Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Sotnia / 25.08.2022
Dmytro Rybakow, Kijów

Masakra jeńców z Mariupola. Organizacje międzynarodowe są bezradne wobec zbrodni Rosjan

29 lipca w wyniku wybuchu w obozie w Ołeniwce zginęło 53 ukraińskich jeńców. To zbrodnia wojenna, którą Kreml nakarmił rosyjską opinię publiczną domagającą demonstracyjnego zabijania azowczyków, a nie ich wymiany na własnych żołnierzy.
Foto tytułowe
Demonstracja we Lwowie po masakrze w Ołeniwce (Shutterstock)

Obrona Mariupola trwała 86 dni. Całkiem otoczony, czasem z dwudziestokrotną przewagą liczebną Rosjan i z ich absolutną dominacją w powietrzu i w sile artylerii, garnizon Mariupola nie tylko się utrzymywał, ale także przeprowadzał kontrataki, w wyniku których brał jeńców i zdobywał sprzęt. Wydawało się, że huta Azowstal zamieniła się w twierdzę, której nie można było zdobyć.

Z punktu widzenia taktyki taka obrona mogła trwać miesiącami. Jednak oprócz 2,5 tysięcy obrońców z różnych oddziałów Sił Zbrojnych Ukrainy, Gwardii Narodowej, straży granicznej i policji w fundamentach zakładu schroniło się kilka tysięcy (według Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, MKCK, od 4 do 8 tysięcy) cywilów, większości kobiet z dziećmi. Były to zarówno rodziny wojskowych, jak i zwykli mieszkańcy Mariupola, których domy zostały zniszczone przez bomby lotnicze.

Z tego powodu w połowie kwietnia garnizonowi prawie skończyły się zapasy żywności i wody pitnej. Dopóki trwały wiosenne deszcze, można było gromadzić deszczówkę. Czasem na metalowych pokryciach dachowych udawało się akumulować nocną rosę. Ale wraz z ociepleniem w maju nawet tego zaczęło brakować.

Leki, w szczególności środki przeciwbólowe, skończyły się jeszcze wcześniej. Ze względu na dużą wilgotność i brak wentylacji w razie ciężkich ran lekarze często decydowali się na amputacje, żeby uniknąć gangreny. Ale najgorsze wydarzyło się 28 kwietnia, kiedy rosyjskie siły powietrzne zrzuciły dziesiątki ton bomb na Azowstal. Szpital został całkiem zniszczony, a w nim zostali pogrzebani ranni, personel medyczny i krytyczny zapas leków.

Sytuacja stawała się beznadziejna. Szansą na ocalenie była wyłącznie ewakuacja garnizonu przez stronę neutralną. Turcja była gotowa na ekstrakcję na swoich okrętach i utrzymywanie go do końca wojny, ale propozycja została odrzucona przez rosyjskie dowództwo. Najbardziej akceptowalną opcją pozostawało uzgodnienie pilnej ewakuacji ludności cywilnej.

Ewakuacja

W proces negocjacji zaangażowały się dziesiątki dyplomatów, przywódcy niemal wszystkich wyznań, w tym papież, gwiazdy kina i show-biznesu. Wezwanie do uratowania z Azowstalu żołnierzy i cywilów rozbrzmiało nawet podczas finału Eurowizji.

Sekretarz generalny ONZ António Guterres osobiście odwiedził Moskwę i Kijów. W wyniku jego wizyty na początku maja ogłoszono zawieszenie broni i rozpoczęto ewakuację ludności cywilnej z terenu huty. Większość z nich po pokonaniu kilkunastu rosyjskich punktów kontrolnych i upokarzającej procedurze „filtrowania” ostatecznie trafiła na terytorium kontrolowany przez władze ukraińskie. Niektórzy utknęli w obozach filtracyjnych dla „uchodźców” na terenie Rosji; ich krewni do dziś nie mają z nimi żadnego kontaktu.

Dlatego z rozkazu prezydenta Zełenskiego prowadzono negocjacje ze stroną rosyjską w sprawie kapitulacji garnizonu Mariupola. Połowa żołnierzy miała średnie i ciężkie obrażenia. Pięćdziesięciu z nich zostało natychmiast przekazanych do wymiany za pośrednictwem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, głównie ci z amputowanymi kończynami. Około 300 ciał zmarłych – zarówno wojskowych, jak i cywilów – przekazano stronie ukraińskiej.

Do 20 maja ostatni obrońcy Mariupola wyszli z Azowstalu. Byli to: dowódca batalionowy Denys Prokopenko „Redis” z „Azowa”, jego zastępca Swiatosław Pałamar „Kalyna” i brygadier piechoty Serhij Wołyńskyj „Wołyna”.

Dokładna liczba żołnierzy, którzy złożyli broń w ramach ugody, nie jest znana. Według moich danych było to około tysiąca żołnierzy pułku „Azow”, około 300 żołnierzy z 36. brygady, który przebili się na terytorium zakładu na początku kwietnia w celu wzmocnienia jego obrońców (większość brygady zginęła lub została schwytana w marcu), około setki pograniczników, kilkudziesięciu funkcjonariuszy policji patrolowej Mariupola, tyle samo medyków z 555. szpitala wojskowego, którzy zrezygnowali z ewakuacji wraz z ludnością cywilną, kilkudziesięciu ratowników i wolontariusze medyczni batalionu „Szpitalnicy”, w tym głos Azowstalu, Kateryna „Ptaszka”.

Liczby podane przez stronę rosyjską nie budzą zaufania. Rosjanie często trzymają wśród jeńców wojennych różnych ochotników, jak słynna sanitariuszka Julia Pajewska „Tajra”, albo zwykłych cywilów podejrzanych o „nielojalność”, jak kilkoro moich rozmówców.

Wiadomo tylko, że pod koniec czerwca dokonano wymiany 144 jeńców wojennych, w tym 95 obrońców Azowstalu.

Czemu służy masakra

Więźniowie byli przetrzymywani w kilku miejscach, do których początkowo mieli dostęp przedstawiciele organizacji międzynarodowych. Były to więzienia na terenie obwodu donieckiego, w Nowoazowsku i Ołeniwce, a także w aresztach śledczych obwodu rostowskiego Federacji Rosyjskiej. Następnie sytuacja wymknęła się spod kontroli międzynarodowej.
Posta ambasady rosyjskiej w Londynie

Dalsze wymiany nie miały miejsca, kontakty z jeńcami wojennymi przedstawicieli organizacji międzynarodowych, którzy w negocjacjach występowali jako mediatorzy, były systematycznie sabotowane. W tym samym czasie w rosyjskich mediach wybuchła histeria dotycząca kary śmierci dla schwytanych azowczyków za „ludobójstwo ludności Donbasu”. Jednym z rozsadników tej histerii była rosyjska ambasada w Londynie, która na swoim oficjalnym koncie na Twitterze zażądała egzekucji jeńców z „Azowa” przez powieszenie.

W końcu stało się najgorsze, przed czym ostrzegali ci, którzy kiedyś byli schwytani przez Rosjan lub mieli doświadczenie w negocjacjach z nimi w kwestiach humanitarnych.

29 lipca w kolonii ołeniwskiej w jednym z budynków koszarowych, do którego dwa dni wcześniej przemieszczono około 150 azowczykow, doszło do wybuchu niewiadomego pochodzenia. 53 jeńców zginęło, około stu doznało poważnych obrażeń i poparzeń.

To był jeden z technicznych baraków dawnej kolonii karnej, zlikwidowanej ponad 10 lat temu. Oznacza to, że nie był w żaden sposób przystosowany do pobytu dużej liczby osób. Pomieszczenia zbudowano z betonu zbrojonego. W dużej hali umieszczono piętrowe metalowe łóżka. Na razie nic nie wiadomo o szczegółowych warunkach i okolicznościach przesiedlenia schwytanych żołnierzy, gdyż Międzynarodowy Czerwony Krzyż od połowy czerwca nie ma dostępu do więźniów.

Według strony rosyjskiej pocisk ukraińskiego systemu artyleryjskiego HIMARS uderzył w pomieszczenia, w których byli przetrzymywani jeńcy wojenni. Kremlowskie media zaczęły rozpowszechniać kłamstwo, że miało to przypuszczalnie służyć zabiciu ukraińskich więźniów, którzy rzekomo zgodzili się współpracować z administracją okupacyjną i zaczęli składać obciążające zeznania w sprawie zbrodni „reżimu kijowskiego” przeciwko „ludowi Donbasu”. Co więcej, żaden ze strażników i pracowników kolonii nie został ranny, jak powiedziała „komisarz ds. praw człowieka” administracji prorosyjskiej.
Czerwony Krzyż zaapelował o zwrot ciał co najmniej 53 ofiar i dopuszczenia jego przedstawicieli na miejsce tragedii w celu przeprowadzenia niezależnego zbadania, ale dostał od Rosjan odmowę.


Wersja strony rosyjskiej została obalona przez niemal wszystkich analityków i zachodnie media na podstawie zdjęć satelitarnych i fragmentów wideo udostępnianych przez Rosjan. Zgodnie z przewidywaniami, na nagraniach nie znaleziono ani jednego krateru po uderzeniu pocisku HIMARS. Natomiast rosyjskie media wykorzystały zdjęcie resztek pocisku, które zostało opublikowane już wcześniej.

Co więcej, wszystkie metalowe łóżka pozostały na swoich miejscach, częściowo ze zwęglonymi szczątkami, co jest niemożliwe w przypadku rakiety lub jakiegokolwiek środka artyleryjskiego dalekiego zasięgu o dużej sile rażenia, którego eksplozja wytwarza falę uderzeniową.

Eksperci od materiałów wybuchowych i kryminolodzy z różnych krajów niezależnie od siebie doszli do wniosku, że wybuch nastąpił w wyniku detonacji od wewnątrz. Najprawdopodobniej przez pocisk termobaryczny, który spowodował strefę wysokiej temperatury, jak zapewnił prokurator generalny Ukrainy Andrij Kostin 1 sierpnia na antenie Telemaratonu.

Główny Zarząd Wywiadu Sił Zbrojnych Ukrainy stwierdził, że Rosjanie najwyraźniej nie zamierzali wymieniać jeńców i celowo ich zabili, aby ukryć tortury, którym zostali poddani. Wagnerowcy zaminowali miejsce przetrzymywania jeńców za pomocą wysoce łatwopalnej substancji, co doprowadziło do eksplozji w pomieszczeniu. „Pokazowa egzekucja azowczyków miała na celu wywołanie oburzenia wśród obywateli Ukrainy działaniami własnego rządu – w szczególności administracji prezydenta, która de facto wydała rozkaz złożenia broni przez garnizon Mariupola” – uważa Jewhen Magda, dyrektor ukraińskiego Instytutu Polityki Światowej.

Bezsilni międzynarodowi mediatorzy

Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża powstał w 1863 roku jako prywatna instytucja odpowiedzialna za ochronę praw ofiar konfliktów zbrojnych i przestrzegania prawa humanitarnego określonego w konwencjach genewskich. Instytucja była kilkukrotnie nagradzana Pokojową Nagrodą Nobla, na przykład w 1917 roku za obronę praw jeńców wojennych.

Na świecie istnieją liczne regionalne filie Czerwonego Krzyża, także rosyjska, kontrolowana przez FSB w celu rozpowszechniania propagandowych narracji dla konsumpcji wewnętrznej, w szczególności w zakresie opieki nad ukraińskimi „uchodźcami” (a tak naprawdę: ofiarami deportacji). Jednak w wielostronne porozumienie dotyczące garnizonu Mariupola i jego późniejszej wymiany zostało zaangażowane właściwe biuro genewskie.

MKCK nie gwarantuje bezpieczeństwa jeńcom wojennym. „Międzynarodowe prawo humanitarne wyraźnie wskazuje, że jeńcy wojenni, ich życie, zdrowie i pobyt są w kompetencji strony, która ich przetrzymuje i powinna się nimi zająć” – wskazuje stanowisko Komitetu cytowane 7 sierpnia przez portal nv.ua.

Taką interpretację spróbował obalić doradca Biura Prezydenta Ukrainy Mychajło Podolak, związany z negocjacjami w sprawie losów garnizonu Mariupola. „O przestrzeganie zasad Konwencji genewskiej dotyczących jeńców wojennych, w tym kontrola warunków, w jakich są przetrzymywani, zarówno w naszym kraju, jak i w niewoli rosyjskiej, powinien dbać Czerwony Krzyż” – mówił w audycji radiowej.

„Jako neutralny mediator ułatwialiśmy bezpieczne wyjście kombatantów z Azowstalu poprzez interakcję ze stronami konfliktu. Obecnie wyłącznie strona rosyjska ponosi za nich odpowiedzialność, zgodnie z konwencjami genewskimi” – odpowiedział na to Ołeksandr Własenko, rzecznik MKCK.

Czerwony Krzyż zaproponował nieodpłatne przekazanie stronie rosyjskiej leków, sprzętu ochronnego i materiałów do kryminalistycznego badania ciał ofiar oraz wystąpił z prośbą o dopuszczenie do miejsca tragedii. Propozycja pozostała bez odpowiedzi.

Ukraiński wolontariusz Andrij M., który przebywał w więzieniu w Ołeniwce przez półtora miesiąca, aż do połowy maja, wspomina, jak przywieziono tam kiedyś przedstawicieli Czerwonego Krzyża: „Zabrano ich na krótko do jakiegoś pokoju, wtedy z podwórka odprawili rosyjskie media. Nie zwiedzili naszych baraków, chociaż więzienie cywilów, którzy są przetrzymywani nielegalnie, powinno być jednym z podstawowych obiektów zainteresowania Czerwonego Krzyża” – powiedział pod warunkiem zachowania anonimowości.

Prawo humanitarne umiera

Wiktoria Sołoduchina, aktywistka Stowarzyszenia Krewnych Osób Zaginionych, jest nastawiana krytycznie wobec możliwości współczesnego prawa humanitarnego, które „umiera na oczach całego świata”. Jeszcze bardziej krytycznie ocenia sam proces negocjacji, nad którą czuwało Biuro Prezydenta Ukrainy, a zwłaszcza wicepremierka ds. reintegracji Ziem Okupowanych Iryna Wereszczuk.

„Po 29 lipca nie słyszałam, aby Wereszczuk, wymachując umową gwarancyjną, żądała od sygnatariuszy wzięcia odpowiedzialności za zerwanie umowy. Nie słyszałam przemówienia żadnego urzędnika, który oskarżyłby Rosję, ONZ lub MKCK o niewypełnianie swoich zobowiązań” – mówi Sołoduchina. W biurze Iryny Wereszczuk odmówiono mi komentarza, powołując się na napięty harmonogram wicepremierki.

Na niedopuszczalne milczenie wszystkich stron narzekają także krewni ukraińskich jeńców wojennych. „Czerwony Krzyż nie poinformował jeszcze, ile osób zmarło, ile jest w szpitalach na niekontrolowanym terytorium i jak zwrócą zmarłych. Obiecano nam, że chłopcy wrócą żywi, ale obietnic nie dotrzymali” – mówi Sandra Krotewycz, siostra szefa sztabu pułku „Azow” Bohdana Krotewicza „Tawra”.

„Nie jestem zadowolona z tego, że nie ma informacji zwrotnej, a Czerwony Krzyż niczego nie wyjaśnia krewnym zatrzymanych. Tłumaczy to niewystarczającą liczbą pracowników – mówi Ałła Samojlenko, matka oficera wywiadu pułku „Azow” Ilji Samojlenko.
(foto. @TDF_UA)

Jeszcze więcej krytyki słyszałem od krewnych jeńców z Mariupola, którzy skarżą się na całkowity brak komunikacji ze strony ukraińskich władz. „Jedyne, co robią SBU, Dowództwo Wywiadu, Ministerstwo Obrony i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, to metodyczne zbieranie od nas informacji, a potem następuje cisza” – mówi matka jednego z jeńców wojennych z „Azowa” pod warunkiem anonimowości.

Przez długi czas wiceministerka obrony Ukrainy Hanna Malar nalegała na milczenie w mediach o losie ukraińskich jeńców. „Osobiście poprosiła wszystkich krewnych więźniów, aby powstrzymali się od rozgłosu, nie udzielali wywiadów dziennikarzom, nie chodzili do niezależnych organizacji praw człowieka, bo oni mają wszystko pod kontrolą. Jednak po masowym mordzie w Ołeniwce krewni zobaczyli, że nie wszystko jest pod kontrolą” – mówi mi ukraińska komentatorka polityczna Maryna Daniluk-Jermolajewa.

Niedawno powołany ukraiński komisarz ds. praw człowieka Dmytro Lubiniec próbował uspokoić opinię publiczną, zapewniając, że milczenie nie oznacza, że praca nie jest wykonywana, bo według niego „milczenie musi trwać do uwolnienia ostatniego obrońcy z Ukrainy”. Tymczasem jeńcy wojenni znajdują się w niezwykle trudnych warunkach, otrzymując mało jedzenia i wody, o czym donosi „New York Times”.

Co można zrobić

Mechanizmy konwencji genewskich nie przewidują sankcji za utrudnianie działalności MKCK. Biorąc pod uwagę, że normy te są obowiązkowe, ich nieprzestrzeganie stanowi naruszenie prawa międzynarodowego. „MKCK nie wydał jednak jeszcze żadnego oświadczenia w sprawie łamania prawa międzynarodowego przez Rosję, nawet w związku z odmową przyjazdu przedstawicieli Czerwonego Krzyża na miejsce przetrzymywania więźniów w Ołeniwce, co definitywnie przewidują konwencje genewskie” — mówi profesor prawa Uniwersytetu Kijowskiego Zachar Tropin.

System dźwigni bezpieczeństwa obsługiwany przez ONZ wydaje się jeszcze mniej skuteczny w warunkach wyraźnego sabotażu prawa humanitarnego. Nie uwzględnia on sytuacji, w której członkowie Rady Bezpieczeństwa ewidentnie ignorują prawo międzynarodowe i decyzje organów monitorujących. Możliwość zastosowania przymusu wobec Rosji jako kluczowego gracza systemu ONZ jest zatem zablokowana. „Znaleźliśmy się w sytuacji, w której ONZ nie może wydobyć ani jednej osoby z rosyjskiej niewoli. Bez radykalnej reformy międzynarodowego systemu pokoju i bezpieczeństwa prawie niemożliwe jest zapobieżenie takim tragediom w przyszłości” – ostrzega Ołeksandra Matwijczuk, szefowa zarządu ukraińskiego Centrum Wolności Obywatelskich.

Jak wynika z publicznych wypowiedzi, szefowa Misji Monitorowania Praw Człowieka ONZ na Ukrainie Matilda Bogner i jej współpracownicy nie mają dostępu do Ołeniwki, natomiast dostają informacje ze strony rosyjskiej i jej „pełnomocników” w osobie „komisarz ds. praw człowieka” administracji prorosyjskiej.

Ukraińscy obrońcy praw człowieka są przekonani, że w celu zapewnienia bezpieczeństwa więźniom dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, konieczne jest opracowanie mechanizmów, które będą automatycznie uruchamiane w przypadku naruszenia prawa humanitarnego. Na przykład grzywny, którą MKCK może nałożyć zgodnie ze swoim Statutem. „Rosjanie nie dopuścili do więźniów – protokół, grzywna. Ukraina do ich nie dopuściła – protokół, grzywna. Więźniowie ukraińscy zostali pobici – protokół, grzywna. Kary finansowe za naruszenie norm humanitarnych mogą też nałożyć kraje, które przeznaczają środki na MKCK” – uważa Wiktoria Sołoduchina.
Dr Dmytro Rybakow, mieszka w Kijowie. Jest dziennikarzem ekonomicznym. Współpracuje z Mind.ua. Absolwent Instytutu historii Uniwersytetu Jagiellońskiego i oraz Kyiv School of Economics

Inne artykuły Dmytro Rybakowa

Być może istnieją inne narzędzia do bicia po rękach tych, którzy ignorują normy międzynarodowego prawa humanitarnego. Ale to najprostszy mechanizm, który może wywrzeć jakikolwiek efekt. W przeciwnym razie mobilne krematoria, które Rosja próbowała wykorzystać w Mariupolu w XXI wieku, wkrótce zaczną się nam kojarzyć z niesławnymi komorami gazowymi z ubiegłego stulecia.





Publikacja tego tekstu jest współfinansowana ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach programu RITA - Przemiany w regionie, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji oraz ze środków Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.