Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Barszcz / 11.09.2023
Jarosław Kociszewski

"W sprawie przyszłości Białorusi jestem pesymistą." Co zostało z wielkiego przebudzenia

Mijają trzy lata od brutalnego spacyfikowania przez reżim Alaksandra Łukaszenki „białoruskiego przebudzenia”. Uwaga społeczności międzynarodowej skupiła się na wojnie w Ukrainie, a najbrutalniejsza faza represji w Białorusi prawdopodobnie się skończyła, jednak dysydenci tacy jak Andrzej Poczobut siedzą w więzieniach. Zdarza się, że w nich umierają – przypomina Anton Saifullayeu ze Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z Jarosławem Kociszewskim.
Foto tytułowe



Kim był Aleś Puszkin?


To znany działacz kultury i twórca, malarz i performer. To nazwisko wręcz legendarne dla współczesnej kultury białoruskiej. Człowiek, który od lat 90. sprzeciwiał się reżimowi, który bardzo aktywnie wspierał białoruską kulturę narodową, etniczną, ludową. Człowiek bardzo zaangażowany. Znany był na przykład z performance’u, kiedy wywalił gnój obok rezydencji prezydenta Łukaszenki. Był pewnie najbardziej rozpoznawalną postacią, jeżeli chodzi o białoruskie malarstwo, sztukę, plastykę, w przestrzeni europejskiej. 11 lipca dotarły do nas wiadomości, że zmarł w więzieniu.


Wiemy, co się stało?


„Niewyjaśnione przyczyny” – to tak zostało ujęte w dokumentach. Z tych informacji, które posiadamy jako społeczność, Aleś był chory. Miał problemy z układem pokarmowym i w związku z tym w więzieniu był traktowany bardzo źle. Był też bity, torturowany. No i oczywiście poziom obsługi medycznej oraz jedzenia był na poziomie nijakim. Doprowadzili go do bardzo ciężkiego stanu. Domyślam się, że nikt za bardzo nie starał się, nie walczył o jego życie.


Skąd wziął się zryw 2020 roku? Bo przecież to nie jest tak, że Białorusini nigdy wcześniej nie protestowali, nie chcieli zmiany. Pokazuje to choćby działalność Alesia Puszkina.


Po tym, co wydarzyło się na scenie politycznej czy geopolitycznej ostatnich lat, pojawiają się nowe wytłumaczenia 2020 roku. Można powiedzieć, że był on kumulacją społecznego niezadowolenia i wyrwaniem się z pewnej cykliczności ruchu protestacyjnego i binarnej opozycji, która na scenie politycznej, społecznej i kulturowej powstała w Białorusi w 1994 roku.


Co to znaczy: binarna opozycja?


To jest układ życia społeczno-politycznego, który się kręci wokół dwóch dużych idei. To przeciwne elity: rządowe, czyli łukaszenkowskie, reżimowe, oraz opozycyjne, które próbują dopasować społeczeństwo do swoich tez i idei.

O ile społeczeństwo białoruskie w latach 90. i na początku XXI wieku jeszcze było zaangażowane ideowo w te koncepty elit białoruskich, to po 2010 roku można powiedzieć, że żaden z tych projektów się nie powiódł. To funkcjonowało w zamkniętym obiegu elitarnym i w cykliczności, czyli od wyborów do wyborów. Następowały wybory, opozycja wychodziła protestować z biało-czerwono-białą flagą, z ideami proeuropejskimi, pronarodowymi. Reżim to tłumił brutalnie, wchodził w tryby i idee postkolonialne i cykl się zamykał.

Po roku, po dwóch latach wracało „normalne życie białoruskie”, czyli bez protestów. Ludzie żyją, ponieważ muszą. Część elit wyjeżdżała za granicę, tworzyła się młodsza, kolejna generacja tych samych elit i w takim układzie to funkcjonowało od co najmniej 20 lat.


Na czym polega jedna i druga idea?


Te idee zaczęły się krystalizować na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. W tym czasie w Białorusi zaczęło się tworzyć coś, co w świetle współczesnych teorii można by nazwać wspólnotą antykolonialną. To przede wszystkim była elita antysowiecka, stawiająca na niezależność, na wartości narodowe, drogę do Europy, demokratyzację.

Proces desowietyzacji nie zakończył się wraz z rozpadem Związku Radzieckiego. Może, gdyby rozpad nastąpił 15 lat później, ten ruch byłby o wiele mocniejszy. Jednak nie nastąpiło upowszechnienie idei w społeczeństwie. Dlatego niezależność białoruska w 1991 roku była „odgórna”. Imperium nie rozpadło się od dołu.

To miało swoje konsekwencje, ponieważ społeczeństwo tego nie rozumiało, a zmiany zachodziły w zamkniętym obiegu elit. Dotyczyło to mieszkańców dużych miast, przede wszystkim wówczas ludzi młodych, czyli urodzonych w latach 70., ewentualnie końcówce lat 60., którzy mogli zrozumieć tendencję narodową wewnątrz państwa. Musimy przy tym pamiętać, że Białoruś jest krajem bardzo zrusyfikowanym.

Jednak Związek Radziecki rozpadł się w 1991 roku, a elity te nie miały niczego poza kapitałem symbolicznym. Ludzie ci nie mieli żadnego doświadczenia politycznego, a musieli wychodzić już na rynek polityczny i ekonomiczny. Dlatego przegrali w starciu ze starą, w zasadzie komunistyczną elitą z nową twarzą Łukaszenki, który mówił bardzo dostępnym językiem dla społeczeństwa, że będzie spokój, praca. Wszystko będzie jak dawniej.


I to jest ta druga strona, ta Łukaszenkowa?


Tak, to jest ta druga strona, na której Łukaszenko zbudował swój kapitał symboliczny i polityczny. Nawet do 2020 roku jechał na tym samym, czyli właśnie na wartościach jeszcze sowieckich, człowieka sowieckiego z twarzą Białorusina. Musiał to oczywiście uwzględnić, bo kraj był niepodległy.

Prowadził od czasu do czasu jakieś gierki w taką miękką białorutenizację, ale to było też związane z napięciami w relacji z Rosją. Krótko mówiąc, była to idea stabilności, pracy, państwa socjalnego. Swego rodzaju neosowietyzm, który tworzył od 1994 roku, czyli właściwie od swojej pierwszej kampanii wyborczej. Widać to też w symbolach, na przykład w świętach narodowych, ale też w geopolitycznych relacjach w regionie i bliskości z Rosją.

Ta narracja o koniecznej bliskości z Rosją kształtowała się na więzi sięgającej czasów sowieckich. Natomiast Łukaszenko nie uwzględnił chyba, że pokolenia się zmieniają, świat się globalizuje, a Białoruś nie jest Turkmenistanem czy Koreą Północną. Ludzie mieli dostęp do informacji, pokolenia się odświeżały, a młodzież dorastała w nowej rzeczywistości informacyjnej i kulturowej, dzięki czemu doświadczała nowych narracji i dyskursów.

Rok 2020 bardzo dokładnie pokazuje, że jest nowe pokolenie ludzi, których jest już więcej niż odbiorców starych treści łukaszenkowskich z lat 90. i z początku XXI wieku. Oni chcą zmian. Do tego zbiegło się wiele innych czynników i okoliczności, przede wszystkim pandemia COVID-19.

Tak wyglądało odświeżanie elit białoruskich. Ludzie, którzy wystartowali w 2020 roku jako opozycyjni kandydaci, nie byli kojarzeni ze starą opozycją, ponieważ społeczeństwo, nawet to młode, było już nią zmęczone. Młodsi ludzie byli też zmęczeni starymi elitami w kółko mówiącymi to samo językiem niezrozumiałym dla większości społeczeństwa nie tylko w Mińsku, ale w całej Białorusi.

Te nowe osoby, nowe elity, Babariko, Cichanowski, Cepkało też do pewnego stopnia Kalesnikowe, to są nazwiska, które rzeczywiście były swego rodzaju świeżym powiewem wiatru na scenie politycznej. Oczywiście tutaj też możemy znaleźć jakieś powiązania, najprawdopodobniej z Rosją, stąd też pojawiają się twierdzenia, że był to plan zewnętrzny, choć nie ma na to dowodów.


Posłuchaj podcastu:



Mówisz o zmianie pokoleń i teraz do głowy przychodzi mi Tichanowski, który mówił nowym językiem – językiem blogera, youtubera – ale z drugiej strony mówił o jednak silnych powiązaniach z Rosją. Popierał aneksję Krymu. W związku z tym w 2020 roku mamy do czynienia ze zmianą języka czy treści?


Myślę, że i treść, i język się zmieniły. Język w rozumieniu wieloaspektowym, bo ta „nowa opozycja”, nie mówiła też w języku białoruskim, który stał się bardzo ekskluzywny, powiedziałbym nawet, że elitarny. Mówiła po rosyjsku i zrozumiałe rzeczy, tworzyła media społecznościowe i właściwie wykorzystywała te platformy do rozprzestrzeniania swoich tez, swoich idei, a nie tylko w zamkniętym obiegu zjazdów i zebrań.

Dlatego też na początku, w maju, czerwcu, lipcu 2020 roku widzimy ruch antyrządowy, czyli antyłukaszenkowski, bo społeczeństwo było przede wszystkim zmęczone tą władzą. To się działo nie tylko w Mińsku, ale nawet w małych miejscowościach, gdzie zbierało się 2, 3, 4 tysiące ludzi, albo czasem kilkuset uczestników czy demonstrantów. Zbierano podpisy na nowego kandydata itd.

Czyli język i treść były nowe, odmienne. Natomiast z perspektywy czasu, gdy opadły emocje, to te powiązania z Rosją stają się oczywiste.


Czyli chcesz powiedzieć, że Rosja w jakiś sposób wspierała ten ruch po to, by osłabić Łukaszenkę i bardziej podporządkować sobie Białoruś?


Tego do końca nie wiadomo. Do 2020 roku Rosja była bardzo sprytnym graczem nawet na tak przychylnej scenie politycznej i geopolitycznej jak Białoruś, bo wiadomo, że i władza, i społeczeństwo są prorosyjskie zarówno pod względem kulturowym, jak i politycznym. Być może to była próba podważania rządzących elit Łukaszenki, żeby pokazać mu, że Rosja kontroluje sytuację i może w każdej chwili wprowadzić zmiany? Może to była próba wprowadzenia nowych elit przy założeniu, że protesty zakończą się powodzeniem, a do władzy dojdą osoby, z którymi będzie można się dogadać już w zupełnie innym języku i w nowych formach?

Natomiast trzeba pamiętać, że reżim jest bardzo autonomiczny wobec Moskwy pod kątem spraw wewnętrznych i siłowo poradził sobie z wyzwaniem.


Czyli użył metod i języka sprzed dekad i to okazało się skuteczne.


W 2020 i 2021 roku reżim użył starych metod, ponieważ innych nie znał i nie był w stanie wytworzyć. To, co obserwowaliśmy w 2020 roku, protesty, próby włączenia do nich robotników fabryk, dużych przedsiębiorstw białoruskich, czyli akcja zakrojona dosyć szeroko pod kątem społecznym, bardzo zaskoczyła reżim.

Reżim Łukaszenki całkowicie przegrał wojnę w przestrzeni symbolicznej. Próbował używać starego języka symboli sowieckich, ale to już jest nieaktualne. Równocześnie nie potrafił wytworzyć żadnych narracyjnych, dyskursywnych sposobów zwalczania albo konfrontacji z ruchem protestacyjnym, więc powrócił do starych, znanych im metod. To są represje, tylko że na bardzo masową skalę, jakiej jeszcze nie było w Białorusi. No i oczywiście absolutnie otwarcie już działając poza prawem.

Kontrrewolucja białoruska toczy się to do tej pory, choć aktywna faza trwała do początku wojny w Ukrainie.


Co w takim razie po 2020 roku zostało wewnątrz Białorusi?


Rok 2020 bez wątpienia pozostał w szeroko pojętym społeczeństwie białoruskim, ale przede wszystkim poza krajem. Wewnątrz władza przeprowadziła działania kontrrewolucyjne, a w zasadzie zaczystkę, całkowicie kontrolując absolutnie każdy aspekt społeczny, gospodarczy i kulturowy. Każdy przejaw niezgody w jakikolwiek sposób nawiązujący do biało-czerwono-białej flagi czy do jakiegoś wątku narodowego bądź antywojennego od razu jest wychwytywany i karany. Więc pod tym kątem Białoruś to duże więzienie, taki obóz zamknięty.

Rok 2020 przetrwał za granicą i ten kapitał symboliczny przede wszystkim został w ludziach, którzy na masową skalę wyjeżdżali z kraju. Szacuje się, że wyjechało od 200 do 400 tysięcy ludzi. Trudno jednak dokładnie powiedzieć, ponieważ nie ma żadnych twardych danych na temat emigracji z Białorusi.

Natomiast po trzech latach powstał ten sam problem, który istniał wewnątrz i na zewnątrz Białorusi do 2020 roku. To jest tak zwana asynchroniczność z elitami, czy ich oderwanie od społeczeństwa. Można to tłumaczyć w taki sposób, że znowu elity zaczynają mówić w jednym języku, posługiwać się pewnymi narracjami i robić rzeczy, które nie do końca odpowiadają potrzebom społecznym, nawet tym migracyjnym. Społeczeństwo po prostu tego nie odczytuje albo tego nie potrzebuje i dewaluuje.
Strajk zorganizowany w USA w 2022 roku (Shutterstock)

Brak jest twardych danych i badań socjologicznych na temat społeczeństwa białoruskiego, ale widzimy, że duża część elit z roku 2020 roku ma 5, 7 czy 10% poparcia. Ich przesłanie nie trafia w społeczne zapotrzebowanie Białorusinów. Zresztą wewnątrz jest to po prostu zablokowane i niedostępne.


Czy chcesz powiedzieć, że Swietłana Tichanowska jest przykładem takiego opozycjonisty, jakich widzieliśmy chociażby w czasie zimnej wojny, którzy wyjeżdżali z różnych miejsc na świecie, lądowali na Zachodzie i przemawiali do Zachodu, ale kompletnie nie przemawiali do swoich rodaków? Kim jest Swietłana Tichanowska dla Białorusinów?


Te twarze z 2020 roku teraz bardziej funkcjonują w obiegu informacyjnym, niż mają rzeczywiście jakiekolwiek poparcie, jakiekolwiek twarde stanowisko albo pozycję w opinii społecznej białoruskiej za granicą, ale też i wewnątrz kraju.

W przypadku białoruskim opisany przez ciebie mechanizm działa mniej więcej od 2006 roku, kiedy to elita, która przeciwstawia się reżimowi, wyjeżdża za granicę, a po jakimś czasie po prostu zaczyna mówić do Brukseli, do Warszawy, próbuje ustalić jakieś działania antyreżimowe, może wspierające społeczeństwo, ale to kompletnie nie trafia ani w interes Brukseli, ani w zapotrzebowanie społeczeństwa. Następuje kolejny cykl, odbywają się kolejne wybory i te elity się wymieniają, przychodzą nowi ludzie i mówią właściwie to samo. Niestety, wydaje się, że to samo stało się ze Swietłaną Tichanouską, która była twarzą zrywu społecznego w 2020 roku. Moim zdaniem cały kapitał symboliczny, który wtedy uzbierała, został po drodze gdzieś stracony. Do tego te nowe twarze, które się pojawiły, w szczególności jeżeli chodzi o biuro Tichanouskiej, wymieszały się ze starymi elitami, czyli odbyła się swego rodzaju hybrydyzacja elit białoruskich. Innymi słowy, centralna i decydująca część emigracyjnej opozycji składa się z ludzi, którzy już od dawna są w białoruskiej polityce. Tichanouska prezentuje się jako twarz społeczeństwa białoruskiego i protestów. Być może jest najbardziej rozpoznawalną osobą za granicą, w wyższych kręgach politycznych, natomiast trudno jednoznacznie stwierdzić, czy ma poparcie wśród społeczeństwa białoruskiego albo choćby społeczności poza granicami Białorusi. Ja uważam, że nie, że to już zostało niestety stracone.

Bycie Białorusinem za granicą to jedna wielka męka. Nie z powodu kraju goszczącego, a z powodu uczuć, moralnego i emocjonalnego ładunku, który cały czas cię prześladuje. Jak nie masz żadnej pozytywnej wiadomości z kraju, z którego pochodzisz, obywatelem którego jesteś, to jak się możesz czuć? Sytuacja wydaje się nie mieć wyjścia.

Pesymistycznie oceniam przyszłość Białorusi w najbliższej dekadzie. Nie widzę żadnych powodów do optymizmu.


A możesz ten swój pesymizm nazwać? To znaczy jak widzisz tę czarną przyszłość?


Według scenariusza najgorszego Białoruś zostanie inkorporowana do Rosji i przestanie istnieć jako twór polityczny. Nie wiadomo, jak skończy się wojna w Ukrainie, ale moim zdaniem pozytywne zakończenie dla Rosji będzie kolejnym krokiem w odbudowie imperium. Jeżeli wojna skończy się negatywnie, czego bardzo sobie życzę, to Białoruś może zostać wchłonięta jako nagroda pocieszenia.

Chociaż te procesy trwają od dawna, reżim próbuje tworzyć autonomię i podmiotowość wobec Kremla. Nie wobec Zachodu, a przede wszystkim wobec Kremla. Natomiast bardzo wiele zmieniły 2020 rok i zaangażowanie Rosji w tłumienie protestów, sterowanie przez Rosję kryzysem migracyjnym w 2021 i 2022 roku, a następnie zaangażowanie Białorusi w wojnę w Ukrainie. To już niestety nie zostawia Białorusi pola do działania. Nie ma za dużo miejsca na jakiekolwiek manewry nawet dla reżimu, któremu się nie opłaca być częścią Rosji.

Reżimowi Łukaszenki opłaca się natomiast być bliskim sojusznikiem Kremla i prowadzić podwójną grę wobec Rosji i Zachodu. Najlepszym scenariuszem byłby dla niego powrót do stanu w 2019 roku, kiedy dogadywał się z jednymi i z drugimi. Ale już nie ma drogi powrotu, tym bardziej, że po 2022 roku imperialne i kolonialne żądania Rosji stały się na tyle oczywiste, że trudno oczekiwać, by Kreml zostawił w spokoju Białoruś traktowaną jako zachodnieruską oblaść.

Tak moim zdaniem wygląda najgorszy scenariusz, który niestety może się ziścić. Jeżeli tak się nie stanie, to najprawdopodobniej w najbliższych pięciu latach dojdzie do wymiany rządzących, zwłaszcza że po 2020 roku trudno powiedzieć, że Łukaszenko ma pełnię władzy w takim stopniu, jak to było jeszcze w 2019 roku. Bardzo wzmocnił się tak zwany aparat siłowy: KGB i wojsko.
Jarosław Kociszewski - publicysta, komentator, przez wiele lat był korespondentem polskich mediów na Bliskim Wschodzie. Z wykształcenia jest politologiem, absolwentem Uniwersytetu w Tel Awiwie i Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Obecnie jest ekspertem Fundacji "Stratpoints" i redaktorem naczelnym portalu Nowa Europa Wschodnia.

Inne materiały Jarosława Kociszewskiego

Pamiętajmy przy tym, że armia w Białorusi, a przynajmniej jej dowództwo, jest prorosyjskie, a częściowo składa się z osób urodzonych w Rosji. Dlatego jeżeli blok siłowy oficjalnie dojdzie do władzy, tym trudniej będzie powiedzieć, czy reprezentuje jeszcze Białoruś, czy też sam nie podąży drogą integracji z Rosją. To z kolei może doprowadzić do dramatycznych skutków, do wojny domowej albo wyzwoleńczej.

Nie zapomnijmy też o bardzo ważnym graczu regionalnym, którym jest Ukraina. Ona też pewnie będzie chciała ustabilizować sytuację w Białorusi, żeby mieć spokój. Z kim to będzie robić? Własnymi siłami? Czy będzie się dogadywać z Łukaszenką, czy też szukać alternatyw? Trudno na tę chwilę powiedzieć.

Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 142 000 zł.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.