Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Majdan / 21.02.2024
Marek Kozubel

„Gorący kartofel” ukraińskiej polityki. Kijów ma problem z mobilizacją do wojsk

Jesienią 2023 roku niezadowalające wyniki ofensywy na Zaporożu zbiegły się z problemami w uzyskaniu przez Ukrainę kolejnych pakietów pomocy od USA i Unii Europejskiej. Na dodatek nad Dnieprem coraz bardziej dawały o sobie we znaki polityczne napięcia, za które odpowiedzialność ponoszą władze w Kijowie. Źródłem kluczowego z tych napięć jest mobilizacja do wojsk broniących Ukrainy przed rosyjską agresją.
Foto tytułowe
(Shutterstock)


Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



Rekrut potrzebny od zaraz


Od września 2023 roku Siły Obrony Ukrainy, które obejmują nie tylko Siły Zbrojne Ukrainy, ale również Gwardię Narodową, Państwową Straż Graniczną oraz formacje ochotnicze, borykają się z niedoborem rekrutów. Nie jest to jednak efekt wielkich strat, które dotychczas poniosła ukraińska armia. W sierpniu 2023 roku prezydent Zełenski polecił zwolnić wszystkich komisarzy Obwodowych Terytorialnych Centrów Uzupełnień. Części z nich zarzucano korupcję, polegającą na zorganizowaniu procederu pobierania łapówek od obywateli, którzy chcieli uniknąć wcielenia do wojska. Jednak zastosowanie odpowiedzialności zbiorowej zdezorganizowało pobór rekrutów, a to zachwiało procesem uzupełniania strat, rotacji zmęczonych żołnierzy oraz gromadzenia rezerw i szkolenia nowych jednostek.

Generał Załużny nie krył swego niezadowolenia z powodu decyzji cywilnych władz centralnych. W rozmowie z dziennikarzami „Ukraińskiej Prawdy” jeden z uczestników narady władz, na której obecni byli prezydent i generał, opisał następującą sytuację:

„Naczelnik Państwowego Biura Śledczego Suchaczow przyszedł latem na posiedzenie STAWKI [tak określany jest «sztab» prezydenta, złożony z najważniejszych przedstawicieli władz centralnych i wojskowych – red.] i zdał raport o tym, jak sprawnie zwolniono komendantów centrów uzupełnień. I po nim oddano głos Załużnemu, który zgasił go wyśmienicie: «Chcę podziękować stróżom prawa, temat korupcji, czyli walki z nią, jest ważny. Ale chcę też przytoczyć świeże dane o efektach mobilizacji». A tam gwałtowny spadek poboru we wszystkich obwodach”.

W tym samym czasie ukraińska ofensywa na Zaporożu wytraciła impet, co pozwoliło Rosjanom na przejęcie inicjatywy operacyjnej, której skutkiem było natarcie najeźdźców na Awdijiwkę. Rosja zdołała też po swojej stronie ustabilizować sytuację z uzupełnianiem strat oraz tworzeniem nowych jednostek, które jednak często są wysyłane na front niedoszkolone oraz niedostatecznie wyposażone. Wraz z nastaniem jesieni wojna zaczęła zmieniać swój charakter z manewrowego na pozycyjny, co opisał w swoim głośnym październikowym artykule dla „The Economist” generał Załużny. Na dodatek w amerykańskim Kongresie uaktywniła się republikańska grupa MAGA (od hasła Donalda Trumpa „Make America Great Again”), która jest przeciwna pomocy Ukrainie. W tym samym czasie Węgry zaczęły blokować czteroletni pakiet wsparcia „Ukraine Facility” o wartości 50 mld euro. Ostatecznie uległy i 1 lutego 2024 r. wsparcie finansowe dla Ukrainy zostało przyjęte, ale prawdopodobnie Wiktor Orbán będzie sabotować inne europejskie inicjatywy na rzecz Ukrainy. Również w październiku Hamas zaatakował Izrael, co spowodowało przekierowanie części zainteresowania opinii publicznej z Ukrainy na Bliski Wschód. Wszystko to razem przyczyniło się do stworzenia wrażenia, że „Ukraina przegrywa/przegrała wojnę”.

Nieodwracalne straty Sił Obrony Ukrainy w zabitych i zmarłych, obejmujące również zaginionych, którzy prawdopodobnie nie żyją, wyniosły na koniec stycznia 2024 roku według moich szacunków około 70 tysięcy osób. Opieram się na danych zebranych przez Jarosława Tynczenkę i Hermana Szapowałenkę – autorów Księgi Pamięci Poległych za Ukrainę – dodając do nich liczbę zaginionych, których uważam za poległych, a także uwzględniając przy tym dynamikę działań na froncie. Podobne szacunki poległych Ukraińców, ale 13 listopada 2023 roku, podawał „The Economist”, a jeszcze wcześniej, bo w sierpniu 2023 roku, także „The New York Times”. Uważam, że podobną liczbę, czyli 70 tysięcy, stanowią trwale okaleczeni. Do tej kategorii zaliczani są ci, którzy stracili kończyny, zostali oślepieni lub z innych powodów zdrowotnych nigdy nie wrócą do służby wojskowej, oraz żołnierze, którzy odnieśli inne bardzo ciężkie obrażenia wyłączające ich ze służby wojskowej na ponad rok. Dodatkowo kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy odniosło lżejsze obrażenia, ale nie wrócą do szeregu wcześniej niż po kilku miesiącach spędzonych w szpitalach. Ponadto jesienią i zimą wzrosła liczba żołnierzy hospitalizowanych z powodu chorób. W Siłach Obrony Ukrainy jest też około 30 tysięcy żołnierzy, którzy służą już ponad dwa lata. Czas służby setek tysięcy innych Ukraińców nieuchronnie się zbliża do tego poziomu.

Wszyscy są zmęczeni i chcą spędzić na urlopie więcej dni niż przysługujące im maksymalnie dwa tygodnie przepustki. To czas niewystarczający do pełnej regeneracji fizycznej i psychicznej, ale po zdezorganizowaniu systemu mobilizacji po prostu zaczęło brakować żołnierzy, którzy mogą ich zastąpić na froncie. Dowództwo stara się zaś unikać wysyłania tam niedoszkolonych i niezgranych rekrutów, choć i takie pojedyncze przypadki zdarzały się rok temu, o czym donosiły media ukraińskie.

Unormowanie działania Terytorialnych Centrów Uzupełnień zajęło kilka miesięcy. Poszczególne jednostki SOU (np. 3. Samodzielna Brygada Szturmowa „Azow”) prowadzą skuteczną kampanię rekrutacyjną, a wojsko podpisało umowy o współpracę z kilkoma profesjonalnymi firmami pośrednictwa pracy. Częściowo poprawiło to sytuację z napływem nowych osób do służby, ale nadal nie wystarczy do zaspokojenia wszystkich potrzeb SOU. Zwłaszcza że wiele wskazuje na to, że wojna będzie trwała jeszcze kilka lat, a Rosjanie chcą pomimo strat zwiększyć liczebności armii inwazyjnej.


Posłuchaj podcastu NEWs: Paweł Reszka komentuje wywiad Carlsona z Putinem



Złudny urok telewizji


Choć SOU potrzebują rekrutów, to politycy, a szczególnie władze, boją się poruszyć temat poszerzenia i „uszczelnienia” mobilizacji. Chodzi m.in. o stworzenie mechanizmów, które znacząco utrudnią życie osobom uchylającym się od poboru, a także objęcie nim również mężczyzn w wieku od 25 do 27 lat. Dlaczego politycy boją się realizacji tego projektu? Powodów jest kilka, ale wszystkie sprowadzają się do jednej kwestii: utrzymania wysokiego poparcia w sondażach.

Po pełnoskalowej rosyjskiej agresji z inspiracji Biura Prezydenta stworzono tzw. zjednoczony maraton telewizyjny, w którym biorą udział kanały telewizyjne związane z władzą lub oligarchami. Pominięto przy tym kanały niezależne lub związane z opozycją, np. Kanał Priamyj. Celem „telemaratonu” było stworzenie jednolitej narracji o wojnie i polityce państwa, a także wzmacnianie morale społeczeństwa. Pełnił też w niektórych przypadkach ważną funkcję informacyjną, pomagającą w organizacji obywateli, zwłaszcza w trudnym roku 2022. Ale z czasem jego rola zmieniła się na bardziej propagandową. Widzów „telemaratonu” karmiono zbyt daleko idącym optymizmem w przedstawianiu sytuacji na froncie, władze zaś – na czele z prezydentem – przedstawiano jako geniuszy, których słuchają włodarze zachodnich mocarstw.

W efekcie informacje o konieczności rozszerzenia mobilizacji były wylanym bez uprzedzenia kubłem „zimnej wody”. Odbiorcy mogli poczuć się zagubieni, rozczarowani, oszukani, a nawet wściekli. Te nastroje nie odbiły się jednak na stosunku do wojskowych. „Zjednoczony maraton” nadal przedstawiał armię jako herosów, poza tym społeczeństwo ukraińskie wciąż ma w pamięci skuteczną obronę Kijowa, Charkowa i zwycięskie ukraińskie uderzenia w drugiej połowie 2022 roku. Dlatego społeczny gniew wywołany planami zwiększenia mobilizacji został zwrócony przeciwko politykom oraz kontrolowanym przez nich mediom. Część obywateli Ukrainy poszła jeszcze dalej i szukając dodatkowych informacji, trafiała do świata „alternatywnych faktów”, wpadając w ten sposób w pułapkę rosyjskiej propagandy i rodzimych defetystów w mediach społecznościowych.

Ostatni problem, czyli szukanie za wszelką cenę narracji alternatywnej wobec różowej rzeczywistości „zjednoczonego maratonu”, doprowadził do tego, że w głowach części społeczeństwa powstał całkowicie odwrotny obraz wojny – piekła, gdzie niewyszkolonych Ukraińców krwiożerczy dowódcy rzucają bez broni, a nawet bez odzieży, na umocnione pozycje przeciwnika, obraz strat śmiertelnych dochodzących do pół miliona poległych. I obraz postsowieckich głupców, którzy nimi dowodzą, a także cynicznego Zachodu wykorzystującego biednych Ukraińców do wykrwawienia „braci Słowian”. Te same osoby dotychczas uważały, że wojna jest gdzieś daleko, podobnie jak w latach 2014–2021. A teraz istnieje ryzyko, że i one będą musiały chwycić za broń. Skoro zaś w międzyczasie wykształciło się u nich przekonanie o pewnej śmierci na froncie, to uchylenie się od poboru wydaje im się jedyną formą przetrwania.


Mobilizacja z polityczną grą w tle


Niestety, wielu polityków ukraińskich bardzo obawia się reakcji potencjalnych wyborców na rozszerzenie mobilizacji, co może odbić się negatywnie na obronności Ukrainy. Choć to właśnie politycy mają lepszą wiedzę o stanie spraw na froncie, tylko niewielu z nich wykazuje inicjatywę w informowaniu o tym społeczeństwa. Od obozu rządzącego lepiej w tej roli sprawdza się opozycja – należy pochwalić tu głównie deputowanych partii „Głos” i „Europejska Solidarność”, a także polityków partii nacjonalistycznych, pozostających poza parlamentem.

Część opozycji widzi z kolei w tej sytuacji szansę na osłabienie pozycji Zełenskiego i jego partii Sługa Ludu. W tym kontekście nie zaskoczyła propozycja partii Ojczyzna Julii Tymoszenko. Jej deputowani nadal trzymają się strategii rozdawnictwa pieniędzy, bo partia byłej premier słynęła z licznych projektów socjalnych. Dlatego teraz stwierdzili, że wystarczy po prostu zwiększyć żołd, by zachęcić do służby wojskowej. Europejska Solidarność z kolei złożyła swoje projekty ustaw, wiedząc, że władza tradycyjnie je zignoruje. Nie zamierzają popierać rządowych projektów, słusznie jednak punktują ich słabe strony. Wydaje się, że w ten sposób najbezpieczniej lawirują pomiędzy potrzebami państwa a walką o elektorat.

Prace nad ustawą regulującą mobilizację oraz warunki służby wojskowej w Radzie Najwyższej przedłużają się. Początkowo miała ona zostać przegłosowana jeszcze w grudniu 2023, a później liczono na to, że deputowani przyjmą ją w styczniu 2024 roku. Nie dotrzymano obu terminów. Zamiast tego można odnieść wrażenie, że politycy celowo przeciągają ten proces. 1 lutego deputowany partii Sługa Ludu Jehor Czerniew stwierdził, że z nowej wersji ustawy znowu muszą zostać usunięte lub zmienione punkty wywołujące kontrowersje. Przyznał też, że dodano do niej nowe zapisy, które budzą wątpliwości. Być może deputowani tworzą w ten sposób teatr polityczny, mający stworzyć przed elektoratem wrażenie, że deputowani czynią, co mogą, aby mobilizacja objęła jak najmniejszą liczbę obywateli.

Brak woli politycznej władz centralnych do zwiększenia mobilizacji 1 lutego 2024 roku dosadnie skomentował dla CNN generał Załużny. Stwierdził, że są one bezsilne i nie potrafią zapewnić Siłom Obrony Ukrainy rekrutów, niezbędnych do kontynuowania wojny obronnej. Wcześniej, 29 stycznia, Biuro Prezydenta podjęło nieudaną próbę zdymisjonowania Załużnego. Jedną z kości niezgody między Zełenskim i jego otoczeniem a naczelnym dowódcą SOU była właśnie kwestia mobilizacji. Ostatecznie do dymisji „żelaznego generała” doszło 8 lutego 2024 roku.


Nietakt deputowanego Arachamiji


Jednym z najbardziej aktywnych komentatorów mobilizacji jest deputowany Dawid Arachamija, szef koła Sługi Ludu w Radzie Najwyższej, który zasiada też w Komitecie ds. Obrony, Bezpieczeństwa i Wywiadu. Przy czym poza komentarzami, z którymi trudno się spierać, zasłynął też kilkoma wątpliwymi sformułowaniami – np. wypowiedzią dla mediów, w której mówił o konieczności zmobilizowania połowy ludzi w kraju i zarzucał wojskowym brak pomysłów.

W tym samym czasie Biuro Prezydenta ogłosiło, że Sztab Generalny poprosił o zgodę na mobilizację około 500 tysięcy mężczyzn, jednocześnie wskazując na liczne przeszkody mające uniemożliwić realizację tego zamierzenia. Co ciekawe, generał Załużny nie potwierdził podczas swego pierwszego w życiu briefingu takich potrzeb SOU. Podana wyżej liczba mogła więc być elementem gry politycznej obozu prezydenckiego, mającej na celu zniechęcenie obywateli do dowództwa wojskowego.

26 stycznia 2024 roku media społecznościowe obiegła wypowiedź Arachamiji o wysokości strat, która została szybko oceniona jako przejaw braku wrażliwości deputowanego.

„Gdy chodziłem ulicą i pytałem ludzi o straty [śmiertelne], to ani razu nie usłyszałem, by były mniejsze niż 100 tysięcy [poległych i zmarłych]. A nasze straty są dużo mniejsze”.

W tym przypadku intencje deputowanego nie były złe. Niestety, coraz bardziej zmęczone wojną społeczeństwo ulega narracjom defetystycznym, jego część jest też skłonna popadać z jednej skrajności w drugą, od euforii po depresję, na co celnie zwrócił uwagę w swej książce Wojna o rzeczywistość Dmytro Kułeba. Arachamija ma rację, twierdząc, że straty śmiertelne są znacznie mniejsze niż 100 tysięcy. Dlatego zaproponował władzom poinformowanie, jak wysokie są straty SOU.

Wypowiedź przewodniczącego koła parlamentarnego Sługi Ludu nie została jednak dobrze przyjęta. Zarzucono mu bezduszność i bagatelizowanie strat. Bo i rzeczywiście, trudno uznać kilkadziesiąt tysięcy ofiar śmiertelnych za niewielką liczbę, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę rodziny poległych. Choć Arachamija miał dobre intencje, z pewnością sprawił ból wielu obywatelom, którzy stracili bliskich.

Pomysł opublikowania informacji o stratach też się nie spodobał, choć doprowadziłby do załamania wrogiej i defetystycznej propagandy. Rzecz w tym, że przyznanie rzeczywistego rozmiaru strat byłoby dla Rosjan cenną informacją na temat skuteczności ich działań. Jednym z krytyków tej wypowiedzi Arachamiji był Jurij Butusow, redaktor naczelny portalu informacyjnego Censor.net.

Niemniej Arachamija ma też dobre, niewywołujące kontrowersji pomysły. Jednym z nich jest propozycja obligatoryjnych szkoleń wojskowych dla deputowanych i urzędników. Mieliby je wykonywać „part time”, czyli bez odrywania ich od stałych obowiązków. Polegałoby to na udziale w krótkich szkoleniach na poligonie i poza wyszkoleniem miałoby też zachęcić zwykłych obywateli do mobilizacji.

W połowie lutego 2024 roku wydaje się, że sytuacja z nową ustawą o mobilizacji zbliża się do finału. Rusłan Stefanczuk, spiker Rady Najwyższej, powiedział mediom, że najbliższym terminem głosowania nad nią będzie 21 lutego. Oficjalnym powodem jest duża liczba poprawek zaproponowanych przez deputowanych do poprzedniego tekstu.
Marek Kozubel - Doktor nauk humanistycznych oraz magister prawa. Ukończył Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor szeregu komentarzy, analiz oraz codziennych podsumowań poświęconych wojnie ukraińsko-rosyjskiej. Jest również autorem kilkudziesięciu opracowań poświęconych historii Polski, Ukrainy i Rosji w XIX i XX wieku.
Dawid Arachamija zgadza się z uwagami spikera i zwraca uwagę na absurd oraz niekonstytucyjność niektórych punktów ustawy – m.in. plany mobilizowania inwalidów oraz zamrażania kont bankowych osób uchylających się od służby wojskowej. Być może przyjęciu ustawy w Radzie Najwyższej będzie też sprzyjać zmiana głównodowodzącego wojskami ukraińskimi. Generał Ołeksandr Syrski nie jest tak popularny w społeczeństwie i charyzmatyczny jak jego poprzednik. Nie ma też ambicji politycznych i nie zwykł wchodzić w oficjalne spory z politykami, dzięki czemu będzie można na niego przerzucić wizerunkowe szkody wywołane mobilizacją. W takim przypadku zyskają władze i wojsko.