyjacielskim człowiekiem, w którym widziałem swoją bratnią duszę. Z jednym Muzułmaninem pokłóciłem się z powodu dyskusji o historii Muzułmanów, w którą nieostrożnie się wdałem. Serb z Belgradu był śliskim typem, a Serb z Suboticy kombinował, jak mógł, aby ułatwić sobie życie kosztem innych. Tam właśnie poznałem Jugosławię. Później, kiedy moja jednostka zbombardowała Vukovar, było mi wstyd. Wszystkie jugosłowiańskie ideały zostały wyrzucone na śmietnik.

Jednak pod pewnym względem również jestem jugonostalgiczny. Tym czymś, co powoduje we mnie to uczucie, było życie kulturalne Belgradu lat 80. Wydawano czasopisma literackie – „Književna Reč”, „Književne Novine”, „Književnost” czy „Delo”, publikowano dobre książki, sporo tłumaczono. Zapoznałem się wtedy z poezją nie tylko poetów serbskich, ale także słoweńskich – Edvarda Kocbeka, Dane Zajca, Tomaža Šalamuna, Chorwatów – Daniela Dragojevicia, Slavko Mihalića, Ivana Slamniga, Bośniaków – Izeta Sarajlicia, Stevana Tontića, Czarnogórców jak Jevrema Brkovića, Macedończyków jak Blaže Koneski… Poznałem dorobek wielu pisarzy jugosłowiańskich.

Belgrad był wtedy kulturalną metropolią regionu. Dyskutowano wówczas zarówno swobodniej, jak i mądrzej. Napływały nowe pomysły, opinie. Dziś życie kulturowe właściwie jest martwe lub też mocno flirtuje z nacjonalistycznymi reżimami, środowisko to cechuje przede wszystkim brak godności, jaką powinien mieć intelektualista.
Ruiny Vukovaru w listopadzie 1991 r. (Shutterstock)

W swojej powieści opisujesz oblężenie Vukovaru w sposób bardzo realistyczny, choć zupełnie odmienny od innych tego typu świadectw, gdyż wojna między Serbami a Chorwatami jest w niej ukazana oczyma „innego” – Rusina – znajdującego się „pomiędzy” obydwiema nacjami. Czy te opisy są częściowo oparte na twoich własnych doświadczeniach?

Szczegółowe opisy oblężenia Vukovaru opierają się na doświadczeniach i relacjach człowieka, którego znałem osobiście i któremu zamierzałem pomóc w wydaniu jego pamiętników. Jego rodzina sprzeciwiła się jednak publikacji, ponieważ obawiała się o swój los. W międzyczasie ten człowiek, załamany i wyczerpany psychicznie, zmarł. Poprosiłem więc rodzinę o pozwolenie na uporządkowanie materiału dokumentalnego, który pozostawił po sobie, co też zrobiłem. Zmieniłem imiona postaci, ale zadbałem o zachowanie brzmienia i charakteru imienia odpowiednio do jego narodowości, podobnie jeśli chodzi o portret psychologiczny. Niektóre postaci przerobiłem, dodałem im pewne cechy, których w rzeczywistości nie miały – w ten sposób na podstawie faktów stworzyłem rzeczywistość literacką. Wymyśliłem kilka scen, wziąłem trochę z innych moich opowiadań… Właśnie na możliwości łączenia różnych wątków, przy wykorzystaniu elementów naukowych i eseistyki, poezji i dramatu, polega czar pisania powieści.

Konflikty wojenne wymagają, aby człowiek stanął po stronie jednego lub drugiego obozu, przy czym jego lojalność do któregokolwiek z nich wyraża się przede wszystkim poprzez nienawiść do obozu przeciwnego. Po której stronie powinna zatem stanąć rusińska rodzina, której córka jest żoną Chorwata, a syn ma serbską żonę? Żadna propaganda nie da odpowiedzi na to pytanie. Tragizm całej tej historii polega na tym, że nawet teraz, po 25 latach, niektóre partie polityczne, które całkiem dobrze radzą sobie w wyborach, pojawiają się z podobnym lub wręcz identycznym przekazem propagandowym. Większość populistycznych ugrupowań nadal funkcjonuje w oparciu o nacjonalistyczne dziedzictwo, które przecież doprowadziło do wojny. Kwestionują europejską drogę rozwoju Serbii, a rosyjski totalitaryzm jest dla nich ideałem i paradygmatem. Aleksandar Vulin, minister policji i rzecznik naszego prezydenta, odwołuje się do idei „serbskiego świata” na wzór ruskiego miru. Jego zdaniem ta idea powinna być „pokoleniowym zobowiązaniem wszystkich serbskich polityków”. Lecz zakłada ona przecież ponowne podboje terytoriów, kolejne wojny, a wszystko to wyłącznie w celu zachowania przywilejów jej zwolenników, którym zapewnia im żywot polityczny, korzyści materialne i bogactwo. Wszystko to dzieje się po to, aby uniemożliwić dalszą europejską drogę i znaleźć winowajcę z zewnątrz, zgodnie z utartym schematem „tam, w Europie nas nie chcą”. To, z czym mamy obecnie do czynienia w serbskiej polityce, to niestety tragedia.

Twoja powieść kończy się wspaniałą sceną, w której Miron Oros – bohater, który przeżył oblężenie Vukovaru, a następnie był internowany – prosi o przebaczenie serbskiego żołnierza, który go bił i torturował. Sugerujesz, że zrobił to, ponieważ nie potrafił żyć z nienawiścią, którą do niego czuł. Jednocześnie ukazujesz duchową przemianę tego Serba. Co chciałeś przekazać czytelnikowi tą sceną?

Jak już wspomniałem, powieść została napisana na podstawie materiału dokumentalnego, zarówno w części, w której opowiada o oblężeniu Vukovaru w 1992 roku, jak i w przypadku relacji tragicznych zdarzeń w Đurđevie 50 lat wcześniej. Jednak ostatnia scena jest czystą fikcją. Kiedy czytałem powieść córce mojego bohatera, powiedziała mi: „Nikola, uczyniłeś mojego ojca lepszym człowiekiem, niż on naprawdę był”. Coś w tym jest, gdyż moim pragnieniem było, aby bohaterowie literaccy nieśli ludzkie przesłanie, które pomoże każdemu w kierowaniu rozwojem naszej świadomości. Ten żołnierz, który był oprawcą Mirona Orosa, został duchowo przemieniony, ponieważ poczuł prawdę. Tylko prawda zmienia ludzi. Choć najczęściej ukrywa się pod warstwami ideologii i kłamstw.

Myślę, że zadaniem pisarza jest poszukiwanie tej prawdy, grzebanie w śmieciach ideologii i propagandy. Wojna lat 90. skończy się dopiero wtedy, gdy wszystkie prawdy na jej temat zostaną ujawnione, gdy wszystkie niewinne ofiary zostaną upamiętnione, gdy wszystkie zbrodnie zostaną zbadane, gdy wszyscy winowajcy zostaną osądzeni i nastąpi duchowa przemiana poprzez wzajemne przebaczenie. Ale wcześniej należy przyznać się do winy. Myślę, że oznaką prawdziwego patriotyzmu i wyrazem miłości do własnego narodu jest znalezienie w sobie siły, aby przyznać się do winy, jaką ktoś z mojego narodu wyrządził drugiemu.

„Niech wszystkie dusze spoczywają w pokoju, nigdy nie powtórzymy tego zła!”. Tak jest napisane na pomniku w Hiroszimie. Japończycy zdali sobie sprawę ze swojego błędu, który popełnili, dając się uwieść ideologii. Nie obwiniają Amerykanów, którzy zrzucili bombę, ale samych siebie za popełnienie błędu, który doprowadził do tej tragedii. Błędów, które doprowadziły do tragicznych skutków nie wolno ukrywać, należy je ujawniać, aby nigdy więcej ich nie popełnić.