Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Majdan / 05.02.2024
Nedim Useinow

Prezydent wątpi w odzyskanie Krymu. Kontrowersyjny wywiad wywołał międzynarodowe poruszenie

W kontrowersyjnym wywiadzie opublikowanym na Kanale Zero prezydent Andrzej Duda wyraził wątpliwości co do możliwości odzyskania Krymu przez Ukrainę. Jego nieprecyzyjne stwierdzenia dotyczące historii i specyfiki Krymu wywołały ostrą reakcję zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie, uwydatniając trudne kwestie związane z rosyjskimi narracjami i różnicami w postrzeganiu historii półwyspu.
Foto tytułowe
Wołodymyr Zełenski, Andrzej Duda (Shutterstock)


Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!


2 lutego na Kanale Zero w popularnym serwisie internetowym opublikowano trwający godzinę i dwadzieścia minut wywiad z prezydentem Andrzejem Dudą, przeprowadzony przez dwóch znanych dziennikarzy: Krzysztofa Stanowskiego i Roberta Mazurka. Wystrój, pomieszczenia i ubiory rozmówców sugerowały raczej nieformalny charakter konwersacji, a sam program w moim odczuciu miał na celu przybliżenie oglądającym „ludzkiej twarzy” pierwszej osoby w państwie. Nie wiem, czy zamysł ocieplenia wizerunku ostatecznie się powiódł, ale swobodna forma wypowiedzi obnażyła niepokojące braki wiedzy historycznej u bohatera wieczoru. Po części wynikają one z zakorzenienia rosyjskich imperialnych narracji w zbiorowej wiedzy Polaków na temat historii, chociaż należy dodać, że ten problem dotyczy także wielu innych narodów. Przykładem jest wypowiedź prezydenta Dudy o perspektywach odzyskania przez Ukrainę terytorium Półwyspu Krymskiego, które Rosja okupuje od 2014 roku. Żeby uniknąć zarzutu o manipulację, zacytuję ten fragment rozmowy. Zapytany przez dziennikarza, czy wierzy, że Ukraina odzyska Krym, rozmówca powiedział: „Trudno mi jest na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem, czy odzyska Krym, ale wierzę w to, że odzyska Donieck i Ługańsk. Krym jest miejscem szczególnym również ze względów historycznych, ponieważ przez więcej czasu był w gestii Rosji”. Wypowiedź szybko rozniosła się po mediach społecznościowych – i nie tylko.

Ze strony ukraińskiej jako jeden z pierwszych na te nieoczekiwane słowa prezydenta zareagował ambasador Vasyl Zvarych, umieszczając na swoim profilu X krótkie oświadczenie (przytaczam wycinek): „Krym to Ukraina: jest i pozostanie. Prawo międzynarodowe – podstawa”. Głos zabrali też rodzimi politycy – Paweł Kowal, szef Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP, napisał na tymże portalu dwa krótkie zdania: „Krym jest ukraiński. Ani słowa więcej w tej sprawie uczciwy polityk nie może powiedzieć”. Zbiegiem okoliczności „afera krymska” zastała w polskiej stolicy Refata Czubarowa, który akurat wracał z Hagi, gdzie Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości ONZ wydał rozczarowujący – co tu ukrywać – dla Kijowa wyrok w sprawie o naruszenie dwóch międzynarodowych konwencji mających związek z trwającą agresją rosyjską.

Przewodniczący Medżlisu (nieformalnego samorządu Tatarów krymskich) dyplomatycznie, ale kąśliwie skomentował wypowiedź prezydenta, który przecież jeszcze kilka tygodni temu gościł w swoim Pałacu samego Mustafę Dżemilewa, ikonę ruchu dysydenckiego w ZSRR i wieloletniego lidera społeczności krymskotatarskiej. W krótkim oświadczeniu wideo, zamieszczonym na profilu w mediach społecznościowych, Czubarow nawiązał do Sonetów krymskich, w których Adam Mickiewicz ubolewa nad ciężkim losem Tatarów krymskich pod rosyjskim zaborem: „Warto czytać polskiego wieszcza, ale i dobrze znać historię Rzeczypospolitej, której dzieje przypomną o losach chanatu” – radził, dziękując jednocześnie za sprostowanie na stronie prezydenta, w którym deklarował on niezmienne wsparcie dla integralności terytorialnej Ukrainy.

Reakcji było więcej, a w internecie, jak wspomniałem, rozpętała się prawdziwa burza. Jak głosi znane przysłowie, „nie ma dymu bez ognia”. Warto się nad tym dymem pochylić. Wypowiedź głowy państwa to nie tylko woda na młyn rosyjskiej propagandy, o czym szybko przekonaliśmy się, czytając nagłówki rosyjskich gazet – TASS napisał, że: „Prezydent Polski nie wierzy w zdolność Ukrainy do odzyskania Krymu”, a deputowany Dumy Bielik dodał, że: „Słowa Dudy zszokowały Zełenskiego”. Do obrony prezydenta rzucili się niektórzy jego sympatycy na forach internetowych, w których zaroiło się od „realistów” wzywających do pogodzenia się z faktami. Po dwóch dniach echo sporu ucichło, ale problem dalej jest, problem rosyjskich narracji, którymi wciąż nieświadomie tłumaczymy i opowiadamy sobie otaczający świat.

Gdyby się zastanowić, kontrargument, że Krym wcale nie był „najdłużej w gestii rosyjskiej”, tak naprawdę nie jest najważniejszy, choć oczywiście istotny i uzasadniony. Naturalnie, warto go tutaj przytoczyć dla porządku, ale nie ma sensu się nad nim specjalnie rozwodzić. Natomiast zdecydowanie trzeba poświęcić chwilę uwagi rozprawieniu się z mitem o pochodzeniu Tatarów krymskich. Półwysep w XIII wieku najeżdżały falami hordy mongolskie w ramach podbojów europejskich, osiedlając się na jego terytorium, a z czasem wcielając do Złotej Ordy jako odrębny ułus (prowincję), zarządzany przez namiestników, których chan ordyński wybierał spośród zasłużonych rodów swojego plemienia, ale także z lokalnych elit. Kiedy dwa wieki później Orda się ostatecznie rozpadła, władzę w ułusie przejęła jedna z takich miejscowych rodzin, wybierając na chana urodzonego w Wielkim Księstwie Litewskim młodego księcia Hadży Geraja, założyciela dynastii panującej nad tymi ziemiami przez kolejne 300 z hakiem lat, aż do (pierwszej) rosyjskiej aneksji w 1783 roku. Gerajowie swoje pochodzenie wywodzili od twórcy imperium mongolskiego Czyngisa, aczkolwiek niekoniecznie chodziło o pokrewieństwo – bardziej o legitymizację władzy i chęć kontroli nad rozległym imperium, którego granice sięgały daleko poza Krym.

Ustrój państwowy chanatu opierał się na rządach monarchy, któremu doradzał diwan, czyli rada składająca się z przedstawicieli najpotężniejszych rodzin, współfinansujących między innymi kampanie wojenne. Bez ich lojalności władza chana stawała się ułomna, teoretyczna wręcz, dlatego lwia część pałacowej dyplomacji sprowadzała się do utrzymywania kruchej równowagi sił, balansowania między nastrojami bejów i w mniejszym stopniu oczekiwaniami tureckiego protektora, Krym bowiem w drugiej połowie XV wieku popadł w zależność wasalną od Imperium Osmańskiego. Nota bene, ten oparty na godzeniu interesów pluralizm ostatecznie doprowadził do osłabienia chanatu i wpadnięcia w paszczę rosnącej potęgi Moskwy/Petersburga.

Chanowie rządzili dość zróżnicowanym konglomeratem etnosów, składającym się z osiadłych na półwyspie potomków koczowników ze wschodu (m.in. Hunów, Sarmatów) oraz przybyszów z Europy śródziemnomorskiej (Greków, Włochów) i północy kontynentu (Ostrogotów). Podręczniki autorstwa współczesnych historyków krymskotatarskich i ukraińskich zaliczają wszystkie te ludy i narody do procesu etnogenezy, zakończonej w XIX wieku powstaniem narodu Kyrymły, to jest Tatarów krymskich. Mitem i wytworem rosyjskiej propagandy jest zatem wywodzenie tego ludu wyłącznie od Mongołów, datując jego pobyt na półwyspie dopiero od XIII wieku.

Określenie „Tatarzy” jest używane w polskiej (i nie tylko) historiografii do opisu różnych grup ludów tureckich od Azji do Europy Środkowo-Wschodniej, co stanowi przyczynę wielu nieporozumień, błędów i nieścisłości. Termin, aktywnie rozpowszechniany w dziełach rosyjskich dziejopisarzy w okresie caryzmu, utrwalany następnie przez historiografię sowiecką, wciąż jest bezmyślnie powielany w lekturach, publicystyce i dyskursie popularnonaukowym wielu krajów naszego regionu. Sami Tatarzy krymscy toczą zażarty spór o własny etnonim przynajmniej od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku.

Wcześniej, przed repatriacją na Krym po prostu nie mieli do tego głowy. I wciąż dalecy są od porozumienia. Istnieje grupa osób przywiązana do starego przydomku, gdyż ich zdaniem daje on poczucie przynależności do szerszej wspólnoty „ludów tatarskich” i dziedzictwa Ordy. Oponenci z kolei przypominają, że po deportacji w 1944 roku władza ZSRR oficjalnie używała zwrotu „ludność tatarska dawniej zamieszkała na Krymie”, podważającego historyczną słuszność roszczeń tej ostatniej o prawo do półwyspu ( w myśl hasła: „ojczyzną wszystkich Tatarów jest Tatarstan”). Zabieg polegający na negowaniu tego, że Kyrymły pochodzą z Półwyspu Krymskiego, jest stosowany przez Kreml także dzisiaj w narracji o „odwiecznej rosyjskości” półwyspu, aktywnie propagowanej w publicystyce, historiografii i oczywiście literaturze pięknej. Słowa Dudy o „szczególności” Krymu i związane z tym wątpliwości, że Ukraina go odzyska, bez względu na intencje, pomagają legalizować kłamstwa Moskwy.

W krytyce twierdzeń o „szczególności Krymu” wybrzmiały argumenty, że – idąc za logiką prezydenta – powinniśmy się zastanowić, czy Kreml nie mógłby pewnego dnia wysunąć „zrozumiałych” roszczeń terytorialnych wobec ziem, które w czasie rozbiorów Polski (1772–1918) należały do Rosji i na których zostały „cenne” ślady jej obecności cywilizacyjnej. Nie chcę powtarzać tego słusznego poniekąd głosu, ale zwrócę uwagę na inną ważną okoliczność, nakazującą szczególnie osobom pełniącym funkcje państwowe odpowiedzialne wyrażanie opinii w sferze publicznej. Półformalna konwencja programu, w którym padły te niefortunne słowa, wcale nie zwalnia prezydenta z obowiązku przemyślanego formułowania wypowiedzi. Krym nie jest żadnym „szczególnym miejscem”, bo jeśli zgodzimy się na taką narrację, Rosja zacznie „odkrywać” takie miejsca wszędzie. Na przykładzie Krymu obserwuję przede wszystkim starcie dwóch przeciwstawnych idei świata: putinowskiego zamordyzmu i prawa siły vs „zachodniej” demokracji i siły prawa. Tatarzy krymscy, zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych przyznającą ludom tubylczym prawo do samookreślenia na ojczystej ziemi (czytaj: prawa do autonomii), są jednym z trzech autochtonicznych ludów Krymu (na równi z Karaimami i Krymczakami).

Nedim Useinow - jest członkiem Rady Koordynacyjnej Światowego Kongresu Tatarów Krymskich w Polsce. Od 2003 roku związany z sektorem pozarządowym, działa na rzecz praw człowieka. Przygotowuje na Uniwersytecie Warszawskim doktorat o kształtowaniu się współczesnej tożsamości Tatarów krymskich. Interesuje się kulturą i polityką narodów Azji Centralnej.
W lutym i marcu 2014 roku zorganizowali masowy protest obywatelski wobec rosyjskiej okupacji mimo obietnic przywilejów w zamian za lojalność i udział w sfałszowanym „referendum”. Uczynili tak, wiedząc, że czeka ich zemsta i los „pariasów”. Wybrali marzenie o wolności, ufając, że cywilizowany świat o nich nie zapomni. Dziś wielu z nich znosi okupację i pełzającą rusyfikację, bo liczy na ostateczny triumf sprawiedliwości. Kiedy słyszą, jak zachodni przywódcy wątpią w ich marzenie o demokratycznym Krymie, pewnego dnia, zdezorientowani i porzuceni, mogą uwierzyć w rosyjskie „fejki”. Wtedy stracimy nie tylko kawałek ziemi, ale i część wolnego świata.