Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Barszcz / 20.11.2023
Bartosz Panek

"Brakowało myślenia i pokazywania, że nie wszystko jest przegrane". Radio Racja jest tarczą przed niszczeniem białoruskości

Radio tworzy małe wspólnoty, które trudno rozbić, jest elementem tarczy, która chroni przed łukaszyzmem i ruskim mirem. Bo to, co robi Łukaszenka, to niszczenie wszystkiego, co białoruskie. Z Jerzym Leszczyńskim, dyrektorem programowym i Eugeniuszem Wappą, prezesem Białoruskiego Radia Racja, rozmawia Bartosz Panek
Foto tytułowe
(Shutterstock)




Radio Racja nie wzięło się z samego faktu, że po 1989 roku można było w zakładać w Polsce wolne i niezależne media. Z czego się wzięło? Co panów napędzało w czasie, gdy powstawało radio?


Eugeniusz Wappa: Ważne były lata 80., kiedy działaliśmy w drugim obiegu, i wydawniczym, i medialnym. A po decyzjach Okrągłego Stołu pojawiła się możliwość rozwijania audycji dla mniejszości białoruskiej w radiu publicznym, a później także w telewizji. Zebraliśmy 10 tysięcy podpisów pod apelami o uruchomienie tych audycji. I właśnie po osiemdziesiątym dziewiątym Jurek Leszczyński trafił do publicznego Radia Białystok, prosto po studiach w Warszawie. Jurek jest tym, co się wtedy wydarzyło w mediach publicznych.


Co się wtedy wydarzyło? Jak pan to zapamiętał?


Jerzy Leszczyński: Były emocje. 1 marca 1990 roku ruszyliśmy z codziennymi audycjami w języku białoruskim w publicznym Radiu Białystok. A czasem nawet nadawaliśmy dwa razy dziennie. Potem nazwaliśmy tę audycję Pod znakiem Pogoni w myśl tego, że Republika Białorusi też zmieniała się z sowieckiej w niezależną.

Co wtedy pana napędzało, inspirowało?

JL: Choćby to, że jak pojechałem w teren, to wszyscy mnie rozpoznawali.



A pana?


EW: Ja nie byłem wówczas dziennikarzem. Ale też kończyłem studia w Warszawie. I wszyscy dostawaliśmy propozycje, by tam zostać. Nasze pokolenie, osoby tworzące Niezależne Białoruskie Zrzeszenie Studentów, zdecydowało się jednak wrócić na Podlasie i zajmować się tym, czego nie można było robić w czasach komuny. Ja chciałem popracować w liceum białoruskim w Hajnówce, którego byłem absolwentem. Codziennie dojeżdżałem do pracy autobusem z Bielska Podlaskiego. Wyruszałem o 5:30, wracałem o 19. Ale uczyłem w swoim liceum i chciałem przekazywać młodzieży to, czego mi brakowało, kiedy sam byłem uczniem. Jednocześnie, od 1986 roku, wspólnie z przyjaciółmi redagowałem stronę studencką w tygodniku Białorusinów „Niwa”.

Do pracy w Hajnówce jeździłem przez dziewięć lat. Kiedy Łukaszenka doszedł do władzy, trzeba było zacząć działać na rzecz niezależnych mediów. I stąd idea projektu białorusko-białoruskiego po obu stronach granicy, jakim było Białoruskie Radio Racja. W mediach zostałem do dziś.


Zatrzymajmy się jeszcze w Hajnówce. Powiedział pan, że chciał przekazać swoim uczniom to, czego sam pan nie dostał, gdy był nastolatkiem. Co to było?


EW: Brakowało przestrzeni ogólnobiałoruskiej. Przestrzeni pod biało-czerwono-białą flagą i pod herbem Pogoni. Brakowało myślenia i pokazywania, że Białorusini to nie jest tylko naród ciemiężony, że nie wszystko jest przegrane – bo mamy swoją historię i bogatą przestrzeń kulturową, a nasza literatura jest na takim samym poziomie jak polska czy inna literatura europejska. To było dla nas bardzo istotne. W warszawskich klubach studenckich organizowaliśmy występy białoruskich zespołów rockowych.

Pokazywaliśmy, jak wspaniałe jest młode pokolenie białoruskich pisarzy. I to również chciałem pokazać u siebie w liceum – że jesteśmy równorzędni w wielu obszarach, bo istniał kompleks życia na granicy, pośrodku puszczy, bycia odciętym od wspólnoty językowej. Najpierw żelazną granicą, potem papierową, to znaczy – wizową, a teraz mamy mur. To wszystko przez tyle lat może ludzi dołować.


Spróbujmy uporządkować trochę te wszystkie informacje, no bo „Niwa” powstaje w połowie lat 50. XX wieku, na fali odwilży październikowej i odchodzenia Polski komunistycznej od stalinizmu. Ale jak rozumiem, to nie wystarczało. Na solidarnościowej fali z początku lat 80. zaczyna się tworzyć Białoruskie Zrzeszenie Studentów.


JL: Wszystkie organizacje mniejszości narodowych po 1965 roku zostały wrzucone do jednego worka, który podlegał pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Białoruskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, podobnie ukraińskie, żydowskie, litewskie. I jeden organ wydawniczy, a gdzie sprawy młodzieży studenckiej, sprawy literatury? Nasz wybitny pisarz Sokrat Janowicz mówił, że w Polsce są dwie literatury. Jedna to jest polska – wielka, ale jest i mała – białoruska. Każde środowisko ma jakieś dążenia i my chcieliśmy mieć swoje organizacje. A gdy pojawiła się możliwość utworzenia radia, to je założyliśmy. Powołaliśmy transgraniczne Radio Racja. W okolicach Białegostoku nadawaliśmy na FM, na Białoruś sygnał szedł przez fale średnie i o wyznaczonych godzinach. Teraz nadajemy tylko na falach ultrakrótkich i, co ważne, w intrenecie.

EW: To jest naprawdę istotne: edukacja w swoim języku ojczystym i te dwa licea – w Hajnówce i w Bielsku Podlaskim. Ja jestem absolwentem hajnowskiego Liceum, a Jurek kończył szkołę w Bielsku. Jurek, zaczynając naukę w 1980 roku, uczestniczył w organizacji uczniowskiej, która działała w liceum, to był „Rozbudżany hołas”.

JL: Wtedy już mieliśmy kontakt ze studentami z Białoruskiego Zrzeszenia Studentów. Stan wojenny niby to zlikwidował, ale struktury, czyli ludzie, zostały. W latach 80., co prawda oficjalnie, ale mieliśmy już swoją gazetę, miesięcznik spotkania w czterech językach, po litewsku, ukraińsku i białorusku, no i jeden taki ogólny po polsku.


Wielkie Księstwo Litewskie i jego tradycja trochę się w tym odbijało. I to panów pokolenie było wtedy tą przebudzoną generacją, tym obudzonym głosem.


JL: Myśmy byli wtedy przebudzeni i nas, Białostocczyznę, nazywano Piemontem Białorusi.


Czy to też był gest buntu wobec, z jednej strony, opresyjnego państwa, a z drugiej – wobec rodziców i dziadków, którzy może byli zastraszeni i bali mówić o swojej białoruskości?


JL: Starsze pokolenie może nie było uwikłane w PRL, ale tylko w tamtym państwie mogli działać. To był jedyny sposób manifestowania swojej białoruskości, poszukiwania korzeni. Polacy mogli w drugim obiegu posłuchać albo poczytać o swojej historii. U nas to było niemożliwe. Wydawnictwa emigracyjne prawie nie docierały tutaj, zresztą sama emigracja białoruska była szczątkowa. Pod koniec lat 80. tworzyliśmy na nowo swoją tożsamość i świadomość narodową.

EW: To jest problem, który wiąże się z naszą, tu na Podlasiu, świadomością ciągłości historycznej i obciążeń historii. Walec historii toczył się tutaj w jedną i drugą stronę. We wszystkich konfliktach drogi ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód prowadziły przez tę część Podlasia. To jest kocioł historii, styk cywilizacyjny, spotkanie żywiołów, co bardzo pięknie brzmi literacko.


I urasta do rangi mitu, ale prawdy jest w nim trochę mniej.


EW: Mieszkańcom trzeszczą głowy od tych mitów. Nie tylko od mitów w sensie przenośnym, ale też od pałek i karabinów. W 1915 roku na naród białoruski spadło nieszczęście, czyli bieżeństwo. 2,5 miliona ludzi z terytorium zachodniej Białorusi zostało wypędzonych w głąb Rosji. To są pierwsze masowe przesiedlenia, o których pamięć trwała i miała wymiar homerycki. To była trauma, która przerodziła się w homerycką opowieść rodzinną w sytuacji braku możliwości uczenia się własnej historii o własnym narodzie. Opowieści o bieżeństwie były przekazywane z pokolenia na pokolenia, a nasze działania wydawnicze i medialne miały uratować pamięć o tym kamieniu milowym naszej tożsamości, odrębności i narodowej, kulturowej i językowej. Powrót do korzeni wielu młodych ludzi, którzy wydają się spolonizowani, odbywa się przez powrót do pamięci historycznej, między innymi do bieżeństwa. Ta pamięć przywraca też język. I to jest nowe zjawisko.



Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



To zaskakujące, że po ponad 100 latach.


JL: Tak, po ponad 100 latach. Kiedy zaczynałem pracę w radiu publicznym, nagrywałem ludzi, którzy pamiętali bieżeństwo. Pamiętali, że byli wywożeni. Pamiętam jedną z tych opowieści, bardzo krótką, o siostrze. Jej braciszek obudził się rano i zobaczył płaczących rodziców. Obok nich mogiłka. Dziewczynka zmarła w drodze. Ludzie tak to zapamiętali. I pamiętali jeszcze, gdy wrócili. Wracali do swoich wiosek, ale okazywało się, że chałupy są zniszczone albo spalone, pola obrosły zielem. Albo ktoś inny się już wprowadził. I właśnie ta pamięć o bieżeństwie, bo w nim uczestniczyli wszyscy, była silniejsza od pamięci o II wojnie światowej, o 17 września 1939 roku.


Silniejsza również od pamięci o latach tużpowojennych?


JL: Czystki etniczne wtedy były, ale obejmowały niewielki obszar i dotyczyły niewielkiej części ludności.

EW: W 1915 roku armia rosyjska stosowała taktykę spalonej ziemi, zmuszając mieszkańców tej ziemi zmuszała do ucieczki. Był to zapomniany w Europie exodus. Mówimy o tragedii Ormian, ale o bieżeństwie Białorusinów, części Ukraińców, a nawet Polaków, którzy uciekali z Lubelskiego, nie pamiętamy. On nie istnieje w pamięci historycznej Europy.


W pamięci zbiorowej mieszkańców Polski to jest też mało rozpoznane zjawisko. Zasadniczo dowiedzieliśmy się o nim kilku lat temu dzięki książce Anety Prymaki Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy.


EW: My Białorusini mówiliśmy o tym w naszych audycjach nadawanych po białorusku i publikacjom w „Niwie”. Nasi dziennikarze zebrali i wydali wspomnienia z okresów bieżeństwa, z okresów powrotu i II Rzeczpospolitej, a także wojny i okresu powojennego. To wszystko zostało zebrane przez naszą inteligencję. Rozumieliśmy, że to my musimy naszą przeszłość w jakiś zapisać i ocalić od zapomnienie. Aneta Prymaka korzystała z tego materiału. Punktem wyjścia jej pracy nad książką były wspomnienia zawarte w Tygodniku Białorusinów w Polsce „Niwa”, czasem bardzo szczegółowe opisy z informacjami o tym, co wywożono i co przywożono. To materiał dla badaczy, dla socjologów i historyków. Dziennikarze i pasjonaci zrobili to, czym się nie zajęły instytuty naukowe. To w ogóle jest temat, który nie istniał w historii Polski ani w historii Białorusi. I tak samo było z tą pamięcią o wydarzeniach po II wojnie światowej.


Co się zapisało na ich temat w historii mówionej?


EW:Te tragiczne wydarzenia też zostały odkryte, opisane i poniesione dalej, do szerszej świadomości społecznej białoruskiej i polskiej, przez pokolenie lat 80., przez młodych dziennikarzy wywodzących się z Białoruskiego Zrzeszenia Studentów. Wszyscy wiedzieli o Burym, o Łupaszce, o ich rajdach. Ale nie można było niczego opublikować, choćby ze względu na mniejszość białoruską, której członkowie stali się ofiarami tych represji. Ostatecznie ofiary tego nacjonalistycznego podziemia zostały kanonizowane przez władze Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. To, co było ogromną traumą, przekuwa się w pamięć duchową i historyczną, element życia każdego narodu.

JL: Mimo wszystko trzeba, żeby historia była zapisana na taśmie, karcie pamięci, w gazetach albo w książkach. Gienek wspomniał, że Białoruś nie mówiła o bieżeństwie. Wspominało się o nim i tam, ale było ono inaczej nazywane. W niezależnej Białorusi nagrywałem historyka, który napisał pracę doktorską na temat zmian ludnościowych guberni grodzieńskiej w latach 1915–1921. Zmiany ludnościowe, a nie bieżeństwo.


Jak reżim Łukaszenki traktuje wasze radio? Bo nadajnik, który znajduje się w Białymstoku, ma moc ponad 100 kW, dociera aż pod Nowogródek.


JL: No właśnie, fali radiowej nic nie zatrzyma. Chociaż Wolną Europę zagłuszano, do początku lat 90. Teraz nawet na Białorusi nie zagłuszają fal radiowych. Ale blokują internet, a nasz portal nazywają ekstremistycznym źródłem informacji, co jest na Białorusi zabronione. Słuchanie, nawet opowiadanie o tym, podlega karze więzienia.

EW: Nawet znak graficzny naszego radia został zakazany i jest uznawany za ekstremistyczny. Nasi dziennikarze nigdy nie otrzymali akredytacji białoruskiego ministerstwa spraw zagranicznych, chociaż dostawali je dziennikarze innych stacji niezależnych. My – nigdy. I to świadczy bardzo o poważnym podejściu władz reżimu do naszego radia. Oni doskonale sobie zdają sprawę, że jest to projekt białorusko-białoruski, który tworzą obywatele RP, należący do mniejszości białoruskiej, i Białorusini z tamtej strony granicy. Jest to integracyjne działanie. Pozwala odczuwać siłę i więź.


Kto słucha Radia Racja?


JL: Profil naszych słuchaczy się zmieniał. Bo my jesteśmy rozgłośną, w której dominuje muzyka białoruska. Na Białorusi muzyka w języku białoruskim też nie jest mile widziana w państwowych mediach. Ludzie słuchają nas i dla muzyki, i dla informacji. Po wyborach prezydenckich w 2020 roku przez jakiś czas byliśmy jedynym medium, które było odbierane i słuchane na Białorusi, bo inne media zostały całkowicie zablokowane.

EW: My sięgamy tam, gdzie są najbardziej dynamiczni w ruchu Białorusini. Nasz zasięg obejmuje Grodzieńszczyznę, obwód brzeski i wszystkie przejścia graniczne polsko-białoruskie. A teraz jesteśmy słuchani na granicy z Litwą, w okolicach Druskienik, również w Suwakach i w Augustowie. Tamtędy podróżują teraz Białorusini.

Nasze radio jest gwarantem bezpieczeństwa dla tych ludzi, którzy nas słuchają. Jest anonimowe, inaczej niż słuchanie przez internet w telefonie. Człowiek wsiada za kierownicę, włącza radio i słucha bez obaw, że ktoś go złapie.

JL: Ale myśmy robili audycje też dla zwyczajnych Białorusinów, jeszcze przed represjami z 2020 roku. 60% klientów białostockich centrów handlowych to byli Białorusini przyjeżdżający na zakupy. Podawaliśmy ceny walut, kawy i innych produktów. Oni wiedzieli, czego mogą się spodziewać. Nie pouczamy ludzi, jak mają się zachowywać, tylko dajemy alternatywną informację.
Bartosz Panek - reporter, dziennikarz, dokumentalista z dwudziestoletnim stażem radiowca. Laureat kilku krajowych i zagranicznych nagród, w tym Prix Italia za reportaż radiowy. Stypendysta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Miasta Stołecznego Warszawy. W lecie 2020 roku opublikował książkę reporterską o Tatarach Polsce. Pracuje nad kolejną – tym razem o drugim życiu PGR-ów.

Inne artykuły Bartosza Panka

EW: Radio odgrywa dziś istotną rolę w tworzeniu małych wspólnot. Wspólnot, które trudno rozbić, a które chce rozbić reżim. Radio jest elementem tarczy, która chroni przed łukaszyzmem, przed ruskim mirem, bo to, co robi Łukaszenka, to niszczenie wszystkiego, co białoruskie.

JL: Częste jest myślenie w kategoriach „a cóż to za radio”. Bo żeby dotrzeć do wszystkich, powinno mówić po rosyjsku. A my nadajemy w językach pogranicza. Programy prowadzimy w języku białoruskim, po białorusku są wiadomości. Ale jeżeli ludzie się wypowiadają w języku polskim, nie tłumaczymy, bo ludzie pogranicza powinni znać ten język. Jeżeli ludzie mówią po rosyjsku, to też nie tłumaczymy, bo cała Białoruś zna ten język. Po ukraińsku również nie, bo to sąsiedzi. A nawet tutaj na miejscowej gwarze czy trasiance, bo ludzie rozumieją, a na pewno powinni zrozumieć. Nie przejdziemy na język rosyjski. Mielibyśmy na pewno większe audytorium, więcej słuchaczy. Ale nie, nie zrobimy tego. Pryncypialnie.

Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 142 000 zł.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.