Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szaszłyk / 04.04.2024
Daria Kotova

"Oczywiście, że wszyscy się boją". Gruzję ogarnął syndrom strachu

Salia Luda, przeżyła wojnę w Abchazji pracując jako pielęgniarka. Po konflikcie zbudowała "Dom bez granic" – dom opieki dla seniorów przy granicy z Osetią Południową, wspierany przez niemiecką ASB i ambasadę USA. Pomimo przeciwności, Salia pomaga starszym i planuje otworzyć kolejny dom opieki.
Foto tytułowe
Uchodźcy z Osetii Południowej (Wiki Commons)



Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



Sześćdziesięciopięcioletnia Salia Luda – urodzona w Suchumi, z zawodu lekarka. Kiedy w 1992 roku w Abchazji rozpoczęła się wojna, Luda pracowała jako pielęgniarka w szpitalu we wsi Agudzera. Przez 13 miesięcy i 13 dni ostrego konfliktu opiekowała się rannymi. Pozostała w Abchazji do końca – wyjechała dopiero w 1993 roku, po upadku Suchumi. Wtedy nie mogła sobie nawet wyobrazić, że 30 lat po wojnie będzie musiała mieszkać w pobliżu ogrodzenia z drutu kolczastego wzniesionego przez wojsko rosyjskie w zupełnie innej części Gruzji. Od 2016 roku Salia prowadzi dom opieki dla seniorów w miejscowości Churwaleti w regionie Gori, przy granicy administracyjnej z Osetią Południową. Dzięki wsparciu niemieckiej organizacji Arbeiter-Samariter Bund (ASB) i ambasady Stanów Zjednoczonych w Gruzji przebudowała dom swojej teściowej na dom opieki. Dziś ma pod swoją opieką 17 podopiecznych – 15 kobiet i dwóch mężczyzn. Najstarszy ma 93 lata.

Luda przyznaje, że niewiele osób przyjęło z entuzjazmem jej pomysł otwarcia domu opieki, niektórzy nazywali ją nawet „szaloną”. Zdecydowała jednak, że musi coś zrobić, aby pomóc ludziom w strefie konfliktu.

– Wszyscy pytają mnie, czy się boję. Zawsze mam tę samą odpowiedź: to, czego najbardziej się obawiałam, już się wydarzyło. Straciliśmy Suchumi, straciliśmy Abchazję. Nie mamy się już czego bać. Teraz musimy to znosić, musimy walczyć – mówi Salia.


W strefie strachu


Po wojnie w sierpniu 2008 roku wojsko rosyjskie rozpoczęło borderyzację – wyznaczanie granicy administracyjnej pomiędzy Abchazją a rejonem Cchinwali i resztą Gruzji. W miejscach, które na starych sowieckich mapach zaznaczono przerywanymi liniami, wyrosły płoty i ogrodzenia z drutu kolczastego. Całe rodziny zostały rozdzielone. W prawdziwym życiu, nie na mapie. Setki ludzi, dla których rolnictwo jest jedynym źródłem dochodu, straciło dostęp do swoich ogrodów i pastwisk. W Churwaleti granica przebiegała przez podwórza, drut kolczasty dzielił wioskę na dwie części. Mieszkańcom grozi zatrzymanie podczas wypasania bydła, zbierania drewna na opał, pracy w polu, odwiedzania cmentarzy i kościołów lub po prostu odwiedzania krewnych.

– Zabrali nam trzy działki, które teraz są za drutem kolczastym. Jeśli tam pójdziesz i zaczniesz na przykład kopać ziemię, natychmiast cię zatrzymają – mówi Salia. – W 2020 roku porwano kobietę z jej własnego podwórka. Pracowała dla nas jako kucharka. Mieszkała bardzo blisko drutu kolczastego. Później dostała zawału serca. Wyszła z tego, ale nie mogła już tu mieszkać. Teraz jest w Izraelu i tam pracuje.

Proces, który w Tbilisi nazywa się nielegalną borderyzacją, a w Suchumi i Cchinwali – porządkowaniem granicy państwowej, trwa do dziś.

Wzdłuż linii okupacyjnej regularnie wyrastają nowe płoty i banery. Wojsko – rzekomo – kopie tam rowy, aby zapobiec pożarom, ostatnio instaluje też kamery monitoringu. Raport gruzińskich służb specjalnych na temat sytuacji w roku 2022 podaje prawie 70 przypadków nielegalnej borderyzacji w kierunku Cchinwali.

Salia uważa za swój obowiązek protestować przeciwko „pełzającej okupacji”. Z balkonu swojego domu opieki często obserwuje przez lornetkę rosyjskie wojsko. O ruchach żołnierzy kobieta opowiada na Facebooku, jej stronę śledzi 7 tysięcy osób.

– Już tracę nerwy. Wybiegam i zaczynam ich [rosyjskich pograniczników] karcić, krzyczeć na nich. Któregoś dnia zacząłem filmować telefonem, a mężczyzna w mundurze odwrócił się, zdjął spodnie i wystawił mi tyłek – mówi Luda, pokazując mi zdjęcie, które wtedy zrobiła. – Tak, to wszystko jest niebezpieczne, ale daję sobie radę, wytrzymuję. Jeśli wszyscy zrezygnujemy i uciekniemy, co się wtedy stanie? – kontynuuje.

Wojna między Gruzją a Rosją już dawno się skończyła, ale Churwaleti nadal jest pogrążone w strachu. Lokalni mieszkańcy radzą Salii, aby zachowała ostrożność i „nie obrażała Rosjan”. – Oczywiście, że wszyscy się boją, to jest syndrom strachu... Wiecie, że chcieli zamknąć naszą wiejską szkołę? Dzieci siedziały w klasach i widziały poruszających się w pobliżu okupantów z bronią. Wielu rodziców mówiło: „Zamknijmy tę szkołę, przenieśmy dzieci, napiszmy list do ministerstwa oświaty”. Powiedziałam im: „Nie ważcie się! Szkoły nie będzie, przyjdą Rosjanie i stracimy wieś”. Teraz wioskę wzmacnia ta szkoła i moje schronisko, nic więcej – mówi.





Dom opieki bez granic


Salia nazwała dom opieki przy linii okupacyjnej „Domem bez granic”. Instytucja ma status organizacji społecznej i wspierana jest przez Państwową Agencję ds. Opieki. Zatrudnionych jest tu 10 osób, lokalnych mieszkańców. Jak większość wiosek w pobliżu drutu kolczastego, Churwaleti ma problemy z zaopatrzeniem w wodę oraz brakiem placówek medycznych i aptek. Salia wkłada wiele wysiłku, aby stworzyć bezpieczne i komfortowe środowisko dla swoich podopiecznych, spełniając jednocześnie rygorystyczne kryteria gruzińskiego ministerstwa zdrowia.

– Widziałaś, jaki mam zielony ogródek? Absolutnie wszystko jest na mojej głowie. Codziennie wstaję o piątej rano, żeby ze wszystkim zdążyć. Mamy bardzo rygorystyczny system monitorowania naszej działalności, ale do tej pory nikt nie miał żadnych zastrzeżeń. Wszyscy inspektorzy są zazwyczaj zachwyceni – mówi dyrektorka domu opieki. – Mój dom opieki cieszy się dużym zainteresowaniem. Dzwonią do mnie, ale mam tu już 17 staruszków i ani jednego wolnego miejsca. Czuję się z tym nieswojo, jednak muszę odmawiać i tłumaczyć, że nie ma miejsca – przyznaje.

Teraz Salia planuje otworzyć kolejny dom opieki w pobliżu Churwaleti. W tym celu kupiła dom z małą działką we wsi, w której mieszkają uchodźcy z Cchinwali.

– To moje marzenie. Chcę otworzyć kolejny dom opieki dla co najwyżej 15 osób, w którym będę mogła zatrudniać mieszkających tu uchodźców i ich szkolić. Nie robię tego dla pieniędzy. Niech tylko znajdą się ludzie, którzy staną obok… – mówi Luda.

Publikacja powstała w ramach projektu "Akademia Reporterek" wspieranego przez Kolegium Europy Wschodniej

Artykuł został opublikowany na stronie newsgeorgia.de.