Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Karawana / 14.12.2021
Ludwika Włodek

Sąsiedzi układają się z talibami. Na Afganistanie można zarabiać

Polityka krajów Azji Środkowej w stosunku do nowego afgańskiego rządu w dużej mierze zależy od ich interesów gospodarczych. O pluralizm polityczny i prawa kobiet upominają się głównie ci, którzy i tak nie mają czego talibom sprzedać.
Foto tytułowe
Kabul - sprzedawcy chleba na jednej z ulic. Ceny żywności rosną praktycznie z dnia na dzień (fot. Shutterstock)

W 2016 roku tuż przy granicy z Afganistanem, niedaleko uzbeckiego miasta Termez, powstało wielkie centrum przeładunkowe Termez Cargo Centre. Są tam cztery hangary po 6 tysięcy metrów kwadratowych każdy, chłodnie, w których można przetrzymywać 3,5 tysiąca ton łatwo psujących się produktów żywnościowych oraz miejsce do składowania tysięcy kontenerów. A także urząd celny, bank i hotel o wiele mówiącej nazwie KaravonSaroy [karawanseraj to miejsce postoju dla karawan z kwaterami dla podróżnych i magazynami na towary – przyp. red.]. Dziś to centrum służy jako główna baza do dystrybucji pomocy żywnościowej dla Afganistanu, który – dotknięty poważnym kryzysem humanitarnym – bez międzynarodowej pomocy nie przetrwa nadchodzącej zimy. Uzbeckie władze, które tyle zainwestowały w rozwój relacji biznesowych z Afganistanem, nie zamierzają jednak rezygnować z przyszłych zysków.
Widok na granicę Uzbekistanu i Afganistanu z Termezu (fot. Wikicommons)
Podobne jest nastawienie w Aszchabadzie. Już za poprzednich rządów talibów, mimo że Turkmenistan nigdy oficjalnie nie uznał Islamskiego Emiratu Afganistanu, między dwoma państwami toczyły się negocjacje. Obie strony próbowały się dogadać w sprawie sprzedaży talibom turkmeńskiego gazu i ewentualnej budowy rurociągu z gazonośnych pól aż po porty nad Oceanem Indyjskim. Zanim zdążono cokolwiek ustalić, Amerykanie obalili talibów, a pomysł takiego gazociągu stał się międzynarodowym projektem o nazwie TAPI, w który oprócz Turkmenistanu i Afganistanu zaangażowały się także Chiny, Indie i Pakistan. Przez 20 lat nie udało się go zbudować, ale Turkmenistan ani myśli porzucić swoich planów.

Z tych właśnie powodów oba rządy, zarówno uzbecki, jak i turkmeński, ochoczo spotkają się i negocjują z talibami. Zupełnie inaczej zachowuje się przywódca trzeciego północnego sąsiada talibów, Tadżykistanu. Prezydent Emomali Rahmon wyrósł na najtwardszego krytyka talibów nie tylko w regionie, ale i na świecie. Dość osobliwa to pryncypialność jak na kogoś, w czyim kraju więzienia pękają w szwach od więźniów politycznych, niezależne media ledwie zipią, a rząd można określić wieloma przymiotnikami, ale na pewno nie słowem „inkluzywny”.

Afgański potencjał gospodarczy

Afganistan jest najbiedniejszym i na dodatek ciągle biedniejącym krajem Azji. Jak podaje najnowszy raport UNDP (Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju) tamtejszy produkt krajowy brutto na mieszkańca w 2020 roku spadł do zaledwie 500 dolarów. To o 150 dolarów mniej niż jeszcze niecałą dekadę temu. Wpłynęły na to: trwająca kolejny sezon susza, COVID-19 i zaostrzający się konflikt zbrojny.

A ile afgańskie PKB per capita wyniesie w mijającym 2021 roku? Na pewno jeszcze mniej. O ile, nie do końca wiadomo, być może nawet o jedną trzecią. UNDP szacuje, że samo pozbawienie pracy większości kobiet (które stanowiły około 20% siły roboczej) może kosztować rządzony przez talibów Afganistan około 5% PKB. A do tego przecież dochodzi kolejny suchy rok, masowa migracja Afgańczyków po 15 sierpnia 2021 roku i zamrożenie aktywów Afgańskiego Banku Centralnego oraz wstrzymanie pomocy międzynarodowej, które doprowadziły do kompletnego paraliżu systemu finansowego. Budżet państwa w 60% składał się z zagranicznych dotacji, które zostały wstrzymane, odkąd talibowie doszli do władzy. Zatrudnieni w budżetówce lekarze, urzędnicy czy nauczyciele od trzech miesięcy nie dostają pensji. A wcześniej też zdarzały się miesięczne lub dłuższe przerwy w wypłacie ich wynagrodzeń, więc oszczędności raczej nikt nie ma. Produkcja ustała, bo przedsiębiorstwa nie mają za co kupować półproduktów ani czym płacić pracownikom.

Obecnie tylko 5% Afgańczyków najada się codziennie do syta, a 23 miliony (na prawie 40 milionów) potrzebują pomocy humanitarnej, by nie głodować. W połowie 2022 roku ponad 90% Afgańczyków może się znaleźć poniżej progu ubóstwa.

Pracę straciła nie tylko większość kobiet, ale także co najmniej kilkanaście procent mężczyzn. Ci, co nadal pracują, jeśli w ogóle otrzymują wynagrodzenie, to na ogół znacznie mniej niż w pierwszej połowie roku, bo szaleje inflacja.

Palącym problemem Afganistanu jest nie tylko bieda, ale i idąca z nią w parze mizeria infrastruktury. W kraju jest tylko 100 kilometrów torów. Kiedy w XIX wieku wszyscy sąsiedzi budowali u siebie kolej żelazną, rządzący Afganistanem emir Abdurahman uznał, że jeśli zgodzi się na to samo, zaraz jakiś kolonialny najeźdźca (Brytyjczyk z południa lub Rosjanin z północy) zwiezie mu do Kabulu pociągiem obce wojska. Kolej za to chciał budować jego wnuk, Amanullah, który rządził krajem od 1919 do 1929 roku. Zdążył pociągnąć tylko kilkukilometrową linię tramwajową łączącą pałac Darulaman, wówczas stojący na przedmieściach stolicy, z jej centrum. Miał ambitniejsze plany. W czasie podróży po Europie zaopatrzył się nawet w parowóz, ale z budową kolei nie zdążył, bo został obalony [Ludwika Włodek pisała już dla nas o królu Amanullahu – przyp. red.].

Potem, w latach 60., powstała tylko jedna krótka nitka łącząca miasteczka po obu stronach granicy pomiędzy afgańską prowincją Herat a sowiecką Turkmenią, a w latach 80. analogiczna przy granicy prowincji Balch z Uzbecką SRR. A później już nikt do budowy kolei nie miał głowy, bo w kraju trwała krwawa wojna domowa. I dopiero w XXI wieku, za prozachodnich rządów, dobudowano jeszcze przedłużenie uzbeckiej nitki aż do pierwszego dużego afgańskiego miasta, czyli Mazar-e Szarif oraz kolejną krótką trasę łączącą Afganistan z Turkmenistanem, tym razem przy przejściu granicznym Akina w prowincji Farjob. A także kolej prowadzącą z prowincji Herat (lecz nie z samego miasta o tej nazwie) do Iranu. Tylko ta ostatnia przewidywała transport pasażerski.

Stan dróg asfaltowych przedstawia się niewiele lepiej. Kiedy spada śnieg, wiele położonych w górach dystryktów traci łączność z resztą kraju. Ponadto Afganistan nie ma własnych rezerw wody (próbował to zmienić prezydent Aszraf Ghani, projektując budowę kilku tam, ale udało mu się skończyć tylko jedną, na rzece Helmand) ani własnych chłodni, więc nawet produkowaną u siebie żywność musi poza sezonem odkupywać od sąsiadów, którzy mają gdzie ją przechowywać. Własnej energii też nie ma – importuje aż 73%.


Przeklęta geografia

Mimo tych wszystkich mankamentów, Afganistan ma strategiczne położenie, co jednocześnie jest jego przekleństwem. Dlaczego? W również strategicznie położonej Polsce chyba nikomu nie trzeba tego tłumaczyć. To przez geografię w XIX wieku Afganistan stał się przedmiotem rywalizacji angielsko-rosyjskiej i przeszedł trzy wojny z atakującymi z Indii Brytyjskich Anglikami, którzy spustoszyli kraj, zniszczyli wiele zabytków i – jak pokazuje przytoczona historyjka o Abdurahmanie i kolei – utrzymały Afganistan w zacofaniu na kolejnych kilkadziesiąt lat.

Był czas, kiedy Afganistan potrafił wykorzystywać swoje strategiczne położenie. W latach 30. XX wieku flirtował z Trzecią Rzeszą, co zaowocowało niemieckimi inwestycjami, a w latach 50. i 60. był chyba jedynym krajem na świecie, który dostawał znaczącą pomoc od Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego jednocześnie. Gdy Amerykanie szkolili afgańskich żołnierzy i pożyczali pieniądze na kanały irygacyjne, to Rosjanie zaraz otwierali podwoje własnych uczelni dla studentów z Afganistanu i finansowali budowę tunelu łączącego stolicę z północą kraju.

Niestety, utrzymywanie tej chwiejnej równowagi między obozem kapitalistycznym a socjalistycznym było na dłuższą metę niemożliwe i pod koniec lat 70. Afganistan znów stał się ofiarą swojego strategicznego położenia. Po rewolucji komunistycznej 1978 roku, zwanej rewolucją Haft-e Saur, nie chcąc, by ubiegły go w tym Stany Zjednoczone bądź Chiny, ZSRR wmieszał się w politykę wewnętrzną Afganistanu. Pod koniec grudnia 1979 roku do kraju wkroczyła armia radziecka.

To dało początek wojnie domowej, która z krótkimi przerwami trwa w zasadzie do dziś. Chyba że za jej koniec uznamy ponowne objęcie władzy przez talibów, którzy 15 sierpnia 2021 roku, po 20 latach, weszli znów do Kabulu.
Kabul jeden z ulicznych bazarów (fot. Wikicommons)

Teraz w Afganistanie jest spokojniej, niż było tam podczas dwudziestoletniej obecności zachodnich wojsk. Amerykanie i ich sojusznicy jesienią 2001 roku obalili rząd talibów i wygnali ich z Kabulu, natomiast nigdy nie zdołali ich zniszczyć. W rezultacie talibowie dość szybko zaczęli odzyskiwać kontrolę nad poszczególnymi afgańskimi terytoriami. W ostatnich latach istnienia prozachodniego, liberalnego rządu pod ich panowaniem znajdowało się około 30%, w porywach nawet do 50% terytorium kraju.

To właśnie toczona w wielu regionach wojna z talibami sprawiała, że sąsiedzi Afganistanu nie byli w stanie w pełni wykorzystać jego strategicznego położenia. Od 200 lat w zasadzie ciągle chodzi o to samo: by przez Afganistan dostać się z Rosji i odciętej od mórz Azji Środkowej do południowych, nigdy niezamarzających portów nad Oceanem Indyjskim. A także by przez Afganistan wozić chińskie towary i turkmeński gaz dalej na zachód i południe. A last but not least, by spokojnie i możliwie w coraz większych ilościach sprzedawać afgańskiemu społeczeństwu różne dobra. To ostatnie jest co prawda skrajnie biedne i mało konsumujące, ale za to dość liczne (prawie 40 milionów ludności wobec 34 milionów w najludniejszym na północ od Afganistanu Uzbekistanie) i złaknione wszystkiego.

Nic dziwnego więc, że wszyscy, którzy mają cokolwiek, co można by Afgańczykom sprzedać lub przez terytorium Afganistanu przekazać dalej, nawiązali przyjazne stosunki z talibami.

Kogo obchodzą interesy, a kogo prawa

Na pierwsze miejsce w tym wyścigu z krajów Azji Środkowej wysunął się zdecydowanie Uzbekistan. Na początku października duża uzbecka delegacja odwiedziła Kabul. Przewodził jej Sardor Umurzakow, uzbecki wicepremier oraz minister handlu zagranicznego i inwestycji. Z afgańskiej strony rozmowy prowadził wicepremier talibskiego rządu, Abdul Salam Hanafi, etniczny Uzbek wywodzący się z prowincji Dżawazdżan położonej niedaleko granicy. Po 10 dniach nastąpiła rewizyta i afgańska delegacja przybyła do Termezu.
Terminal kolejowy w Mazar i Szarif łączący Afganistan i Termez w Uzbekistanie

Głównym przedmiotem obu spotkań były oczywiście kwestie gospodarcze. Uzbekistan chce kontynuować rozbudowę linii kolejowej, jaka obecnie łączy Termez z Mazar-e Szarif. W zeszłym roku podpisał z Pakistanem umowę, że nitka zostanie przedłużona przez Kabul aż do pakistańskiego Peszawaru. Poza tym zależy mu na tym, żeby Afganistan miał z czego płacić za energię elektryczną, której ponad połowę kupuje właśnie z Uzbekistanu. Stąd apele prezydenta Szawkata Mirzijojewa o to, by nie izolować rządu w Kabulu i odmrozić aktywa afgańskiego banku narodowego. Na razie Uzbekistan kontynuuje dostawy. Kosztują rocznie około 300 milionów dolarów i Taszkentowi zapewne nie uśmiecha się ich wieczne kredytowanie.

W planach jest też rozbudowa linii energetycznej z ubeckiego Surchonu aż do Pol-e Chomri, na północ od Kabulu. Gdy zostanie ukończona (Afganistan nie ma za co budować swojej części, bo miała ją finansować obecnie wstrzymana pożyczka z Azjatyckiego Banku Rozwoju), eksport energii elektrycznej z Uzbekistanu do Afganistanu może wzrosnąć nawet o 70%. Ponadto Uzbekistan zarabia na tranzycie do Afganistanu, głównie chińskich i kazachskich towarów. Nie przypadkiem urzędnicy tych państw także spotykają się z talibskimi oficjelami. A Chińczycy, obok Uzbekistanu, są jednym z donośniejszych głosów domagających się odmrożenia afgańskich aktywów.

Turkmenistanowi najbardziej zależy na budowie gazociągu TAPI, a także na przedłużeniu linii kolejowej z przygranicznej Akiny aż do położonego bardziej w głębi Afganistanu Andchoju. Ta linia była nawet wpisana przez rząd turkmeński jako jeden z planów na 30-lecie niepodległości, które przypadło w tym roku. Skończyć się nie udało, ale jak informowało turkmeńskie MSZ, prace ruszyły na nowo już 30 sierpnia, zaledwie dwa tygodnie po przewrocie. Dla Turkmenów płynność finansowa Kabulu też jest ważna, bo podobnie jak Uzbekistan, zaopatrują talibów w energię elektryczną. Dostarczają jej prawie 20%, niemal tyle, co Iran.
Prezydent Tadżykistanu Emomali Rahmon wciąż budowanej hydroelektrowni Rogun

Interesów z talibami nie ma tylko Tadżykistan. Granica między dwoma państwami jest zdecydowanie najdłuższa, ale większość z tych 1350 kilometrów przebiega w terenie wysokogórskim, z naprawdę złymi drogami, m.in. zbudowanym jeszcze przez radzieckich inżynierów Traktem Pamirskim, który ostatni raz został wyasfaltowany za czasów inwazji radzieckiej na Afganistan. Mosty przez rzekę Pjandż łączące Tadżykistan z Afganistanem są małe i w niczym nie przypominają uzbeckiego giganta, czyli tzw. Mostu Przyjaźni. Ale też większe nie są specjalnie potrzebne, bo wymiana handlowa pomiędzy oboma krajami jest niewielka, stanowi zaledwie 1,5% tadżyckiego handlu zagranicznego. Żaden z krajów nie produkuje czegoś, co drugiemu byłoby niezbędne.

Tadżykistan szykował się eksportować do Afganistanu w dużych ilościach energię elektryczną z wciąż budowanej hydroelektrowni Rogun. Jest to jednak pieśń przyszłości, bo na ukończenie projektu wciąż potrzeba ponad miliarda dolarów, których w tadżyckim budżecie brak.

Oba państwa graniczą ze sobą głównie swoimi najbiedniejszymi i najbardziej zacofanymi prowincjami. Po 15 sierpnia Tadżykistan wziął na siebie rolę regionalnego obrońcy uciśnionych przez pasztuńskich talibów afgańskich mniejszości narodowych, głównie Tadżyków (blisko 40% mieszkańców Afganistanu). Rahmon szumnie zapowiadał, że jest w stanie przyjąć nawet 100 tysięcy afgańskich uchodźców, ale najwyraźniej miał nadzieję, że zaraz z tej okazji posypią się na niego międzynarodowe dotacje. Kiedy okazało się, że do przelewania pieniędzy nikt z potencjalnych bogatych donatorów się nie kwapi, Duszanbe zaczęło nawet deportować niektórych z tych kilkunastu tysięcy uchodźców, których już miało na swoim terytorium.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.

Inne artykuły i podcasty Ludwiki Włodek

Niestety, przykład Afganistanu, gdzie po 20 latach talibowie wrócili do władzy, pokazuje, że o prawach człowieka mówi się na świecie głównie wtedy, gdy można na nich zarobić. Kiedy w grę wchodzą poważne interesy, nikogo nie interesują.