Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Kindżał / 07.05.2023
Stasia Budzisz

Wojna karabachska skończyła się... prawie. Azerbejdżanie i Ormianie walczą teraz o drogi

Dwa i pół roku od zakończenia II wojny karabachskiej Azerbejdżan i Armenia nie zbliżyły się do podpisania traktatu pokojowego. Na granicy wciąż niespokojnie, Baku się zbroi, a Erywań coraz bardziej uświadamia sobie własną niemoc.
Foto tytułowe
Demonstracja Ormian na drodze w Karabachu (Marut Vanyan @Twitter)


„Będzie gorzej. Przecież sam pan to wie” powiedział Alaksandr Łukaszenko do premiera Armenii Nikola Paszinjana w październiku zeszłego roku na online’owej sesji Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ). Paszinjan starał się uzyskać odpowiedź na pytanie, dlaczego OUBZ nie zareagowała na zbrojny atak Azerbejdżanu na terytorium jednego z państw członkowskich. Zresztą nie po raz pierwszy. Do jesieni 2022 roku Azerbejdżan ostrzelał armeńskie pozycje trzy razy: w maju i listopadzie 2021 roku oraz we wrześniu 2022 roku. Wrześniowa eskalacja kosztowała życie 105 żołnierzy armeńskich i 71 azerbejdżańskich. Pozbawiła też Armenii panowania nad 10 kilometrami kwadratowymi terytorium.

OUBZ i Rosja, która także jest państwem członkowskim organizacji i jednocześnie strategiczną sojuszniczką Armenii, swoją bezczynność tłumaczyły brakiem delimitacji granicy między państwami. Ta sytuacja, ich zdaniem, nie pozwala jednoznacznie stwierdzić, czy Azerbejdżan rzeczywiście naruszył terytorium Armenii.

Podczas spotkania Nikol Paszinjan poprosił o przekazanie mapy drogowej z 1929 roku, która ustalała granicę między dwiema Socjalistycznymi Republikami Radzieckimi: Armeńską i Azerbejdżańską (dysponuje nią Kreml). Jego zdaniem na tej podstawie powinna przebiegać współczesna granica. Nie otrzymał jej. Za to reprymenda prezydenta Białorusi okazała się preludium do coraz większych napięć na linii Azerbejdżan – Armenia. Od połowy grudnia 2022 roku trwa blokada tzw. korytarza laczyńskiego, jedynej drogi, która łączy Armenię z Karabachem, a na granicach obu państw cały czas jest niespokojnie.
Pierwszy numer magazynu
Nowa Europa Wschodnia Online

Operacja Karabach

Od zakończenia I wojny karabachskiej w 1994 roku Armenia kontrolowała około 14% terytorium Azerbejdżanu. Pod jej nadzorem znalazł się prawie cały były radziecki Górsko-Karabachski Obwód Autonomiczny (GKOA) oraz tereny przylegające do niego od wschodu, południa i zachodu. Sytuacja zmieniła się w listopadzie 2020 roku, po II wojnie karabachskiej (tzw. wojnie 44-dniowej), kiedy Azerbejdżan odzyskał wszystkie tereny okupowane przez Armenię oraz 74% GKOA (dziś w składzie Karabachskiego Regionu Ekonomicznego). Pod kontrolą Armenii została reszta terytorium separatystycznej Republiki Górskiego Karabachu (Arcachu).

Rosja długo nie angażowała się w przebieg wojny 44-dniowej, która toczyła się na terenie de iure Azerbejdżanu, a nie sojuszniczej Armenii. Zmieniło się to dopiero, kiedy na szali stanęły losy stolicy separatystycznej republiki, Stepanakertu/Chankedni. Wtedy Moskwa wymogła zawieszenie broni i pod jej egidą rozpoczęły się mediacje. W proces pokojowy była zaangażowana od 1992 roku, kiedy wraz z Francją i USA współprzewodniczyła Mińskiej Grupie OBWE (działa ona nadal, ale straciła na znaczeniu).

II wojna karabachska zakończyła się porozumieniem rozejmowym, które przedstawiciele Baku, Erywania i Moskwy podpisali nocą z 9 na 10 listopada 2020 roku. Uzgodnili natychmiastowe zawieszenie broni i zwrot Azerbejdżanowi okupowanych terytoriów. Na jego mocy w części Karabachu, która została pod kontrolą Armenii, na pięć lat rozmieszczono kontyngent rosyjskich wojsk pokojowych. Zapisano, że jeśli żadna ze stron nie zgłosi sprzeciwu, można ten czas przedłużyć. Nie doprecyzowano jednak, kto będzie sprawował kontrolę nad spornym terytorium, jeśli mirotworcy go opuszczą.

Zgodnie z treścią porozumienia armeńskie siły zbrojne miały zostać wycofane, a pomiędzy Armenią a Górskim Karabachem wyznaczono kontrolowany przez mitotwórców tzw. korytarz laczyński, jedyną drogę, która je łączy. Uzgodniono, że do trzech lat od podpisania dokumentu zostanie zbudowana nowa trasa, ponieważ część obecnej przebiega przez tereny, które wróciły pod jurysdykcję Azerbejdżanu. Porozumienie zakładało także odblokowanie szlaków komunikacyjnych między Azerbejdżanem a jego eksklawą Nachiczewanem, które w większości biegną przez armeńską prowincję Sjunik.

Kilka godzin po tym wydarzeniu prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew napisał na Twitterze, że konflikt armeńsko-azerbejdżański w Górskim Karabachu dobiega końca. Na komunikat ze strony premiera Armenii trzeba było poczekać dwa dni. Paszinjan wygłosił orędzie do narodu, w którym powiedział, że porozumienie dotyczy przede wszystkim przerwania ognia, ale nie reguluje ostatecznie kwestii Górskiego Karabachu.


Dokument rzeczywiście milczy na temat statusu tego terytorium i jego mieszkańców, zaś sam Karabach przez pond 30 lat dla obu krajów urósł do potęgi mitu.

„To oś naszej tożsamości i kręgosłup Armenii. W nim narodziła się nasza państwowość” – mówi Dawit Szachnazarjan, były minister bezpieczeństwa narodowego i współzałożyciel Ruchu Karabachskiego, który pod koniec lat 80. wspierał żądanie karabachskich Ormian, by włączyć GKOA w skład radzieckiej Armenii. „Ormian łączy idea Karabachu, jeśli się od niej oderwiemy, nie zostanie już nic. Tego konfliktu nie można tak po prostu zlikwidować. Z nim trzeba żyć. Jeśli go rozwiążemy, Armenia nie będzie nikogo interesować”.

Walka o odzyskanie Karabachu leży też u podstaw mitu niepodległościowego Azerbejdżanu. Na bazie tej wiary Alijew tworzył armię i zagrzewał ludzi do walki. Po 34 latach sytuacja w regionie się zmieniła i kart nie rozdaje już tylko Rosja (a u jej boku Armenia). Konflikt zamienił się z lokalnego na regionalny.

Wymuszenie pokoju

Oficjalnie obie strony konfliktu chcą pokoju, ale każda ma na niego własny pomysł. Nie ulega wątpliwości, że silniejszą pozycję ma Azerbejdżan, przede wszystkim jako wygrany w II wojnie karabachskiej, ale też cieszący się poparciem Turcji, która zdobywa coraz większe wpływy na Kaukazie Południowym. Dodatkowo sprzyja mu sytuacja międzynarodowa spowodowana wojną w Ukrainie.

Z racji nałożonych na Rosję sankcji Europa zaczęła szukać innych partnerów w sferze polityki energetycznej. W lipcu 2022 roku podpisała z Azerbejdżanem memorandum w sprawie zwiększenia dostaw gazu, a w grudniu umowę o partnerstwie strategicznym w zakresie rozwoju i transportu zielonej energii.

Jako partner strategiczny Azerbejdżan potrzebny jest też Rosji. Warto pamiętać, że na dwa dni przed eskalacją wojny w Ukrainie, 22 lutego 2022 roku, Władimir Putin i Ilham Alijew podpisali Deklarację współdziałania sojuszniczego. Wzajemnie uznali integralność terytorialną swoich krajów, czyli w domyślne przynależność Karabachu do Azerbejdżanu i Krymu do Rosji (choć Baku oficjalnie głosi poparcie dla integralności Ukrainy).

Azerbejdżan ma więc mocne podstawy, by dążyć do podpisania pokoju na swoich warunkach, i robi wszystko, by zmusić do tego Armenię. Używa dyplomacji, działań hybrydowych w postaci blokady drogi i rozwiązań siłowych. Swoim zachowaniem daje wyraźne znaki nie tylko Erywaniowi, ale także Moskwie i Zachodowi, który angażuje się w sytuację na Kaukazie Południowym. Jest wysoce prawdopodobne, że czego by nie zrobił, nie zostanie ukarany zachodnimi sankcjami, bo jest jednym z gwarantów bezpieczeństwa energetycznego UE.

18 marca, w Nouruz (święto wiosny, jedno z ważniejszych azerbejdżańskiego kalendarza), Alijew przemawiał w karabachskiej wsi Tałysz. Powiedział, że nie będzie porozumienia pokojowego, jeśli Armenia nie zaakceptuje jego warunków. A dla Armenii warunki są ciężkie do zaakceptowania.

Po pierwsze: karabachscy Ormianie

Baku uważa, że konflikt o Górski Karabach został rozwiązany w wyniku wojny 44-dniowej i wszelkie sprawy z nim związane są wewnętrzną sprawą Azerbejdżanu. Na arenie międzynarodowej żąda, by nie używać nazwy „Górski Karabach” i ograniczyć się do samego Karabachu. Zależy mu, by jak najszybciej przejść przez proces pokojowy i rozpocząć reintegrację, której celem jest m.in. włączenie „ormiańskojęzycznych mieszkańców Karabachu” w azerbejdżańską społeczność i nadanie im obywatelstwa (według nieoficjalnych źródeł jest ich tam 112 tysięcy).

Azerbejdżańska prasa o rosyjskich mirotworcach pisze, że „czasowo stacjonują” na terenie Karabachu, jeśli bowiem dojdzie do podpisania pokoju, ich obecność okaże się zbędna. Ta sytuacja nie jest na rękę Armenii, gdyż pozbawi karabachskich Ormian opieki, którą ci powinni im zapewniać.

Nikol Paszinjan kilkukrotnie sugerował, że uznaje integralność terytorialną Azerbejdżanu. 13 kwietnia 2022 roku powiedział w parlamencie, że dla Armenii nie jest ważny status Arcachu, ale los karabachskich Ormian. „Jeśli Paszinjan oficjalnie odda Karabach, w Armenii będzie rewolucja” – komentuje Benjamin Paghosjan, politolog i analityk. „Mało kto mówi otwarcie, że trzeba go oddać, choć wielu tak myśli. To jest przyjmowane jak zdrada. Myślę, że dlatego premier ciągnie tę gumę, ile się da”.

(Shutterstock)
Rosja także robi wszystko, by utrzymać sytuację w zawieszeniu. Nie chce wyprowadzać wojsk z Karabachu i tym samym ograniczać swojej kontroli w regionie. Dowodem na to ma być wprowadzanie przez nią na wysokie stanowiska w karabachskiej władzy swoich ludzi. Taką postacią miał być Ruben Wardanjan, nazwany przez Azerbejdżan „rosyjskim projektem”, który pod koniec 2022 roku przeprowadził się z Moskwy do Stepanakertu/Chankedni i objął stanowisko szefa karabachskiego rządu.

Wardanjan to rosyjski oligarcha z ormiańskimi korzeniami, który – jak podają azerbejdżańskie media i analitycy – został postawiony na to stanowisko, by przeszkadzać w procesie reintegracji, a w przyszłości zastąpić na fotelu premiera Armenii Nikola Paszinjana, zdaniem części ormiańskich oraz azerbejdżańskich polityków niekoniecznie popieranego przez Moskwę. Niemniej, prawdopodobnie przez naciski z Baku, Wardanjan został zdymisjonowany pod koniec lutego 2023 roku. Zaraz po jego odwołaniu, 1 marca, odbyło się pierwsze spotkanie oficjalnej delegacji Azerbejdżanu z karabachskimi Ormianami w Chodżały, gdzie rozmawiano m.in. o procesie reintegracji oraz możliwościach odblokowania jedynej drogi łączącej Karabach z Armenią.

27 marca administracja prezydenta Azerbejdżanu zaprosiła karabachskich Ormian na kontynuację negocjacji do Baku, ale spotkała się z odmową. Uzasadnienia druga strona nie podała.

Po drugie: korytarz laczyński

W połowie grudnia 2022 roku azerbejdżańscy „aktywiści ekologiczni” zablokowali tzw. korytarz laczyński. „Martwili się” brakiem monitoringu złóż złota, miedzi i molibdenu, a także ich rabunkowym wykorzystaniem przez Ormian. Na blokadę mirotworcy nie zareagowali. 22 grudnia Paszinjan oskażył ich o niewypełnianie swoich funkcji, a w styczniu ogłosił, że nie widzi celowości w organizowaniu na terenie Armenii zaplanowanych ćwiczeń wojskowych OUBZ.

8 stycznia protestujący Ormaniane zamknęli drogę dojazdową do rosyjskiej bazy wojskowej w Giumri i wezwali żołnierzy do interwencji w sprawie blokady. Ararat Mirzojan, szef armeńskiej dyplomacji, rozmawiał z sekretarzem generalnym ONZ Antóniem Guterresem i zaapelował, by wysłano misję do Górskiego Karabachu, która miałaby zbadać sytuację humanitarną. Zareagował na to rzecznik Kremla Dimitrij Pieskow, który stwierdził, że jakiekolwiek misje mogą być wysyłane wyłącznie za zgodą obu stron konfliktu.

Azerbejdżan podkreśla, że Armenia nie wypełnia postanowień zawartych w listopadowym dokumencie. Jego zdaniem nie wycofała z terenu Karabachu swoich wojsk, za jakie uważa także pododdział armii Armenii, Armię Obrony Karabachu. Nie oddała drogi, którą zobowiązała się zbudować do 1 kwietnia 2023 roku. Jednocześnie Azerbejdżan zaznacza, że wypełnił swoją część zobowiązań i zbudował trasę zgodnie z oczekiwaniami. Informuje też, że uruchomi w korytarzu laczyńskim swoje punkty kontroli granicznej, by zmusić Armenię do wypełnienia listopadowych zobowiązań, w tym przede wszystkim do odblokowania dróg między Azerbejdżanem a Nachiczewanem.

Po trzecie: korytarz zangezurski

Od II wojny karabachskiej drogi do Nachiczewanu nie tylko nie otwarto, ale nie została ona nawet uzgodniona między stronami. Armenia dała zgodę na otwarcie dróg przez Sjunik, nie chce natomiast wyrazić zgody na projekt, który przedstawia Azerbejdżan. A ten ma w planie – zdaniem Armenii – budowę eksterytorialnego korytarza, który będzie działał na takich samych zasadach jak laczyński, czyli ma się znaleźć poza kontrolą Armenii.

Armenia podkreśla, że w dokumencie jest mowa tylko jednym korytarzu – laczyńskim, którego bezpieczeństwo kontrolują Rosjanie – a Armenia ma odblokować drogi między Azerbejdżanem a Nachiczewanem na swoim terytorium, ale mają one pozostać pod jej nadzorem.

Na to nie chce się zgodzić Azerbejdżan i stąd straszy otwarciem swoich posterunków w korytarzu laczyńskim. „Co jest naruszeniem listopadowego rozejmu” – tłumaczy Benjamin Paghosjan.
„Armenia nie może się zgodzić na to, żeby ruch na jej terytorium odbywał się poza jej kontrolą. Azerbejdżan domaga się odblokowania kilku dróg do Nachiczewana – jednej kolejowej i trzech samochodowych. Mają mieć eksterytorialny charakter.
Kolejowa miałaby biec tuż przy granicy z Iranem, a paralelnie do niej samochodowa. Druga przez Goris i Sisjan, w prowincji Sjunik, a trzecia niedaleko Dżermuka, w prowincji Wajocdzor”.

Strategicznie najważniejsza jest ta wzdłuż Araksu, przy granicy z Iranem.
Tej sytuacji bacznie przygląda się Rosja, która jest zainteresowana otwartą komunikacją między Azerbejdżanem a Nachiczewanem, a de facto Turcją, ale tylko pod warunkiem, że znajdzie się to pod jej kontrolą. To nitka nowego, powstającego z inicjatywy Chin Jedwabnego Szlaku – od Morza Czarnego do Kaspijskiego i dalej do Państwa Środka. Gdyby tzw. korytarz zangezurski znalazł się pod kontrolą Moskwy, miałaby ona oko na szlaki z północy na południe oraz z zachodu na wschód.

Azerbejdżan coraz częściej sugeruje siłowe przebicie tzw. korytarza zangezurskiego. 10 stycznia Alijew powiedział, że korytarz będzie uruchomiony, niezależnie od tego, „czy Armenia tego chce, czy nie”. W azerbejdżańskiej prasie coraz częściej pojawiają się terminy „Zachodni i Południowy Azerbejdżan”. Ten pierwszy obejmuje armeński Sjunk, a drugi północną część Iranu, którą zamieszkują Azerbejdżanie, stanowiący tam największą nieperską mniejszość. Oba tereny prezydent nazywa „historyczną ziemią Azerbejdżanu” i sugeruje, by wziąć rodaków, a w przypadku Zangezuru terytorium, pod ochronę. „Dla Armenii to katastrofa” – mówi Dawit Szachnazarjan. „W skrajnym przypadku pozbawi nas to kontroli nad częścią naszego terytorium i odetnie od granicy z Iranem”.
Ale Iranowi ta sytuacja także nie jest na rękę.

Sojusznicy

Iran z coraz większym niepokojem spogląda na swoje północne granice. Każda zmiana może doprowadzić do zachwiania logistyki, która dla gospodarki Iranu ma zasadnicze znaczenie. Po wrześniowej eskalacji miedzy Azerbejdżanem a Armenią Iran otworzył konsulat w Kapanie, stolicy Sjuniku. Cały czas też proponuje Armenii wsparcie polityczne i militarne. Armeńscy analitycy są zdania, że jeśli Azerbejdżan będzie chciał siłą przebić korytarz do Nachiczewania, Iran może wejść do Armenii.

„To najgorszy z możliwych scenariuszy” – mówi Paghosjan. „Sjunik jest najbardziej rosyjską częścią Aremnii, w której Rosjanie otworzyli nowe bazy wojskowe po wojnie w 2020 roku. Jest tam już Iran. Jeśli Azerjbedżan siłą weźmie Sjunik, możemy mieć do czynienia z sytuacją, w której Armenia de facto utraci kontrolę nad swoją prowincją, a ona sama znajdzie się pod protektoratem rosyjsko-irańskim. Wtedy będziemy mogli mówić o syrianizacji konfliku”.

Granice Armenii, Azerbejdżanu i Gruzji (Shutterstock)
Po upadku ZSRR wojska rosyjskie nie opuściły Armenii. Na jej prośbę. Oficjalnie, w Giumri, stacjonuje 3,3 tysiąca żołnierzy, którzy wraz z siłami zbrojnymi Armenii mają bronić południowej granicy Rosji. Rosyjskie Wojska Ochrony Pogranicza strzegą także jej granic z Turcją i Iranem.

„Nie wiem, ilu realnie jest rosyjskich żołnierzy w Armenii” – mówi Paghosjan. „Inwazja na Ukrainę na tę liczebność nie wpłynęła, ale po wojnie 44-dniowej Rosja zwiększyła liczebność agentów FSB, wojska oraz infrastruktury wojennej. Powstały nowe bazy: przy granicy z Gruzją oraz w kilka w prowincji sjunickiej”.

Armenii ciężko jest się wydostać spod skrzydeł Rosji. Są razem w OUBZ, łączą ich silne związki ekonomiczne, gospodarcze, energetyczne i militarne. Rosja zapewnia Armenii ochronę przeciwlotniczą, ale jednocześnie nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań wobec niej.

A ta szuka sojuszników, gdzie się da, i przeciąga proces pokojowy, czekając na zmianę sytuacji w polityce międzynarodowej. Ma świadomość słabości i minimalnego wpływu na to, co dzieje się na jej terytorium. Nie ma też żadnego instrumentu wpływu na zmianę pozycji Kremla wobec niej. Przez ponad trzy dekady była dla Rosji jednym z ważniejszych elementów w utrzymaniu hegemonii na Południowym Kaukazie. 2020 rok pokazał zmiany, a wojna w Ukrainie tylko je pogłębiła. Na arenę wkracza Turcja, która w tej sytuacji politycznej jest dla Rosji strategiczną partnerką.

„Dla Armenii zawsze źle się kończą rosyjsko-tureckie układy” – mówi Szachnazarjan. „Źle jest, kiedy wojują, ale jeszcze gorzej, kiedy się przyjaźnią. A tak blisko jak teraz jeszcze nie byli. Ambicje obu tych krajów będą się decydować kosztem Armenii. Droga przez Sjunik może być tego przypieczętowaniem. I naszym końcem”.

Słaba Rosja to niebezpieczna Rosja

22 kwietnia Azerbejdżańska Służba Graniczna poinformowała o zainstalowaniu przejścia granicznego na granicy z Armenią przy wjeździe na tzw. korytarz laczyński. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Azerbejdżanu wydało komunikat, w którym zapewnia, że nie będzie żadnych przeszkód w przemieszczaniu się korytarzem dla Ormian mieszkających w Karabachu. Samo uruchomienie punktu kontroli granicznej uzasadnia wykorzystywaniem drogi przez Armenię do nielegalnych celów: transferu broni, amunicji i sprzętu wojskowego dla armeńskich formacji zbrojnych znajdujących się na terenie Azerbejdżanu. Punkt graniczny będzie kontrolowany przez kontyngent sił pokojowych oraz Azerbejdżańską Straż Graniczną.

Armenia uważa ten ruch za prowokację ze strony Azerbejdżanu oraz naruszenie trójstronnego porozumienia z listopada 2020 roku. Erywań zaapelował do państw członkowskich ONZ z prośbą o odnotowanie działań Baku, które podważają bezpieczeństwo w regionie. Wezwano także Rosję, by wypełniała zobowiązania, które wynikają z listopadowego porozumienia, zniosła nielegalną blokadę korytarza i zapewniła wycofanie się sił azerbejdżańskich z tzw. korytarza laczyńskiego.

Armenia pokłada nadzieje w Europie. W październiku 2022 roku pojawiła się na jej terytorium unijna misja obserwacyjna, a od stycznia 2023 roku powołano nową, na dwa lata. Ten fakt trochę uspokoił sytuację w regionie, ale nie jest na rękę ani Azerbejdżanowi, ani Turcji, ani Rosji.

„Nie można jednak powiedzieć, że Rosja traci wpływy na Kaukazie Południowym” – zastrzega Benjamin Paghosjan. „Oczywiście wojna w Ukrainie ją osłabiła, ale to nie znaczy, że stąd wypada. Po pierwsze jest obecna pod względem militarnym. Ma bazy w Armenii, Abchazji, Osetii Południowej i w Karabachu. Po drugie ma ogromny wpływ na ekonomię wszystkich państw Kaukazu Południowego. Wymiana towarowa Armenii, Azerbejdżanu i Gruzji od czasu eskalacji wojny w Ukrainie wzrosła minimum o połowę. Po trzecie zwiększyła się jej obecność fizyczna, mam na myśli relokantów, którzy rzucili się na Kaukaz po 24 lutego (szacuje się, że po eskalacji konfliktu w Ukrainie oraz ogłoszeniu przez Putina mobilizacji do Armenii przybyło około 50 tysięcy obywateli Rosji, a do Gruzji ponad 100 tysięcy).
Stasia Budzisz - reporterka, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej Pokazucha. Na gruzińskich zasadach.

Inne artykuły Stasi Budzisz
Więc jeśli powiemy, że nie ma wpływu, to zabrzmi to co najmniej dziwnie. Oficjalnie Armenia jest za pokojem, ale słaba Rosja jest dla Kaukazu Południowego groźniejsza niż silna. Strategicznie lepiej dla nas, by wojnę w Ukrainie wygrała, bo wtedy będzie mogła uważniej spojrzeć na Kaukaz”.