Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szaszłyk / 08.04.2024
Ana Tvildiani

Gruzinki emigrują w poszukiwaniu lepszego życia. W domu czekają na nie rodziny

Emigracja głęboko wpływa na gruzińskie rodziny, zmuszając kobiety, takie jak Leila, Marina czy Ketevan, do opuszczenia kraju w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Ich opowieści podkreślają ból rozłąki i walkę z niepewnością ekonomiczną, ale również niegasnącą nadzieję na poprawę sytuacji w Gruzji i możliwość powrotu do bliskich.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



„Dzieci wychowywane bez matki są na wszystko obojętne, łatwiej im odebrać ojczyznę” – mówi Leila Oniani-Tonia. Leila jest gruzińską imigrantką. Po raz pierwszy opuściła Gruzję w 2007 roku. Po pięciu latach życia w Grecji wróciła do domu pod koniec 2012 roku. W Gruzji spędziła cztery lata, jednak – jak twierdzi – ze względu na fatalną sytuację ekonomiczną musiała wyemigrować po raz drugi. Teraz mieszka w Empoli we Włoszech. Tłumacząc swoją decyzję, mówi: „Zamiast lepszej sytuacji zastałam w Gruzji gorsze warunki. Miejsc pracy jest mniej, siła robocza niedoceniana, a ceny produktów i leków coraz wyższe. Czasami myślę, że ktoś sztucznie stwarza nam takie warunki, aby więcej ludzi opuściło Gruzję”. Leila z zawodu jest pielęgniarką. Przed emigracją pracowała w szpitalu zakaźnym w Kutaisi oraz w zespole pogotowia ratunkowego na niepełnym etacie.

„Moje życie skończyło się w wieku 37 lat. Straciłem najlepsze lata. Mam dwójkę dzieci i pięcioro wnuków. Kiedy wyjechałam, dzieci miały po czternaście – piętnaście lat. To była najgorsza trauma, o której próbowałam zapomnieć przez całe życie, ale nie mogłam” – mówi Leila.

Leila nie jest jedyną kobietą, która musiała opuścić rodzinę i dzieci. Dżanina Khergiani wyjechała z Gruzji w 2013 roku. Nie wróciła już do ojczyzny.

„Miałam ciężką pracę, wycinałam krzaki, kopałam ziemię, ale było mi znacznie trudniej psychicznie niż fizycznie. Mój mąż zmarł w 2011 roku. Bardzo trudno opłakiwać bliskich z daleka. Mam dwójkę dzieci i troje wnuków. Oczywiście rodzina również cierpiała z powodu braku matki. Ale ile razy życie od ciebie wymaga, że trzeba wstać i walczyć dalej?” – mówi Dżanina. Przed emigracją pracowała w prywatnej szkole, jednak, jak zauważa, jej pensja nie wystarczała na utrzymanie rodziny, ponieważ sytuacja gospodarcza kraju robiła się coraz gorsza. Według Państwowej Agencji Statystycznej Gruzji na dzień 1 stycznia 2022 roku ludność Gruzji liczyła 3 688 000 osób, czyli o 1,1 proc. mniej niż w tym samym okresie roku poprzedniego.

Patrząc na procesy migracyjne, widać, że w 2021 roku liczba emigrantów, którzy wyjechali z Gruzji, wynosiła 99 974 osoby, czyli o 34,6 proc. więcej niż w roku poprzednim, natomiast liczba imigrantów, czyli osób, które przyjechały do Gruzji, spadła o 17,8 proc. i wyniosła 74 008 osób.

Rodzina Mariny Topurii żyje w Tskaltubo, we wsi Gwisztibi. „Wojny w Abchazji i Samachablo oraz wewnętrzne konflikty partyjne zniszczyły potencjał pracy w strukturach państwowych, pozostawiłam męża, który właśnie był operowany, syna i wnuki. Wszyscy członkowie rodziny byli bezrobotni. Pracowałam jako niania przez pięć lat w Turcji, ale ze względu na niewystarczające wynagrodzenie zmuszona byłam znaleźć inne miejsce. W 2012 roku pojechałam do Włoch. Ale nawet tutaj płacą nam pięćdziesiąt procent wynagrodzenia za pracę” – opowiada nam Marina.

W Gruzji nie była już od jedenastu lat. Jak sam mówi, największa trudność polegała na pozostawieniu bliskich jej osób.

„Najtrudniej było mi opuścić ojczyznę. Mam tu starszą matkę. Rozłąka z rodziną sprawiła mi ogromny ból psychiczny. Mój mąż z nerwów doznał udaru i na sześć lat stracił mowę. Odszedł z powodu braku środków” – opowiada nam Marina. Ona sama musiała głównie pracować z osobami chorymi na Alzheimera, podnosząc sama osoby starsze, co wymagało od niej dużego wysiłku fizycznego i ciężkiej pracy.

Każdego dnia zamierza wracać do ojczyzny, zwłaszcza że w Gruzji ma nieopłakane groby swojego pięćdziesięciotrzyletniego brata i sześćdziesięciodziewięcioletniego męża, nie mówiąc już o spotkaniach z żyjącymi i pozostałymi członkami rodziny. Czeka na nią dziewięćdziesięciojednoletnia mama. Jeśli jednak w Gruzji nie zostaną stworzone lepsze warunki do życia, to jak zatrzyma się proces emigracji? Jak może żyć emeryt z emerytury, która wynosi 200 lari?

Ketevan Khidasheli to kolejna emigrantka z Gruzji. Wyjechała do Włoch w 2020 roku. Wcześniej przez trzynaście lat kierowała organizacją pozarządową „Kobiety dla Rozwoju Regionu”. Jak sama mówi, organizacja propagowała aktualne tematy, jednak w ciągu ostatnich kilku lat otoczenie bardzo się zmieniło, a relacje z samorządem Ozurgeti stały się trudne. „Mieliśmy projekt budowy przedszkola dla ekomigrantów w gminie Nasakirali. Stało się to dla nas swego rodzaju piętą achillesową. Był to projekt o wartości około 400 000 lari. We wsi był wysoki wskaźnik narodzin, a ponieważ nie było przedszkoli, rodzice zaprowadzali swoje dzieci do innych wsi. Kampania ta wywołała ogromne napięcie. Stworzyli takie warunki i środowisko, że praca stała się niemożliwa. W końcu nawet nie witali się z nami” – mówi Ketevan.

Kobieta opowiada, że próbowała założyć firmę, ale nie miała do tego odpowiednich umiejętności, dlatego musiała zostawić dwójkę swoich dzieci, studentów, którzy mieszkali w wynajętym mieszkaniu. „Jeśli posiadasz dokument, powrót do ojczyzny nie stanowi problemu, jednak tutaj sytuacja jest inna. Kiedy masz dobrą pracę i bierzesz urlop, zamiast ciebie jest zatrudniana inna osoba. Kiedy wrócisz, stajesz się bezrobotna. Potem zaczynasz szukać nowej pracy i być może będziesz musiała pozostać bez środków do życia przez jakieś dwa – trzy miesiące” – mówi. Ketevan, choć przeprowadzała wiele szkoleń na temat nielegalnej migracji, wiele razy sama znalazła się w trudnej sytuacji. „W czasie pandemii zostałam zupełnie bez środków do życia i bez dokumentów. Zaproponowano mi pracę bez umowy. Nie znałam języka, adresu, nie miałam karty SIM. Okazało się, że opiekuję się kimś, kto jest agresywny. Kilka razy zamknął mnie na balkonie i groził nożem. Udało mi się zabrać rzeczy, znaleźć klucz, poprosiłam sąsiadkę, żeby zadzwoniła po syna tego człowieka. Wyszłam stamtąd o dwunastej w nocy. Zostałam w środku Mediolanu zupełnie sama. Była zimna marcowa noc. Dużo chodziłam, przypadkowo spotkałam Gruzinów, którzy dali mi pieniądze na powrót i wróciłam do domu” – wspomina Ketevan.





Aby inne osoby mogły uniknąć podobnych sytuacji, Ketevan stworzyła w sieci społecznościowej grupę „Gruzińscy Emigranci Mediolanu”. W niej dzieli się swoim doświadczeniem i radami.

„Podczas pobytu tutaj miałam ostry zawał serca. Musiałam przejść operację. Rzuciłam pracę i spędziłam sześć miesięcy w Gruzji, potem wróciłam znowu do Włoch. Teraz nie chcę brać żadnej ciężkiej pracy. Przede wszystkim jestem towarzyszką osób starszych i zajmuję się pracami domowymi.

Kiedy emigrowałam do Włoch, myślałam, że spłacę długi i wrócę. Potem, ponieważ dzieci wynajmowały dom, kupiłam mieszkanie, teraz spłacam kredyt tego mieszkania. Myślę, że do tego będę potrzebowała jeszcze trzech – czterech lat. W październiku skończę sześćdziesiąt lat. Nie wiem, jak długo mam tu zostać, ale wiem, że będę pracowała tak długo, jak tylko będę mogła” – mówi Ketevan. Zauważa też, że wynajem mieszkań jest poważnym problemem na emigracji.

Gruzini, którzy wynajmują mieszkania imigrantom, stawiają ich w trudnych warunkach. „Właściciele mieszkań, Gruzini, zachowują się jak handlarze ludźmi. Odcinają ciepłą wodę w mieszkaniu, nie pozwalają włączyć pralki, gazu. Szczególnie trudno było w czasie pandemii. Zamknięto nas w domu, wszystkich pozbawiono pieniędzy i jedzenia. Na szczęście pomógł nam jeden z tamtejszych księży, ojciec Kirion. Dostarczał żywność dla dwunastu kobiet. Nie miałyśmy nawet telewizora w domu, właściciel mieszkania informował nas o liczbie zmarłych. Myślałam o powrocie, ale nie było lotów” – wspomina Ketevan.

Sofo Karseladze opuściła Gruzję w 2008 roku. Wyjechała do Grecji. W Gruzji prowadziła własną aptekę, ale – jak twierdzi – otwarcie dużych sieci aptek znacząco utrudniło jej pracę. Dlatego musiała to porzucić i wyjechać.

„Teraz, kiedy patrzę wstecz, nie mogę powiedzieć, że miałam jakieś szczególne trudności. Kiedy wyjeżdżałam, ksiądz mnie pobłogosławił, mama mnie pobłogosławiła i dała mi ikonę Matki Bożej, mówiąc, że mi pomoże. Że dzięki wierze przejdę przez ogień. Ja rzeczywiście przez niego przeszłam. Zostawiłam czworo dzieci, mały miał rok i trzy miesiące. W Grecji zatrzymałam laktację” – wyznaje Sofo.

Trafiła do dużego szpitala wojskowego w Atenach, gdzie opiekowała się ciężko chorym pacjentem. Do Gruzji nie wracała przez piętnaście lat.

„Mówię, że źle zrobiłam, wyjeżdżając, ale jest coś, w czym miałam szczęście. Znalazłam tu wspaniałego księdza, który jest duchowym synem ojca Witalija. Zawarłam bardzo dobre przyjaźnie. Największe wsparcie mam w postaci ojca Abibosa, więc niczego się nie boję. Wiesz, kiedyś Grecy mnie zapytali, dlaczego wyjeżdżamy z kraju, dlaczego nie wychodzimy na ulicę. Nie ma tygodnia, w którym obywatele Gruzji nie protestowaliby przeciwko nękających ich problemom. Największym naszym błędem, Gruzinów, jest ucieczka” – mówi Sofo.

Te historie kobiet są różne, lecz łączy je wspólny ból. Ojczyzna, rodzina i dzieci, do których chcą powrócić. „Dlaczego mam tu opiekować się tylko jedną osobą, skoro mając swój zawód, mogę pomóc i zaopiekować się trzydziestoma osobami w Gruzji? Jest wiele osób takich jak ja, które mogą wykorzystać swój potencjał, aby pomóc swojemu krajowi, ale nie mogą wracać, ponieważ sytuacja społeczna jest nie do zniesienia” – mówi Leila Oniani-Tonia. Ma nadzieję, że ktoś na pewno usłyszy ich głos i spróbuje uratować kraj przed wyludnieniem. Codziennie marzy o powrocie i nie traci wiary, że jeszcze raz przytuli swoje dzieci. Według danych z 2022 roku z Gruzji wyemigrowało 48 162 kobiet. Większość z nich (5645) to osoby w wieku 25–29 lat, najmniej (116) – to osoby w wieku 85+.


Publikacja powstała w ramach projektu "Akademia Reporterek" wspieranego przez Kolegium Europy Wschodniej

Artykuł pojawił się na stronie ekofact.com