Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Barszcz / 15.01.2024
Ihar Melnikau

Pożar na Placu Wolności nie był przypadkiem. Podejrzany jest radziecki żołnierz

4 stycznia 1946 r. w Mińsku odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Biura Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Białorusi. Wśród obecnych byli szef KPB Pantielejmon Ponomarenko, szef białoruskiego NKGB Ławrientij Canawa, komisarz ludowy NKWD Białorusi Siergiej Biełczenko i 13 innych działaczy partii. Podczas spotkania omówiono kwestię pożaru, do którego doszło dzień wcześniej w stołecznym klubie bezpieczeństwa państwowego.
Foto tytułowe
Budynek na Placu Wolności (archiwum autora)


Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!


Bal maskowy


Pod koniec grudnia 1945 r. w ocalałym z wojny i okupacji budynku przy placu Wolności w Mińsku przygotowywano się do sylwestra, jednak w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia zabrakło prądu. Obchody Nowego Roku przełożono na 3 stycznia – miał to być bal maskowy. Bilety na wydarzenie rozdawało kierownictwo Komsomołu – otrzymywali je najlepsi studenci, aktywiści i dzieci wysokich urzędników BSRR. Byli też tacy, którzy dostali bilety przez koneksje.

Lilia Czyżyk, która przeżyła tragedię 3 stycznia, wspominała, że otrzymała zaproszenie od przyjaciółki Łucji Rabcewicz, z którą razem studiowała. Ojciec Rabcewicz, Aleksander, był bohaterem Związku Radzieckiego i komendantem klubu NKGB. Zależało mu zatem, aby jego córka pojawiła się na balu w dobrym towarzystwie.

W dniu imprezy wstęp do klubu odbywał się wyłącznie na zaproszenie. W sąsiednim skrzydle budynku działała komisja ds. zbadania zbrodni Niemców i ich wspólników. W czasie okupacji w domu na placu Wolności swoją siedzibę miało Gestapo, którego archiwum po wyzwoleniu Mińska w lipcu 1944 r. trafiło do sowieckich organów specjalnych. To właśnie z tymi nazistowskimi dokumentami pracowali członkowie komisji radzieckiej. Wejście do tej części budynku było zamknięte i znajdowało się pod ścisłą ochroną (później fakt ten przyczynił się do tragedii wielu przybyłych na bal). Ponadto w piwnicy budynku były cele, gdzie przetrzymywano Niemców, w sprawie których toczyło się śledztwo.


Tragedia

Wiele ozdób zostało wykonanych z materiałów łatwopalnych: papieru i waty. Goście mieli na sobie fantazyjne kostiumy. W sumie w klubie zgromadziło się ponad 500 osób. W sali grała orkiestra dęta. Nadszedł długo oczekiwany moment, kiedy miała się zapalić girlanda na choince. I się zapaliła. Dosłownie. Orkiestra wojskowa grała „Zmęczone słońce”, młodzi tańczyli i przenikliwy krzyk „Pożar!” uznali za kolejny noworoczny żart. Po kilku minutach wszystko wokół płonęło. Goście rzucili się na schody, które prowadziły na ulicę, ale i tam był ogień. Świadkowie wspominali, że pożar wybuchł właśnie w „pokoju bajek”, który znajdował się przed główną salą. Przebicie się do wyjścia przez ogarnięte płomieniami pomieszczenie nie było możliwe, a wejście na schody było zamknięte żelaznymi drzwiami.

Jedną z osób, które cudem przeżyli, była Cicilia Joniczewa. Według jej wspomnień pierwsi do ogarniętego ogniem klubu NKGB przyjechali nie strażacy, lecz wojskowi, którzy zaczęli wyciągać skrzynie z nazistowskimi dokumentami. Cicilia błagała żołnierzy, aby otworzyli drzwi na schody. Żołnierz NKWD odpowiedział, że nie ma do tego prawa, ponieważ schody są połączone z sąsiednim skrzydłem, gdzie znajduje się archiwum.

Cały budynek był pokryty żrącym, żółtym dymem. Uświadomiwszy sobie, że nie ma innego wyjścia, mężczyźni zaczęli wybijać okna – wtedy zauważyli, że dolne piętro również się pali. Ludzie zaczęli skakać z trzeciego piętra. Ci, którzy skakali później, mieli więcej szczęścia, bo lądowali na zwłokach tych, którzy skoczyli wcześniej. Jedna z ocalałych, Alena Dzemidowicz (po tragedii rodzice nie znaleźli dziewczyny i myśleli, że zginęła), wspominała, że z piwnicy dochodziły straszne krzyki po niemiecku. To krzyczeli aresztowani Niemcy. Alena postanowiła wyskoczyć przez okno. Obok niej wylądowała – na nogach – inna uczestniczka balu – w wyniku upadku z dużej wysokości skóra oddzieliła się od kości. Z balkonu chciał skoczyć wojskowy. Za swoimi plecami miał płomienie, przed sobą wysokość. Oficer spojrzał w dół i zobaczył zabitych ludzi. Po chwili wyjął z kabury pistolet i się zastrzelił. Wkrótce zawalił się strop trzeciego piętra.

Niektórym udało się uciec, przedzierając się przez zastawione śmieciami tylne drzwi. Drzwi nie były zamknięte. Lilia Czyżyk uratowała się, wyskakując z budynku. Dziewczyna miała szczęście – przeżyła. Na ulicy szukała Łucji Rabcewicz, ale przyjaciółka nie zdołała się uratować. Gdy pożar zostanie ugaszony, ojciec znajdzie bransoletkę swojej córki.


Grób zbiorowy (fot. Ihar Melnikau)
Szczątki ofiar chowano w cynkowych trumnach


Rankiem na placu Wolności zaczęli gromadzić się ludzie. Próbowali znaleźć dzieci. Spalone ciała i szczątki zmarłych wyprowadzano ze spalonego budynku i układano wzdłuż drogi. Było wielu zabitych. Ludzie próbowali zidentyfikować swoje dzieci po ubraniach i butach. Tej nocy w pożarze zginęło kilkuset młodych chłopców i dziewcząt. 4 stycznia 1946 r. w Mińsku odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Biura KC BSRR, podczas którego stwierdzono, że pożar w mińskim klubie NKGB był wypadkiem nadzwyczajnym o charakterze politycznym.

Dyrektor klubu został skazany na 6 lat więzienia, a komendant Rabcewicz, choć aresztowany, został wkrótce zwolniony. Córka mężczyzny spłonęła żywcem, więc władze uznały, że zapłacił „za zaniedbanie” bardzo wysoką cenę. Specjalna komisja nakazała jak najszybciej zbadać wszystkie okoliczności pożaru, wydać poszkodowanym niezbędną ilość butów i tkanin na naprawę ubrań, a rodzinom ofiar wypłacić jednorazowy zasiłek. Dokładna liczba ofiar śmiertelnych nie została ustalona do dziś. Ci, którzy zabili się, wyskakując przez okna, lub zmarli w wyniku oparzeń, zostali pochowani w pojedynczych grobach. Natomiast szczątki tych, którzy spłonęli w pożarze, złożono w dwóch dużych trumnach cynkowych, w zbiorowym grobie na cmentarzu wojskowym w Mińsku.

Ta przerażająca historia do dziś pozostaje niejasna. Dlaczego doszło do pożaru? Czy przyczyną tragedii było zwykłe zaniedbanie? Jedną z najbardziej prawdopodobnych wersji jest celowe podłożenie ognia. W sąsiednim skrzydle budynku mieściło się archiwum Gestapo, w którym znajdowały się m.in. akta osobowe agentów, informatorów i współpracowników Niemców. Nie wszyscy kolaboranci uciekli na zachód. Część z nich pozostała na wyzwolonej Białorusi. Wiedzieli, co ich czeka, jeśli prawda zostanie ujawniona sowieckim organom specjalnym.
Ihar Melnikau - doktor historii, adiunkt Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się okresem międzywojennym na terenie województw północno-wschodnich II RP, przedwojennej granicy polsko-radzieckiej na Białorusi, oraz służby Białorusinów w przedwojennym Wojsku Polskim. Autor 15 monografii historycznych. Laureat nagrody im. L. Sapiehy w 2020 za zachowanie historycznej spuścizny Białorusi.

Inne artykuły Ihara Melnikau

Możliwe, że organizatorom tego zamachu pomógł ktoś w mundurze żołnierza Armii Radzieckiej. Na przykład po pożarze zniknął bez śladu żołnierz radziecki Leonid Wasilczykow, który grał w orkiestrze Białoruskiego Okręgu Wojskowego. Najprawdopodobniej stał się jedną z ofiar pożaru, ale możliwe także, że człowiek ten był odpowiedzialny za podłożenie ognia. Fakty przemawiają wszak za podpaleniem – wskazuje się na dwa źródła zapłonu (badaniem tej tragedii zajmowała się komisja specjalna, jednak wszystkie jej materiały zniknęły w 1953 r., gdy Ławrientij Canawa został aresztowany). Tej tragicznej nocy część wozów strażackich rozjechała się na fałszywe wezwania i nie było nikogo, kto mógłby ugasić pożar na placu Wolności. 3 stycznia 1946 r. pozostanie jedną z najbardziej tragicznych kart w historii Mińska i Białorusi.