Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Bistro / 14.01.2024
Ernestas Parulskis, tłum. Paulina Ciucka

„Wyobraź sobie, że nie ma sejmu." Fantastyczna opowieść o Litwie bez Wilna

W przyćmionej rzeczywistości, gdzie historia układa się w nieznane wzory, Ernestas Parulskis wyrusza w literacką wyprawę, eksplorując krainę, w której Wilno nie jest ikoniczną stolicą Litwy. W tej alternatywnej opowieści o patriotyzmie, tajemniczych decyzjach i utraconych możliwościach, autor rysuje obraz Litwy, jakiej nie znamy.
Foto tytułowe
Vytautas Landsbergis, głowa państwa litewskiego, wygłasza przemówienie z balkonu Domu Sygnatariuszy, gdzie 16 lutego podpisano Akt Niepodległości (Shutterstock)


Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!


W połowie stycznia zaprosił mnie na rozmowę naczelny największego litewskiego magazynu biznesowego „Biznes Klasa”. Miał do tego pełne prawo, w końcu jestem felietonistą tego pisma, więc miało to być jedno ze spotkań taktycznych, podczas których bez większych skrupułów spycha się dziennikarzy na tę czy inną tematyczną flankę. Rozmowa była krótką wymianą zdań bez ozdobników.

– Numer lutowy będzie poświęcony rocznicy 16 lutego. Napisz o tym.
– Ale ja nie piszę o rocznicach! Ani o szesnastym lutego, ani o żadnych innych!
– Napisz, co chcesz. Osiem tysięcy znaków. Na jutro na popołudnie. Patriotycznego wieczoru!
– W takim razie napiszę opowiadanie fantastyczne – pogroziłem.

Nie jest trudno ogłosić się autorem opowiadań, ale stworzyć jakieś, a do tego jeszcze fantastyczne i na patriotyczną modłę, to już coś o wiele trudniejszego. Tak czy inaczej sytuacja przedstawiała się nader optymistycznie: miałem informacje na temat gatunku, objętości i dedlajnu. Brakowało mi tylko pomysłu. Ale przecież te zawsze wpadają do głowy w czasie spaceru.

Prosto z redakcji wybiegłem na Basanavičiusa – najbardziej szykowną i bez wątpienia luksusową wileńską ulicę. To odpowiednie miejsce na siedzibę naszego magazynu. Bądź co bądź jesteśmy zamożni. Opanowaliśmy w końcu nie tylko rynek litewski, ale także większość rynku tłustych magazynów biznesowych głupiej „warszafki”, dzięki czemu uniknęliśmy pokryzysowej przeprowadzki z centrum Wilna na Karoliniszki. Niespiesznie skierowałem się w stronę Zawalnej, a przy prowincjonalnie pyszniącym się Zarządzie Kolei skręciłem w lewo, wybierając ładniejszą trasę. Mimo że rano padał śnieg, granitowe stopnie były czarne. Stąd widziałem bruk placu Basanavičiusa i tył pomnika patriarchy. „Najlepszym wyjściem będzie się wykręcić historią alternatywną. Może jakiś fantasy punk? Albo steampunk? Mniejsza o większość. Trzeba napisać, co by było, gdyby. Co stałoby się z Litwą, gdyby 16 lutego nie było? Katastrofa. Zostalibyśmy pod ruskimi. Tu nie ma alternatywy. Muszę to ugryźć jakoś inaczej…” – myślałem, czekając na zielone światło na skrzyżowaniu pod kościołem ewangelicko-reformowanym.

Z portyku spoglądały na mnie dwa radosne anioły. W alei Giedymina, niedaleko Hotelu Georges, rozejrzałem się niezdecydowany. Mógłbym iść na Stare Miasto trasą obok katedry i Muzeum Čiurlionisa do ulicy Zamkowej. Tam jest jednak zbyt fajnie i zbyt niebezpiecznie – za dużo znajomych, za dużo kawiarni, za dużo języków. A czasu nie ma. Dlatego skierowałem kroki w kierunku bardziej dostojnej części miasta. Zatrzymałem się przy placu Łukiskim. Pod sejmem jak zawsze zgromadzili się miłośnicy architektury.

Widzę to codziennie i wciąż zapiera mi dech w piersiach. Na przestronnym placu stoi gigantyczny i do bólu – choć niedostrzegalnie – proporcjonalny matowy sześcian z czarnego piaskowca. Elewacje boczne i tylna przecięte są pasmami małych okien przypominających strzelnice twierdzy. Elewację frontową na całej wysokości domu zdobi płytka, zaledwie przeczuwalna płaskorzeźba Pogoni. Budynek nie ma drzwi – do podziemnej sali z freskami Marca Chagalla zwiedzający wchodzą przez opasujące plac pseudotarasy. Oto on, pierwszy i jedyny na świecie pałac suprematystów. Dzieło dwóch geniuszy Wielkiego Księstwa – Antoniego Wiwulskiego i Kazimierza Malewicza. Dla Wiwulskiego budynek sejmu stał się ostatnim projektem, zrealizowanym już po jego śmierci. W latach dwudziestych XX wieku narysował betonową konstrukcję, a Malewicz ją zwizualizował, sfinalizował i przypilnował budowy.

Płaskorzeźbę Pogoni zaprojektował Petras Rimša. Budynek nie odniósł sukcesu tylko ze względu na dawną funkcję rynkową placu. Od 1922 roku, kiedy utworzono tu sejm, rząd i prezydenturę, metafory „rynek władzy” i „kupczący posłowie” stały się sprawdzianem dla dziennikarzy: ci, którzy nie używali ich przez co najmniej rok, otrzymywali prawo do podpisywania się pod swoimi materiałami, aczkolwiek inicjałami. Obecnie w sześcianie mieszczą się jedynie reprezentatywne wydziały sejmu, cała reszta jest oddana turystom. W 1956 roku rząd otrzymał stylowo brzydki neobrutalistyczny hangar przy moście Zwierzynieckim, a prezydenturę ulokowano przy Uniwersytecie Stefana Batorego, na terenie dawnego Generalnego Gubernatorstwa.

Patrząc na sejm, w końcu uchwyciłem pierwszy konstruktywny pomysł na opowiadanie. „Wyobraź sobie – mówię do siebie – że nie ma sejmu. Nie zbudowali go Wiwulski i Malewicz”. Dlaczego go nie zbudowali? A może go zbudowali, ale gdzie indziej? A może został zbudowany przez kogoś innego? Kto mógł to zrobić? I, co najważniejsze, dlaczego? „Myśl, nie poddawaj się, ciągnij wątek” – namawiałem sam siebie. „16 lutego jest obchodzony, a tymczasem w Wilnie nie ma sejmu”.

Otworzyłem swoją wewnętrzną Wikipedię, dział historii. 16 lutego 1918 roku Rada Litewska podpisuje w Wilnie Deklarację Niepodległości. Niemcy odchodzą. Trwają walki z oddziałami Bermondta. W 1919 roku w Kownie aresztowano powiaków*. W tym samym roku doszło do krótkiej walki z bolszewikami. Tyle. I, jak zawsze, fabuła nagle się pojawiła. „Powiedzmy, że powiacy byli silniejsi. Załóżmy, że aresztowania w Kownie nie wystarczyły. Korona zajmuje Suwałki. I Grodno. Mało tego, Warszawa bierze wszystko: Suwałki, Grodno, Nowogródek i Wilno!” – krzyczałem w myślach. Trzon tekstu – dziwna, fantastyczna opowieść o Litwie bez Wilna – zaczyna składać się w całość. Spieszę w stronę stacji metra. Mógłbym oczywiście pójść do redakcji pieszo, wymagałoby to wspinaczki na górę Bouffałową, ale metro nadal stanowiło rozrywkę nową i do tego darmową – wszyscy w redakcji, którzy obiecali nie jeździć do pracy samochodem, otrzymali w prezencie Kartę Wilnianina na wszystkie środki transportu publicznego.

Musiałem przejść kawałek w kierunku przeciwnym do przystanku autobusowego – w stronę Wilii. Tam zszedłem na stację przesiadkową Centralna, gdzie żółta linia Jerozolimka–Lotnisko krzyżowała się z zieloną linią Karoliniszki–Antokol. To była bardzo krótka przejażdżka do przystanku Góra Bouffałowa, gdzie czekała na mnie prawdziwa atrakcja – najgłębiej schodzące schody ruchome w Europie. Koledzy z działu badawczego magazynu przygotowali już materiał na temat związków firmy Grodno Elevators, która zainstalowała wszystkie schody ruchome w wileńskim metrze, a merem Wilna. Niespecjalnie mnie to zajmowało – może coś było na rzeczy, a może nie, ale robota była doskonale zrobiona. Ruchome schody opisywano i pokazywano na całym świecie – głównie w blokach informacyjnych o osobliwościach świata, przed prognozą pogody, ale jednak!

Już w redakcji musiałem zajrzeć do prawdziwej Wikipedii. To nie wystarczyło, więc zajrzałem również na specjalistyczne „polackie” strony historyczne. Odkryłem, że moja wersja historii mogła być prawdziwa: dwaj wąsaci koledzy – Józef Piłsudski i Lucjan Żeligowski, choć Litwini, byli mocno uzależnieni od warszawiaków i marzyli, zwłaszcza Piłsudski, o przywróceniu Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W mojej alternatywnej historii Rada Litewska ogłasza niepodległość. Trwają walki z bermondtowcami i bolszewikami. A potem, w 1919 roku, Żeligowski, omamiwszy swoich oficerów mową o wielkiej republice, uderza we własny naród. Kowno ma małą armię i oddaje Warszawie ziemie od Suwałk po Wilno. Co było dalej?
„Varpas” (lit. dzwon) – miesięcznik literacko-polityczny wydawany w latach 1889–1905. Współzałożony przez Vincasa Kudirkę, autora słów litewskiego hymnu państwowego na fali odrodzenia narodowego. Periodyki tego rodzaju (prekursorem był almanach „Auszra”) stanowiły ważny przejaw ruchu niepodległościowego, a zarazem były narzędziem ten ruch wspierający.

Tradycyjne pieśni litewskie śpiewane na głosy. Nazwa pochodzi od litewskiego słowa sutarti[ – zgodzić się
(przyp. tłumaczki).

Przez kilka godzin składałem wyimaginowane elementy w całość. Mrożący krew w żyłach obraz nabierał kształtu. Warszawa nie potrzebuje Wilna, więc otrzymuje ono status miasta drugiej kategorii. Znikają w nim przemysł i kultura. W mieście działają jeden prowincjonalny teatr i zniszczony uniwersytet. Intelektualiści wyjeżdżają do Warszawy i Krakowa. Wilno zamienia się w zabitą dechami dziurę ze stoma tysiącami mieszkańców. Piękne Grodno i Suwałki znikają z mapy. Litwa traci połowę swojej populacji, kwiat narodu: poetów, artystów, naukowców. Wiwulski, złamany brakiem sensu, umiera, nie wymyśliwszy sześcianu. Malewicz, nie widząc żadnych perspektyw, emigruje do Moskwy lub Niemiec. Kowno zostaje stolicą Litwy. Choć jest tam fajniej niż w Wilnie, nie staje się wielką europejską stolicą – brakuje mu potencjału. Jedynym uzasadnieniem dla istnienia Litwy pozostaje język.

Utraciwszy Litwinów z Wilna i Grodna, mieszkańcy Kowna kontynuują idealistyczną politykę „Varpasa” i odnoszą sukces – w latach trzydziestych XX wieku wszyscy Litwini mówią po litewsku. Szczególnie podobał mi się ten fragment. Próbowałem sobie wyobrazić, jak to mogłoby wyglądać. Lekcje języka litewskiego odbywają się nie tylko w elitarnych gimnazjach. Uczy się go wszędzie, nawet w szkołach podstawowych. Na ulicach i w restauracjach rozbrzmiewa mowa naszych przodków żywcem wyjęta ze świętych gajów dębowych.

Litewskie filmy. Litewska telewizja. Nie do wiary! Sam uczyłem się w bardzo drogiej szkole, w której dwa razy w tygodniu odbywały się lekcje litewskiego. I nauczyłem się go nie najgorzej. Pamiętam, że na uniwersytecie zapędzałem filolożki w kozi róg, gdy z tych drugich – symbolicznych – tabliczek odczytywałem, uwzględniając wszystkie znaki diakrytyczne, nazwy ulic czy stacji. Szczególnie efektownie wypadała ulica Šermukšnių. A sutartinės! Kiedy chór Wirtuozi Wilna daje koncert sutartinės, miejscowi nie mogą się nań dostać. Cóż, w wyimaginowanym Kownie litewskie pieśni rozbrzmiewałyby zapewne w każdym domu. Cóż to byłby za smutny i piękny kraj. Jak z baśni.
Ernestas Parulskis - urodził się w 1963 roku. Studiował na Wydziale Historii i Teorii Sztuki Wileńskiej Akademii Sztuk Pięknych oraz w Międzynarodowej Szkole Biznesu Uniwersytetu Wileńskiego. W 2001 roku założył portal informacyjny omni.lt (później balsas.lt), którym zarządzał do 2008 roku. Od 1998 r. pisze eseje i komentarze dla litewskich mediów.

„No ale nic, trzeba wracać do pisania” – otrząsam się z wizji. Zacznę od najbardziej banalnego i najłatwiejszego triku: opiszę siebie w historycznej alternatywie – że pracuję w alternatywnym czasopiśmie, a alternatywny redaktor każe mi napisać artykuł o 16 lutego. Swoją drogą, jak przetłumaczyć „Biznes Klasa” na litewski? Cholera, ktoś znowu pożyczył mój słownik. No nie do wiary, słowo daję.

* Od skrótu POW, Polska Organizacja Wojskowa.