Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Majdan / 11.02.2022
Ula Idzikowska

Na granicy przetrwania. Historia ucieczki z Kurdystanu

Zoran ma problem z nerkami. Na pytanie, jak często oddaje mocz, odpowiada: „Nic nie piję, nic nie piłem, więc jak?”. Rozlewamy herbatę i zupę. Zoran pije najwolniej. Z upływem czasu kryzys się nie skończył. "W lasach wciąż marzną rodziny z dziećmi" - uczulają aktywiści i aktywistki z Podlasia. "Nabierają sił na wiosnę. Gdy zrobi się cieplej ludzie zaczną znowu próbować".
Foto tytułowe
Uchodźcy - bohaterowie reportażu w Polsce (fot. Karol Grygoruk RATS Agency)

Zalew Siemianówka, początek listopada 2021 roku.

– Bałam się dołożyć drewna w nocy. Myślałam o tej pięciolatce. Że ona tam śpi, na ziemi. – aktywistka i współzałożycielka Grupy Granica Anna Alboth wpatruje się w skwierczący w kominku ogień. Patrzę na nią i wracam myślami do lasu, w którym dwa dni temu spotkaliśmy dwie kurdyjskie rodziny wielokrotnie wypychane na Białoruś. Czekali na nas skuleni ze strachu i zimna, oparci o przewrócony konar.

Próbowaliśmy podejść jak najciszej, chociaż liście szeleściły nam pod nogami. Osoby, które doświadczyły przemocy, może przerazić nawet najmniejszy szmer. Bo przywołuje wspomnienia, uruchamia wyobraźnię. Widzieliśmy to wcześniej wielokrotnie: mężczyźni, którzy zastygali w bezruchu, wstrzymując oddech i łzy, gdy wspólnie nasłuchiwaliśmy, czy aby nikt się nie zbliża. Na szczęście tym razem nie szukamy długo. W oddali dostrzegamy sylwetkę machającego nam mężczyzny. Oddychamy z ulgą. Czasami nie udaje się znaleźć ludzi w potrzebie: GPS zawodzi, nie ma zasięgu. Zdarza się, że osoby się przemieściły. Albo że to funkcjonariusze Straży Granicznej pierwsi dotarli na miejsce.
Granica Polski i Białorusi niedaleko wsi Mostowlany na Podlasiu (fot. Shutterstock)

– Salam, salam – powtarzam, rozglądając się wokół. Siedmioro mężczyzn i dwie kobiety. I pięcioletnia Rojan, jedyna w butach. Reszta siedzi boso na ściółce leśnej. Padają pojedyncze słowa po niemiecku: keine Schuhe [„bez butów” – przyp. red.]. Żadne z nas nie mówi płynnie w tym języku, więc dzwonimy po tłumacza, żeby wykluczyć nieporozumienia. Ale nie zawsze potrzeba słów. Czasami wystarczy przytulić. Ogrzać swoim ciepłem, a nie przyniesionym śpiworem. Mizgin wtula się w Annę – obcą osobę, która teraz na moment staje się bliska. Dopiero po chwili zaczyna mówić. Wyjaśnia na migi, wskazując na swojego partnera, a Anna zgaduje na głos: bicie, pałka, psy, ugryzienia. Karwan potwierdza, przykładając dłoń do skroni. Po czym wdaje się w rozmowę z fotografem, aktywistą i współzałożycielem Grupy Granica Karolem Grygorukiem. W irackim Kurdystanie też robił zdjęcia, wyjaśnia po angielsku. Nie leicą, którą Karol ma przy sobie, ale canonem.

Tłumacz wyjaśnia, że Rojan potrzebuje leków. Jej matka, Seyda, ani na moment nie przestaje płakać. Nie zwlekamy dłużej. Fotografujemy puste opakowania po medykamentach, zapisujemy rozmiary butów, rozlewamy resztkę herbaty i ruszamy w poszukiwaniu apteki otwartej w niedzielę. Po drodze konsultujemy nazwy lekarstw z Medykami na Granicy – grupą wolontariuszy, która do połowy listopada udzielała pomocy medycznej migrantom i migrantkom. Zakończyli misję wcześniej, niż planowali, ze względu na incydenty: przebite opony, stłuczone szyby, porysowane karoserie i groźby, że „to oni mogą być następni”.

Iracki Kurdystan. Lepiej umrzeć, niż tam wracać

Pieniądze, telefony, ubrania, poczucie godności –w drodze do Europy ludzie tracą wszystko. Ale nie poczucie czasu. Kurdowie, których spotkaliśmy, mówią, że to ich 20. dzień w drodze. Trzeci w tym samym miejscu. Zostali, żeby nabrać sił. I zastanowić się, co dalej zrobić. Na razie nie mają żadnego planu. Do Iraku nie mogą wrócić. Bo jak i za co? Poza tym nie mają do czego wracać. Podobnie jak co najmniej 40 tysięcy z 40 milionów Irakijczyków, którzy opuścili kraj w zeszłym roku. Wielu „woli umrzeć niż codziennie walczyć o przetrwanie”, jak w grudniu zaznaczał w rozmowie z Assos Hassan. W Iraku nie ma dla niego przyszłości. Skończył studia, ale nie może znaleźć pracy, podobnie jak co czwarty młody Kurd, jak podają statystyki z 2019 roku. Hassan próbował się dostać do Grecji dwukrotnie, ale władze tureckie go zawróciły. Postanowił próbować do skutku. Tak jak ci, którzy decydują się na szlak przez Mińsk, wciąż postrzegany jako dużo bezpieczniejszy niż podróż przez morze i góry.

Mieszkańcy Iraku zaczęli masowo opuszczać kraj w latach 90. Pierwsza wojna w Zatoce Perskiej zmusiła do ucieczki z Iraku i Kuwejtu trzy miliony osób, głównie Kurdów, szyitów i Palestyńczyków. Większość znalazła schronienie w Iranie. Po inwazji USA na Irak z 2003 roku ludzie uciekali z destabilizowanego kraju, w którym wzrosła przemoc na tle religijnym, do Jordanii i Syrii. A od 2014 roku – kiedy ISIS ogłosiło powstanie tzw. Państwa Islamskiego – do Europy, głównie Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Przez ostatnie siedem lat z Iraku wyjechało 630 tysięcy osób.

Sytuacja w tym bogatym w złoża ropy naftowej kraju jest wciąż niestabilna. To jedno z najbardziej skorumpowanych państw na świecie. Grupy zbrojne utworzone, aby zwalczać ISIS, umacniają swoje wpływy. Zastraszają przy tym społeczeństwo. Dopuszczają się, a także stosują tortury wobec protestujących, aktywistów, dziennikarzy i osób rzekomo powiązanych z ISIS.

W Dahuk na północy kraju, przy granicy z Turcją, skąd pochodzi spotkana przez nas rodzina, armia turecka od kwietnia 2021 roku ostrzeliwuje obozy partyzantów z Partii Pracujących Kurdystanu. Założona w latach 70. zeszłego wieku PPK walczy o utworzenie niepodległego, świeckiego państwa kurdyjskiego. Unia Europejska, Stany Zjednoczone, Turcja i Irak uznają ją za organizację terrorystyczną. Jak donosi agencja prasowa Reuters, zdaniem kurdyjskiego rządu utrzymujący się konflikt „wzmaga niepewność wśród mieszkańców i zmusza tysiące osób do opuszczenia swoich domów”.

O wyjeździe do Europy myśli między innymi Halkaft Mohammed, mieszkaniec 40-tysięcznego Shiladze. „Boimy się. Prawdopodobnie tu nie zostaniemy. Nasze tereny są w rękach PPK i Turków”, mówił dziennikarzom z Reutersa. Jego 19-letni syn dotarł do Niemiec w sierpniu.

„Masowy exodus Kurdów to historia szerszej porażki i strata dla całego Bliskiego Wschodu”, pisze kurdyjski dziennikarz Kamal Chomani dla amerykańskiego „New Lines Magazine”. Przypomina o narracji Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników, w tym Polaków, która uzasadniała okupację Iraku po inwazji w 2003 roku.

Odbudowany Kurdystan – jako stabilniejsza i mniej podzielona pod względem religijnym część Iraku – miał posłużyć jako wzór dla Bliskiego Wschodu. „Przywódcy kurdyjscy podchwycili ten pomysł i wykorzystali międzynarodowe wsparcie do konsolidacji władzy i budowania imperium gospodarczego dzięki dochodom z ropy naftowej. Przyniosło to pewną stabilność i boom gospodarczy dzięki rosnącym w tamtym czasie cenom ropy. Ale kleptokratyczny, autorytarny i patriarchalny system się utrzymał. Zachód to zignorował, a ludzie nie byli w stanie go zwalczyć”.

Na granicy

W autonomicznym Regionie Kurdystanu mieszka około 6 milionów Kurdów. Zastanawiam się, ilu z nich zdecydowało się na szlak przez Mińsk. W połowie listopada rzecznik rządu Regionu Kurdystanu Jotiar Adil wspominał o 8 tysiącach Kurdach, którzy utknęli na granicy. W statystykach polskiej Straży Granicznej za 2021 rok figuruje 2174 Irakijczyków, których zatrzymano za „przekroczenie zewnętrznej granicy Unii Europejskiej wbrew przepisom”. W sumie doszło do 10 409 zatrzymań obywateli państw trzecich, czyli tych spoza Unii Europejskiej. W większości, bo w 4265 przypadkach, dotyczyły obywateli Ukrainy. Na trzecim miejscu na liście, po Irakijczykach, znaleźli się Syryjczycy (727), zaraz za nimi Afgańczycy (710).

Przekroczenie granicy „wbrew przepisom” to w zasadzie jedyna możliwość, by obecnie dostać się do Polski: migranci i migrantki często zaczynają swoją podróż z dala od oficjalnych przejść, a gdy decydują się do nich dotrzeć, drogę uniemożliwiają im białoruskie służby. Od wybuchu pandemii ruch na przejściach granicznych jest poza tym znacznie ograniczony.

Aby złożyć wniosek o ochronę międzynarodową, nie trzeba udawać się na przejście graniczne: można go złożyć po przekroczeniu granicy w dowolnym miejscu. Gwarantuje to nie tylko Konwencja genewska i prawo europejskie, ale też polska Konstytucja, podkreślał pod koniec października Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek. Funkcjonariusze polskiej Straży Granicznej są zobowiązani do przyjmowania tych wniosków. W teorii, bo w praktyce Straż Graniczna od sześciu lat nagminnie odmawia przyjmowania wniosków na wschodniej granicy, jak podaje raport Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka z 2019 roku. Większość osób jest odsyłana bez możliwości ubiegania się o azyl. Tej jesieni rząd zalegalizował te niezgodne z prawem praktyki: zmiany w ustawie o cudzoziemcach umożliwiają deportację osób, które przekroczyły granicę niezgodnie z przepisami. Szef Urzędu ds. Cudzoziemców nie ma obowiązku rozpatrywania złożonych przez nie wniosków o ochronę międzynarodową.

W przypadku wywózki migranci i migrantki otrzymują dokument zabraniający im „wjazd na terytorium Rzeczypospolitej Polski na okres od sześciu miesięcy do trzech lat”.

Gdzieś w lesie, połowa grudnia

Na sfatygowanym, wielokrotnie zginanym dokumencie, który pokazuje Naza, widnieją trzy lata. Postanowienie o opuszczeniu terytorium Rzeczypospolitej Polski wydała placówka Straży Granicznej w Czeremsze, dwa dni przed naszym spotkaniem z czwórką młodych Kurdów w lesie.

– Znowu nas wypchnęli. Ze 100 albo 150 osób. Ci, którzy nie chcieli iść, dostawali pałkami. Biegliśmy, biegliśmy, biegliśmy. Przez las, przez rzekę – opowiada Naza, która jako jedyna z grupy mówi po angielsku.

Wciąż wyplątuje kawałki gałęzi z długiego warkocza. Wciąż bolą ją plecy. Na czarno-białym zdjęciu, które robi Karol Grygoruk, siniaki wychodzą lekko szare, a zadraśnięcia czarne. Zoran ma problem z nerkami. Przylepiamy mu ogrzewacze. Na pytanie, jak często oddaje mocz, odpowiada: „Nic nie piję, nic nie piłem, więc jak”. Rozlewamy herbatę i zupę. Zoran pije najwolniej.
Naza pokazuje poranione plecy (fot. Karol Grygoruk RATS Agency)

– Dużo ludzi. Rodziny, dzieci, starsze osoby. Tak, widzieliśmy w lesie sporo osób. Nie wiem, który raz już nas wypchnęli, już nie liczę. Nie możemy wrócić do Iraku. Daesh [ISIS po arabsku – przyp. U.I.] jest ciągle aktywny w Kirkuku. Giną ludzie. Ludzie wychodzą z domu i już nie wracają. Nikt nie wie, co się z nimi stało. Zabijają. Zabijają nawet studentów, którzy protestują. They kill, kill, kill.

Naza w Irbilu pracowała jako pielęgniarka. Teraz ta dwudziestosześciolatka jest szefową grupy, jak zaznacza ze śmiechem. A o rok starszy Zoran – jej zastępcą. Cieszy nas ich stan: nieopłakany. Nietragiczny. Obawialiśmy się najgorszego, bo w sobotę, w dniu wywózki, aktywiści z Grupy Granica otrzymali następujące informacje o sytuacji tej czwórki uchodźców:
Godzina 3:30. „Chcą karetkę, szybko. Ten w lepszym stanie ma cukrzycę, ten w bardzo złym stanie traci przytomność. Karetka wezwana przez PCPM [Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, które udziela pomocy medycznej na granicy – przyp. U.I.] przyjęła zlecenie”.
5:30. „Przyjaciel trzyma mu głowę na kolanach, ogrzewa, próbuje utrzymać w stanie świadomości, nie chcą się rozdzielać. Karetka jedzie strasznie długo”.
6:00. „Przychodzi informacja, że systemowa karetka nie może przyjechać. Wysłali policję, żeby ich szukała, ale ich nie znaleźli”.
6:15. „Dyspozytornia w Białymstoku przyjęła ponownie zgłoszenie, wiedzą, że stan osób się pogorszył. Nie wiemy, czy wysłali karetkę, czy policję. Osoby wiedzą. Wszystko im jedno. Byleby ktokolwiek przyjechał”.
6:30. „Przestali się odzywać”.
10:00 [załączony film z wywózki]

Przestali się odzywać.

Za granicą, z zagranicy

Każdego dnia zastanawiamy się, co się dzieje z pięcioletnią Rojan i resztą jej grupy. Czy leki, które im dostarczyliśmy, działają? Czy mają jakiś plan? Czy wciąż tam są? Czy wypchnięto ich z powrotem przez granicę? Pytania pozostają bez odpowiedzi przez kilka dni, dopóki Anna Alboth nie dostaje wiadomości. – Są w Niemczech! Udało im się! Rojan jest w Niemczech!
W 2021 roku do Niemiec dotarło 11 228 osób, które wcześniej przekroczyły granicę Unii Europejskiej z Białorusią, podaje na swojej stronie internetowej Bundespolizei, odpowiedzialna m.in. za ochronę granic. „Najczęściej są z Iraku, z Jemenu, ale także z Afganistanu i innych krajów arabskich”, opowiadał Sascha Langenbach, rzecznik prasowy Centrum Rejestracji Migrantów w Berlinie reporterce TVN24.

Po kilka dniach do Alboth przychodzi kolejna wiadomość. Tym razem z Iraku:
„Droga Pani Anno, zawdzięczam Pani życie. Nie mogę znaleźć odpowiednich słów na wyrażenie moich uczuć. Dziękuję za to, co zrobiła Pani dla mojego syna i dziewięciu osób, które z nim były. Z całego serca dziękuję i doceniam Pani wysiłek. Jest Pani symbolem czystego człowieczeństwa. Niech Bóg błogosławi Panią i Pani rodzinę”.

Wysłał ją ojciec jednego z mężczyzn, którego spotkaliśmy na początku listopada w lesie. Jego syn przeżył. Ale ilu nie dotarło do celu? Wiemy o co najmniej 17 przypadkach śmiertelnych. W tym o Irakijczyku, który zmarł pod Nowym Dworem, 16-latku, który nie przeżył wywózki, 39-letniej Irakijce, którą znaleziono metr o granicy. I o Aveen Ifran Zahir, kobiecie w zaawansowanej ciąży, matki piątki dzieci – „kolejnej ofierze systemowej przemocy na pograniczu”, jak stwierdziła Grupa Granica.

Polska?

Zdecydowana większość migrantów i migrantek, z którymi mają styczność polscy aktywiści i aktywistki, nie zamierza zostać w Polsce. Próbują dostać się do Niemiec, Francji lub Wielkiej Brytanii – z reguły miejsc, w których kogoś znają.

Wybór kraju docelowego jest wypadkową wielu czynników: dostępu do ochrony międzynarodowej (przypomnijmy, że w Polsce znacznie utrudnionej) i możliwości łączenia rodzin, ogólnej sytuacji gospodarczej w danym kraju i obecności sieci społecznych, piszą Heaven Crawley z brytyjskiego Centre for Trust, Peace and Social Relations i Jessica Hagen-Zanker z londyńskiego Overseas Development Institute we wstępie raportu z 2015 roku Deciding where to go: Policies, People and Perceptions Shaping Destination Preferences. Badaczki kwestionują skuteczność polityki odstraszania. Przepytani przez nie Syryjczycy, Erytrejczycy i Nigeryjczycy, którzy zdecydowali się na podróż przez Morze Śródziemne w 2015 roku nie brali bowiem pod uwagi polityki migracyjnej państw, które starały się zapobiec ich przyjazdowi. Lub nie byli ich świadomi.
Ula Idzikowska - dziennikarka, reporterka. Pisze o migracji i tematyce społecznej, publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, Oko.press i „non/fiction”. Przez wiele lat mieszkała w Holandii i Belgii, obecnie mieszka w czeskiej Pradze.

Naza nie podjęła jeszcze ostatniej decyzji. – Polska?

Czy ja bym tu mogła zostać?

Pracować jako pielęgniarka?

Jak myślisz?

Nie wiem, co jej odpowiedzieć.

Imiona wszystkich bohaterów zostały zmienione.