Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Bistro / 22.10.2023
Rasa Kalinauskaitė (Bernardinai.lt), przełożył Nikodem Szczygłowski

Rosja represjonuje Litwinów w Królewcu. Przypominają się mroczne czasy sowieckie

Prześladowani, zastraszani, szantażowani, nękani. Ich domy są przeszukiwane i podsłuchiwane przez zamaskowanych mężczyzn. Obrazy z ich życia intymnego są potajemnie filmowane i publikowane w Internecie, aby ich zdyskredytować, upokorzyć, sprawić, aby stali się obiektem nienawiści i, jeśli się uda, werbunku. Są aresztowani i przetrzymywani przez noc w areszcie bez wyjaśnienia lub postawienia zarzutów: aby poczuć niszczycielską siłę skierowaną przeciwko nim, sprawić, aby się załamali lub ulegli pokusie ucieczki ze stron ojczystych.
Foto tytułowe
Wilno, Litwa/ Stara cela więzienna (Shutterstock)


Taka jest rzeczywistość Rosji powracającej do epoki stalinowskiej, której Litwini mieszkający w obwodzie kaliningradzkim musieli doświadczyć w ostatnich latach. Rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) stosuje wobec nich te same metody, których KGB używało do prześladowania wrogów imperium sowieckiego. Winą, która powoduje represje, jest tożsamość narodowa. Fakt, że Litwini uczą swoje dzieci języka ojczystego rodziców lub dziadków, litewskich pieśni i tańców oraz starają się zachować resztki bałtyckiego dziedzictwa tej ziemi. Nawet dziecięce zespoły folklorystyczne, nie wspominając o innych działaniach kulturalnych, są opisywane przez promotorów ideologii „rosyjskiego świata” jako podstęp antyrosyjskiej piątej kolumny.

Według jednego z nich „celem jest przekształcenie dzieci obwodu kaliningradzkiego, głównie Rosjan, w prolitewską piątą kolumnę, pod pozorem nauczania języka i kultury litewskiej, aby przy nadarzającej się okazji mogły realizować zadania o charakterze separatystycznym, oparte na koncepcji Litwy Mniejszej, za którą to Litwini uważają dużą część obwodu kaliningradzkiego. Przykładem takiej skutecznej działalności służb specjalnych są liczne dziecięce zespoły pieśni i tańca utrzymywane przy wsparciu Litwy lub jej agentów działających w obwodzie kaliningradzkim. Rosyjskie dzieci nie są winne tego, że są umiejętnie uwodzone przez kulturę sąsiedniego kraju, ale fakt pozostaje faktem”. Tak napisał Maksim Makarow, dyrektor wykonawczy Rosyjskiej Wspólnoty Obwodu Kaliningradzkiego, po tym, jak sąd miejski w Czerniachowsku (historyczna nazwa litewska – Įsrutis, niemiecka – Intersburg, polska – Wystruć) decyzją z dnia 27 czerwca 2022 roku podtrzymał żądanie rosyjskiego ministerstwa sprawiedliwości dotyczące rozwiązania Stowarzyszenia Nauczycieli Języka Litewskiego Obwodu Kaliningradzkiego.

Pretekstem do zlikwidowania stowarzyszenia, które działało od 1995 roku i zrzeszało nauczycieli języka litewskiego, grupy dziecięce i liderów zespołów folklorystycznych, stały się „kwestie formalne”. Cytowany wyżej tekst działacza rosyjskiego świata wskazuje jednak ukryty podtekst ideologiczny. Ciesząc się z faktu, że „główna struktura litewskich służb specjalnych, która przez wiele lat działała na terytorium obwodu kaliningradzkiego, przestała istnieć”, jako jedną z poszlak podaje on dziecięcy zespół folklorystyczny Malūnėlis. Po zlikwidowaniu stowarzyszenia urzędnicy odwołali wyjazd zespołu na festiwal rosyjskich zespołów dziecięcych, mimo że bilety lotnicze były wykupione ze znacznym wyprzedzeniem, a rodzice już spakowali dzieci do wyjazdu. Powody pozostają niejasne. Makarow pisze: „władze zdecydowały, że byłoby niesprawiedliwe, gdyby rosyjski obwód kaliningradzki został ponownie reprezentowany przez litewski, a nie rosyjski zespół pieśni”.

Malūnelis już nie istnieje – oczywiste oznaki zagrożenia zmusiły jego menadżerkę Almę Balaikaitė-Janwariową do przeniesienia się na Litwę. Podobnie jak wielu innych litewskich działaczy kultury. Prześladowania, które rozpoczęły się wraz z drugą kadencją prezydenta Rosji Władimira Putina, zintensyfikowane przez napaść na Ukrainę, mają swoje konsekwencje i być może wkrótce będziemy musieli mówić o litewskości w regionie Królewca w czasie przeszłym. Ogniska lituanistyki zostały już zniszczone. Centrum Studiów Litewskich Czerniachowskiego Kolegium Pedagogicznego, w którym jeszcze kilka lat temu uczyło się ponad stu studentów, zostało zamknięte, a Centrum Studiów Bałtyckich Uniwersytetu im. Immanuela Kanta w Kaliningradzie nie działa, ponieważ jego kierowniczka Violeta Lopetienė, która od 14 lat wykładała tam język litewski, nie może już przyjeżdżać do rosyjskiej eksklawy. Wraz ze zniknięciem kadry nauczycielskiej zniknęła również duża liczba szkół językowych dla dzieci.

Wszystko to przywołuje pamięć o etnocydzie dawnych bałtyckich mieszkańców obwodu królewieckiego, który przez wieki, w różnych formach – od germańskiej po sowiecką – stał się jednym z archetypów straszliwego losu tej ziemi. O tym, jak żarna historii zmiażdżyły kiedyś losy Prusów i Litwinów pruskich, a teraz niszczą losy ich spadkobierców, rozmawialiśmy z Sigitasem Šamborskisem, przewodniczącym społeczności litewskiej w regionie. Po 17 latach życia w Tylży (ros. Sowieck, niem. Tilsit, lit. Tilžė) i Ragnecie (ros. Niemen, niem. Ragnit, lit. Ragainė) został zmuszony do przeprowadzki na Litwę.


Korzenie


Šamborskis urodził się w Wielkiej (czyli właściwej) Litwie – we wsi Uosiai w okręgu wiłkowiskim (lit. Vilkaviškis) – ale od młodości, naznaczonej działalnością w ruchu niepodległościowym Sąjūdis, całe życie spędził, przywracając pamięć o Litwie Mniejszej. Dlatego jego biografia, z punktu widzenia zarówno sowieckich, jak i współczesnych rosyjskich ideologów, jest jednym wielkim dowodem winy, na który składa się troska o zachowanie litewskiej tożsamości w obwodzie królewieckim i pragnienie stworzenia tam domu.

W 1988 roku, mając 21 lat, Šamborskis założył lokalną tylżycką komórkę Sąjūdisu, wziął udział w kongresie założycielskim w Wilnie i zorganizował pierwszą po II wojnie światowej legalną litewską inicjatywę społeczną na ziemi tylżyckiej. W 1989 roku został wybrany na przewodniczącego pierwszej po wojnie litewskiej organizacji, Tylżyckiego Litewskiego Towarzystwa Kulturalnego im. Vydūnasa, i poprowadził pierwszy festiwal w mieście. To właśnie podczas tej uroczystości na murach budynku, w którym mieszkał Vydūnas, odsłonięto płaskorzeźbę wykonaną przez rzeźbiarza Antanasa Žukauskasa – tę samą płaskorzeźbę, która została zniszczona pod koniec czerwca 2022 roku na polecenie władz lokalnych.

Vydūnas– Vilius Storostas, pseudonim literacki Vydūnas (1868–1953) – pisarz, nauczyciel i filozof, lider litewskiego ruchu narodowego w Prusach Wschodnich (Małej Litwie), zwolennik teozofii i panteizmu. W latach 1917–1919 wykładał na berlińskim Uniwersytecie literaturę oraz język litewski. Działał na rzecz praw społecznych i kulturalnych pruskich Litwinów – wydał m.in. pracę pt. Sieben Hunderte Jahre deutsch-litauischer Beziehungen (1932), w której krytycznie ocenił panowanie niemieckie w Prusach oraz wziął w obronę swoich rodaków przed germanizacją. W 1938 roku został uwięziony przez władze nazistowskie, po II wojnie światowej mieszkał w RFN. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci ruchu litewskiego Małej Litwy w okresie międzywojennym, jego wizerunek widniał na banknocie o wartości 200 LTL.


W 1989 roku Šamborskis zorganizował pierwszy obóz etnokulturowy dla litewskich dzieci i młodzieży ziemi królewieckiej o nazwie „Ramovė”, który z czasem stał się tradycją. Wraz z innymi organizował w regionie pierwsze lektoraty języka litewskiego, zapraszał nauczycieli z Litwy, zakładał drużyny sportowe i amatorskie zespoły artystyczne. W 1990 roku zwołał zjazd Litewskiego Związku Więźniów Politycznych i Wygnańców Ziemi Królewieckiej w Poniemuniu (lit. Panemunė, niem. Brückenkop), a w 1993 roku – w Tylży. W Ragnecie był odpowiedzialny za otwarcie kaplicy katolickiej i biblioteki w dawnym kościele ewangelicko-luterańskim, w którym księdzem był Martynas Mažvydas, oraz za odsłonięcie poświęconej mu tablicy pamiątkowej. W 1995 roku zorganizował pierwszy litewski festiwal kulturalny w obwodzie, który od tego czasu odbywa się corocznie. Urządzał seminaria dla nauczycieli języka litewskiego, wyjazdy dorosłych i dziecięcych zespołów folklorystycznych na festiwale pieśni i tańca w Wilnie oraz liczne imprezy kulturalne. Ostatecznie też sam przeniósł się na Litwę Mniejszą.

Wydaje się jednak, że los Šamborskisa nie został przypieczętowany przez zbiegi okoliczności. Z miejsca urodzenia Šamborskisa jest mniej niż 20 kilometrów do przejścia granicznego w Kibartach (lit. Kybartai) i rzeki Liepona, która wyznacza granicę geopolityczną, kluczową dla plemion i narodów bałtyckich. Na przejściu tym na mocy pokoju mełneńskiego w 1422 roku ustanowiono granicę między Wielkim Księstwem Litewskim a zakonem niemieckim. Owa granica między WKL a Prusami, carską Rosją i Niemcami, czy też, jak się ją czasem nazywa, Litwą Mniejszą (obszar północno-zachodniej Europy), i Litwą Większą (obszar Europy Środkowo-Wschodniej), pozostała niezmieniona przez pół tysiąclecia, a jej fragment (między jeziorem Wisztyniec [lit. Vištytis, niem. Wystiten] a Niemnem w pobliżu miejscowości Sudargas) pozostał niezmieniony do dziś i jest nazywany najstarszą granicą państwową w Europie. W tym czasie pozostali na Litwie Mniejszej Bałtowie zostali poddani masowym eksterminacjom – przeprowadzanym przez krzyżowców, carów, nazistów i Sowietów. Po wyginięciu mówiących ojczystym językiem Prusów w połowie XVIII wieku pozostali na ziemi królewieckiej Litwinów wymordowali Sowieci – zginęło wtedy do 330 tys. osób, z czego około 40% stanowili Litwini lub osoby o litewskim bądź pruskim pochodzeniu. Te czystki etniczne przeżyło jedynie kilkudziesięciu miejscowych Litwinów i Niemców.

Dla Šamborskisa te fakty z historii dotyczą także jego własnej rodziny: „Przywiódł mnie na tę ziemię zew krwi. Królewiec, Prusy – to ojczyzna rodziny mojego ojca. Bardzo egzotyczne, piękne miejsce – miasteczko Lipniki (lit. Leipininkai, niem. Leipeninken), majątek Žvejone nad brzegiem rzeki Pregoły, niedaleko pruskiej krainy Nadrowia, gdzie mieściła się kiedyś św. Romuva. A trzy kilometry dalej stał zamek Želva, należący do wielkiego mistrza krzyżackiego Konrada von Wallenroda, którego Adam Mickiewicz sportretował jako Litwina udającego krzyżowca. Romantyczna kraina, krewni ciągle dzielili się wspomnieniami o niej”.

Dokładna historia rodu sięga XVII w. W 1663 roku generalny namiestnik Prus Książęcych Bogusław Radziwiłł nadał Janowi Szamborskiemu przywileje i folwark Lipinki. Niewiele wiadomo o wcześniejszych czasach: „Tylko tyle, że jesteśmy potomkami rodziny Samborów, dawnej pruskiej szlachty. Niedaleko Mełna znajduje się miasteczko Sambory, w którym 600 lat temu Wielkie Księstwo Litewskie i Polska podpisały traktat pokojowy z Krzyżakami. Było to nazwisko rodowe mojej pruskiej rodziny”.

Dwór nadany rodzinie przez Bogusława Radziwiłła był w jej posiadaniu przez prawie trzy stulecia. W majątku zajmowali się hodowlą koni trakeńskich, w które zaopatrywali także dragonów z Tylży i Pułk Ułanów Litewskich, obydwie jednostki brały udział w I wojnie światowej. W tym czasie, jak opowiadał Sigitasowi jego kuzyn Manfredas, posługiwano się trzema językami: „W majątku mówiono po polsku, na wsiach po litewsku, a w życiu publicznym wyłącznie po niemiecku. W szkole, jeśli nie mówiłeś po niemiecku, nauczyciel musiał dać ci karę fizyczną – zwykle uderzenia linijką po dłoniach lub klęczenie na grochu. Takie to były pruskie porządki”.

Kiedy w 1944 roku armia radziecka dokonała masowych mordów i gwałtów na ludności cywilnej tego regionu, rodzina Šamborskisów była jedną z niewielu, której udało się uniknąć ludobójstwa. „Zostali zmuszeni do pozostawienia wszystkiego, co zbudowali przez wieki, i ucieczki bez oglądania się za siebie. Na szczęście udało im się zbiec. Niektórzy dotarli aż do Polski i tam się zatrzymali, inni udali się do Niemiec, dotarli następnie do Stanów Zjednoczonych i Australii”.

Co pozostało z dawnego dworu w Žvejonė? „Budynki dawnej stadniny wciąż są rozbierane i sprzedawane na cegły. Minęły dziesięciolecia, ale wciąż nie mogą ich do końca rozebrać – tak ogromne były. Mój przyjaciel ciągle tamtędy przejeżdża, robi zdjęcia i wysyła mi, żebyśmy je obejrzeli”. Sam Sigitas nie może już odwiedzać ziemi swoich przodków – bycie Litwinem znów stało się zbyt niebezpieczne.


Areszt śledczy


Na Litwę uciekł potajemnie, ryzykując, że go schwytają, a nawet zastrzelą na granicy – przekroczył ten sam potok Liepona, który obecnie wyznacza granicę z administrowanym przez Rosję obwodem kaliningradzkim. „Nie jest zbyt szeroki i głęboki, można go przejść w bród” – mówi, uśmiechając się smutno. „Kiedy mieszkałem w obwodzie, byłem okazjonalnie zatrzymywany najpierw podczas przekraczania granicy, a później i w miejscu zamieszkania. Próbowali mnie zastraszyć: albo będę z nimi współpracował, albo wyjadę. Jedno z dwojga, trzeciej możliwości nie było. W końcu zabrali mi dokumenty, chociaż nigdy nie postawiono mi oficjalnie żadnych zarzutów. Wiedziałem, że wcześniej czy później się ze mną rozprawią”.

Niszczenie wszelkich przejawów litewskiej kultury w obwodzie, które rozpoczęło się po wyborze Putina na drugą kadencję prezydencką w 2004 roku, stopniowo się nasilało. „Jeden po drugim, nasi nauczyciele (Arūnas Urbaitis, Jonas Glinskis, Emilija Algaudė Bukontienė i inni) stali się osobami niepożądanymi w obwodzie: a to znajdowano u nich jakąś gazetę, książkę, a to ktoś na nich składał donos – i nie wolno im już było przekraczać granicy. Ta presja pokazała, że litewskość i język litewski nie są tu mile widziane, a szczególnie niepożądane jest pielęgnowanie pamięci historycznej, przypominanie ludziom, że była to Litwa Mniejsza lub Litwa Pruska. Z Moskwy wydano instrukcje, aby to wszystko wytępić i zniszczyć. Początkowo stosowano w tym celu w miarę cywilizowane metody, rychło jednak stawały się coraz bardziej bezczelne. Ostatecznie tablica upamiętniająca Vydūnasa w Tylży została zburzona, Stowarzyszenie Nauczycieli Języka Litewskiego Ziemi Królewieckiej zostało rozwiązane, a zespoły folklorystyczne zdelegalizowane. Nie zostało nam nic”.
(Shutterstock)

Šamborskis mówi, że otrzymywał zaproszenia do FSB i inne oznaki „uwagi”. „Jadę do Gąbina (ros. Gusiew, lit. Gumbinė, niem. Gumbinnen) odwiedzić nauczycielkę Irenę, córkę zesłańców, i pół godziny po moim wyjeździe przychodzą do niej zamaskowani mężczyźni z OMON-u (obecnie Rosgwardia), przewracają do góry nogami cały dom, przeszukują komputer, zabierają dokumenty, zadają formalne pytania, straszą ją i ostatecznie wychodzą, rzucając na odchodnym, żeby przekazała mi pozdrowienia. Oczywiście dzwoni do mnie z płaczem: «Sigitas, zrób coś...». Cóż mogę zrobić? W podobny sposób przeszukano dom naszej przyjaciółki Liudmiły Gudonytė, córki Juozasa Gudonisa-Liktaravičiusa, międzywojennego litewskiego pilota i późniejszego partyzanta. U mnie z kolei znaleźli książeczkę pracy i żywo zainteresowali się tym, że jestem byłym pracownikiem sekretariatu Sąjūdisu. Zarekwirowali mi ten dokument”.

Przewodniczący litewskiej społeczności również został poddany „specjalnym metodom”. „Zdarzało się tak, że podczas przekraczania granicy odprowadzano cię na bok, wtedy przychodził ktoś z milicji i bez słowa wyjaśnienia cię zabierał. Wywozili cię gdzieś i wsadzali do celi. Cele FSB są bardzo interesujące, polecam je wszystkim, którzy nie lubią Litwy – mówi, uśmiechając się smutno. – Jest to pokój o powierzchni może trzech metrów kwadratowych, z żarówką zwisającą z sufitu, a zamiast tapet ściany są obklejone antylitewskimi, antykatolickimi i antynatowskimi tekstami i hasłami. Nie ma łóżka, nie ma czym się przykryć, jest tylko taboret przykręcony do podłogi metalowymi śrubami. I masz spędzić tam całą noc. Nie da się spać, bo podłoga nie jest drewniana. Co tu robić? Czytać… Przychodzą rano i pytają: przeczytałeś? Czy coś z tego zrozumiałeś? Odpowiadam: tak, oczywiście, wszystko zrozumiałem. No proszę, spryciarz z ciebie… To może być zabawne, ale kiedy zabierają ci wszystkie rzeczy, skanują telefon i prawdopodobnie instalują jakiś system śledzenia, nie wiesz, jak się zachowają. Może podrzucą narkotyki: potem przyjdą i je «znajdą», wniosą sprawę karną i wyślą do sanatorium za kratami na kilka lat. A może podadzą ci truciznę i nie pożyjesz długo”.

Šamborskis podejrzewa, że otrute mogły zostać dwie jego koleżanki: Danutė Norušaitė z Tylży, również pochodząca z małolitewskiej rodziny, córka Helgi Strėkaitė i Vincentasa Norušasa, budowniczego kościoła Zmartwychwstania Chrystusa w Tylży, konsekrowanego w 2000 roku, oraz Irena Tiriuba-Barilaitė, nauczycielka, która od 2001 roku prowadziła dziecięcy zespół folklorystyczny Nadruvėlė w Gąbinie. „Wokół Danutė zaczęli krążyć jacyś ludzie, którzy usilnie próbowali się z nią zaprzyjaźnić – kobiety, które przedstawiały się jako wnuczki zesłańców, ale wyglądały bardzo podejrzanie. Ostrzegłem ją również, by nie piła z nimi herbaty. Kilka miesięcy później zmarła nagle na zapalenie trzustki”. Irena, nauczycielka, również zmarła nagle w ten sam sposób. „Takie niewyjaśnione zgony, kiedy nasze najbardziej aktywne kobiety po pięćdziesiątce umierały jedna po drugiej bardzo szybko, rodzą pytania. Czy to tylko zbieg okoliczności? Nie sądzę” – mówi Šamborskis.

Atmosfera, która sprawiła, że bardziej aktywni Litwini poczuli się jak wrogowie władzy, przypomina wstęp do stalinowskiego terroru. „Różnica polega na tym, że oni nie stawiają pod murem do rozstrzału”. Jak powiedział mi strażnik graniczny z osobliwym poczuciem humoru: „Dawniej, Sigitasie Aloyzowiczu, zastrzeliliby cię tutaj na miejscu, ale teraz muszą się niestety z tobą cackać”. Chociaż kiedyś bardzo dobrze się dogadywaliśmy: ich służba graniczna dawała mi, jako Litwinowi, pozwolenie na przekraczanie granicy bez kolejki i nawet zapraszała mnie na swoje imprezy. Otrzymałem ponad sto listów dziękczynnych od burmistrzów różnych miast obwodu za dostarczoną im pomoc humanitarną i organizację imprez. Jestem honorowym obywatelem Czerniachowska. Ale wszystko wywróciło się do góry nogami – z dnia na dzień stałem się wrogiem”.

Jednak wśród Rosjan, nawet polityków, przewodniczący miejscowej litewskiej społeczności spotkał wielu, którzy próbowali mi pomóc. Po tym, jak podjął próby obrony przed terrorem za pomocą środków prawnych, z wdzięcznością wspomina wsparcie rzecznika praw człowieka Iriny Wierszyninej, profesora Jurija Matoczkina, który był gubernatorem za prezydentury Borysa Jelcyna, a także innych dość wpływowych osób: „Jest wielu dobrych ludzi i nie było nikogo, kto próbowałby zarobić na moim nieszczęściu. Ale ani im, ani najlepszemu prawnikowi w obwodzie kaliningradzkim nie udało się nic wskórać. Widziałem, że te wysiłki tylko rozwścieczyły FSB. Chcieli, żebym albo zgodził się pracować przeciwko Litwie i Litwinom, albo wyjechał. Kiedy zabrali mi dokumenty, nie miałem już litewskiego paszportu ani rosyjskich dokumentów. To była tylko kwestia czasu, zanim się ze mną rozprawią”.

Nielegalnie opuścić Rosję nie było łatwym zadaniem: „Nie jestem przemytnikiem, którym nikt by się nie interesował, czułem się śledzony. Gdyby mnie złapali, mogliby mnie zamknąć na lata i nie wiadomo, czy w ogóle nie zastrzeliliby na miejscu. Co więcej, litewska straż graniczna mogła mnie aresztować lub zrobić to samo, co z migrantami z Białorusi – wypchnąć z powrotem do Rosji. Należało ich jakoś ostrzec, powiedzieć, kim jestem i dlaczego nielegalnie przekraczam granicę. Musiałem zorganizować to wszystko potajemnie i wyjątkowo precyzyjnie: miałem wsparcie, pomogli mi penetrować drogę ucieczki, aby uniemożliwić śledzenie mnie, znajomi obserwowali z ukrycia, czy nikt za mną nie jedzie… Jestem wdzięczny naszym rodakom, że wciąż żyję i mi się udało. To są dzieci naszych partyzantów, ci, którzy nie zdradzą”.


Chrześniak


Więźniowie polityczni zwolnieni z obozów Gułagu, którym sowieckie struktury represyjne uniemożliwiały powrót na Litwę, często osiedlali się w przygranicznych miejscowościach obwodu kaliningradzkiego, aby w ten sposób być bliżej swojej ojczyzny. „W naszym regionie mieszkało kilka tysięcy więźniów politycznych i zesłańców. Byli to przedstawiciele przedwojennej elity, których Sowieci uważali za swoich największych wrogów: byli wśród nich piloci niepodległej Litwy, inżynierowie, nauczyciele, oficerowie i podoficerowie. Bystrzy ludzie, którzy bardzo kochali Litwę” – wspomina Šamborskis.

Według niego to właśnie z tych peryferii, gdzie osiedlili się Litwini, którym nie pozwolono kiedyś wrócić do ojczyzny, większość mężczyzn została zabrana na front wojny w Ukrainie, kiedy jesienią 2022 roku ogłoszono mobilizację do armii rosyjskiej. Czy takie posunięcie nosi znamiona czystki etnicznej? „Tak samo jak w całej Rosji – do wojska zabierają przede wszystkim z obrzeży zamieszkanych przez te biedne małe narody. I unikają Moskwy, Petersburga czy w naszym przypadku regionalnego centrum Kaliningradu, aby nie wywoływać zamieszek. Elity nie chcą, by ich dzieci umierały. Mobilizują więc mieszkańców najbiedniejszych regionów, gdzie sytuacja gospodarcza jest zła, a bezrobocie wysokie. Przecież tych biedaków nikomu nie szkoda, dodatkowo jeśli wszyscy szepczą po kątach, że na pograniczu wciąż jest wielu Litwinów, to przede wszystkim stamtąd trzeba brać rekruta” – mówi przewodniczący litewskiej społeczności.
(Shutterstock)

Tak więc wśród tych, którzy są wykorzystywani jako mięso armatnie w armii agresora, jest wielu młodych ludzi pochodzenia litewskiego. Według Šamborskisa około 11 tysięcy żołnierzy ze zmotoryzowanej jednostki strzeleckiej stacjonującej w Gąbinie zostało wysłanych do Ukrainy: „Byli to miejscowi chłopcy, poborowi, głównie z terenów przygranicznych, gdzie co czwarty ma chociaż kroplę litewskiej krwi, ponieważ jego dziadkowie byli Litwinami. Na tej podstawie możemy w przybliżeniu obliczyć, ilu chłopców pochodzenia litewskiego wywieziono z Gąbina. Wiemy, że ci żołnierze byli bici. Według ukraińskich danych połowa z nich zginęła, wielu zostało rannych, a ilu pozostało przy życiu, tego nikt nie wie. Pięćdziesięciu młodych mężczyzn zostało zmobilizowanych jesienią ubiegłego roku z granicznej miejscowości Eitkūnai (ros. Czernyszewskoje, niem. Eydtkuhnen), gdzie było wielu Litwinów i gdzie nadal jest wielu ludzi o litewskich korzeniach. Siedemnaścioro z nich miało pochodzenie litewskie. Są to dokładne dane. Nie wiadomo, ilu z nich jeszcze żyje. Wiem tylko, że przebywają w Ukrainie, a ich rodziny od kilku miesięcy nie mają żadnych wiadomości o swoich bliskich. Zabierane są im telefony. Rosja nie oszczędza swoich żołnierzy: hurra i do przodu! Do tego dochodzą najemnicy Wagnera i Czeczeni Kadyrowa – zastrzelą ich, jeśli spróbują zdezerterować”.

Wśród osób wziętych do rosyjskiej armii i zabitych w Ukrainie jest też chrześniak Šamborskisa. „Wnuk zesłańca, który śpiewał i grał w litewskim zespole Nadruvėlė. Dziewiętnastoletni chłopak, nie zaciągnął się, został powołany. Nikt nie mógł przypuszczać, że czeka go taki los. Babcia zadzwoniła do mnie z płaczem: nie ma już twojego chrześniaka, Sasza został zabity… Ciało zwrócono w ocynkowanej trumnie, pochowano w Gąbinie. Jak można się czuć, co można powiedzieć? Że wszyscy ponoszą odpowiedzialność zbiorową? Czy człowiek może być winny tego, że się tam urodził? Czy słuszne jest obwinianie go, biorąc pod uwagę, że jego dziadkowie byli zesłańcami?” – pyta Šamborskis.

Według niego historia tej rodziny jest podobna do wielu innych: „Babcia Saszy została deportowana z okolic miasta Szaki (lit. Šakiai, niedaleko Mariampola) do obwodu tomskiego w wieku 14 lat. Pracowała tam, ścinała drzewa i cudem przeżyła. Jadła szyszki sosnowe, żeby nie wypadły jej zęby. Po powrocie próbowała zostać w Kibartach, ale dwukrotnie została stamtąd wyrzucona przez władze. Następnie znalazła pracę i mieszkanie w Gąbinie. Wyszła za mąż za innego zesłańca, założyła litewską rodzinę, a z czasem nawet zbudowała dom. Dopóki pozwalało im na to zdrowie, oboje śpiewali w litewskim zespole folklorystycznym Nadruva, kierowanym przez Elenę Galdikienė. W 1994 roku jej wnuk jako pierwszy z okolic Królewca wziął udział w festiwalu piosenki w Wilnie, a wkrótce dołączył do stworzonego przez młodą nauczycielkę Irenę Tiriuba-Barilaitė dziecięcego zespołu Nadruvėlė, który istnieje już od 20 lat.

Ci ludzie zrobili wszystko, co w ich mocy, aby zachować litewską tożsamość. Nikt ich zbytnio w tym nie wspierał. Nikomu w najśmielszych snach się nie śniło, że będzie wojna, że będą pędzeni na front, że będą zabijani… Teraz czasem słyszę wyrzuty – dlaczego nie wyjechali, dlaczego wciąż tam pozostawali… A kto tu na nich czekał? Kto im pomógł się przenieść? Przecież w kraju królewieckim urodziły się trzy, cztery pokolenia, ludzie się tam osiedlili, zbudowali domy, mieli pracę, rodziny, które zazwyczaj są mieszane… Nie jest tak łatwo wyjechać. Teraz chcieliby, ale nie jest to już możliwe… Oczywiście, zwlekali”.


Najważniejsze przesłanie


Przewodniczący litewskiej społeczności, poświęcając całe swoje życie zachowaniu pamięci Litwy Mniejszej, teraz ratuje ludzi – pomaga młodym ludziom litewskiego pochodzenia przenieść się na Litwę, aby uniknąć wcielenia do rosyjskiej armii. „Kiedy nasi politycy zaczynają mówić o tym, że wszyscy są winni, gdyż mają wyprane mózgi i stanowią zagrożenie… Niech spojrzą w lustro i zobaczą, czy nie są większym zagrożeniem dla Litwy niż ci biedni młodzi rosyjskojęzyczni Litwini. Ci, którym udało się uciec na Litwę, po kilku miesiącach już płynnie rozmawiają ze mną po litewsku. Słyszeli ten język w kółkach, w zespołach, od swoich dziadków, odwiedzając krewnych na Litwie. Jeśli chodzi o pranie mózgu, młodzi ludzie nie oglądają telewizji, więc nie są bardziej podatni na propagandę w porównaniu z innymi, znajdują informacje w internecie, potrafią ominąć wszystkie ograniczenia”.

Potajemna ucieczka z Rosji teraz nie jest już możliwa, więc wyjeżdżają legalnie, przez jedyne obecnie otwarte przejście graniczne w Kibartach. „Jeśli chcą ci wręczyć powołanie poborowe po rosyjskiej stronie granicy, strażnicy pytają cię: czy masz bilet? Ów «bilet» oznacza sto euro włożone do paszportu. Łapówka dla straży granicznej, by nie wręczyła ci powołania do wojska na granicy i pozwoliła wyjechać. Na Litwie jest trudniej. Jak nie masz litewskiego paszportu lub pozwolenia na pobyt, jesteś przesłuchiwany przez bardzo długi czas, a twoje dokumenty są dokładnie sprawdzane. Jeśli nie masz zaświadczenia o litewskim pochodzeniu, wjazd na Litwę jest praktycznie niemożliwy. Czasami jadę na granicę, dzwonię do kierownika zmiany straży granicznej i mówię mu, że taki a taki na pewno przyjedzie, na pewno grozi mu pobór… W takich przypadkach wzywani są specjaliści z Departamentu Migracji, a swego rodzaju komisja decyduje, czy go wpuścić. Dana osoba musi wypełnić kwestionariusz, odpowiedzieć na pytanie «do kogo należy Krym?» oraz inne pytania dotyczące wojny w Ukrainie. W ten sposób niektórym udaje się przedostać na Litwę” – opowiada Šamborskis.
(Shutterstock)

Z wizą Schengen można przebywać na Litwie nie dłużej niż 90 dni w ciągu pół roku, a ten czas, jak mówi, jest niewystarczający do uzyskania dokumentów potrzebnych do legalnego pobytu w kraju. Termin podjęcia decyzji o wydaniu zaświadczenia stwierdzającego, że dana osoba ma pochodzenie litewskie, wynosi 120 dni, termin wydania zezwolenia na pobyt to trzy lub cztery miesiące, a rozpatrzenie kwestii obywatelstwa trwa około półtora roku. Obawiając się, że nigdy nie otrzymają zezwolenia na pobyt lub obywatelstwa, jeśli popełnią wykroczenie, pozostając na Litwie bez dokumentów, niektórzy wracają do Kaliningradu, aby tam czekać na decyzję władz litewskich.

„Powrót do Kaliningradu po jego opuszczeniu jest niezwykle niebezpieczny. Przykładowo taki Aleksandras, mężczyzna po trzydziestce, udzielił wywiadu na Litwie. W Rosji bardzo szybko się o tym dowiedziano, przetłumaczono na rosyjski, wydrukowano, a teraz jego matka i żona są szykanowane. Jego żona, która pracuje jako lekarz w Sowietsku, jest atakowana przez pacjentów: «Twój mąż jest zdrajcą Rosji!». Aleksandras został zmuszony do powrotu, ponieważ po 88 dniach pobytu na Litwie nie otrzymał żadnego dokumentu, który umożliwiłby mu legalne pozostanie na jej terenie. FSB wie, że próbuje uciec. Oczywiście dowiedzieli się już też, że jest wnukiem partyzanta” – mówi Šamborskis, który również był prześladowany przez FSB i nie ma wątpliwości, jak ta okoliczność może zmienić los człowieka.

Mówi, że dziadek Aleksandrasa został uwięziony w obozie, kiedy miał zaledwie 16 lat i po powrocie nie mógł osiedlić się na Litwie – jest to oczywiste, chociaż w Litewskim Archiwum Specjalnym nie ma zbyt wielu informacji na jego temat. Aby ustalić fakty, trzeba polegać na sowieckich aktach, z których nie wszystkie przetrwały, a takie badania wymagają czasu. To tylko jeden z wielu problemów, z jakimi borykają się potomkowie byłych więźniów politycznych uciekających przed mobilizacją do rosyjskiej armii: „Na Litwie trzeba mieć z czego żyć i gdzie mieszkać w oczekiwaniu na decyzję. Ktoś musi pozwolić ci zadeklarować miejsce zamieszkania. Musisz szukać krewnych, członków rodziny, przyjaciół, którzy cię przygarną, znajdą ci jakiś kąt, chociażby domek letniskowy na działce”.

Co Litwa mogłaby zrobić, aby mniej młodych ludzi litewskiego pochodzenia było wysyłanych na wojnę przeciwko Ukrainie? „Przede wszystkim przyspieszyć procedury. Byliśmy w stanie je przyspieszyć dla Ukraińców, powinniśmy przyspieszyć także dla tych ludzi. Nie będzie ich zbyt wielu. Nie powinno być tak jak teraz, kiedy na ostatnią chwilę piszą, że w złym miejscu coś zaznaczyłeś w systemie Migris i czegoś tam brakuje. Jest wiele takich przypadków: nie dostarczyłeś tłumaczenia, ważność twojego zaświadczenia o niekaralności wygasła, nie zaznaczyłeś, że deklarujesz chęć zrzeczenia się obywatelstwa rosyjskiego, gdy uzyskasz obywatelstwo litewskie. Po trzech miesiącach osoba otrzymuje taki list i procedura zaczyna się od nowa. Pomagam, jak mogę, szybko piszę odpowiedź, tłumaczę, wysyłam do niego, on przesyła go przez system, a potem wszystko zaczyna się od nowa… Czy mamy na to czas? Wszystko, co musimy zrobić, to przyspieszyć procedurę. Oczywiście byłoby wspaniale uruchomić, wzorem programu dla Litwinów z Wenezueli, państwowy program pomocy rodzinom w przeprowadzce na Litwę. Zwłaszcza że w rodzinach moich podopiecznych będących półkrwi Litwinami drugie połówki często również mają litewskie korzenie. Dlaczego mielibyśmy ich odrzucać? Wśród tych, którym pomagam, jest kilku inżynierów, kardiolog, ratownik medyczny… Potrzebujemy ich? Za kilka miesięcy nauczą się porządnie języka, zdadzą egzamin, zalegalizują dyplom i będą pracować dla Litwy… Nie rozumiem tego odrzucenia, tej zdrady wobec nich. Nawet podwójnej zdrady: po wojnie ich dziadkowie byli oczerniani i deportowani, a teraz ich wnuki są ponownie poddawane ostracyzmowi. To niedopuszczalne i niewybaczalne. Oto moje główne przesłanie: nie można na to pozwolić”.


Dług wobec Mažvydasa


Według Šamborskisa mobilizacja do armii rosyjskiej w pewnym stopniu zmieniła nastroje w Kaliningradzie. Fala histerycznej nienawiści, która pojawiła się, gdy Litwa próbowała ograniczyć tranzyt do obwodu przez swoje terytorium, opadła: „W tym czasie wszyscy Litwini mieszkający w Kaliningradzie byli nazywani faszystami. Mówili, że «Litwa chce nas zniszczyć», że Polacy i Litwini to najgorsi wrogowie. Teraz Litwini nie są już atakowani bezpośrednio, ale złość została zastąpiona smutkiem i rozpaczą, jak mówią Rosjanie, smutą. Czymś innym było siedzenie na kanapie i mówienie, że popiera się tę wojnę, czymś innym jest ciągłe zastanawianie się, co stało się z ukochaną osobą, czy jeszcze żyje. Hurapatriotyzm powoli gaśnie”.

Być może daje to nadzieję, że wandalizm wobec dziedzictwa Litwy Mniejszej, czego symbolem stało się usunięcie latem 2022 roku tablicy pamiątkowej Vydūnasa ze ściany budynku w Tylży, gdzie wielki litewski filozof mieszkał przez 11 lat do 1944 roku, kiedy musiał uciekać przed sowieckim ludobójstwem, z czasem ustanie. Šamborskisowi ta historia przypomina ważny epizod z jego życia: „Tablicę Vydūnasa umieściliśmy 20 maja 1989 roku, kiedy odbył się pierwszy litewski festiwal kulturalny. Zostałem wybrany na przewodniczącego Towarzystwa Litewskiego, kiedy byłem jeszcze młodym człowiekiem. Wierzyliśmy, że przyszłość Litwy i regionu będzie świetlana”.

Martynas Mažvydas (ok. 1520–1563) – litewski pisarz, działacz reformacji, pastor luterański, autor pierwszej litewskiej książki wydanej drukiem w 1547 roku w Królewcu – Katechizmu. Od 1549 roku do śmierci 21 maja 1563 roku był kapłanem ewangelickim w luterańskim kościele w Ragnecie. Biblioteka Narodowa w Wilnie nosi jego imię.

Rodzaj myślenia, który niszczy tę wiarę, jest widoczny w cytowanej już wypowiedzi propagatora rosyjskiego świata, Makarowa. Po tym, jak z zadowoleniem przyjął usunięcie „nielegalnie powieszonej” tablicy Vydūnasa, nazwał tego humanistę prześladowanego za swoją litewską działalność w czasach nazistowskich „rusofobem, który publicznie upokorzył wielkiego rosyjskiego pisarza Fiodora Michajłowicza Dostojewskiego i który w 1944 roku uciekł z niemieckimi nazistami z Tylży do Niemiec Zachodnich”.

Zaatakowane zostały również inne pomniki wybitnych postaci litewskiej kultury. „W Królewcu pomnik Ludwiga Rezy został oblany farbą, ale szybko go oczyszczono i na tym się skończyło. Jesienią 2022 roku tablica upamiętniająca Martynasa Mažvydasa, którą powiesiliśmy w Ragnecie na ścianie kościoła, w którym był księdzem, została zasłonięta workiem. Ludzie przynieśli drabiny i zdjęli worek. Znowu go zawieszono i znowu zdjęliśmy. I tak w kółko. Ostatnio, jak słyszałem, worka już nie ma”.

Istnieją również obawy dotyczące Muzeum Pamięci Kristijonasa Donelaitisa w Tołminkiejmach, które już w 2010 roku miało zostać przekazane Kościołowi prawosławnemu: „Teraz prawie nikt nie odwiedza muzeum, które jest oddziałem Muzeum Historii i Sztuki Obwodu Kaliningradzkiego, a to może być pretekstem do jego zamknięcia. Jeśli stracimy Donelaitisa, stracimy prawie wszystko”.

Kristijonas Donelaitis (1714–1780) – pastor luterański, wybitny poeta i działacz oświeceniowy. W 1818 roku wydano napisany przez niego w latach 1760–1765 heksametrem poemat Metai (Pory roku), który jest uważany za litewski epos narodowy i jednocześnie za jedno z najważniejszych dzieł literatury światowej.

Są rzeczy, za które zdaniem Šamborskisa możemy winić także siebie: w czasach, gdy litewskość w obwodzie kaliningradzkim nie była jeszcze uważana za przestępstwo, nie wykorzystaliśmy należycie możliwości badania i utrwalania naszego dziedzictwa kulturowego. „To bardzo smutne, że pięćsetna rocznica narodzin Martynasa Mažvydasa, autora pierwszej drukowanej książki litewskiej, nie została należycie upamiętniona. W końcu mieliśmy dowody na datę jego urodzenia – wpis znaleziony przez profesor Gertrudę Benzė, «wilcze dziecko», w księdze akademika uniwersytetu w Królewcu, gdzie mieli się wpisywać ci, którzy przyjechali na studia. «Martin Masvidius Vaitkuns gebor. 1520», zapisał w niej własnoręcznie Mažvydas”.

Wilcze dzieci – mianem „wilczych dzieci” (lit. Vilko vaikai, niem. Wolfkinder) określa się obecnie dzieci z Prus Wschodnich, w wieku od trzech do 16 lat, które w latach 1945–1948 dotarły do litewskich miast i wsi wraz z jednym z rodziców (najczęściej matką), obcym dorosłym lub samodzielnie (były całkowicie osierocone) w celu poszukiwania pożywienia i ratunku od gwałtów i tortur, których doznawali w zajętym przez Armię Czerwoną kraju królewieckim.

„Powiedziałbym, że to wystarczający dowód na to, że kilka lat temu minęła pięćsetna rocznica jego narodzin. Dlaczego ta rocznica nie została upamiętniona na Litwie? Dlaczego nie podjęto żadnych wysiłków na poziomie akademickim, aby zainicjować poszukiwania szczątków Mažvydasa? Pomimo trudnej sytuacji można było spróbować, gdy Centrum Studiów Bałtyckich wciąż było aktywne na miejscowym Uniwersytecie im. Immanuela Kanta. Trzeba było jedynie odrobinę chęci. Widzę tu duże niedopatrzenie ze strony litewskiego ministerstwa kultury. Reakcja z ich strony zawsze była taka sama: wzajemne relacje nie są dobre… Biurokratyczna wymówka, aby nic nie robić. Wraz ze śp. Laimą Pangonytė (1942–2022), dziennikarką i reżyserką, wydeptywaliśmy ścieżki litewskich przywódców, obecnego ministra kultury i innych, aby posunąć naprzód kwestię upamiętnienia Mažvydasa – na próżno.

Kościół w Ragnecie został przekształcony w mieszkania socjalne, dobudowano drugie i trzecie piętro. Podziemia przetrwały, choć nie ma do nich dostępu. A właśnie tam odbywały się pochówki w tamtych czasach. Grób Mažvydasa może również znajdować się pod pomieszczeniem, w którym pod moim kierownictwem Litewskie Towarzystwo w Ragnecie miało bibliotekę, salę konferencyjną i kaplicę katolicką. Mogliśmy pozwolić na demontaż i zbadanie podłogi. W końcu istnieją techniki, które pozwalają nam zobaczyć, co znajduje się pod posadzką, nawet jej nie rozkopując. Wszyscy się zgodzili, ale nikt nic nie zrobił, mimo że ministerstwo kultury przeznaczyło już pieniądze na badania archeologiczne i powołano grupę roboczą. Odnalezienie grobu Mažvydasa było dla nas sprawą honoru” – wspomina przewodniczący litewskiej społeczności ziemi królewieckiej.

Dodaje, że wciąż ma nadzieję na powrót do Litwy Mniejszej.