Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szach / 18.09.2023
Piotr Pogorzelski

Antyrosyjskie gesty Armenii spotykają się z nerwową reakcją Moskwy. Uwagę Zachodu odwraca wojna w Ukrainie

Z Erywania słychać ostatnio coraz głośniejsze słowa krytyki pod adresem polityki Moskwy wobec Armenii. Ormianie spodziewaliby się większego wsparcia w konflikcie z Azerbejdżanem. Czy zapowiada się zwrot Armenii w kierunku Zachodu, czy to tylko techniczne zagrania – na to pytanie odpowiada Wojciech Górecki, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) i autor książek poświęconych temu regionowi.
Foto tytułowe
(Shutterstock)


W poniedziałek rozpoczęły się międzynarodowe ćwiczenia Eagle Partner 2023, w których Ormianie trenują razem z wojskami amerykańskimi. Czy nie jest to zaskakujące wydarzenie, jak na kraj który jest członkiem kontrolowanej przez Moskwę Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB).


To są ćwiczenia, które odbywają się regularnie już od wielu wielu lat. Bierze w nich udział niewielka liczba żołnierzy i one nie mają jakiegoś szczególnego znaczenia. To jest po prostu rutynowe wydarzenie, która się odbywa raz do roku. Natomiast ma znaczenie to, że one zostały w tym roku bardzo nagłośnione przez Erywań i stało się to w momencie, kiedy Armenia wycofała swojego przedstawiciela z ODKB, czyli organizacji, która jest nazywana szumnie i na wyrost „postsowieckim NATO”.


Jeżeli chodzi o ODKB i współpracę wojskową z Rosją, to mieliśmy w ostatnim czasie wywiad premiera Nikola Paszyniana dla jednej z włoskich gazet, gdzie on mówił, że błędem było stawianie w kwestiach bezpieczeństwa jedynie na Rosję. Skąd nagle takie oświadczenie?


Tak, to była bardzo głośna wypowiedź dla La Repubblica. Premier mówił, że to był błąd i teraz władze zaczynają naprawiać skutki tego błędu. Powiedział też, że do tej pory w 99,99 proc. Armenia opierała się w kwestiach bezpieczeństwa na Rosji. Gdy jest jeden partner, to państwo ma ograniczone możliwości, stąd potrzebna jest dywersyfikacja. Dlaczego właśnie teraz padły te słowa? Ja bym powiedział, że te relacje zaczęły psuć się od drugiej wojny o Karabach w 2020 roku, a może jeszcze wcześniej, czyli od 2018 roku, kiedy Nikol Paszynian został, w wyniku kolorowej rewolucji, premierem. Usunął wtedy ekipę rządzącą Armenią od 20 lat, która była związana z tak zwanym klanem karabaskim i reprezentowała Republikańską Partię Armenii. To byli politycy stosunkowo bliscy Moskwie. Paszynian wcześniej należał do innego ugrupowania, które kontestowało w ogóle obecność Armenii w postsowieckich strukturach integracyjnych. Więc Rosjanie od początku go nie lubili i nie darzyli zaufaniem. Do tego doszedł fakt, że on zdobył władzę w wyniku kolorowej rewolucji, a to nie jest metoda zdobywania władzy, która jest popularną i chwalona przez Federację Rosyjską.

Potem w 2020 roku mieliśmy na jesieni tak zwaną drugą wojnę karabaską, w której Armenia nie doczekała się wsparcia ze strony Rosji. Erywań należy do wszystkich postsowieckich formatów integracyjnych, ale też łączą go z Moskwą dwustronne umowy sojusznicze. Dlatego Ormianie oczekiwali pomocy. Rosja się tłumaczyła, że walki były na terenie Górskiego Karabachu, który jest uznawany międzynarodowo za terytorium Azerbejdżanu, więc tej pomocy być nie mogło. W końcu w pewnym momencie Rosja jednak interweniowała i uchroniła Ormian przed całkowitą klęską. W efekcie kontrolę nad 1/3 Karabachu przejęło Baku, a 2/3 (bez terenów wokół) jest nadal kontrolowane przez Ormian. To dzięki Rosji.

Natomiast potem, przez ostatnie 3 lata, mieliśmy do czynienia z sytuacją, gdy Rosja nie wspierała Armenii, gdy dochodziło do eskalacji napięcia już bezpośrednio na granicy pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Duże starcia kilkudniowe miały miejsce we wrześniu zeszłego roku. W ich wyniku po jednej i po drugiej stronie zginęło po około stu żołnierzy. Zostały zaatakowane cele na terytorium Armenii. Wówczas ani Rosja, ani właśnie ODKB nie zajęły stanowiska, nie interweniowały.

Ostatnia sprawa to jest trwająca od paru miesięcy blokada korytarza laczyńskiego, czyli jedynej drogi łączącej część Górskiego Karabachu kontrolowaną nadal przez Ormian, z Armenią. Rosja w myśl porozumienia kończącego wojnę z 2020 roku powinna sprawować kontrolę nad ruchem na tej drodze, ale tego nie robi, to znaczy nie przywraca jej drożności.

Jednocześnie Rosja przestała pełnić rolę głównego pośrednika w procesie pokojowym między Armenią a Azerbejdżanem. Tę rolę w coraz większym stopniu zaczął przejmować Zachód: Bruksela, ale też Stany Zjednoczone, gdzie dochodziło do spotkań szefów dyplomacji Armenii i Azerbejdżanu.

Tak więc można powiedzieć, że rzeczywiście Armenia się zaczynała od Rosji oddalać. Punktem kulminacyjnym na razie był ten wywiad Paszyniana dla La Repubblica, ale było też szereg innych gestów, wypowiedzi, działań, które Federacja Rosyjska odbierała jako skierowane przeciwko sobie.


Te działania to między innymi to, że Armenia ma zamiar ratyfikować Status Rzymski. Choć Erywaniowi chodzi o ściganie Azerów, którzy popełnili zbrodnie wojenne, to Moskwa widzi to jako krok wrogi wobec siebie ponieważ na jego podstawie może być zatrzymany Władimir Putin. Mieliśmy wizytę żony premiera w Kijowie, która przywiozła pomoc humanitarną. Doszło też do zatrzymania w Armenii dwóch dziennikarzy uznawanych za rozpowszechniających rosyjską propagandę, między innymi, był tam pracownika Sputnika. Jakie to wywołuje reakcje w Moskwie?


Ja bym jeszcze dodał do tych kroków niewpuszczenie na terytorium Armenii przewodniczącego Towarzystwa Przyjaźni Rosja – Armenia.

Rzeczywiście jak to się pozbiera, to oczywiście można odnieść wrażenie, że jest dużo takich gestów i działań antyrosyjskich, co się spotyka z nerwową reakcją ze strony Rosji.

Jeśli chodzi o przekazanie do parlamentu Statutu Rzymskiego, to MSZ w Moskwie ustami swojej rzeczniczki Marii Zacharowej zażądał wyjaśnień. W piątek, 8 września, został wezwany do MSZ Rosji ambasador Armenii w Federacji Rosyjskiej. Tam usłyszał protest przeciwko wypowiedziom przewodniczącego parlamentu Alena Simoniana, który też krytykował ODKB. Zwrócono też uwagę na wizytę małżonki premiera Anny Akopian w Kijowie. W komunikacie MSZ podkreślono, że Rosja to odbiera jako wrogie nieprzyjazne gesty i zdaje się sugerować, że jej cierpliwość też jest na wyczerpaniu i nie będzie ich więcej tolerować. Jak też czytamy w tym oświadczeniu, nie wyobraża sobie żeby gdzieś tam Armenia miała odejść czy oddalić się od Federacji Rosyjskiej.

W piątek mieliśmy też decyzję rosyjskiej Federalnej Służby Weterynaryjnej i Fitosanitarnej (Rosielchoznadzoru) o zakazie importu nasion marchwi z Armenii. To brzmi trochę kuriozalnie, ale czy to jest jakaś zapowiedź większych sankcji? Bo tak Rosielchoznadzor jest wykorzystywany zazwyczaj.

To jest – mówiąc językiem komentatorów sportowych – stały fragment gry. Jeśli się psują relacje Rosji z jakimś państwem, to w produktach importowanych z tego państwa do Rosji znajdują się jakieś bakterie czy szkodliwe substancje. Tak było w przypadku gruzińskiego wina czy wody mineralnej. Rosyjskie służby fitosanitarne wstrzymywały import. To należy interpretować wyłącznie politycznie, jako znak niezadowolenia z relacji armeńsko-rosyjskich. To nie jest jest jakaś duża część armeńskiego eksportu, ale jest pogrożeniem palcem. W powiązaniu z wezwaniem ambasadora Armenii do MSZ Rosji, to jest to stanowcze pogrożenie palcem.





Wspomniał pan, że Zachód przejął pałeczkę w negocjacjach dotyczących Karabachu. Wydawało się jeszcze na wiosnę, że może być blisko jakiegoś porozumienia. Teraz wydaje się, że to idzie w zupełnie inną stronę: Erywań mówi, że Azerbejdżan się przygotowuje do trzeciej wojny. Z czego to wynika, czy to też jest wpływ Moskwy, która stara się storpedować porozumienie?


W interesie Rosji nie jest na pewno uregulowanie tego konfliktu. W interesie Rosji jest być może jakieś cząstkowe porozumienie, ale żeby cały czas ten konflikt się tlił, bo wtedy Moskwa ma powód żeby tam trzymać swoje siły pokojowe. Chodzi o to, aby cały czas negocjować, ponieważ wtedy ma się środki nacisku na obie strony. Więc, być może, Rosja będzie sabotowała, czy już sabotuje, zbliżające się porozumienie Armenii i Azerbejdżanu.

Ale też Rosja ma coraz mniejsze przełożenie na sytuację na Kaukazie. Jednak cała energia, czy większa część energii, Moskwy skierowana jest na Ukrainę i jej po prostu nie starcza sił czy środków do zajmowania się innymi częściami świata. Z pewnością na tyle jeszcze Rosja ma zasobów, że jest w stanie wygenerować jakieś niekorzystne zjawiska, jakąś destabilizację, ale na pewno Moskwa by nie chciała żeby ten konflikt się całkowicie zakończył. Wtedy by po prostu straciła instrumenty nacisku zarówno na Baku, jak i na Erywań.

Dlaczego wyglądało na to, że porozumienie jest blisko? Dlatego, że w całym szeregu kwestii technicznych osiągnięto już konsensus, na przykład jeśli chodzi o przebieg trasy kolejowej, ale już drogi samochodowej między Azerbejdżanem a eksklawą nachiczewańską niekoniecznie.

Ja myślę, że tutaj główną kwestią jest totalny brak zaufania pomiędzy stronami: Armenią i Azerbejdżanem. Tego zaufania nie ma nawet na elementarnym poziomie. W procesie pokojowym jest bardzo ważne, żeby ktoś zaczął, wykonał jakiś krok. Tutaj każda strona się boi wykonać jakiś krok, bo obawia się, że druga to wykorzysta.

Przewaga militarna jest po stronie Azerbejdżanu. Jest jeszcze Turcja, która go wspiera. Ale niewątpliwie wojna nie leży w interesie Baku: po pierwsze, Azerbejdżan w jakiś sposób będzie się musiał konfrontować z rosyjskimi siłami pokojowymi. Mówiliśmy o osłabieniu Rosji, ale przy większym ataku azerbejdżańskim te siły pokojowe musiałyby zareagować albo same by były jego obiektem. Oznaczałoby to konflikt Azerbejdżanu z Rosją, a Baku zachowuje się dość asertywnie wobec Moskwy. Ale myślę, że nie do tego stopnia, żeby sobie pozwolić na konflikt.

Po drugie, Paszynian to polityk, który póki jest u władzy, to jest gotowy podpisać porozumienie z Azerbejdżanem. Myślę że İlham Aliyev o tym wie. Gdyby został odsunięty od władzy Paszynian, to z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że każdy następny przywódca Armenii będzie mniej skłonny do porozumienia. Jeżeli Paszynian zostanie odsunięty ze stanowiska, to zrobią to siły, które mu zarzucają właśnie zdradę narodową, oddanie Górskiego Karabachu. Każdy następny przywódca, a w armeńskim systemie politycznym najważniejszą osobą jest premier, będzie próbował odsunąć porozumienie.

Z tych powodów myślę, że dlatego Azerbejdżanowi nie zależy na wojnie, choć oprócz negocjacji obserwujemy okresowe eskalacje. Ja bym je odczytywał po prostu jako środek nacisku na struktury w Erywaniu i Stepanakercie w celu ustępstw i przejęcia kontroli nad Karabachem i zmotywowania Armenii do podpisania traktatu pokojowego, w tym zgody na drogę między Azerbejdżanem a Nachiczewaniem, zakończenia konfliktu, uznania się wzajemnie i nawiązania stosunków dyplomatycznych.


Na ile takie rozwiązanie popierają zwykli Ormianie? Co mówią sondaże, czy tutaj Paszynian może rzeczywiście liczyć na wsparcie ulicy w momencie podpisania takiego porozumienia?


Przede wszystkim Ormianie są bardzo zmęczeni całą sprawą. Cześć odbiera Karabach jako obciążenie, kulę u nogi, która nie pozwala normalnie się rozwijać krajowi, powoduje, że są zamknięte dwie najdłuższe granicę i Armenia jest poza gospodarczym obiegiem regionalnym. Żadna ważna magistrala przez Armenię nie przychodzi. Wygrała wojnę na początku lat 90., ale nie skorzystała z regionalnych projektów. Na przykład gaz kaspijski płynie z Azerbejdżanu przez Gruzję, choć mógłby przez Armenię. Więc ludzie są zmęczeni. Choć Górski Karabach to część ormiańskiej tożsamości.

Warto wspomnieć, że w 2021 roku, po przegranej wojnie, Paszynian utrzymał się na stanowisku premiera, a jego ugrupowanie wygrało wybory parlamentarne. Republikańska Partia Armenii, która reprezentowała poprzednią elitę, rządzącą w latach 1998 – 2018 nie dostała się do parlamentu. Więc te siły prorosyjskie zdecydowanym wsparciem się cieszą.

Poza tym duża część Ormian, co mówią sondaże, uważa, że Federacja Rosyjska nie jest sojusznikiem Armenii. To się bardzo mocno zmieniło w ostatnich latach. Co prawda są prorosyjskie sympatie na poziomie kulturowym. Ale myślę, że na te gesty Paszyniana, które są interpretowane jako antyrosyjskie, jest społeczne przyzwolenie. Myślę, że gdyby podpisał porozumienie z Azerbejdżanem, to byłoby to w jakiś sposób zaakaceptowane, choć oczywiście pojawia się jeszcze wielkie pytanie, co się stanie z Ormianami w Karabachu, jaki będzie ich los. To jest ogromny temat.

Dodam, że Paszynian wywodzi się ze środowisk antyrosyjskich, ale też dobrze wyczuwa nastroje społeczne.


Czy to, co mówi premier, oznacza trwałą zmianę, czy jest to pewna strategia negocjacyjna wobec Moskwy, czyli Erywań tutaj straszy, że odpływa od Rosji, bo liczy, że coś więcej od Moskwy dostanie?


To jest też duża niewiadoma. Na pewno przyświecają mu jakieś cele strategiczne i taktyczne. Te ostatnie są takie, żeby bardziej zachęcić, zmotywować, zdopingować Zachód do zwrócenia większej uwagi na Armenię. Tutaj te kalkulacje nie są pozbawione podstaw. Mamy dwuletnią misję unijną w Armenii, która prowadzi do jakiejś stabilizacji, choć jest ona kontestowana przez Azerbejdżan, który uważa, że ona prowadzi do konserwacji konfliktu. Ale nie było na przykład jakiegoś większego ataku na cele w Armenii, sytuacja na granicy się uspokoiła, co pokazuje, że jest zapotrzebowanie na obecność zachodnią, unijną w Armenii.

Oczywiście wiadomo, że Zachód zdecydowanie bardziej się teraz koncentruje na Ukrainie, Armenia jest na peryferiach zainteresowania europejskiego, mamy po drodze jeszcze Gruzję, tutaj też jest pytanie, co będzie ze statusem kandydata do Unii Europejskiej. Ale w wymiarze taktycznym Paszynian liczy na większą obecność Zachodu.
Władimir Putin i Nikol Pashinyan podczas spotkania w Erywaniu

W wymiarze strategicznym być może marzy mu się jakieś odwrócenie sojuszy i przejście na Zachód, który miałby zastąpić w roli strategicznego partnera Rosję. Ale jest mało podstaw żeby stwierdzić, że taki zwrot mógłby się udać. Rosja ma wiele aktywów w Armenii, które pozwalają jej wpływać na sytuację w tym kraju: w gospodarce, w energetyce (gaz pochodzi z Rosji), sieci kolejowe, jest baza wojskowa w Giumri, która jeszcze ma tam być ładnych kilka lat, a koszty jej utrzymania ponosi Armenia. Są też kulturowe, polityczne instrumenty. Armenia należy i do Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, ODKB, unii celnej…

Tych instrumentów jest sporo i trudno wyobrażać sobie jakąś zmianę bez porządnego tąpnięcia, na przykład, klęski Rosji na Ukrainie i wycofania się jej z Kaukazu. Jeśli do czegoś takiego nie dojdzie, to w wymiarze strategicznym szanse na realizację takich ewentualnych planów Paszyniana są znikome. Jeśli zaś liczy na ewolucję, to może się przeliczyć, bo Rosja chociaż jest słabsza, to może jakoś jeszcze na Kaukazie działać.

Ja bym powiedział nawet, że każdy scenariusz na Ukrainie poza totalną klęską Moskwy, czyli nawet porażka, powoduje, że Rosja jest mocniejsza na Kaukazie, ma rozwiązane ręce i tyle zasobów, że jest w stanie wpływać na sytuację. Więc liczenie na to, że można te sojusze zmieniać nie wydaje mi się realne.

Paszynian nie spalił wszystkich mostów z Rosją, ale nie wyobrażam sobie żeby stosunki armeńsko-rosyjskie się zdecydowanie poprawiły jeżeli on się utrzyma u władzy lub jeżeli się utrzyma, per analogiam, obecna ekipa w Moskwie. Rosja nie ufa Paszynianowi. Myślę, że on przez swoje działania i wypowiedzi przekreślił siebie jako pewnego partnera Moskwy, więc tutaj też być może rzeczywiście jest jakaś przestrzeń dla Zachodu, aby był on bardziej aktywny.

Wywiad ukazał się w podcaście Po prostu Wschód

Artykuł ukazał się w portalu belsat.eu