Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Różaniec / 31.08.2023
Klaudia Khan

Morele pozwalały przeżyć w księstwie Hunzy. Nieufnie potraktowano tam polskiego badacza

Górskie księstwo Hunzy, aż do 1978 roku tak izolowane, że na przednówku jego mieszkańcy regularnie cierpieli głód, zawsze przyciągało uwagę podróżników. Jedni byli brani za agentów carskiej Rosji, inni próbowali zaszczepiać jego mieszkańców przed komunizmem.
Foto tytułowe
(Shutterstock)


W leżącej w Pakistanie części łańcucha górskiego Karakorum, znajduje się historyczne księstwo Hunzy zamieszkane przez Buruszów, rdzennych mieszkańców tych obszarów. Do 1974 roku Hunzą rządził mir, który miał władzę absolutną nad swoimi poddanymi i wszelkimi zasobami swego księstwa. Spośród tych ostatnich najcenniejsza była woda pozyskiwana z lodowców, dzięki której mieszkańcy Hunzy zdołali wybudować na zboczach skalistych gór tarasowe poletka, na których wciąż uprawiane są jęczmień i pszenica, a przede wszystkim drzewa owocowe: morele, jabłka, czereśnie i morwy. Księstwo było przystankiem na historycznym Jedwabnym Szlaku – mieszkańcy osady Ganesh w Hunzie uważają nawet, że główna droga biegnąca przez ich wioskę to jego część, ale aż do lat 70. XX wieku można się do niej było dostać jedynie konno, drogą prowadzącą z Gilgitu (obecnie w Pakistanie) na północ do Kaszgaru w Chinach, lub pieszymi ścieżkami przez wysokogórskie przełęcze.

Trwająca wieki względna izolacja Hunzy sprawiła, że rozwinęła się w niej unikalna kultura i tradycje odmienne od spotkanych w sąsiednich krainach. Język buruszaski, którego wciąż używa większość miejscowej ludności, nie jest spokrewniony z żadnym innym (chociaż część lingwistów wskazuje na podobieństwo z językami kaukaskimi). Kuchnia Hunzy, oparta na lokalnych produktach, a przede wszystkim na morelach, jest równie wyjątkowa. I podobno sprzyja długowieczności.

Dzisiaj pokonanie około 700-kilometrowego dystansu między Islamabadem a Hunzą zajmuje jedynie 14 godzin (chyba że po drodze spadnie lawina, co często się zdarza na tej trasie). Docierając tu, wciąż ma się wrażenie, że odkrywa się legendarne Shangri-La – krainę wiecznej szczęśliwości ukrytą w wysokich górach. Idylliczne krajobrazy i trudny dostęp, a także długa podróż po krętej górskiej trasie, tworzą złudne wrażenie odosobnienia od reszty świata.


Pionki na szachownicy


Bronisław Grąbczewski, XIX-wieczny uczony i odkrywca w służbie rosyjskiej, po raz pierwszy usłyszał o Hunzie, zwanej też Kandżutem, przebywając w zachodnich Chinach. I, jak relacjonuje w swojej książce Przez Pamiry i Hindukusz do źródeł rzeki Indus opublikowanej w 1924 roku, usłyszane tam opowiadania Gulzor-Chana, posła Hunzy w Kaszgarze, „o zwyczajach i obyczajach Kandżutów, o ich patrjotyzmie i przywiązaniu do nagich, bezpłodnych skał, wśród których się urodzili, tak mię zaciekawiły, że postanowiłem zrobić wszystko, by zwiedzić ten zupełnie nieznany i niedostępny dla Europejczyków zakątek Azji Środkowej”.

Grąbczewski miał nadzieję być pierwszym Europejczykiem, który dotrze do kraju Buruszów. Wyruszając w podróż, nie wiedział, że uprzedziło go kilkoro Brytyjczyków, wśród nich John Biddulph, który opisał swoje podróże w książce The Tribes of the Hindoo Koosh. Nie byli oni jednak mile widziani w Hunzie, której mir obawiał się utraty niezależności. Aż do 1890 roku księstwo było jednym z niewielu zakątków Subkontynentu Indyjskiego, który wciąż opierał się wchłonięciu przez Imperium Brytyjskie. Sprzyjało temu położenie Hunzy i niebezpieczne szlaki, które do niej prowadziły (Grąbczewski uważał nawet, że Kandżuci celowo sabotują budowę dróg).

Ówczesny władca, Mir Safdar Ali Khan, robił, co w jego mocy, by jego dominium nie wpadło w ręce Anglików. W tym celu sprzymierzył się z Chinami, ale pomocy szukał przede wszystkim w carskiej Rosji, która pod koniec XIX wieku rywalizowała z Imperium Brytyjskim o dominację na Bliskim Wschodzie i w Azji Środkowej. Kraje, które znalazły się pomiędzy strefami wpływów obu graczy, na przykład maleńka Hunza, stały się polem walki o dominację.

Sytuację w Azji przedstawił w dosadnych słowach George Curzon, ówczesny namiestnik i generalny gubernator Indii: „Turkiestan, Afganistan, Zakaspia, Persja – dla wielu słowa te przywodzą na myśl jedynie poczucie całkowitego oddalenia lub wspomnienie niezwykłych przygód i gasnącej tajemniczości. Dla mnie, wyznaję, są to pionki na szachownicy, na której toczy się gra o panowanie nad światem”. Niezależność i niepodległość mogły istnieć w Azji Środkowej jedynie pod „patronatem” jednego z dwóch mocarstw, które rościły sobie prawo do tego kawałka świata.


Szpieg czy podróżnik?


Gdy wspomnienia Grąbczewskiego zostały opublikowane, w wileńskim „Słowie” pojawił się artykuł opisujący pokrótce wyprawę badacza oraz objaśniający obywatelom II Rzeczypospolitej sytuację Hunzy: „Kandżut leży na samej historycznej drodze do Indyj, której, jak wiadomo, bronią od niepamiętnych czasów: angielski lew i jednorożec. Wielka Brytanja nietylko strzeże z niesłychaną czujnością przez dziesiątki oto lat dostępu do «perły swej Korony» od strony – Rosji. Nie wystarczają jej wały – Himalajów. Anglja stara się otoczyć od północy Indje półokręgiem «wpływów» swoich, innemi prostszemi słowy posiąść tym lub innym sposobem, z dobrej lub z… innej woli, protektorat nad nawpół dzikiemi, wojowniczemi plemionami górskiemi, broniącemi zajadle swej niepodległości” – czytamy w wydaniu z 25 stycznia 1925 roku.

Morele

Caroline Eden, autorka książki podróżniczo-kulinarnej Samarkand. Recipes and Stories from Central Asia and the Caucasus uważa, że o znaczeniu moreli w Azji Centralnej można by napisać gruby tom. W Hunzie morele dojrzewają późnym latem. W sierpniu na dachach domów pojawiają się płaskie kosze pełne złocistych owoców, które suszą się na słońcu. Z suszonych moreli można zrobić napój chamus, ugotować zupę bataring doudo albo przygotować batony sultan coq jedzone tu na deser.

Z pestek moreli przygotowuje się tu pasty i zupy, potłuczone dodaje do śniadania, a przede wszystkim pozyskuje z nich olej o wspaniałym aromacie, który pasuje w zasadzie do każdej hunzańskiej potrawy. Łupiny pestek też znajdują wykorzystanie – jako opał w czasie długich śnieżnych zim, gdy rodziny przenoszą się do tradycyjnych starych domów z paleniskiem na środku głównej izby.

Zanim wybudowano Szosę Karakumską, którą można dowieść żywność w czasie zimy, każda rodzina musiała zadbać o zebranie zapasów na całą zimę i wczesną wiosnę. Morele – pełne witamin (przede wszystkim A i C) i minerałów – były jednym z najważniejszych produktów pozwalającym przetrwać ten czas.

Podróż Grąbczewskiego przyniosła mu rozczarowanie. Kierowany ciekawością i wolą zbadania nieznanego kraju, a także poczynienia badań etnograficznych i obserwacji kartograficznych, Grąbczewski relacjonuje, że na czas podróży wystąpił ze służby wojskowej, aby nie było wątpliwości, że jego wyprawa ma wyłącznie charakter naukowy. W Hunzie i tak od początku traktowano go jako posła rosyjskiego. Dano mu obstawę i uprzedzono lokalną ludność, by powstrzymała się od rozmów z Polakiem, który otrzymał status gościa mira. Na zakończenie wizyty w stolicy w Baltit mir urządził nawet oficjalną uroczystość, na którą zaprosił posłów i wasali z sąsiednich krajów, aby ci mogli się przekonać na własne oczy, że rosyjski poseł jest z nim w przyjaznych stosunkach. Wśród zaproszonych nie zabrakło przedstawicieli księstw Nagaru i Gilgitu, które znajdowały się już pod protektoratem brytyjskim.

Grąbczewski poradził mirowi, aby ten zabiegał o protekcję Rosji i wystosował „list do cesarza Aleksandra III i wręczył go przez swych posłów konsulowi rosyjskiemu w Kaszgarze, który prześle pismo ministrowi spraw zagranicznych w Petersburgu. Nadto zaleciłem napisanie listu do ministra wojny z prośbą o poparcie sprawy przed cesarzem Aleksandrem III”.

Czy wyprawa Grąbczewskiego miała – jak twierdzi on sam – wyłącznie cel naukowy, a zaangażowanie w politykę zostało niejako wymuszone przez okoliczności? Nie możemy być tego pewni. Przewodnicy i historycy z Hunzy wspominają dziś Grąbczewskiego jako rosyjskiego szpiega, a w starym pałacu mira, który obecnie jest udostępniony do zwiedzania, wiszą dumnie rosyjskie strzelby.


Geolog i antykomunista


Koniec końców Hunza wpadła w ręce Brytyjczyków. W 1891 roku sprzymierzone wojska odwiecznych wrogów – Hunzy i Nagaru, sąsiednich księstw, które łączy język i kultura, ale dzieli rzeka i religia – zostały pokonane przez oddziały brytyjskie i dotąd niedostępne państewko zostało włączone w obręb Gilgit Agency – półautonomicznej jednostki administracyjnej utworzonej przez Brytyjczyków. Stary mir uciekł do Chin, zabierając ze sobą kosztowności i dworskie dokumenty (wśród nich prawdopodobnie także listy Grąbczewskiego), a Brytyjczycy wyznaczyli przychylnego im Alego Nazima Chana, przyrodniego brata Safdara Alego, na nowego władcę.

Pół wieku później, gdy nadszedł zmierzch Imperium Brytyjskiego i Indie odzyskały niepodległość, władca Hunzy opowiedział się za przyłączeniem swojego dominium do Pakistanu. Tymczasem do gry przystąpili nowi gracze – Stany Zjednoczone przejęły pałeczkę od Wielkiej Brytanii, komunistyczne Chiny zajęły Tybet. Po zakończeniu II wojny światowej na nowo wyznaczano strefy wpływów. Granice w Azji Środkowej były wciąż płynne, gdy w 1949 roku do Hunzy przybył z Illinois John Clark.
Hunza na mapie (Google Earth)

W tym czasie wciąż można było tam dotrzeć jedynie szlakiem konnym, a Buruszowie – jak relacjonuje Clark w swojej książce Hunza. Lost Kingdom of the Himalayas – żyli w takim odosobnieniu, że większość z nich nawet nie wiedziała o II wojnie światowej. A jednak Amerykanin, podobnie jak wcześniej Grąbczewski, uznał Hunzę za strategiczny teren i poświęcił wiele czasu i trudu, by się do niej dostać, a następnie zdobyć zaufanie mira i jego poddanych.

Clark, amerykański geolog i weteran II wojny światowej, przybył, aby „pokazać członkom jednej społeczności azjatyckiej, jak mogą wykorzystać zasoby, które już posiadają, aby poprawić swoje życie” – twierdzi w książce. „Co ważniejsze, starałem się pokazać ludowi Hunzy, że w ich własnych wysiłkach leży nadzieja na przyszłość, że mogą (z początku z niewielką pomocą) wznieść się tak wysoko, jak chcą, i że nie potrzebują komunizmu, by to zrobić”. Clark miał nadzieję zaszczepić w plemionach Himalajów i Hindukuszu zdrowe amerykańskie morale, które miało je uodpornić na zakusy komunizmu zagrażającego z północy. Jak sam przyznaje w swojej książce, Clark wiedział, że „jeden człowiek nie powstrzyma komunizmu w Azji”, ale miał nadzieję, że sukces jego projektu modernizacji rolnictwa i utworzenia szkoły stolarskiej może oddalić przynajmniej kilka tysięcy Azjatów od zagrożenia ze strony Rosji i Chin oraz zadziałać jako swego rodzaju „model pilotażowy dla większych wysiłków”.

Amerykanin spędził w Hunzie niecały rok, w czasie którego udało mu się wyszkolić kilku młodych Buruszów na stolarzy, którzy, jak relacjonuje Clark w swojej książce, zaczęli myśleć krytycznie i wyobrażać sobie swoją przyszłość poza ramami przypisanymi im przez tradycyjne, feudalne społeczeństwo rządzone przez mira.


Pełni nadziei i rozczarowani


Hunza utraciła status niezależnego księstwa w 1974 roku, chociaż przeciwko decyzji ówczesnego prezydenta Pakistanu, Zulfikara Alego Bhutto, protestowało wielu Buruszów. Wkrótce potem, w 1978 roku, oficjalnie uruchomiono Szosę Karakumską, zwaną też Autostradą Przyjaźni, która połączyła Hunzę z Pakistanem, ale także z sąsiadującymi od północy Chinami.

Szosa, zwana zwykle KKH (od angielskiej nazwy Karakorum Highway), zbudowana przez Pakistan i Chiny w latach 1959–1978, rozciąga się na długości około 800 km przez łańcuchy górskie Pamiru, Hindukuszu, gór Kunlun i pasma Karakorum, stanowiąc jedną z najwyżej położonych utwardzonych dróg na świecie. Dla Islamabadu i Pekinu ma znaczenie strategiczne i ekonomiczne. Dla mieszkańców Hunzy oznaczała w pierwszej kolejności dostawy żywności na przednówku, w czasie gdy większość społeczeństwa cierpiała wcześniej głód, oraz napływ turystów, który powoli nakręcał powstanie przemysłu turystycznego.

KKH było też preludium dla China-Pakistan Economic Corridor (CPEC) – nowego projektu komunikacyjnego, który ma połączyć Chiny drogą lądową z nowo wybudowanym portem Gwadar nad Morzem Arabskim. CPEC z kolei jest częścią chińskiego programu Jeden Pas i Jedna Droga, wielkiej reaktywacji Jedwabnego Szlaku, który może w niedalekiej przyszłości przyczynić się do tego, by sercem światowej gospodarki znów stała się Azja Środkowa.
Klaudia Khan - "Po mamie Kaszubka, po tacie Polka, po mężu Pusztunka". Na co dzień mieszka z rodziną w Islamabadzie, gdzie do niedawna pracowała jako nauczycielka polityki globalnej, aktualnie działa w organizacji pozarządowej udzielającej pomocy uchodźcom. Okazjonalnie dziennikarka. Z wykształcenia specjalistka do spraw zrównoważonego rozwoju, która pasjonuje się tradycyjną wiedzą ekologiczną.

Inne artykuły Klaudii Khan

Mieszkańcy Hunzy, z którymi rozmawiałam, patrzą w przyszłość z nadzieją i optymizmem, ale niekoniecznie widzą swoją przyszłość w Pakistanie. „Rząd w Islamabadzie całkowicie nas ignoruje, ale Aga Khan i projekty prowadzone przez jego fundację pozwalają nam radzić sobie bez pomocy rządu” – mówi mi nauczycielka z Karimabadu. Na dowód swoich słów pokazuje mi projekt instalacji fotowoltaicznej, która powstaje na wzgórzach wioski Duikar, i ma już wkrótce generować energię wystarczającą na zaopatrzenie całej doliny w prąd elektryczny. Tymczasem młody mieszkaniec najstarszej w Hunzie wioski Ganish, który wybiera się we wrześniu na studia na chińskim uniwersytecie, zastanawia się głośno: „Może Hunza w końcu znajdzie się w obrębie Chin? Może to przyspieszyłoby nasz rozwój?”.

„To nie tak, że ktoś nas zmusił do przystąpienia do Pakistanu. Hunza sama o tym zdecydowała. Ale teraz jesteśmy wszyscy rozczarowani tym Pakistanem” – komentuje przewodnik z Karimabadu.