Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Sotnia / 23.12.2021
Piotr Andrusieczko, Kijów

Ukraina w cieniu rosyjskiego zagrożenia

Zachód od ponad miesiąca alarmuje o możliwej rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Jej mieszkańcy zachowują jednak spokój, przypominając, że wojna w ich kraju trwa już niemal osiem lat.
Foto tytułowe
Rosyjski transport wojskowy na granicę z Ukrainą (fot. Shutterstock)

Ukrainiec, który w ostatnich tygodniach czytał doniesienia zachodnich mediów, powinien nieraz odczuć silny niepokój. Pod koniec października „The Washington Post” oraz „Politico” poinformowały o koncentracji rosyjskich wojsk w pobliżu granicy z Ukrainą. 11 listopada „Bloomberg” doniósł, że Waszyngton uprzedził swoich sojuszników z Unii Europejskiej o możliwych przygotowaniach do inwazji. Dalej było już tylko gorzej, na początku grudnia niemiecki „Bild” przedstawił szczegółowo rzekome plany rosyjskiej napaści na Ukrainę. Wystarczy jednak oderwać się od tych niepokojących informacji, spojrzeć przez okno, wyjść do sklepu lub kawiarni, by okazało się, że życie w Ukrainie toczy się bez zmian. No, może poza tym, że kurs hrywny się chwieje. Nie widać jednak oznak paniki, nikt nie wykupuje artykułów spożywczych w sklepach, jak to było na początku pandemii.

Nie zważając na napływ niepokojących informacji, znaczna część Ukraińców nie wierzy, by Rosja mogła się teraz zdecydować na inwazję na pełną skalę. O takim zagrożeniu mówiono już wiosną, kiedy Rosja również skoncentrowała znaczne siły w pobliżu granicy, zresztą w ostatnich latach mówiło się tak często. Pytani, czy nie obawiają się wojny, Ukraińcy zwykle odpowiadają, że ta przecież już trwa – od 2014 roku.
To samo podkreślają niemal za każdym razem politycy i eksperci, gdy w popularnych telewizyjnych programach publicystycznych omawiają możliwość rosyjskiego ataku. I nie są to puste słowa, w 2014 roku Rosja zaanektowała Krym, a potem rozpoczęły się działania zbrojne na Donbasie. Dzisiaj linia graniczna, która de facto jest linią frontu, liczy około 450 km.
To, że Ukraińcy wątpią w możliwość inwazji, nie oznacza, że nie wierzą w możliwość eskalacji działań bojowych i nie obawiają się rosyjskich działań. Według sondażu Grupy Socjologicznej Rating przeprowadzonego w pierwszym tygodniu grudnia 46% z nich uważa zaostrzenie wojny na Donbasie za prawdopodobne.

Biden – Putin – Zełenski

Jeśli ktoś miał wątpliwości, że sytuacja jest poważna, to powinno go przekonać zorganizowane w nadzwyczajnym trybie spotkanie online Joego Bidena z Władimirem Putinem, które odbyło się 7 grudnia. „Prezydent wyraził głębokie zaniepokojenie Stanów Zjednoczonych i naszych europejskich sojuszników w związku z koncentracją rosyjskich sił wokół Ukrainy i dał jasno do zrozumienia, że USA i sojusznicy zareagują potężnymi środkami gospodarczymi i innymi w przypadku eskalacji militarnej” – głosił suchy komunikat umieszczony na stronie Białego Domu zaraz po spotkaniu.

Trochę więcej ujawnił Jake Sullivan, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa, który był obecny przy rozmowie. Według niego w przypadku dalszej eskalacji ze strony Moskwy Waszyngton jest nie tylko gotowy do sankcji gospodarczych, ale też do wysłania dodatkowego wsparcia dla Ukrainy (chodzi zapewne o broń). „Prezydent Biden spojrzał prezydentowi Putinowi w oczy i powiedział mu dzisiaj, że to, czego nie zrobiliśmy w 2014 roku, jesteśmy gotowi zrobić teraz” – powiedział Sullivan.

Na Ukrainie nie spodziewano się żadnego przełomu po tym spotkaniu, ale jednocześnie pilnie śledzono jego przebieg. – Nie wiadomo, czy argumenty Bidena, że cena rosyjskiej agresji będzie wysoka, przekonały Putina. To zobaczymy dopiero po pewnym czasie – twierdzi Aliona Hetmanczuk, dyrektorka Centrum Nowa Europa, które zajmuje się analizą polityki zagranicznej oraz kwestiami bezpieczeństwa. – Obecnie podejmowane działania i decyzje są jednak niedostateczne dla strategicznego powstrzymania Putina. On jest przekonany, że Ukraina powinna być częścią rosyjskiego miru, że to niepełnowartościowe państwo, że Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród. I będzie robił wszystko, żeby tę ideę zrealizować.

Pojawiły się też pojedyncze głosy, że Biden może się z Putinem dogadać kosztem Ukrainy. Associated Press po spotkaniu prezydentów napisało, że USA mogą naciskać na Ukrainę, aby ta zgodziła się na nadanie niekontrolowanej części Donbasu autonomii, tak jak domaga się tego Rosja. Dla niektórych oponentów Zełenskiego rzekomym potwierdzeniem, że coś może zostać uzgodnione za plecami Kijowa, było przeniesienie rozmowy Bidena z Zełenskim, która miała się odbyć zaraz po spotkaniu z Putinem, na dwa dni później. – Ważne jest, że rozmowa między Bidenem i Zełenskim się odbyła – uspokaja Hetmanczuk. – Do tego, przed spotkaniem miała miejsce rozmowa Zełenskiego z sekretarzem stanu Antonym Blinkinem. To całkiem niezła koordynacja, o wiele lepsza niż w pierwszych miesiącach prezydentury Bidena, kiedy o niektórych sprawach strona ukraińska dowiadywała się z mediów, a nie bezpośrednio z Waszyngtonu.


Spotkanie Bidena z Zełenskim odbyło się 9 grudnia i trwało półtorej godziny. Prezydent USA zrelacjonował przebieg rozmowy z Putinem i zapewnił, że Stany z partnerami są gotowe do wprowadzenia potężnych sankcji, jeśli Rosja zdecyduje się na atak. Biden zapewnił również, że jakiekolwiek decyzje dotyczące Ukrainy nie będą podejmowane bez niej, a członkostwo w NATO zależy tylko od Ukrainy i samego Sojuszu, a nie od Kremla.

Wielkiej wojny (na razie) nie będzie

Komentując amerykańskie doniesienia o rosyjskich przygotowaniach do ataku, Kijów przez dwa pierwsze tygodnie uspokajał, twierdząc, że zagrożenia nie ma. 2 listopada sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksij Daniłow stwierdził, że koncentracji wojsk nie ma, jest za to dezinformacja. Sprawiało to dziwne wrażenie. – Rzeczywiście pierwsze oświadczenia ukraińskich władz wywoływały mieszane uczucia, było niejasne, na ile to zagrożenie jest poważne. Ale taki przekaz występował też u kilku europejskich partnerów. Możliwe, że USA nie mogły przekazać wszystkich danych potwierdzających realność rosyjskiego ataku – zastanawia się Hetmanczuk.

Ukraińskie władze twierdziły, że opierają się na danych wywiadowczych, które nie potwierdzały takiej skali koncentracji rosyjskich wojsk, jak to miało miejsce w kwietniu tego roku, kiedy Rosja zgromadziła w pobliżu granicy z Ukrainą i na Krymie około 120 tysięcy żołnierzy.
Prezydent Ukrainy i szef wywiadu wojskowego Kyryło Budanow

Stanowisko władz ukraińskich zmieniło się w drugiej połowie listopada, gdy szef wywiadu wojskowego Kyryło Budanow w wywiadzie udzielonym podczas wizyty w USA stwierdził, że oceny ukraińskich służb są podobne do amerykańskich: do rosyjskiego ataku może dojść na przełomie stycznia i lutego.

Dyrektor New Geopolitics Research Network, instytucji zajmującej się kwestiami bezpieczeństwa, Mychajło Samuś wskazuje, że Rosja ćwiczy przerzucanie swoich wojsk i ich koncentrację w pobliżu Ukrainy od ćwiczeń Zapad-2017. I rzeczywistym celem obecnych działań jest szantaż Zachodu w celu uzyskania ustępstw. A te określił sam Putin podczas rozmowy z Bidenem: Rosja chce prawnych gwarancji, że NATO nie rozszerzy się dalej na wschód. A Ukrainie zależy na akcesie.

Według ukraińskich ekspertów Rosja jest gotowa do operacji wojskowej, ale to nie oznacza, że ją przeprowadzi w najbliższych miesiącach.

Serhij Rachmanin, członek komitetu parlamentarnego ds. bezpieczeństwa narodowego, obrony i wywiadu, deputowany opozycyjnej frakcji Głos, zaznacza, że jeśli wyjść poza polityczną retorykę, to na dziś nie ma przesłanek wskazujących na gotowość Moskwy do ataku. – Inwazja na pełną skalę to ogromna operacja. Żeby ocenić ryzyko agresji, trzeba przeanalizować szereg wskaźników. To nie jest po prostu koncentracja pewnych sił i środków (żołnierzy i broni). Chodzi o pewne mobilizacyjne działania, rozlokowanie szpitali wojskowych, przygotowanie pasów startowych, rozmieszczenie baz paliwowych itd. – tłumaczy deputowany.

Czy Ukraina jest gotowa?

Przedstawiciele władz z Zełenskim na czele zapewniają, że sytuacja jest pod kontrolą i Ukraina jest gotowa. Ale opozycja ocenia działania rządu i prezydenta krytycznie. – Jeśli władze potwierdziły zagrożenie atakiem, to dziwne, że nie odbyło się żadne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa, które byłoby w pełni poświęcone ocenie tego niebezpieczeństwa – wskazuje Rachmanin. Jego zdaniem władza miałaby rozpatrzyć wprowadzenie stanu wojennego przynajmniej na terytoriach przyległych do granicy i możliwość przeprowadzenia, jeśli nie mobilizacji, to powołania rezerwistów z tzw. pierwszego szeregu, czyli uczestników działań bojowych. – Jeśli Ukraina i armia przygotowują się do napaści, to intensyfikuje się ćwiczenia i przeprowadza dyslokację wojsk. A to się nie odbyło – podkreśla Rachmanin.

Ale to nie koniec krytyki. 1 grudnia Zełenski pochwali się w parlamencie rekordowym przyszłorocznym budżetem na armię. I rzeczywiście wynosi 28 miliardów hrywien, o 5 miliardów więcej niż ubiegłoroczny. Rachmanin krytykuje jednak brak korekty budżetu, mimo że został on uchwalony już po tym, jak wszyscy potwierdzili ryzyko eskalacji działań bojowych. Za to znalazło się 17 miliardów hrywien na drogi i 8 miliardów na wypłaty dla osób, które się zaszczepiły.

Kijów potrzebuje nowoczesnej broni

USA, NATO i UE ostrzegają Rosję, że napaść na Ukrainę będzie ją drogo kosztowała. Zachód mówi przede wszystkim o silnych sankcjach, które jest gotowy wprowadzić w przypadku agresji. W mediach można było też ostatnio przeczytać oczywistą informację, że Stany Zjednoczone nie wyślą Ukrainie swoich żołnierzy na pomoc. Oczywistą z punktu widzenia Ukraińców, ponieważ oni tego nie oczekują. Już w 2014 roku zrozumieli, że nikt za nich walczyć nie będzie. „Myślę, że to niezbyt sprawiedliwe, żeby amerykańscy żołnierze umierali w Ukrainie. My tego nie potrzebujemy” – powiedział minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow w wywiadzie dla CNN 7 grudnia. Kijów potrzebuje jednak dostaw broni i wyposażenia wojskowego. Szef wywiadu wojskowego Kyryło Budanow w wywiadzie dla „New York Timesa” powiedział wprost, że jeśli Zachód nie pomoże, to Ukrainie nie wystarczy wojskowych środków dla przeciwstawienia się rosyjskiej operacji na pełną skalę.

Amerykanie systematycznie zwiększają więc udzielaną pomoc. Łącznie od 2014 roku przeznaczyli na wsparcie obronności Ukrainy 2,5 miliarda dolarów. Przed sierpniowym spotkaniem Bidena z Zełenskim ogłoszono przekazanie pomocy na dodatkowe 60 milionów dolarów. W jej ramach w grudniu przybędzie ostatni w tym roku, czwarty transport z bronią palną i amunicją. W poprzednim znajdowało się 80 ton amunicji, a we wcześniejszych – pociski przeciwpancerne Javelin.

W listopadzie do Odessy przybyły dwa kutry patrolowe klasy Island dla ukraińskiej floty. To nieduże jednostki wykorzystywane przez Straż Wybrzeża Stanów Zjednoczonych; dwie tego typu już od 2019 roku pływają pod ukraińską banderą, a jeszcze jeden jest przygotowywany. USA mają też dostarczyć w przyszłym roku pierwsze z 16 zakontraktowanych przez Ukrainę uzbrojonych szybkich kutrów Mark VI, sześć z nich bezpłatnie.

Ale z amerykańską pomocą są też problemy. Sieć NBC News poinformowała 11 grudnia, że administracja Bidena odłożyła dostawę dodatkowej szybkiej pomocy wojskowej wartości 200 mln dolarów, o którą wnioskował w listopadzie Kijów w obliczu rosyjskiego zagrożenia. Powodem miało być umożliwienie rozwiązania kryzysu drogą dyplomatyczną, czyli chodziło o rozmowy Bidena z Putinem.

Nie tylko USA

Mimo aneksji Krymu i wojny na Donbasie Niemcy konsekwentnie odmawiały przez te wszystkie lata sprzedaży broni Ukrainie. Kijów wielokrotnie bez rezultatu zwracał się do Berlina o zmianę tej decyzji.

W grudniu „Bild” ujawnił, że była już kanclerz Angelina Merkel blokowała w tym roku realizację zakupu przez Kijów broni za pośrednictwem natowskiej Agencji Wsparcia i Zaopatrzenia (NSPA). Ukraina na początku roku zapłaciła za 90 wielkokalibrowych karabinów Barrett M82 z USA i 20 ręcznych zestawów do zwalczania dronów z Litwy. (Warto zauważyć, że ukraińska armia ponosi straty przede wszystkim od wrogiego ognia snajperskiego oraz od ostrzałów artyleryjskich, które są koordynowane przy pomocy dronów rosyjskiej produkcji). Ostatecznie Berlin odblokował dostawy litewskich karabinów i połowa powinna trafić do Ukrainy jeszcze w grudniu. Ale Merkel do końca swojego urzędowania nie zmieniła zdania w sprawie broni letalnej. Była kanclerz kierowała się zapewne zasadą niedrażnienia Rosji, co, jak pokazuje obecne zagrożenie rosyjską inwazją na Ukrainę, jest mało skuteczne. Nie wiadomo, czy nowy niemiecki rząd zmieni zdanie w tej kwestii.

Ukraina może za to liczyć na pomoc Wielkiej Brytanii. Londyn uważa działania Rosji za największe zagrożenie w Europie. W czerwcu tego roku brytyjski niszczyciel przypomniał Moskwie o aneksji Krymu, przepływając blisko półwyspu. Spowodowało to nerwową reakcję Rosji – jej okręty i samoloty otworzyły ogień ostrzegawczy. Zdaniem strony rosyjskiej brytyjski okręt wpłynął na „rosyjskie wody terytorialne”, ale Brytyjczycy odpowiedzieli, że zgodnie z prawem międzynarodowym znajdowali się na wodach ukraińskich.


Oba kraje podpisały w tym roku umowę ramową o rozbudowę ukraińskiej floty wojennej kredytowaną przez Londyn. W jej ramach Brytyjczycy mają zbudować dla Ukrainy okręty rakietowe. 8 grudnia Zełenski poinformował, że Londyn wydzieli dodatkowy miliard funtów na wsparcie inwestycji, handlu i bezpieczeństwa. Ukraina rozwija też intensywną współpracę z Turcją, która dostarcza Ukrainie bojowe drony Bayraktar. Obecnie ukraińska armia posiada ich 12, ale planowany jest zakup nawet 20 kolejnych. Zresztą to współpraca w obie strony. W Ukrainie planowane jest otwarcie montowni bayraktarów, kraj dostarcza silniki lotnicze dla nowszej generacji tureckich dronów. W lipcu Turcja rozpoczęła też budowę pierwszej korwety klasy Ada dla ukraińskiej marynarki wojennej.

Na początku stycznia do Kijowa przybędzie z wizytą prezydent Recep Tayyip Erdoğan. Turcja nie uznaje aneksji Krymu i występuje w obronie praw Tatarów Krymskich. Turecki prezydent proponuje również Kijowowi i Moskwie swoje pośrednictwo w rozmowach dotyczących deeskalacji.

Front wewnętrzny Zełenskiego

Zdaniem ukraińskich władz zagrożenie stanowi nie tylko koncentracja rosyjskich wojsk. Rosja chce przede wszystkim destabilizować sytuację wewnętrzną i doprowadzić do zmiany władzy na prorosyjską. Podczas konferencji prasowej pod koniec listopada prezydent zaatakował oligarchę Rinata Achmetowa, twierdząc, że ten jest wciągany przez swoje otoczenie w wojnę przeciwko Ukrainie.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński (fot. Wikicommons)

Według ukraińskich mediów relacje między Zełenskim i Achmetowem zaczęły się psuć we wrześniu, po przyjęciu przez parlament prezydenckiej ustawy antyoligarchicznej. Inicjatywa prezydenta ma na celu ograniczenie wpływów przedstawicieli wielkiego biznesu na życie polityczne. Od lat finansują oni siły polityczne i konkretnych polityków oraz są właścicielami mediów, przez które dbają o swoje interesy. Zdaniem krytyków władze mogą wykorzystywać nowe prawo przeciwko swoim politycznym oponentom.

To, że konflikt między Achmetowem i Zełenskeim zaczął się od ustawy, potwierdza to dyrektor Centrum Penta zajmującego się analizą ukraińskiej sceny politycznej, politolog Wolodymyr Fesenko. Jego zdaniem do października na kanałach telewizyjnych należących do oligarchy unikano bezpośredniej krytyki Zełenskiego. Teraz ma ona agresywny charakter. Tym samym można mówić o wojnie informacyjnej między Achmetowem i Zełenskim.

Taki konflikt w sytuacji rosyjskiej eskalacji niesie spore ryzyko. Achmetow jest monopolistą w sektorze energetyki węglowej, a nadchodząca zima może się okazać ciężka. Zapasy węgla są na bardzo niskim poziomie, eksperci ostrzegają przed przerwami w dostawach prądu. Pojawia się więc obawa, czy Achmetow nie zdecyduje się na szantaż. Dlatego w parlamencie zarejestrowano projekt ustawy, która pozwoli w krytycznej sytuacji wprowadzić do prywatnych firm energetycznych państwowy zarząd kryzysowy.

– Rosja stawia na taką łańcuchową reakcję: najpierw kryzys energetyczny, następnie centralne zamieszki, które można sztucznie organizować, dalej nadzieja, że to doprowadzi do dużego kryzysu politycznego i próby pozbycia się Zełenskiego – opisuje możliwy scenariusz Fesenko. Ale zdaniem politologa usunięcie prezydenta ze stanowiska jest mało prawdopodobne. Uliczne akcje protestu przeciwko niemu nie mają dużego poparcia, co pokazała ostatnia z nich, przeprowadzona 1 grudnia. Ludzie generalnie nie ufają obecnie większości polityków i „dlatego nowy, prawdziwy majdan jest raczej niemożliwy”.

– Ale próby sprowokowania kryzysu politycznego mogą mieć miejsce, na przykład poprzez wyprowadzenie grupy deputowanych z frakcji Sługa Narodu [politycznego zaplecza prezydenta – przyp. red.] i tutaj Achmetow ze swoim środkami może działać – wskazuje Fesenko.

Powtórki z 2014 roku nie będzie

Aneksja Krymu i początek wojny na Donbasie był dla Ukraińców szokiem. Teraz, jak sami mówią, mimo zagrożenia czują się spokojniej.
Piotr Andrusieczko – dziennikarz, publicysta specjalizujący się w tematyce ukraińskiej. Współpracuje na stałe z Gazetą Wyborczą, serwisem Outriders i Radio Tok Fm. W konkursie Grand Press w 2014 r. został wybrany Dziennikarzem Roku.
Wiadomo, jakie są plany Kremla, i Ukraina skutecznie przeciwstawia się im już od niemal ośmiu lat. Mimo szeregu problemów jest zdecydowanie lepiej przygotowana. I chyba nie tylko ona. – Obecną reakcję Zachodu oceniam zdecydowanie lepiej niż w 2014 roku. Czyli jakieś lekcje zostały odrobione – wskazuje Hetmanczuk. Czy to wystarczy dla powstrzymania Rosji? Na razie w Kijowie nie widzą oznak deeskalacji z jej strony.