Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Moscoviada > Rubel / 10.04.2024
Marek Kozubel

Ukraina nie jest wasalem USA. Wojna obaliła założenia geopolityki

Wojna rosyjsko-ukraińska udowodniła, że państwa powszechnie postrzegane jako mocarstwa czy hegemoni nie są wcale wszechpotężne i mają swoje ograniczenia. Pokazała też, że Ukraina nawet w warunkach wojny obronnej może budować wielowektorową politykę zagraniczną i wzmacniać swoją podmiotowość na arenie międzynarodowej.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



Geopolityczna narracja wciąż jest bardzo popularna, zwłaszcza w mediach internetowych. Niedawno Jacek Bartosiak, publicysta piszący o geopolityce, podczas debaty na Kanale Zero stwierdził, że Ukraina „posiada prawdziwe wojsko strzelające w imieniu Amerykanów do Rosjan”. W takiej wizji świata Kijów jest pokornym wasalem USA, realizującym interesy Waszyngtonu, nie własne. Pomijając już nawet fakt, że jest to narracja typowa dla Rosji, gdzie geopolityka jako sposób interpretacji świata od lat święci triumfy, to nic tak bardzo nie obala jej założeń jak doświadczenie dwóch lat pełnoskalowej wojny w Ukrainie.

Wojna rosyjsko-ukraińska udowodniła, że państwa powszechnie postrzegane jako mocarstwa czy hegemoni nie są wcale wszechpotężne i mają swoje ograniczenia. Kłóci się to z lansowanym od lat przez geopolityków obrazem stosunków międzynarodowych. W ich mniemaniu na świecie mamy do czynienia jedynie z kilkoma potęgami, które są w stanie dyktować innym, także sojusznikom, korzystne jedynie dla siebie warunki. Większość pozostałych państw pozycjonują z kolei jako bezwolne podmioty prawa międzynarodowego, które suwerennymi są jedynie de iure, ale już nie de facto. Dlatego geopolitycy w swoich analizach przeważnie skupiają się na interesach oraz stanie mocarstw, co najwyżej z uwzględnieniem państw, których są obywatelami.

Tymczasem wojna obronna Ukrainy w ciągu ponad dwóch lat ujawniła liczne słabości trzech państw, które geopolitycy najczęściej przedstawiali jako mocarstwa posiadające wystarczająco dużo siły i wpływów, by ukorzyć niepokorne kraje dążące do suwerenności. Mowa o Rosji, Chinach i USA.


Niedomagające potęgi


W przypadku Federacji Rosyjskiej zawalił się jej wizerunek potęgi dyktującej warunki państwom na obszarze poradzieckim, uznawanym przez Kreml za swoją strefę wpływów. Rosja budowała ten wizerunek dzięki sile militarnej oraz groźbie użycia broni atomowej, a także poprzez uzależnienie poszczególnych państw od jej surowców energetycznych. Rosyjskie siły zbrojne były przed 24 lutego 2022 r. postrzegane jako druga armia na świecie. Na Zachodzie dość popularne były wtedy teorie o zdobyciu Kijowa w ciągu trzech dni oraz szybkim zniszczeniu lub kapitulacji Sił Zbrojnych Ukrainy. Wzmacniały je zresztą przecieki informacyjne zachodnich służb wywiadowczych.

Stąd ogromne zaskoczenie, gdy okazało się, że Rosjanie ponoszą krwawe porażki, kompromitują się stratą wielu egzemplarzy drogiego sprzętu, ich zdobycze terytorialne nie są aż tak spektakularne, jak zapowiadano, a rosyjskie Siły Powietrzno-Kosmiczne nie są w stanie zdominować ukraińskiego nieba. Jeszcze w 2022 r. Ukraińcy wyzwolili znaczne obszary swojego terytorium, a także wytrzymali rosyjskie bombardowania na przełomie 2022 i 2023 r. Jakby tego było mało, niemający własnej floty Ukraińcy zmusili rosyjską Flotę Czarnomorską z użyciem dronów morskich i rakiet do wycofania się z zachodniej części Morza Czarnego. Terytorium Rosji okazało się przy tym podatne na naloty dronów ukraińskich oraz działania sabotażowe ukraińskich służb specjalnych.

Nie możemy pominąć jeszcze jednego ważnego faktu. Federacja Rosyjska od samego początku pełnoskalowej wojny korzystała ze wsparcia sojuszników. Białoruś udostępniła swoje terytorium jako pozycje wyjściowe do ataku, najeźdźcy mogli wykorzystywać koszary, poligony, szpitale, ale też zapasy wojsk białoruskich. Ukraińcy wstrzymywali się z ostrzałem lotnisk na Białorusi, z których startowały rosyjskie samoloty i śmigłowce. Od drugiej połowy 2022 r. Rosjanie korzystali ze wsparcia materiałowego i technologicznego z Iranu oraz Korei Północnej, choć trzeba podkreślić, że nie za darmo. Cały czas różne towary dostarczają Federacji Rosyjskiej także Chińczycy, aczkolwiek starają się wstrzymywać przed obszernym wsparciem o charakterze militarnym. Nie możemy też pominąć państw, których wpływ na pierwszy rzut oka może się wydawać nieistotny: Armenii, Gruzji czy Kazachstanu. Pośredniczą one w imporcie wielu ważnych towarów dla rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego, przede wszystkim elektroniki, lecz również surowców niezbędnych do zwiększenia produkcji amunicji artyleryjskiej potrzebnych przemysłowi zbrojeniowemu.

Chińska Republika Ludowa stara się co prawda trzymać na uboczu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, ale jej sympatie kierowane w stronę Moskwy są dość ewidentne. Rola Chin we wspieraniu Rosji jest jednak mniejsza, niż początkowo się obawiano. Pekin sprzedaje Federacji Rosyjskiej różne towary, również podwójnego przeznaczenia, ale na razie, z obawy przed sankcjami Zachodu, nie zdecydował się na sprzedaż sprzętu wojskowego lub amunicji. Działania dyplomacji chińskiej koncentrują się na próbie pogodzenia oczekiwań swojego rosyjskiego partnera z poszanowaniem prawa międzynarodowego. Dlatego Pekin próbuje wywierać nacisk na negocjacje między Kijowem i Moskwą W kontekście mocarstwowej polityki Chin nie można również pominąć reakcji ChRL na wizytę Nancy Pelosi, przedstawicielki administracji prezydenta USA Joe Bidena, na Tajwanie w sierpniu 2022 r. Pekin nadal postrzega znajdujące się tam władze Republiki Chińskiej jako rywala i nie ukrywa, że chce zająć wyspę pod pretekstem „zjednoczenia Chin” do 2049 r. Tymczasem za groźbami Pekinu wobec Stanów Zjednoczonych nie poszły żadne czyny. Nawet geopolitycy zauważają coraz częściej, że czasy świetności ChRL powoli dobiegają końca z powodów gospodarczych i demograficznych, za to wzmacnia się inny azjatycki rywal Pekinu – Indie.

Za sprawą rosyjskiej agresji na Ukrainę dostrzegliśmy także słabości i ograniczenia Stanów Zjednoczonych. Pierwsze w oczy rzucają się problemy władzy ustawodawczej. Od października 2023 r. do drugiej połowy marca 2024 r. Izba Reprezentantów nie mogła przegłosować ustawy budżetowej, przez co z miesiąca na miesiąc uchwalano budżet tymczasowy, oraz pakietu wsparcia dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu, czyli jednych z najważniejszych partnerów i sojuszników USA spoza NATO. Wszystko przez obstrukcję ze strony relatywnie niewielkiej liczby kongresmenów z protrumpistowskiej grupy MAGA (od hasła „Make America Great Again”). Problemy procesu legislacyjnego i intrygi parlamentarne okazały się czynnikiem mającym duży wpływ na realizację przez Biały Dom polityki zagranicznej. Wpływają również na wiarygodność USA w oczach wielu państw europejskich, które obawiają się tego, że Donald Trump znowu zostanie prezydentem.





Limitowana hegemonia


Nie mniej istotne są obiektywne ograniczenia Stanów Zjednoczonych w zakresie militarnym. Choć USA nadal pozostają hegemonem z uwagi na większe zdolności niż ich rywale i sojusznicy, to nie są jednak w tej materii wszechmocne. USA mają stosunkowo niewielkie możliwości produkcji amunicji i rakiet, a także sprzętu ciężkiego, ale trzeba w tym miejscu dodać, że dysponują bardzo dużymi jego rezerwami. Pod tym względem Amerykanie potrzebują czasu i nakładów finansowych, by przywracać możliwości zbliżone do tych z okresu zimnej wojny. Innym typem ograniczeń jest logistyka. Choć Stany posiadają potężną marynarkę wojenną oraz nowoczesne lotnictwo, to w realizacji zadań daleko od rodzimego kontynentu muszą polegać na bazach i portach sojuszników. Możliwości przepływu wojska i zaopatrzenia są ograniczone liczbą środków transportu.

Inna słabość Stanów Zjednoczonych ma źródło w braku zdecydowania co do tego, jaką powinny prowadzić politykę względem Federacji Rosyjskiej. Przez ostatnie dekady wielu polityków amerykańskich wolało widzieć w Rosji partnera niż rywala. Postawę tę promowały media i amerykańska popkultura (na przykład trzeci sezon serialu „Jack Ryan” albo serial „House of Cards”). Ignorowano obawy sojuszników ze wschodniej flanki NATO, ale również nieprzyjazne sygnały ze strony samej Rosji oraz jej zacieśniającą się współpracę z ChRL, dyktaturą syryjską i Iranem. Nawet po inwazji na Ukrainę Biały Dom wstrzymywał się przed zaostrzeniem kursu wobec Kremla, wyznaczając samemu sobie i sojusznikom „czerwone linie” w zakresie dostaw sprzętu dla Ukrainy. Wielu analityków uważa, że pomysłodawcą tej strategii, nazwanej „kontrolowaniem eskalacji”, jest Jake Sullivan, doradca prezydenta Bidena ds. polityki zagranicznej. Sullivan miałby się kierować życzeniowym podejściem do wojny rosyjsko-ukraińskiej, chcąc pogodzić dwa trudne do osiągnięcia cele. Z jednej strony sprawić, że Ukraina nie przegra, a z drugiej nie pozwolić, by Rosja nie została pokonana zbyt dotkliwie.

Nie jest jednak tak, że USA są w stanie wymusić na Ukrainie i innych sojusznikach robienie wszystkiego, co im się podoba. Dobrym tego przykładem są decyzje polityczne Wielkiej Brytanii, które postawiły Biały Dom pod ścianą, wymuszając na Amerykanach zwiększenie wsparcia dla Kijowa. Najpierw doszło do tego na początku 2022 r., jeszcze przed inwazją. Brytyjczycy przekazali wtedy Ukraińcom nowoczesne wyrzutnie przeciwpancernych pocisków kierowanych NLAW. To skłoniło USA do zwiększenia dostaw m.in. wyrzutni i pocisków Javelin, a także przeciwlotniczych Stinger. Rok później, gdy między Berlinem i Waszyngtonem trwały spory o to, kto pierwszy zdecyduje się na przekazanie Ukrainie zachodnich czołgów, przed szereg znowu wystąpiła Wielka Brytania, ogłaszając przekazanie kompanii challengerów 2. To spowodowało powstanie koalicji pancernej. W maju 2023 r. okazało się, że Brytyjczycy zapewnili Ukraińcom rakiety manewrujące Storm Shadow, a ich śladem poszli Francuzi, przekazując swój odpowiednik tej broni o nazwie SCALP.


Rosyjska ropa kością niezgody między Kijowem i Waszyngtonem


22 marca 2024 r. „Financial Times” poinformował, opierając się na anonimowych źródłach, że władze Stanów Zjednoczonych są zirytowane ukraińską kampanią bombardowań rosyjskich zakładów obróbki ropy naftowej. Ta trwa od końca stycznia i doprowadziła już do znacznych zniszczeń na terenie 12 przedsiębiorstw. W przypadku części z nich ograniczono produkcję, praca innych została wstrzymana. Wiele ukraińskich dronów kamikadze spadło na instalacje, które do naprawy potrzebują części zamiennych z państw Zachodu. Z powodu sankcji dostęp do nich jest bardzo utrudniony, przez co Rosjanie muszą wydać na to znacznie więcej pieniędzy niż przed inwazją, a czas ich dostarczenia mocno się wydłużył. Według informacji zebranych przez Mariusza Marszałkowskiego, redaktora naczelnego portalu POLON.pl, ceny paliw na rosyjskich rynku wewnętrznych znacząco wzrosły, a straty produkcyjne wyniosły od 600 tys. do nawet 900 tys. baryłek dziennie. Warto też zwrócić uwagę, że Ukraińcy skupili się na atakach na te przedsiębiorstwa i składy paliw, które biorą udział w zaopatrywaniu wojsk inwazyjnych, w tym lotnictwa. Wydawałoby się, że to ewidentny sukces Kijowa, ale sojusznik zza oceanu postrzega sytuację inaczej.

Zdaniem dziennikarzy „Financial Times” irytacja Białego Domu wynika z tego, że administrację Bidena niepokoi wpływ ukraińskich bombardowań na globalne ceny paliw, co może się odbić na kampanii prezydenckiej. Otóż rosnące ceny będą sprzyjać Trumpowi. Nie wiemy, na ile te informacje są wiarygodne i czy rzeczywiście Amerykanie uzasadniali Ukraińcom swoje żądania o zaprzestanie bombardowań rosyjskiego przemysłu naftowego w ten sposób. W każdym razie niezadowolenie Waszyngtonu jest faktem, czemu wyraz dały wypowiedzi polityków i wojskowych. Pośrednio próbę wpływu Amerykanów potwierdza też wizyta Jake’a Sullivana 20 marca w Kijowie. Na konferencji prasowej poinformował, że nie przyjechał z niczym poza „wiarą” w przełamanie impasu w Kongresie. Ale pojawiły się uzasadnione spekulacje, że głównym celem mogło być wywarcie nacisku na Kijów w sprawie ataków na rosyjskie rafinerie.

Jeśli tak, to Ukraińcy zignorowali pretensje, które miał przekazać im bliski współpracownik prezydenta Bidena. W nocy z 21 z 22 marca 2024 r. doszło do ataku ukraińskich dronów kamikadze na zakład obróbki ropy naftowej w Samarze. 26 marca szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (która jest razem z Głównym Zarządem Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy współodpowiedzialna za ataki dronów kamikadze i działania sabotażowe) Wasyl Maluk powiedział ukraińskim mediom, że ataki na rosyjskie przedsiębiorstwa będą kontynuowane.

Kijów pozwolił sobie na zignorowanie oczekiwań Waszyngtonu z kilku powodów. Z jednej strony, Ukraina ma bogate doświadczenie w zakresie prowadzenia polityki wielowektorowej z lat 1991–2013. Choć była ona źródłem wielu problemów, to zarazem pozwoliła na wyrobienie cennych umiejętności w polityce międzynarodowej i na takie podejście do tej polityki, w której nie stawia się wszystkiego na jedną kartę. W tym wypadku na kartę amerykańską. Ukraińcy widzą, że znaczącą rolę w udzieleniu jej wsparcia pełnią również Wielka Brytania, Czechy, Francja, Niemcy, a także na miarę swoich możliwości Polska, państwa skandynawskie i bałtyckie. To zresztą Czechy, nie USA, znalazły dla Ukrainy 1,5 mln pocisków artyleryjskich i zorganizowały koalicję na rzecz zebrania pieniędzy na ich kupno.

Istotne jest również to, że Kijów może sobie pozwolić na bombardowanie rosyjskich zakładów przemysłowych dzięki temu, że ma ku temu środki, które sam stworzył. Choć drony kamikadze nie są tak skuteczne jak rakiety balistyczne i manewrujące, to i tak są w stanie dokonać dostatecznych zniszczeń, a są przy tym znacznie tańsze. Rosjanie nie mogą osłonić obroną przeciwlotniczą wszystkich istotnych obiektów. Nie jest tajemnicą, że większość państw zachodnich, w tym USA, jest przeciwna wykorzystaniu przekazanego przez nich, a nawet kupionego od nich uzbrojenia na terytorium Rosji. W takich okolicznościach Ukraińcy od pierwszych dni pełnoskalowej wojny wykorzystują do ostrzału terytorium agresora własną broń.

Niezależnie od tego, czy prawdą jest to, co napisali dziennikarze „Financial Times” o powodach nacisków Stanów Zjednoczonych, sam fakt wywierania presji świadczy o tym, że Amerykanie kierują się daleko idącym egoizmem. Sami z kolei oczekują od Ukraińców czegoś, co można określić jako „samobójczy altruizm”. Nie dość, że mają być w tej wojnie czymś w rodzaju worka treningowego dla Rosjan, to jeszcze Biały Dom nie jest w stanie zaoferować czegokolwiek w zamian. Tę postawę dobrze podsumował Daniel Szeligowski, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, który następująco skomentował na X doniesienia brytyjskiego dziennika:


O czym myślał Waszyngton? Że Ukraińcy będą po prostu siedzieć i patrzeć, jak rosyjskie rakiety spadają na ich miasta? Dawno temu powiedzieliśmy amerykańskim kolegom, że im mniej pomocy udzielicie Ukrainie, tym mniej będziecie mieć na nią wpływu – śmiali się [z tego].



Ukraina jako podmiot polityki międzynarodowej


Gdyby Ukraina była jedynie przedmiotem na arenie międzynarodowej, to prawdopodobnie dzisiaj po prostu już by nie istniała lub była okrojona do niewielkiego kadłubka w wyniku ustawionej konferencji pokojowej, mającej zadowolić czołowych graczy geopolitycznych. Stanom Zjednoczonym i Chinom zapewniłoby to spokój, a Rosji terytorium i chwałę z wygrania wojny.
Marek Kozubel – doktor nauk humanistycznych oraz magister prawa. Ukończył Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor wielu komentarzy, analiz oraz codziennych podsumowań poświęconych wojnie ukraińsko-rosyjskiej. Jest również autorem kilkudziesięciu opracowań poświęconych historii Polski, Ukrainy i Rosji w XIX i XX wieku.
Rzeczywistość okazała się inna, w czym niemała zasługa samej Ukrainy, a także jej europejskich partnerów, wśród których są państwa nieposiadające statusu potęg militarnych lub gospodarczych. Kijów nie jest niczyim wasalem i teraz musi się skupić na takim prowadzeniu wojny, aby ograniczyć niszczycielskie możliwości agresora. Nawet jeżeli obrana strategia, choć w pełni odpowiadająca prawu międzynarodowemu, nie podoba się niektórym zachodnim sojusznikom. Ukraina nie tylko może sobie pozwolić na ignorowanie oczekiwań USA. Wręcz musi, jeżeli chce przetrwać.