Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Barszcz / 09.07.2023
Ihar Melnikau

W Kołdyczewie Białorusini mordowali na zlecenie Niemców. Dowodził nimi dawny żołnierz polski

Temat współpracy obywateli radzieckich z nazistami w czasie II wojny światowej pod koniec lat 90. był intensywnie dyskutowany w społeczeństwie białoruskim. Jedna strona próbowała wybielić kolaborantów, którzy rzekomo „walczyli o białoruską ideę narodową”, druga zaś, idąc za sowiecką tradycją, stawiała znak równości między nimi a samymi nazistami. Trochę światła na ten spór rzuca historia obozu w Kołdyczewie i jego strażników, głównie Białorusinów, z 13. batalionu SD.
Foto tytułowe
Grób zbiorowy w Kołdyczewie (archiwum prywatne autora)


Na początku marca 1942 roku, w dawnym majątku posła na Sejm II Rzeczypospolitej Tomasza Szalewicza, z inicjatywy hitlerowskiej Służby Bezpieczeństwa (SD) w Baranowiczach rozpoczęto prace nad utworzeniem obozu koncentracyjnego. Niemcy co prawda nie używali w stosunku do niego określenia „koncentracyjny”, ponieważ nie podlegał on Głównemu Urzędowi Gospodarczo-Administracyjnemu SS, ale znajdował się w strukturze Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) i podlegał szefowi policji bezpieczeństwa Georgowi Heuserowi w Mińsku.

Obóz zbudowali więźniowie getta baranowickiego, a także mieszkańcy sąsiednich miejscowości. Składał się z baraków, z których część stanowiły zaadaptowane dawne budynki gospodarcze majątku. Ponadto zbudowano w nim więzienie na 12 cel. Administracja obozu i ochrona ulokowały się w dwupiętrowym budynku, dawnej siedzibie Szalewicza. Obóz został otoczony ogrodzeniem z drutu kolczastego. Jako pierwsi znaleźli się w nim mieszkańcy getta baranowickiego oraz przetrzymywani w więzieniach w Baranowiczach i Stołpcach (około 400 osób). Następnie trafiali tam polscy i radzieccy partyzanci, konspiratorzy, Żydzi, radzieccy jeńcy wojenni i zwykli cywile.

W 1942 roku na terenie powiatów baranowickiego, słonimskiego i nieświeskiego przeprowadzono tzw. „akcję polską”: aresztowano około 680 przedstawicieli miejscowej inteligencji. W zatrzymaniach czynnie brali udział białoruscy policjanci. Wielu Polaków zostało później skierowanych do Kołdyczewa. Część osób została jednak wymordowana za pomocą gazwagenów – samochódów ciężarowych przystosowanych do użytku jako mobilne komory gazowe, wykorzystujące spaliny samochodowe kierowane rurą wydechową do wnętrza pojazdu. Zwłoki ofiar spalono w krematorium (które zbudowano w listopadzie 1942 roku).

Więźniowie obozu pracowali w cegielni, przy produkcji mydła, byli wykorzystywani do wydobywania torfu. Często zdarzały się wśród nich epidemie chorób zakaźnych. Obóz kołdyczewski można nazwać obozem zagłady. Większość jego więźniów pozostała tam na zawsze.


Administracja


Pierwszym komendantem obozu był Białorusin, były oficer SD w Baranowiczach, untersturmführer SS (porucznik) Siergiusz Bobko. Urodził się w 1910 roku w rodzinie chłopskiej we wsi Dubrowna pod Baranowiczami. Pod koniec lat 20. został zmobilizowany do służby w 36. pułku piechoty Wojska Polskiego. Później ukończył warszawską Szkołę Podoficerską. W latach 1930–1935 Bobko w stopniu kaprala służył w Warszawie. Po demobilizacji pracował na poczcie głównej jako strażnik. We wrześniu 1939 roku Bobko w stopniu sierżanta Wojska Polskiego walczył z Niemcami, dostał się do niewoli. Jako Białorusin został wyzwolony i razem z żoną wyjechał do BSRR. Przed atakiem Niemiec na ZSRR Bobko znów pracował na poczcie. Po okupacji Białorusi przez nazistów został zmobilizowany jako instruktor do policji białoruskiej, a później służył w wydziale kryminalnym SD (KRIPO) w Baranowiczach. W trakcie pełnienia funkcji komendanta obozu w Kołdyczewie Bobko organizował egzekucje więźniów obozu i brał udział w rozstrzeliwaniu Żydów oraz partyzantów radzieckich.

Jesienią 1943 roku nowym komendantem obozu został Austriak Fritz Jörn, z kolei Bobko otrzymał stanowisko szefa straży obozowej. Ochronę obozu w Kołdyczewie pełniła 7. kompania 13. batalionu SD składająca się głównie z Białorusinów. Jednostka ta brała udział w akcjach antypartyzanckich, podczas których ginęła ludność cywilna. Kaci z 13. batalionu uczestniczyli w eksterminacji Żydów w Nieświeżu, Horodyszczu, Głębokim, Mińsku, Wołożynie i Stołowiczach. W 1943 roku Bobko, skonfliktowany z Jörnem (który uważał Białorusinów za ludzi gorszej kategorii, choć w mundurach SD.), musiał odejść ze stanowiska i wyjechał do Wilejki.

Podczas powojennych śledztw prawie wszyscy żołnierze tej nazistowskiej formacji podkreślali, że nie są białoruskimi nacjonalistami. Tych zbrodniarzy wojennych nie interesowała żadna białoruska idea narodowa, a tym bardziej walka o niepodległość państwa białoruskiego. Najważniejsze, co ich interesowało, to zachowanie własnego życia. Niektórzy strażnicy Kołdyczewa chcieli też mieć przynajmniej pewien poziom władzy nad ludźmi. Dlatego próba niektórych polskich i rosyjskich badaczy, a także białoruskich emigrantów okresu powojennego uczynienia z żołnierzy 13. białoruskiego batalionu „nacjonalistów białoruskich”, a także próba znalezienia w nich elementu lokalnego patriotyzmu, jest skazana na porażkę. Strażnicy obozu kołyczewskiego byli posłuszną bronią nazistowskiej polityki okupacyjnej na terytorium Białorusi podczas II wojny światowej. Do tego warto zaznaczyć, że obóz ten nie był „białoruski”. Był niemiecki, stworzony przez nazistów na terenie, gdzie aktywnie działał ruch antyfaszystowski (tak polski, jak i radziecki).

Wiosną 1944 roku Niemcy postanowili zbudować drugie krematorium, jednak prace te nie zostały wykonane z powodu natarcia wojsk sowieckich. Przed ewakuacją wydali rozkaz wymordowania ostatnich więźniów Kołdyczewa. W czerwcu 1944 roku, zaledwie miesiąc przed przybyciem czerwonoarmistów, kaci z 7. kompanii 13. batalionu pod dowództwem Mikołaja Kalko (Bobko w tym czasie został przeniesiony do Wilejki) uczestniczyli w rozstrzelaniu ostatnich 500 więźniów (Niemcy nazwali tę egzekucję „Akcją 1005”). Budynki obozu administracja wysadziła w powietrze. Według różnych szacunków ofiarami obozu kołdyczewskiego padło około 22 tysięcy osób.


Zapłata


Ustalenie okoliczności zbrodni nazistowskich to jednak tylko część pracy organów śledczych oraz historyków. Trzeba było znaleźć tych, którzy mieli na rękach krew tysięcy Białorusinów, Polaków, Rosjan, Żydów, Tatarów i przedstawicieli innych narodów. W lutym 1956 roku we Wrocławiu aresztowano byłego porucznika 13. batalionu, komendanta obozu w Kołdyczewie Siergiusza Bobko, który mieszkał w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej pod nazwiskiem Stefan Bukowski. Podczas procesu we Wrocławiu przez cały czas nazywał obóz w Kołdyczewie obozem przejściowym. W tym samym czasie polskie służby zatrzymały dawnych obozowych strażników, Aleksandra Weronika i Aleksandra Leusza, który ukrywał się w województwie olsztyńskim pod nazwiskiem Józef Suchocki, a nawet udało mu się zostać członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

W grudniu 1957 roku Sąd Wojewódzki we Wrocławiu uznał zbrodniarzy hitlerowskich winnymi udziału w mordowaniu cywilów i skazał wszystkich trzech na karę śmierci. Jednak już w marcu 1958 roku Sąd Najwyższy zmienił ten wyrok. Bobko otrzymał dożywocie, Weronik 15 lat więzienia, Leusz 10. Ten ostatni wyszedł na wolność w 1965 roku, zaś Weronik zmarł za kratami. W 1970 roku Sąd Wojewódzki we Wrocławiu zmienił wyrok byłego komendanta obozu w Kołdyczewie na 25 lat więzienia. W 1972 roku Bobko wyszedł na wolność i osiadł w Legnicy.

Posłuchaj podcastu:


W 1962 roku w budynku Domu Oficerów w Baranowiczach odbył się proces czterech byłych strażników obozu w Kołdyczewie. Na ławie oskarżonych znaleźli się wówczas były porucznik 13. batalionu, komendant straży obozowej Mikołaj Kalko (został aresztowany w Polsce w 1947 roku i przekazany do ZSRR) oraz jego wspólnicy w zbrodni: Liawon Sienkiewicz, Michał Kuchta i Andrzej Korolewicz. Wszyscy Białorusini. Co zaskakujące, nie uciekli na zachód, jak wielu niemieckich kolaborantów, ale próbowali schować się na terytorium ZSRR lub PRL. W sali Domu Oficerów podczas procesu kolaborantów nie było wolnych miejsc. Wśród tych, którzy przyszli wtedy na głośny proces, było wielu mieszkańców Baranowicz i wsi sąsiadujących z obozem. Chcieli spojrzeć w oczy katom. Ci ostatni wydawali się zdezorientowani. „Wykonywaliśmy rozkazy, nie strzelaliśmy, strzegliśmy” – mówili oskarżeni.

W procesie baranowickim kolaboranci niemieccy częściowo przyznali się do winy, ale trybunał i tak miał wystarczające dowody, aby ich skazać na najwyższy wymiar kary. W białoruskim przypadku nie było ułaskawienia ani rewizji wyroku. Po wojnie sowieckie organy specjalne w jednym z obozów dla niemieckich jeńców wojennych znalazły Fritza Jörna. Za popełnione przez niego zbrodnie został skazany na śmierć i powieszony.
Ihar Melnikau - doktor historii, adiunkt Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się okresem międzywojennym na terenie województw północno-wschodnich II RP, przedwojennej granicy polsko-radzieckiej na Białorusi, oraz służby Białorusinów w przedwojennym Wojsku Polskim. Autor 15 monografii historycznych. Laureat nagrody im. L. Sapiehy w 2020 za zachowanie historycznej spuścizny Białorusi.

Inne artykuły Ihara Melnikau

W 1993 roku w Stanach Zjednoczonych w wieku 68 lat zmarł jeden ze strażników obozu w Kołdyczewie, Białorusin Siergiusz Hutyrczyk. Zasłużonej kary, która czekała na niego w ojczyźnie, nigdy nie otrzymał.

W latach 70. Sergiusza Bobko i Aleksandra Leusza odwiedził były porucznik Armii Krajowej, którego siostra, łączniczka, padła ofiarą obozu w Kołdyczewie. W czasie wojny akowcy wydali wyrok śmierci na strażników z Kołdyczewa. Jednak Jerzy Z. (ps. Narcyz) nie zabił tych zbrodniarzy wojennych. Najwyraźniej chciał tylko spojrzeć im w oczy.

Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 142 000 zł.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.