Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Czajnik / 25.07.2023
Klaudia Khan

„Najbardziej potrzebujemy móc pozostać tutaj.” Żółte buldożery wywracają życie uchodźców z Afganistanu

Nikt w Pakistanie nie będzie płakał nad losem afgańskich uchodźców, którzy po raz kolejny stracą dom. Dom, którego i tak nie mieli na własność.
Foto tytułowe
Ulice Afghan Basti, wyznaczone murami glinianych i kamiennych domów (arch. prywatne, 2023)


Afghan Basti w stolicy Pakistanu, Islamabadzie, to enklawa – albo getto, jak kto chce. Dla tysięcy afgańskich uchodźców, którzy tu mieszkają, stanowi dom, bezpieczną przystań, chociaż zbudowaną na niepewnym gruncie. Dla władz miasta Afghan Basti to problem. Ale ponieważ Afgańczycy, którzy tu mieszkają, już dawno temu wyczerpali limity gościnności i cierpliwości, które darował im Pakistan, likwidacja niezalegalizowanego osiedla prawdopodobnie przejdzie bez echa w lokalnych mediach, które i tak mają o czym informować w związku z przepychankami w rządzie i protestami na ulicy. Wciąż odwlekane wybory i kolejne zarzuty przeciw byłemu premierowi Imranowi Khanowi oraz członkom jego partii, a z drugiej strony organizowane cyklicznie wiece poparcia dla Khana całkowicie wypełniają ramówkę kanałów informacyjnych.

Tymczasem w Afghan Basti życie toczy siȩ swoim rytmem. To osiedle, które nie jest oficjalną wioską uchodźczą, jak tłumaczy mi pragnący zachować anonimowość pracownik Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców (UNHCR), istnieje od 14 lat. W 2009 roku władze Islamabadu zdecydowały o likwidacji nielegalnego osiedla w sektorze E-11 (stolica Pakistanu jest podzielona na sektory, oznaczone literami i liczbami, jak w grze w okrȩty), zamieszkanego przez afgańskich uchodźców, a także napływową ludność z różnych regionów Pakistanu. Mieszkańcy osiedla protestowali przeciwko tej decyzji, a UNHCR stanȩło w obronie uchodźców i wynegocjowało dla nich nowe tymczasowe miejsce pobytu w Islamabadzie, tereny zielone – które już od dawna zielone nie są – sektoru I-12.


Podpisano legalną umowę gwarantującą Afgańczykom prawo do przebywania w tym miejscu dopóty, dopóki nie ruszy proces budowy drogi, która według map miała tamtędy przebiegać. „Od początku było jasne dla wszystkich, że I-12 będzie osiedlem tymczasowym. Na początku myśleliśmy, że uchodźcy będą mogli tam pozostać przez 4–5 lat i że w tym okresie znajdą sobie inne miejsce zamieszkania. Ale przyjeżdżało ich tam coraz więcej i osiedle się rozrastało” – mówi mi pracownik UNHCR. W ciągu ostatniej dekady osiedle przekształciło się w miasto (a właściwie wieś) w mieście. „I to też jest problem” – kontynuuje pracownik UNHCR, „bo ci ludzie ze swoimi zwierzętami, krowami i końmi nie mogą na dłuższą metę mieszkać w mieście, w Islamabadzie nie znajdą miejsca dla siebie i swoich zwierząt. Być może lepszym rozwiązaniem byłaby dla nich przeprowadzka na tereny wiejskie”.

W Afghan Basti powstały dwie nieformalne szkoły i dwie przychodnie ufundowane przez organizacje pozarządowe. Fatima, która opiekuje się jedną ze szkół z ramienia Pakistani Alliance for Girls’ Education (PAGE) opowiada mi, że dwa lata zajęło jej przekonanie uchodźców, by zgodzili się, żeby ich córki mogły pójść do szkoły. „Oni się bali, że przez szkołę stracą dzieci, że ich córki przyjmą obcą kulturę, że przyniosą rodzinom wstyd. Tłumaczyłam im: ja też jestem Pasztunką, jak wy, skończyłam szkołę i w niczym mi to nie zaszkodziło” – opowiada Fatima. Gdy razem z nią odwiedzam Afghan Basti, z dumą przedstawia mi dziewczyny, które ukończyły pięć lat nauki w „jej” podstawówce.

Afghan Basti ma swoje meczety, swoje sklepy. Gliniane domy otoczone murami z surowej cegły wyznaczają wewnętrzne ulice. Na obrzeżach zbudowano wybiegi dla zwierząt. Miejsce upodobniło się do pasztuńskiej wioski. Rodziny, które tu mieszkają, uważają je za swój dom. Dla wielu z nich – w szczególności dla dzieci – jest to zresztą jedyny dom, jaki kiedykolwiek znali.

Ale wśród uchodźców mówi się coraz częściej o planach CDA (Capital Development Authority, czyli Agencja Rozwoju Stolicy, organ administracji publicznej zajmujący się zarządzaniem nieruchomościami, realizacją projektów i rozwojem poszczególnych sektorów), o nowej drodze i żółtych buldożerach.

Dwie szkoły na terenie Afghan Basti nie są w stanie pomieścić wszystkich dzieci, które tu mieszkają. Jedna z nich do niedawna była tylko jednoizbowym budynkiem, bez wody i światła, z jedną nauczycielką kształcącą około 100 dzieci w różnym wieku i na różnym poziomie. Było ciasno. Pewna chińska organizacja pozarządowa, która, jak tłumaczy mi Fatima, rokrocznie organizuje jakieś zbiórki i akcje dla uchodźców, postanowiła pomóc. 24 maja z prefabrykowanych elementów – metalowych płyt wypełnionych styropianem – postawiono nowe sale lekcyjne z kolorowymi ścianami i przylegającymi łazienkami. „Dzieci były zachwycone nową szkołą” – mówi mi Faryal, miejscowa nauczycielka.

Ich radość trwała krótko, bo już po kilku dniach CDA uznało, że szkoła z prefabrykatów łamie zakaz stawiania nowych budynków w Afghan Basti, i wysłało swoje żółte buldożery, które ją zburzyły. Mohammed Umar, nauczyciel z drugiej szkoły w Afghan Basti, przybiegł na miejsce zdarzenia: „Buldożery przyjechały po lekcjach, gdy budynek był już pusty. Próbowaliśmy je zatrzymać, rozmawiać z robotnikami, coś zrobić, ale wszystko na nic. Ci chłopcy, którzy tam stoją, gdy zobaczyli, że ich szkoła została zburzona, płakali godzinami”. Teraz, ponieważ stara jednoizbowa szkoła również została częściowo uszkodzona, dzieci uczą się na plastikowej macie pod gołym niebem.

„Szkoła zbudowana przez chińskie NGO była nielegalna z trzech powodów” – tłumaczy mi pracownik UNHCR. „Po pierwsze, została postawiona z prefabrykatów, podczas gdy w umowie było jasno napisane, że do budowy domów na tym osiedlu można używać jedynie gliny. Każda inna konstrukcja jest nielegalna. Po drugie, i o tym też informowałem liderów osiedla, szkoła została postawiona w miejscu, w którym ma przebiegać nowa droga. A po trzecie, nie było zgody na nową szkołȩ, bo wszyscy wiedzieli, że istnieje duże ryzyko rychłej relokacji”.


Odległe wspomnienie


Aby dostać się do Afghan Basti, należy jechać wzdłuż Srinagar Highway – głównej arterii komunikacyjnej Islamabadu – w kierunku południowo-wschodnim, następnie skręcić w lewo do Narodowego Uniwersytetu Nauki i Technologii (NUST), jechać wzdłuż muru granicznego uczelni, a następnie skręcić znów w lewo. Tu kończy się betonowa droga i chodniki, dalej jedziemy nieutwardzoną, wyboistą szutrówką. Afgańska wioska znajduje się po prawej stronie, nieco poniżej drogi.

Widzimy dachy domów z gliny uszczelnione płachtami plastiku, na niektórych z nich widnieją symbole agencji ONZ. Wszędzie pełno śmieci, ale mimo to panuje tu swoisty porządek. Ulice są wyznaczone w prostych liniach murami glinianych i kamiennych domów, płachty i zasłony przykrywają wejścia, zapewniając mieszkańcom prywatność. Wszędzie bawią się dzieci. Na obrzeżach wioski, w zagrodach, pasą się krowy i byki, a kozy i kury wędrują, gdzie im się podoba. Wozy ciągnięte przez osły przywożą stosy siana lub resztek warzyw.

Większość mężczyzn, którzy tu mieszkają, pracuje na Sabzi Mandi, największym hurtowym targu warzywnym w Islamabadzie. Kobiety nie pracują poza domem i chodzą po ulicach Afghan Basti w burkach przykrywających je od stóp do głów.

Ponieważ jestem kobietą i potrafię się porozumieć w paszto, mam dostęp do wnętrza domu afgańskiej rodziny. Zgodnie z zasadą parda, której się tu przestrzega, kobiety nie mogą być widziane przez mężczyzn spoza rodziny. Ale mogą się spotykać z innymi kobietami i zapraszać je do domów.

Odwiedzam dom Gul Bashry – utalentowanej młodej dziewczyny, która niedawno otrzymała zlecenie na wykonanie ręcznie robionych dekoracji na kończące Ramadan świȩto Eid od organizacji pozarządowej, w której pracuję. Dzisiaj przyjechałam, aby skonsultować z miejscowymi kobietami propozycję nowego projektu, który ma poprawić ich warunki życiowe. Pytam Gul Bashrę oraz jej krewne i znajome, które zebrały się w pokoju, o najpilniejsze potrzeby. „Najbardziej potrzebujemy móc pozostać tutaj” – mówi gospodyni, kładąc ręce na ziemi, aby podkreślić swoje słowa.

Afgańska kobieta z niemowlęciem. Dziecko jest zawinięte w ręcznie wyszywany kocyk. Afghan Basti, kwiecień 2023 (arch. pryw.)

W pokoju gościnnym, gdzie siedzimy, panuje domowa atmosfera. Część glinianych ścian jest pokryta kolorowym, wzorzystym suknem, inne zdobią ręcznie malowane wzory. Siadamy na haftowanych poduszkach, zostawiając buty na zewnątrz pokoju. Sufit jest ozdobiony misternymi ozdobami z koralików, a w rogu wisi śliczna kołyska ze śpiącym niemowlęciem. Pijemy zieloną herbatę z małych szklanek.

Fotografuję wnętrza, uważając, aby nie uwiecznić na zdjęciu żadnej z kobiet. Zresztą i tak zakrywają twarze na widok aparatu. Także w ten sposób przestrzegają zasady parda. Wiele z nich nigdy nie miało zrobionego zdjęcia. A przemieszczanie się poza granice Afghan Basti jest dla nich niemal niemożliwe, a poza tym niepotrzebne. To jedyny świat, jaki znają. I w tym świecie są szczęśliwe. „Nie chcemy siȩ już nigdzie przeprowadzać. Dlaczego nie możemy po prostu zostać tutaj?” – pyta retorycznie Gul Bashra.

Dla starszych kobiet, które przyjechały tu kilkanaście, dwadzieścia, trzydzieści lat temu, Afganistan jest już tylko odległym wspomnieniem. Młodsze pokolenia w ogóle go nie znają. Dzieci afgańskich uchodźców, które urodziły się w Pakistanie, nigdy nie stały się Pakistańczykami. Bo chociaż w tym kraju przestrzega się zasady ziemi, czyli nadawania obywatelstwa dzieciom urodzonym na jego terenie, afgańskich uchodźców to prawo nie obejmuje. Dlatego dzieci uchodźców prawdopodobnie do końca życia pozostaną uchodźcami. Wszędzie będą obcy, tylko nie tutaj, w granicach ich wioski. Tu są u siebie.



Społeczności afgańskich uchodźców stały się częścią pakistańskich miast i miasteczek. Afgańczycy sprzedają owoce i warzywa na cotygodniowych bazarach lub smażą na ulicach Islamabadu „afgańskie frytki” – serwowane z zielonym, ziołowym sosem. Handlują afgańską biżuterią wykonaną z lapis lazuli i tanią chińską biżuterią. Pracują na budowach. Kabir Chacha, starszy Afgańczyk, którego spotkałam w innej wiosce uchodźców w Golra Sharif na obrzeżach stolicy, powiedział mi, że to Afgańczycy zbudowali miasto Islamabad. W książce Refugee Cities. How Afghans Changed Urban PakistanSanaa Alimia cytuje swojego rozmówcę, afgańskiego uchodźcę znanego jako Inżynier Aziz, który mówi o Peszawarze: „My zbudowaliśmy to miasto. To nasz dom”.

W Pakistanie, gdzie mieszkam, tak bardzo przyzwyczailiśmy się do Afgańczyków, że przestaliśmy ich dostrzegać. I martwić się o ich los.

Gdy pierwsi uchodźcy z Afganistanu, uciekający przed radziecką inwazją, przedostali się do Khyber Pakhtunkhwa, udzielono im tam schronienia na zasadzie melmastii, czyli bezwarunkowej gościnności, i nenawati, czyli udzielenia azylu, z pasztuńskiego kodeksu honorowego. Zgodnie z tymi zasadami nie można poprosić gości, by sobie odjechali. Ale wiadomo, że po jakimś czasie gościnność zaczyna gospodarzom ciążyć.

16 września 2018 roku Imran Khan, pełniący wówczas funkcję premiera, zapowiedział przyznanie obywatelstwa uchodźcom urodzonym w Pakistanie, ale już następnego dnia wycofał się ze swoich słów, twierdząc, że chciał jedynie „zainicjować dyskusję”. Pomysłowi sprzeciwiła się opozycja, a także armia, która w opinii większości Pakistańczyków pociąga za sznurki w rządzie.

Odbudowa muru wokół szkoły zburzonego przez buldożery CDA. Afghan Basti, kwiecień 2023 (arch. pryw.)

Na marginesie


Pakistan nie jest sygnatariuszem Konwencji Genewskiej z 1951 roku określającej, kto jest uchodźcą, jakie są prawa uchodźców i jakie zobowiązania wobec nich mają państwa przyjmujące. Kraj nie podpisał też Protokołu Nowojorskiego z 1967 roku, który zniósł ograniczenia czasowe i geograficzne w przyznawaniu statusu uchodźcy. Nie uchwalono w Pakistanie żadnych krajowych przepisów dotyczących uchodźców ani przyznawania azylu. Ich status reguluje częściowo system rejestracji prowadzony przez pakistańskie Ministerstwo Stanu i Regionów Przygranicznych (SAFRON) wraz z UNHCR oraz Kompleksowa uchwała o dobrowolnej repatriacji oraz zarządzaniu obywatelami Afganistanu.

Oficjalny spis Afgańczyków przebywających w Pakistanie odbył się w latach 2006–2007. Zarejestrowano wtedy około 1,3 miliona Afgańczyków, i tylko oni są uznawani przez rząd pakistański za legalnych uchodźców. Później miały miejsce jedynie „uaktualnienia”, czyli dopisanie do dokumentu rodziców dzieci, które urodziły się w Pakistanie i ukończyły pięć lat. Jak tłumaczy mi pracownik UNHCR, tylko dzieci oraz małżonkowie zarejestrowanych uchodźców mogą być dopisani, z tym że małżonkowie nie dostaną karty potwierdzającej ich status. Takie karty znane jako PoR (Proof of Registration, czyli dowód rejestracji) stanowią swego rodzaju dowód osobisty potwierdzający prawo do legalnego przebywania w Pakistanie oraz umożliwiający swobodne podróżowanie po kraju. Od 2019 roku posiadacze karty mogą też otworzyć konto bankowe w Pakistanie.

W 2017 roku rząd pakistański we wspólnym przedsięwzięciu z rządem afgańskim wydał karty obywatela afgańskiego (Afghan Citizen Card – ACC) dla około 840 tysięcy udokumentowanych Afgańczyków przebywających w Pakistanie. Ci, którzy je otrzymali, mogą pozostać w Pakistanie, ale nie mają oficjalnego statusu uchodźców.

Wszyscy pozostali Afgańczycy, którzy nie mają PoR ani ACC, przebywają w Pakistanie nielegalnie i nie są objęci ochroną prawną przed wydaleniem. Nie mają też dostȩpu do jakichkolwiek usług publicznych.

Teoretycznie zarejestrowani uchodźcy mogą posyłać dzieci do pakistańskich szkół, w których nauka odbywa się w urdu i po angielsku, ale w praktyce dzieci się nie uczą. Liczący ponad 240 milionów ludzi Pakistan to piąte najludniejsze państwo świata. 35% obywateli to dzieci w wieku poniżej 15 lat. Dla ponad 20 milionów dzieci brakuje miejsc w szkołach. Tym bardziej nie ma ich dla dzieci afgańskich uchodźców.

Kiedy w kwietniu 2021 roku CDA zdecydowało, że nadszedł czas, aby uporządkować dzielnicę Sangrial, w pobliżu sektora D-12, gdzie mieszkała mała społeczność afgańska licząca około 100 gospodarstw domowych, wysłano żółte buldożery w środku ramadanu, aby zburzyć „samowolę budowlaną” – gliniane chatki postawione przez uchodźców. Ramadan to w muzułmańskim kalendarzu miesiąc postu i dobroczynności. Odwiedziłam to miejsce krótko potem i spotkałam się tam z kilkoma członkami społeczności, którzy jeszcze się nie wynieśli. Siedzieliśmy w meczecie, jedynym budynku, który się ostał z całego osiedla, z wszystkich innych pozostały gruzy. Afgańczycy mówili, że przez kilka dni byli w stanie szoku. Kobiety po prostu siedziały i płakały. To, co uważali za swój dom w Pakistanie, przestało istnieć. Mieli tylko wspomnienia tego, co kiedyś było domem w Afganistanie. Nie mieli dokąd pójść. Nie było kogo prosić o pomoc. Uchodźcy z Sangrial, bez pomocy UNHCR i NGO-sów, znaleźli nową przystań na dalszych obrzeżach Islamabadu, we wiosce, którą powoli wchłaniało miasto. Tam wynajęli skrawek ziemi, na której postawili nowe gliniane chatki, nowy meczet, i nową szkołę. Co roku społeczność składa się na czynsz dzierżawny. I póki mają z czego płacić, mogą spać spokojnie.

UNHCR ma nadzieję, że mieszkańcy Afghan Basti także znajdą sobie nowy dom, wynajmą jakieś mieszkania lub wydzierżawią ziemię. Ale będzie im trudniej, bo to duża społeczność. Nie dostaną od władz miasta kolejnej działki. Będą musieli się rozdzielić, może wyjechać z miasta.

Pracownik UNHCR, z którym rozmawiałam, potwierdził, że miasto chce wreszcie rozpocząć budowę drogi, która była tu od dawna planowana i że osiedle zostanie zlikwidowane. Według niego mieszkańcy Afghan Basti wiedzieli o tym od dawna. „Już od 3-4 lat namawialiśmy uchodźców na przeprowadzkȩ. Od początku było wiadomo, że to miejsce jest tylko tymczasowe, że w końcu będą musieli się przeprowadzić”.

Jeszcze kilka miesięcy temu Afgańczycy mieli nadzieję, że być może budowa drogi nie będzie wymagała wyburzenia całego osiedla. Może coś dla nich zostanie. Być może pozwolą im zostać na obrzeżach nowej budowy, gdzie będą żyć zepchnięci jeszcze bardziej na margines rozwijającej się stolicy. W końcu parę lat temu CDA zaczęło tu budowę drogi dla miejskich autobusów, które poruszają się osobnymi pasami. Potem plany się zmieniły i linie autobusową poprowadzono w innym miejscu. A tam, gdzie budowlańcy osadzili w ziemi metalowe konstrukcje pod drogę, zbiera się woda i można zrobić pranie.

Teraz niektóre z rodzin rozważają przeprowadzkę. Lokalni liderzy rozmawiają już z krewnymi i znajomymi mieszkającymi gdzie indziej. Czy warto zostać w Islamabadzie, gdzie łatwiej zarobić, ale trudniej znaleźć mieszkanie? „Ludzie z UNHCR powiedzieli nam, żebyśmy się przeprowadzili do Attock” – twierdzi jeden z mieszkańców. „UNHCR nie może nikomu rozkazać przeprowadzki do Attock” – komentuje pracownik agencji. „Ci ludzie mogą się przeprowadzić, gdzie chcą. Mają PoR i prawo do swobodnego poruszania się po kraju. Ale być może byłoby lepiej dla nich samych, gdyby wyjechali z miasta, ich styl życia, zwierzęta, które hodują, potrzeba prywatności… Na obszarach wiejskich czuliby się lepiej”.

Klaudia Khan - "Po mamie Kaszubka, po tacie Polka, po mężu Pusztunka". Na co dzień mieszka z rodziną w Islamabadzie, gdzie do niedawna pracowała jako nauczycielka polityki globalnej, aktualnie działa w organizacji pozarządowej udzielającej pomocy uchodźcom. Okazjonalnie dziennikarka. Z wykształcenia specjalistka do spraw zrównoważonego rozwoju, która pasjonuje się tradycyjną wiedzą ekologiczną.

Inne artykuły Klaudii Khan
„Uchodźcy, którzy mieszkają w Afghan Basti i na innych tego typu osiedlach, są odporni na zmiany. Co chwila przeprowadzają się to tu, to tam. Jeżdżą do Afganistanu i z powrotem” twierdzi Tariq Cheema, dyrektor lokalnego oddziału Alight, międzynarodowej organizacji pozarządowej zajmującej się pomocą uchodźcom.

„My tu nie mamy nic do gadania, jesteśmy biednymi ludźmi. Co możemy zrobić? Ale poradzimy sobie wszędzie” – mówi mi znajoma uchodźczyni. A mnie będzie żal, gdy Afghan Basti przestanie istnieć. Gdy wyjadą stąd kobiety ukryte pod burkami i mężczyźni, którzy nie patrzą mi prosto w oczy. Gdy na miejscu glinianych chatek zostanie wybudowana nowa droga, a tereny zielone znowu się zazielenią – nudną, zaaranżowaną zielenią.