Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Majdan / 23.11.2023
Jarosław Kociszewski

"Głównym wrogiem Białorusinów jest ich własny chaos". Białoruska opozycja powoli buduje relacje z Ukrainą

Rosja wykorzystuje terytorium Białorusi w wojnie przeciwko Ukrainie. W praktyce Białoruś jest w stanie wojny z Ukrainą, choć nie została ona wypowiedziana. O stanie relacji między reżimem Alaksandra Łukaszenki a Kijowem i białoruską opozycją a Ukrainą mówi Kamil Kłysiński z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Foto tytułowe
Swiatlana Cichanouska (Shutterstock)





Wojna nie została wypowiedziana, ale zgodnie z prawem międzynarodowym Białoruś jest współagresorem, ponieważ udostępniła swoje terytorium do agresji i to terytorium białoruskie od samego początku wojny jest jej zapleczem, a wcześniej było ważniejszym ważnym zapleczem logistycznym i medycznym dla armii rosyjskiej. Szczególnie było to wyraźne wiosną 2022 roku, gdy walki toczyły się wokół Kijowa, Czernichowa i Sum. Teraz Białoruś jest mniej ważnym, chociaż wciąż zauważalnym zapleczem, bo są tam prowadzone szkolenia. Jednostki rosyjskie, rekruci, świeżo zmobilizowani młodzi żołnierze byli szkoleni na białoruskich poligonach przy wykorzystaniu białoruskich oficerów, instruktorów wojskowych. Białoruś miała wolne moce przerobowe, nie jakieś olbrzymie, ale istotne, aby wspomóc zacinającą się rosyjską machinę mobilizacji. Teraz obecność armii rosyjskiej na Białorusi jest mniejsza.


Wydaje się, że Alaksandr Łukaszenka bardzo sprytnie i bezpiecznie dla siebie lawiruje, czyli wspiera agresję rosyjską, a z drugiej strony nie przekracza granicy otwartej wojny. Jak mu się udaje udawać, że jego to nie dotyczy?


Wielu rzeczy możemy się tylko domyślać, bazując na znajomości logiki Łukaszenki, specyfiki państwa białoruskiego i jego elit, ale także na mentalności białoruskiego społeczeństwa. Łukaszenka w pierwszych dniach agresji pewnie liczył na szybkie zwycięstwo Putina, na kwiaty na ulicach Kijowa, parady, defilady. Myślał, że inwazja wejdzie jak nóż w masło. Dlatego entuzjazm Łukaszenki szybko przygasł i myślę, że on potem już nie żałował tego, że nie przyłączył się od początku.

Wiemy z różnych źródeł, że próbowano wysłać armię białoruską na Ukrainę, ale był pewien opór wewnętrzny, sabotaż, spowalnianie rozkazów. Potem to się rozmyło, a Łukaszenka zrozumiał, że nie ma sensu się w to pchać, a pomaga w sposób wystarczający, aby Putin go oszczędził i dalej wspierał. Udowodnił, że jest lojalnym sojusznikiem Kremla, choć nie takim oddanym na 100%, który walczy ze swoją małą i dosyć słabą armią na Ukrainie. Ta armia nie okazałaby istotnego wsparcia armii rosyjskiej.

Łukaszenka zrozumiał, że może to rozgrywać też na własną korzyść, wysyłając Białorusinom mniej lub bardziej subtelny sygnał, że zachował stabilność, a białoruscy synowie, mężowie, kochankowie, bracia nie giną i kobiety białoruskie nie muszą ich opłakiwać, tak jak to się dzieje w Rosji. On nie może tego formułować wprost, bo obraziłby i zdenerwowałby sojusznika i społeczeństwo rosyjskie, które przeżywa ten problem. To jest taka gra typowo łukaszenkowska, wyślizgiwanie się i manewrowanie. Myślę, że ta sytuacja, w której wspiera Rosję, ale nie ryzykuje gniewem swojego społeczeństwa, generalicji i listami od płaczących żon czy matek, których synowie wrócili w cynowych trumnach, najbardziej mu obecnie odpowiada.


Łukaszenka jest dyktatorem, który stłumił gigantyczną falę protestów, wprowadził terror, miał do czynienia ze stosunkowo niewielkimi grupami sabotażystów – i musi się liczyć się z generalicją i ze społeczeństwem?


Widać głęboki pacyfizm białoruskiego społeczeństwa, który jest głęboko ugruntowany historycznie. Białoruski chłop zawsze musiał się chować przed armią, która szła ze wschodu albo z zachodu, rozdeptywała mu pola i zabierała kury. On musiał te kury i zboże chować, więc zawsze bał się wojny i uciekał przed nią. Głęboko zakorzeniony pacyfizm siedzi w Białorusinach niezależnie od wykształcenia, wykonywanej pracy czy od stosunku do reżimu. Pacyfistyczni są również w dużej mierze zwolennicy Łukaszenki. Oni oczywiście mogą i często kupują tezy rosyjskiej propagandy, oglądają białoruską telewizję, która jest bardzo zrusyfikowana w narracji, ale myślę, że strach przed wojną jest wyraźny.

Myślę, że z pacyfizmem represyjny reżim by sobie nie poradził. Mówiąc metaforycznie, nawet stara babcia, która modliła się do Łukaszenki, bo emerytury są wypłacane, straciłaby zapał do niego, gdyby jej wnuk zginął na wojnie. Są rzeczy naprawdę podstawowe, abstrahujące jakiekolwiek wartości wyznawanych przez człowieka.


Teraz spójrzmy na tę granicę od strony południowej, czyli ukraińskiej. Jaki jest stosunek Kijowa do reżimu Łukaszenki?


Początkowo, w pierwszych tygodniach wojny, ambasador Białorusi Sokoł był w Kijowie, ambasador Ukrainy Kizim z kolei w Mińsku. Sokoł dość szybko wyjechał. Pismo w tonie pełnym lekceważenia i potępienia za zdradę rychło dostał szef białoruskiego komitetu pogranicznego od swojego ukraińskiego kolegi.

Ukraińcy uważali, że Białośni ich zdradzili, reżim ich zdradził, bo udostępnił terytorium, a Łukaszenka przez lata zapewniał, że przyjadą tylko traktorami. Okazało się, że nie do końca, choć to Rosjanie przyjechali czołgami, ale z terytorium Białorusi. To wywołało poczucie krzywdy i zdrady. Ambasador Kizim wrócił kilka miesięcy później. Ukraińcy prawdopodobnie trzymali ambasadora w Mińsku, by zapewniać korytarze komunikacyjne dla Ukraińców, którzy chcieliby wrócić na Ukrainę, przez Białoruś. Natomiast praktycznie zamarła wymiana handlowa, przejścia graniczne są zaminowane i zryte okopami, dominuje wrogość i nieufność. Teraz stosunków z Mińskiem praktycznie nie ma, jest tam dwóch dyplomatów ukraińskich na bardzo niskim poziomie, a w Kijowie nie ma ani jednego dyplomaty białoruskiego.


Wygląda na to, że Ukraina też ufortyfikowała dużą część granicy z Białorusią. To jest też bardzo trudny teren i chyba trudno sobie wyobrazić obecnie działania wojenne od strony Białorusi w kierunku zachodniej Ukrainy.


Rosjanie wjechali przez granicę z Białorusią od strony Bryjańska, czyli od wschodniej strony, a potem dokonali skrętu na południe. To najmniej podmokłe te tereny, z których można wykonać uderzenie na Kijów, najbliżej do stolicy było właśnie stamtąd. I oni to zrobili, na szczęście nieskutecznie. Jeśli chodzi o zachodnią Ukrainę, o Wołyń, to rzeczywiście i od strony białoruskiej po lesie to są fatalne terytoria do działań wojskowych. Straszono, że Rosja wykona takie uderzenie przy pomocy Białorusinów i odetnie przynajmniej część dostaw z Polski, które idą na Ukrainę. Ale to się nie stało, bo to jest po prostu trudne i też nie ma na to sił.


A wracając do polityki, w zasadzie w relacjach ukraińsko-białoruskich nie istnieje białoruska opozycja. Co się dzieje albo dlaczego nie dzieje się nic?


Tutaj też widzimy pewną ewolucję i na szczęście to są kierunki rozbieżne. Jeżeli porównujemy relacje reżim białoruski – władze w Kijowie i władze w Kijowie – opozycja, kierunki ewolucji są rozbieżne. Stosunki z reżimem zanikają bądź wręcz już praktycznie zanikły. Pozostały jakieś kwestie czysto formalne, no nie wiem, typu formalne utrzymywanie placówek dyplomatycznych, które tak naprawdę nie działają. Natomiast stosunki Kijowa z opozycją białoruską się poprawiają. Następuje pewna budowa zaufania.

Swiatlana Cichanouska mówiła w 2020 roku w czasie swojej kampanii, że Krym de facto jest rosyjski. Minęły od tego czasu trzy lata, a agresja rosyjska w 2022 r. zrewidowała to stanowisko, jednak wielu Ukraińców pamiętam, że jej mąż Sergiej, jeden z kluczowych więźniów politycznych, jeździł na Krym. Z punktu widzenia Kijowa nie było też szybkiego i jednoznacznego potępienia Rosji wobec tej agresji. W związku z tym Zełenski i jego ludzie odmawiali spotkania Cichanouskiej, choć o to zabiegała. Widać było też, że nie szukali realnego porozumienia i współpracy. Pojawiała się bardzo krzywdząca krytyka, że Białorusini w 2020 roku pokazali, że nie potrafią walczyć, potem też nie potrafili, to Ukraińcy są Kozakami, a oni – cichymi białoruskimi chłopami.

Wielu Białorusinów skarżyło się, że na Ukrainie spotykają się z szykanami, np. że nie mogą konta w banku otworzyć. Zresztą u nas w Polsce też się zdarzało tuż po pełnoskalowej rosyjskiej agresji. W ostatnich miesiącach widzę zmianę: spotkania są częstsze, choć wciąż nie na najwyższym szczeblu. Wydaje mi się, że Ukraińcy nie mają takiej potrzeby, bo nie uważają Cichanouskiej i w ogóle całej białoruskiej emigracji za realną siłę. To nie przywódca Polski, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, z którym trzeba się spotkać. Najczęściej z przedstawicielami białoruskiej opozycji spotyka się jeden z doradców Zełenskiego, Mychajło Podolak. Jest też mianowany w sierpniu tego roku stały przedstawiciel przy białoruskiej opozycji, który jest takim quasi-ambasadorem.

W wojnie walczą białoruskie jednostki ochotnicze, które są chyba najsilniejszym atutem, przynajmniej symbolicznym, białoruskiej opozycji wobec Ukraińców. Bo pokazują w ten sposób: patrzcie, nasi ludzie walczą razem z wami. Pułk Kalinowskiego jest taką główną jednostką, choć to jednostka źle zorganizowana, pogrążona w konfliktach politycznych bardzo specyficzna, ale jednak jest i walczy.

Są więc pewne symptomy, że stosunki będą się poprawiać, ale chyba głównym wrogiem Białorusinów jest ich własny chaos, oni nie mają jednej koncepcji. Oczywiście są różne grupy wśród białoruskiej diaspory. Jest Waleryj Cepkała, który nijak się nie może dogadać z Cichanouską i to działa w dwie strony. Warto oczywiście wspomnieć Pawła Łatuszkę, który działa w Polsce. Oni mają dość konsekwentne stanowisko wobec kwestii międzynarodowych. Ogłosili aspiracje europejskie, chcą, by ich kraj był członkiem Unii Europejskiej, gdy tylko demokracja nastanie. To jest ważna deklaracja, symboliczna, ale jednak ważna. I chcą porozumieć się z Ukrainą, chcą wolnej Ukrainy.


Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



A dlaczego Cichanouska czy opozycja białoruska en masse nie zajęła jednoznacznego stanowiska na początku wojny?


To jest błąd, to jest chyba jakiś grzech pierworodny. Ukraińcy powinni jednak spojrzeć na to szerzej. W swoich ocenach często są bardzo emocjonalni i szybcy. Białorusini mieli poważny problem do zeszłego roku z określeniem się w wielu kwestiach, i swoich wewnętrznych, i tych zewnętrznych. To nadal nie wygląda dobrze. Są podziały, kłótnie, podchody, co zresztą jest typowe dla każdej migracji. Ale w tych podstawowych, kluczowych kwestiach pewien zarys jakiejś strategii białoruskiej migracji widać. Ukraińcy wciąż chyba jeszcze nie mogą wyjść z tego etapu, że Białorusini na początku nie zareagowali właściwie. No ale teraz zareagowali.

Białorusini skarżą się często, że Ukraińcy traktują ich bardzo patrymonialnie, patrzą na nich z góry, traktując ich podrzędnie. Nic nie wskazuje na to, żeby Białorusini byli w stanie stać się siłą, by temu się przeciwstawić, polityczną czy dyplomatyczną. Sami są skłóceni, są słabi, a poza tym to, o czym pan mówił, ten pacyfizm w tej sytuacji chyba też nie pomaga. Samo chyba narzekanie na to, że sami starsi bracia są dookoła, im nie pomaga, jeżeli sami nie uderzą pięścią w stół i w jakiś sposób nie staną się jednoznaczni i wyraziści.

Nie możemy też ich mierzyć zawsze naszą miarą. Nie możemy – my Polacy czy Ukraińcy, bo Polacy do Ukraińców są bardzo podobni, jeśli chodzi o wojowniczość, waleczność, gotowość do sprzeciwu, do buntu, taką kłótliwość też. Ukraińcy po prostu mają słabsze państwo i prowadzą wojnę. To jest cała różnica. Musimy się pogodzić z tym, że Białoruśni są inni i będą zawsze inni. Oni są bardziej spokojni, bardziej pokojowi, bardziej koncyliacyjni.

Poza tym nie są w stanie (i my też nie bylibyśmy w stanie) zorganizować powstania w warunkach państwa półtotalitarnego. Nie przypominam sobie udanego powstania w dziejach współczesnych, powiedzmy drugiej połowy XX wieku, jakiejś rewolucji, która by się dokonała od zera bez jakichś czynników zewnętrznych, jakiegoś rozpadu w państwie półtotalitarnym. W 2020 roku Białorusinom udało się dojść do takiego krytycznego momentu, gdzie mogli coś zmienić, ale wówczas to jeszcze była Białoruś autorytarna, gdzie było dużo więcej możliwości i wychodzili z innego punktu, gdy NGO-sy, partie polityczne działały legalnie, gdy mieli trochę mediów za sobą.

Teraz, gdy represje szaleją, ludzie boją się dzieciom zawiązać na tornistrze biało-czerwone wstążeczki i boją się, że ich patrol zatrzyma na ulicy i sprawdzi, co mają w komórce, albo na przykład boją się lajkować w internecie. Naprawdę musimy być sprawiedliwi. To nie jest moment, gdy Białorusini powinni przygotować jakieś powstanie, wybiorą ich jak szczeniaki z koszyka, zanim jeszcze gdziekolwiek wyjdą. Myślę, że warto docenić to, co Białorusini już wykonali, że na przykład tak jednoznacznie już ocenili Rosję. Swietłana Cichanouska zapowiedziała, że w przyszłości Białoruś wyjdzie ze wszystkich umów z Rosją, wyjdzie z sojuszu z Rosją, z państwa związkowego i z innych struktur, które Rosja tworzy, a jednocześnie będzie się integrować z Unią Europejską. Na tym można już coś budować.
Jarosław Kociszewski - publicysta, komentator, przez wiele lat był korespondentem polskich mediów na Bliskim Wschodzie. Z wykształcenia jest politologiem, absolwentem Uniwersytetu w Tel Awiwie i Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Obecnie jest ekspertem Fundacji "Stratpoints" i redaktorem naczelnym portalu Nowa Europa Wschodnia.

Inne materiały Jarosława Kociszewskiego

Na obecnym etapie ważne jest, by Białorusini budowali takie protopaństwowe struktury na emigracji. Zaczęli to robić i żeby się w tym nie pogubili, trzeba ich jakąś poradą wspierać. My mamy już duże doświadczenie w budowaniu swojej państwowości, ponad 30-letnie, Ukraińcy też mogą im coś doradzić, chociaż są przede wszystkim bardziej zajęci wojną.

Litwini mają ciekawe doświadczenia, czy Łotysze, czy Estończycy, bo też są bardzo zainteresowani Białorusią. Oni mają z kolei ważne doświadczenia kraju, który wychodził ze statusu kraju członkowskiego Związku Radzieckiego. I to są ciekawe doświadczenia państw, które zrzucały bądź do dziś zrzucają, tę spuściznę radziecką, z czym Białoruś też będzie musiała się zmierzyć.

Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 142 000 zł.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.