Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Kapitol / 31.07.2022
Michał Żakowski (Radio 357)

NATO odniosło sukces na Bałkanach. Dla Rosjan to niepowodzenie, ale nie koniec gry

Moskwa poniosła na Bałkanach klęskę, czego dobitnym przykładem było nieprzepuszczenie samolotu rosyjskiej dyplomacji przez kraje regionu. To wynik długiej rywalizacji między Kremlem a NATO i całym Zachodem podczas i w następstwie wojen, które przetoczyły się przez region w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku. Teraz w Brukseli, przed siedzibą główną Sojuszu, powiewają flagi Albanii, Chorwacji, Czarnogóry i Macedonii Północnej. Bałkany są jednak nadal polem rywalizacji Zachodu z Rosją, która chce wykorzystywać zaszłości historyczne i problemy tożsamościowe, by osłabić związki tych krajów z NATO, o czym Michałowi Żakowskiemu mówi Marta Szpala z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Foto tytułowe
Siergiej Ławrow na lotnisku w Belgradzie. W 2016 r. (Shutterstock)



Na początku czerwca 2022 roku samolot z szefem rosyjskiej dyplomacji szykował się do wylotu do Serbii, jednak władze Bułgarii, Macedonii Północnej i Czarnogóry powiedziały Siergiejowi Ławrowowi niet i zamknęły przestrzeń powietrzną. Ławrow nie poleciał i oskarżył je o wrogie działania, mówiąc: „NATO i Unia Europejska chcą przekształcić Bałkany w swój własny projekt pod nazwą Zamknięte Bałkany”. To właściwy opis tej rywalizacji w regionie pomiędzy Zachodem a Rosją?

To Rosja postrzega ten region jako pole rywalizacji z Zachodem, a przynajmniej jako przestrzeń, gdzie może naciskać na swoich sojuszników. W ciągu ostatniej dekady widać rosyjską politykę podkopywania perspektywy akcesu państw bałkańskich do NATO, a teraz też podważania widoków na członkostwo w Unii Europejskiej i oferowania alternatywnych struktur współpracy związanych z Rosją w obszarach bezpieczeństwa i gospodarki. Bałkany natomiast leżą tam, gdzie leżą, są otoczone przez państwa unijne, a po wejściu Czarnogóry do NATO żadne z państw lawirujących między potęgami nie ma dostępu do morza, a zatem ma niewielkie pole manewru. Wizyta Ławrowa dobrze pokazała możliwości działania Rosji.

Właściwie to brak wizyty Ławrowa.

Już wcześniej mieliśmy takie przypadki, kiedy Serbia próbowała kupić broń od Rosji i nie mogła jej ściągnąć, ponieważ państwa NATO nie zgadzały się na tego rodzaju transport przez swoje terytoria, mimo że była ona oficjalnie przekazywana Serbii. Obecne możliwości działania Rosji, szczególnie otwarcie militarne, jak w przypadku Ukrainy, są bardzo ograniczone, bo nie ma tutaj połączenia lądowego. Po 1999 roku Rosja zaakceptowała ten stan rzeczy i sama dobrowolnie opuściła siły stabilizacyjne w Kosowie, porzucając swoich sojuszników – Serbów – i w 2004 roku zdecydowała, że nie będzie wysyłać wojsk na Bałkany, a te państwa po prostu zostaną członkami NATO. Kiedy Rosja staje się coraz silniejsza, próbuje wykorzystywać te państwa w jakiś sposób, ale jest to raczej tworzenie wizerunku Rosji jako państwa wpływowego na Bałkanach i grożenie członkom NATO ich destabilizacją. Rosja zawsze wysyłała taki sygnał: „Jeżeli wy będziecie wchodzić mocno w nasze terytorium, zwłaszcza na wschodzie, to my wam będziemy destabilizować to miękkie podbrzusze, czyli Bałkany”. Zachód odpowiedział: „Sprawdzam!”, bo przykładem starcia Rosji z NATO była Czarnogóra.

2016 rok – nieudany zamach stanu, próba obalenia rządu. Wyłapani agenci GRU, cała ta gra pomiędzy Rosją a Zachodem, tocząca się o wejście Czarnogóry do NATO, pokazała się nam w pełnej krasie.

Mam jednak duży dystans do tego, jak ta historia została opowiedziana na Zachodzie, również przez Rosję, że to była taka groźba zamachu. To była też wersja korzystniejsza dla prezydenta Milo Đukanovicia. Co faktycznie miało miejsce w Czarnogórze przed wstąpieniem do NATO, to silna polaryzacja społeczna podsycana przez rosyjską propagandę. Obóz przeciwników akcesu do Sojuszu wszczął ogromne protesty. Mocno zaangażowany był w to kościół prawosławny.

Jak zwykle jeden z elementów wpływów Rosji w tym rejonie świata.

To prawda. Można powiedzieć, że sympatie w Czarnogórze rozkładały się 50 na 50. Serbowie – duża, liczna mniejszość, jasno i jednoznacznie opowiadali się przeciwko, ale większość zwykłych Czarnogórców, nawet tych, którzy pamiętają naloty NATO, bo NATO w 1999 roku nie bombardowało tylko Serbii, ale także Jugosławię, którą tworzyła wtedy także Czarnogóra. Część była przeciwko, ale chodziło jej raczej o destabilizację państwa. Rosja miała dość dobre wejścia do Czarnogóry, bo dużo jest tam rosyjskich inwestycji. Jeden z większych tamtejszych zakładów pracy kupił oligarcha bliski Kremlowi – Oleg Dieripaska. Powiązania były bardzo mocne i Rosja je wykorzystała, żeby podsycić napięcie. Miała też konkretny interes wojskowy, bo myślała, że Czarnogóra udostępni jej swój port w Barze. Miał on być bazą wypadową rosyjskich okrętów na Morze Śródziemne. To się nie udało – Czarnogóra wstąpiła do NATO, dokonała mocnego zwrotu ku zachodowi, chociaż wciąż jest państwem niestabilnym, bo jej euroatlantycka orientacja jest nieustannie wystawiana na próbę przez Rosję. Niemniej port w Barze nigdy nie będzie rosyjski.

A w jaki sposób Serbia zachowuje się wobec NATO i Unii Europejskiej? Mam wrażenie, że szczególnie na Bałkanach te dwie sprawy idą ręka w rękę, bo tam dopiero powstaje ta strukturalna przynależność do świata Zachodu.

Na początku XXI wieku były plany, że integracja Bałkanów z euroatlantyckimi strukturami będzie podobna do integracji Europy Środkowej. Najpierw NATO, gdzie spełniamy podstawowe standardy demokracji, zmieniamy armię, a później idzie za tym członkostwo w Unii Europejskiej. Czyli noga bezpieczeństwa i obronności to odpowiedzialność NATO, a drugą nogę – kwestie ekonomiczne i polityczne – Unii Europejskiej. To w naszym przypadku dobrze zadziałało. Taki właśnie był plan wobec Bałkanów, choć wiadomo było, że będzie trudniej, bo poparcie wstąpienia do NATO ze względu na doświadczenia nalotów w Serbii zawsze było niskie. Oscylowało ono na poziomie około 16–20%. Mam serbskich znajomych, którzy są nastawieni bardzo prozachodnio, ale wciąż przechodzą im ciarki, gdy słyszą nisko przelatujące samoloty.

Poza tym NATO miało wtedy misję bez mandatu ONZ, co było wykorzystywane w propagadzie antynatowskiej, że NATO i Amerykanie z własnej woli atakują Serbów i odbierają im Kosowo.

Misja w Bośni i Hercegowinie odbyła się pod egidą sił pokojowych ONZ. Natomiast w przypadku Kosowa Rosja i Chiny nie zgodziły się na taką misję, co było przez ONZ również bardzo podkreślane. W Serbii zawsze było poczucie: współpracujemy, ale bez członkostwa. Tak jest zresztą do dzisiaj. Serbia jest dość zaawansowana pod względem współpracy z Sojuszem.

Prezydent Serbii, Aleksandar Vučić, pokazuje czasami bardzo dużą niechęć do NATO.

Oczywiście tak się mówi, jednak Serbska armia ćwiczy razem z armiami państw członkowskich NATO w ramach programu Partnerstwo dla Pokoju. Powiedziałabym też, że Sojusz odgrywa rolę nie tylko czysto militarną, ale także w sprawie zarządzania kryzysowego. Serbia często także korzysta z mechanizmu NATO, który nazywa się Euroatlantycka Odpowiedź na Klęski Żywiołowe. To mechanizm wsparcia kryzysowego dla państw, które nie są członkami Unii Europejskiej. Sojusz pomagał też Bośni podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku, w przypadku pandemii COVID i powodzi w 2014 roku, czasem też pożarów.

Ćwiczenia armii serbskiej z armią rosyjską to ćwiczenia poligonowe: Rosja przywozi swoją armię, która ćwiczy na poligonach serbskich, albo Serbowie jadą z rewizytą. Tych ćwiczeń jednak więcej jest z państwami Sojuszu. Oczywiście o tym się nie mówi, władze Serbskie nie chcą tego upubliczniać. NATO też naciska na Serbię, żeby w kwestii komunikacji ze społeczeństwem podkreślać to, jak stabilizującą i wspierającą rolę Sojusz pełni w modernizacji armii, szkoleń, różnego rodzaju wsparcia, np. w sprawie przeciwdziałania praniu brudnych pieniędzy czy zorganizowanej przestępczości. Rosja jest natomiast bliższa serbskiemu społeczeństwu, więc często o NATO politycy nie chcą mówić lub mówią bardzo mało.

A Bośnia i Hercegowina? Myślę, że skupiają się na niej oczy wywiadu NATO, bo może stać się w jakiś sposób zapalnikiem. Cały czas dzieje się tam coś niepokojącego, jak tarcia pomiędzy bośniackimi Serbami a Bośniakami we władzach. To miejsce potencjalnie destabilizujące Bałkany.

Faktycznie widzimy bardzo duże podziały w Bośni i Hercegowinie. Serbowie, których jest w tym kraju prawie 30%, jasno sprzeciwiają się jego członkostwu w NATO, wręcz sabotują wszystkie działania, które mają na celu pogłębianie współpracy z Sojuszem. Bośnia stała się członkiem Partnerstwa dla Pokoju w 2006 roku, ale później było już coraz trudniej i w ramach planu na rzecz członkostwa, który Bośnia otrzymała, nie były podejmowane żadne reformy. Dopiero w 2019 roku, pod mocnym naciskiem Zachodu, Serbowie zgodzili się zaakceptować wdrożenie tego planu. Warto natomiast podkreślić, że reforma armii Bośni i Hercegowiny była sukcesem. Wielonarodowa armia jest teraz elementem jednoczącym państwo, w którym mamy segregację etniczną na bardzo wysokim poziomie.

Na szczycie w Madrycie usłyszeliśmy, że NATO będzie zwiększało swoje zaangażowanie wojskowe w Bośni i Hercegowinie.

Co jest paradoksalne wobec relacji z Sojuszem, to doradztwo, które brało udział nie tylko we wszystkich reformach tej armii, ale również w rozformowywaniu części sił zbrojnych. NATO wkroczyło na teren, na którym toczyły się działania zbrojne, więc duże armie, które walczyły, należało rozwiązać, sformalizować. Chodziło o to, żeby zdemilitaryzować społeczeństwa doświadczone wojną: i w Bośni i Hercegowinie, i w Chorwacji, i nawet w Macedonii Północnej, po krótkiej wojnie domowej w 2001 roku.

Czyli Sojusz cały czas może aktywnie reagować na to, co się dzieje na Bałkanach, ale czy Kosowo, Serbia oraz Bośnia i Hercegowina dostaną się do NATO? Czy to tylko mrzonki i próba ugłaskiwania polityków i społeczeństw z tych państw? Nie wyobrażam sobie, jak Serbia i Kosowo mogą dokonać akcesu razem, albo nawet jedno po drugim.

W Serbii nie ma woli politycznej po stronie władz, więc nikt o tym w tym momencie nie mówi. Co do Bośni sytuacja też jest niepewna. Natomiast z Kosowem sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, bo de facto siły NATO tam stacjonują. Mamy kontyngent KFOR (Kosovo Force) sił stabilizacyjnych w liczbie prawie 4 tysięcy ludzi, który jest gwarantem bezpieczeństwa i stabilizacji tego państwa. Kiedyś oczywiście działał aktywniej, ponieważ NATO miało kluczową rolę w zapobieganiu napięciom etnicznym, tak jak w 1999 roku. Wtedy zrobiono te słynne zdjęcia żołnierzy ochraniających mniejszość serbską w serbskich enklawach. Teraz pełni on funkcję bardziej odstraszającą, szkoleniową. Armia Sojuszu wspiera też tworzenie kosowskich sił zbrojnych. Po 24 lutego tego roku w Kosowie pojawił się temat akcesu do Unii Europejskiej i NATO.

To jedna ze zmian, które wymusza wojna w Ukrainie.

Z Kosowem jest jednak podobny problem jak z Ukrainą – cztery państwa nie uznają jego niepodległości. Dlatego też potrzebne jest to poczucie, że siły NATO tam stacjonują. To dotyczy także Albanii, która jest członkiem Sojuszu o coraz większym znaczeniu przez swoje położenie geograficzne dające możliwość wyjścia na Morze Śródziemne. Wraz z innymi krajami bałkańskimi z tzw. security consumers, czyli państw, do których wysyłano siły pokojowe, żeby je stabilizować, zapobiegać konfliktom, stały się security providers, czyli aktywnie uczestniczą w misjach NATO za granicą. Armia czarnogórska jest w Kosowie, ale także w innych krajach – w Iraku, Gruzji czy w Afganistanie.

Czyli można odtrąbić sukces NATO na Bałkanach?
Marta Szpala jest główną specjalistką Zespołu Środkowoeuropejskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich. Wykłada na Uniwersytecie Warszawskim, w Akademii Dyplomatycznej i w Kolegium Europejskim w Natolinie. Jest ekspertką zajmującą się Bałkanami, a w szczególności relacjami serbsko-bośniackimi.

Tak. Stabilizacja Bośni, Kosowa i Macedonii Północnej to procesy, które faktycznie zatrzymały konflikty zbrojne w tych krajach. Państwa bałkańskie nie miały też własnych środków na modernizację armii, było to możliwe wyłącznie dzięki dotacjom Sojuszu.

Podcast został zrealizowany ze wsparciem Departamentu Dyplomacji Publicznej NATO.