Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Kapitol / 15.04.2024
Aleksandra Pyka

Populiści mają pełną władzę. Na Słowacji wygrały strach i kłamstwo

Za Słowacją wybory prezydenckie, które pod wieloma względami były wyjątkowe, ale nie w pozytywnym sensie tego słowa. Zaskoczeniem dla Słowaków była decyzja Zuzany Čaputovej, która po kadencji pełnej ataków i gróźb kierowanych wobec niej i jej rodziny zdecydowała się nie kandydować po raz drugi. Co gorsza, po raz pierwszy od 20 lat w wyborach na prezydenta nie wystartowała żadna kobieta. Już sam ten fakt wiele mówi o politycznej atmosferze, jaka panuje na Słowacji.
Foto tytułowe
Ipelske Predmostie/ Słowacja, prezydent Słowacji Peter Pellegrini, 11 marca 2024 r. (Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



Pierwsza tura


Do pierwszej tury przystąpiło jedenastu kandydatów, jednak sondaże od początku wskazywały dwóch głównych pretendentów do walki o prezydencki fotel. Pierwszym był niezależny Ivan Korčok – dyplomata, który w swojej karierze pracował w kilku ambasadach, a w rządzie Igora Matoviča pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych, drugim zaś – popierany przez koalicyjne partie HLAS i SMER Peter Pellegrini, były premier, obecny marszałek parlamentu i prezes partii HLAS.

Obie tury kampanii prezydenckiej na Słowacji przebiegały w nieoczekiwany sposób. Pierwsza zaskoczyła swoją niemrawością. To głównie zasługa Petera Pellegriniego, unikającego jak ognia konfrontacji z przeciwnikami i występującego tylko w tych programach, w których był jedynym gościem. To właśnie on przez wiele miesięcy udawał, że żadnych wyborów nie ma, i zachowywał się tak, jakby już został prezydentem.

Tymczasem pierwsza tura przyniosła wyraźną wygraną Ivana Korčoka, czego nie przewidziały żadne sondaże. Korčok zebrał 958 tys. głosów (42,51 proc.), a Peter Pellegrini – 834 tys. (37,02 proc.). Frekwencja wyniosła 51,8 proc.


Druga tura


W drugiej turze dzięki jeszcze większej frekwencji, która osiągnęła poziom 61,1 proc., Pellegrini otrzymał 1 409 255 głosów (53,12 proc.), a Korčok o 165 546 mniej (46,87 proc.). Zgodnie z oczekiwaniami wysoka frekwencja pomogła kandydatowi koalicji. Wyniki drugiej tury wyborów pokrywają się z wynikami niedawnych wyborów parlamentarnych, dlatego premier Słowacji Robert Fico tak chętnie powtarza teraz, że to legitymizacja jego rządu.

Pellegrini wygrał mimo wysiłków opozycji. Organizacja Mladí proti fašizmu zorganizowała nawet bezpłatne pociągi i autobusy dla Słowaków mieszkających i studiujących w Czechach. Jednak okazało się to niewystarczające, bo Peter Pellegrini skuteczniej motywował wyborców, głównie SMER-u i HLAS-u. Choć nie bez znaczenia byli tu też wyborcy Štefana Harabina, który w pierwszej turze wyborów zajął trzecie miejsce, a jego sympatycy należą do najbardziej antysystemowych grup społecznych, więc raczej oddawali głos na Pellegriniego.

Wygrana w pierwszej turze kandydata popieranego przez opozycję zapowiadała, że drugi etap wyborów będzie znacznie bardziej konfrontacyjny. Już przed pierwszą turą policja ostrzegała przed rozpowszechnianiem deepfake’ów oraz fałszywych nagrań. Ale chyba nikt się nie spodziewał, że fake newsy i kłamstwa będą szerzyć ministrowie rządu i sam Peter Pellegrini.


Skromny chłopak z sąsiedztwa


Peter Pellegrini wygrał, ale ważniejsze jest, w jaki sposób to zrobił. A wygrał te wybory kłamstwami.

Pellegrini cały czas udaje skromnego i prostego faceta, takiego jak reszta społeczeństwa. Tyle że wcale taki nie jest. W nowej, luksusowej dzielnicy, bezpośrednio pod bratysławskim zamkiem, ma ponad stumetrowe mieszkanie, którego wartość przekracza 400 tysięcy euro. Mimo to podczas debaty z Ivanem Korčokiem powiedział: „Jak przyjeżdża do mnie rodzina, to nie chcę się cisnąć w malutkim mieszkaniu”. Dlatego korzysta z willi, która jest własnością jednego z jego posłów. Tymczasem na Słowacji zwykły obywatel, zarabiający średnie wynagrodzenie, które w 2023 roku wyniosło 1430 euro, by móc kupić mieszkanie, musi odkładać swoją pensję przez około 14 lat. To sprawia, że dostępność mieszkaniowa u naszego południowego sąsiada jest najgorsza w całej Europie. W związku z wysokimi cenami mieszkań ludzi nie stać na ich kupno, wzrasta więc zainteresowanie wynajmem, który też z roku na rok robi się coraz droższy i mniej dostępny dla przeciętnego Słowaka.

Ale to nie jedyna rzecz, która nie współgra z chęcią prezentowania się jako skromny prezydent z ludu. Pellegrini jeździ luksusowym SUV-em marki Volvo, a zapytany, skąd miał na niego pieniądze, bo nie uwzględnił go w swoim zeznaniu podatkowym, odpowiedział, że „siostra mu pożyczyła”. Co więcej, ten zwykły, ludzki prezydent, przemieszczając się z Bratysławy do Koszyc, korzysta z prywatnego samolotu należącego do tego samego posła, który użycza mu willi. A zwykłe szaraczki cisną się ponad pięć godzin w przepełnionych i wiecznie opóźnionych pociągach.

Tak właśnie Pellegrini wmawiał Słowakom, że rozumie problemy zwykłych ludzi, że będzie prezydentem wszystkich obywateli, a nie „elit, organizacji pozarządowych i śmietanek towarzyskich jak Korčok”.


Prawda i szczerość przegrywają


Wynik wyborów prezydenckich pokazuje, że przyzwoita komunikacja, prawda i szczerość nie są tym, co ceni się na Słowacji. Ponad 1,4 miliona jej obywateli popiera działania i styl polityki obecnego rządu lub jest wobec niego przynajmniej obojętna. Bo udawanie przez Pellegriniego zwykłego chłopaka z sąsiedztwa to tylko wierzchołek góry lodowej jego kłamstw.

Mimo że jeszcze nie tak dawno sam Pellegrini w TV twierdził, że tylko rząd i parlament mogą zadecydować o wysłaniu słowackiego wojska na front, to intensywna kampania prezydencka przed drugą turą wyborów sprawiła, że nagle zmienił zdanie i temat wojny wkroczył do kampanii na całego.





Pellegrini miał na billboardach hasło, że „Słowacja potrzebuje spokoju”, ale razem z politykami z HLAS-u i SMER-u przed drugą turą wyborów niemal codziennie atakował Ivana Korčoka. Ukazywał go jako tego złego, który chce wysłać Bogu ducha winnych Słowaków na wojnę. Niektórym politykom puściły wszelkie hamulce i okazało się nawet, że to Korčok jest winny bombardowania Belgradu przez wojska NATO. Był wtedy słowackim ambasadorem przy NATO, więc prosta logika podpowiadała, że jest za nie odpowiedzialny. Argument, że Słowacja stała się członkiem NATO pięć lat po bombardowaniu Serbii, a do tego czasu nie miała prawa głosu, dla zwolenników Pellegriniego był zupełnie nieistotny.

Podczas ostatnich wyborów prezydenckich na Słowacji okazało się również, że cisza wyborcza jest tylko dla tych, którzy z jakiegoś dziwnego powodu jej przestrzegają. Bo kiedy już formalnie trwała, wszyscy ministrowie HLAS-u na swoje social media wrzucili przerobione zdjęcie żołnierza żegnającego się z płaczącą matką. Wszyscy przy tym pisali, że to ostatnia szansa, by Słowacy nie zostali wysłani na wojnę, bo przecież Korčok pośle wszystkich na front – choć prezydent w ogóle nie ma takich uprawnień.

Oprócz wojny Korčok miał przynieść też obalenie rządu, co również wszyscy politycy i sympatycy rządu Ficy powtarzali jak zdarta płyta. To także kłamstwo, bo takie działanie nie leży w kompetencjach głowy państwa. Podobnie jak nieprawdziwe były hasła, że Korčok jako prezydent będzie chciał odebrać Słowacji prawo weta w UE albo że to przez niego i przez złą, liberalną opozycję Słowacja straci pieniądze z Brukseli.

Koalicja rządowa w kampanii wyborczej specjalnie wywoływała w Słowakach poczucie zagrożenia, stosując propagandowe praktyki znane z czasów komunistycznych. Na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich minister spraw wewnętrznych Matúš Šutaj Eštok (HLAS) opublikował wideo, w którym określił Ivana Korčoka mianem wojennego prezydenta. Kilkakrotnie sponsorował post z tym filmem na Facebooku. Zrobił to, mimo że płatna kampania prowadzona przez osoby trzecie na rzecz kandydata lub przeciwko kandydatowi jest prawnie zabroniona od momentu ogłoszenia daty wyborów.

„Nie widzę żadnego naruszenia prawa w tym, że wyraziłem swoją opinię polityczną, którą wsparłem kilkoma euro” – bronił się minister. Jednak według danych ogólnodostępnych na Facebooku wynika, że Šutaj Eštok wydał łącznie kilka tysięcy euro na antykampanię wobec Korčoka.

Pellegrini prowadził najbardziej nietransparentną kampanię wyborczą. Według słowackiego prawa każdy kandydat ma obowiązek prowadzenia tzw. transparentnego konta bankowego, na którym muszą być wykazane wszystkie wydatki związane z kampanią. Pellegrini do momentu wygranej nie miał tam uwzględnionych płatności m.in. za wyborcze billboardy. Ponadto już po wyborach na jego koncie pojawiła się wpłata z jego partii, z której miał pokryć wydatki na kampanię, co jest niezgodne z prawem wyborczym.

Ale nawet po zakończonych wyborach Pellegrini twierdzi, że to on był celem wszystkich ataków. „Po raz pierwszy w życiu miałem do czynienia z całkowicie osobistą kampanią, w której występujesz jako osoba, a ataki są wymierzone w ciebie jako osobę, a nie partię. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak brudną kampanią” –powiedział Pellegrini na antenie TA3. A chwilę później znowu kontynuował swoją śpiewkę, że Korčok nie miałby problemu z wysyłaniem ludzi na pewną śmierć.

Dlaczego politycy HLAS-u i SMER-u mieli w głębokim poważaniu ciszę wyborczą i prawo wyborcze? Odpowiedź jest prosta. Wszelkie naruszenia prawa związane z wyborami będą rozpatrywane przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które prowadzi przecież Matúš Šutaj Eštok z HLAS-u. Ten sam, który za pieniądze publikował oczerniające Korčoka filmiki.





Spokój i dobrobyt dla wszystkich


Peter Pellegrini przez wszystkie lata w polityce wielokrotnie udowodnił, że jest człowiekiem bez własnego zdania. Na każde skinienie Roberta Ficy jest gotów zmienić wcześniej wypowiedziane przez siebie słowa i własne poglądy. Już dawno zapomniał, co to szacunek czy uznanie wśród innych. Nie będzie prezydentem wszystkich Słowaków, ale prezydentem Roberta Ficy. Będzie stał tam, gdzie go postawią, i robił to, co mu każą. Co dobitnie potwierdza jego przydomek, który zresztą sam sobie nadał.

Gdy po wyborach parlamentarnych dziennikarze dopytywali go o możliwą koalicję ze SMER-em, wypowiedział zdanie, które jeszcze długo będzie go prześladować: „Ja nebudem žiaden podržtaška” [pol: Nie będę żadnym sługusem]. Kilka dni później z uśmiechem na twarzy podpisywał umowę koalicyjną ze SMER-em i SNS. Od tamtego czasu przylgnęła do niego łatka podržtaški, czyli sługusa, lub – mówiąc dobitniej – popychadła. To słowo najlepiej oddaje najbliższe pięć lat prezydentury. Pokazały to już pierwsze minuty po ogłoszeniu wyniku drugiej tury, kiedy to Robert Fico w imieniu Petra Pellegriniego świętował zwycięstwo w wyborach prezydenckich.

Dzięki Peterowi Pellegriniemu w pałacu zapanuje zrozumienie dla problematycznych ustaw, które mają na celu przejęcie zasobów kraju i pokonanie wszystkich politycznych wrogów. Kwestię ustanowienia kontroli nad mediami czy upaństwowienia sondaży preferencji wyborczych można już uznać za załatwioną. Za sprawą nowego prezydenta wszystko to odbędzie się komfortowo i bez zająknięcia.

Rządząca koalicja z własnym, kieszonkowym prezydentem nie wykorzysta nadchodzącego czasu, przestrzeni i ogromnej politycznej siły, którą dysponuje, aby popchnąć Słowację do przodu. Raczej nie naprawi dogorywającej służby zdrowia czy zostającej coraz bardziej w tyle oświaty. Za to na pewno – jak pokazują słowackie doświadczenia – zajmie się korupcją i polityczną zemstą. Za wszystkie niepowodzenia zawsze można zwalić winę na kogo innego, na przykład na opozycję.

Cztery dni po wyborach Fico już zaczął mówić, że Słowacja może stracić pieniądze z Brukseli. Według niego to kara wymierzona przez Zachód za wybór Pellegriniego na prezydenta.
Aleksandra Pyka – ekspertka ds. Słowacji, tłumaczka języka słowackiego, autorka bloga slowacystka.pl

Inne artykuły Aleksandry Pyka
Gdy przyjdą kolejne wybory, Fico i jego rząd znowu będą robić z siebie ofiary, które chciały tak wiele zrobić dla Słowaków, ale sił i czasu starczyło tylko na dogodzenie sobie i uwolnienie swoich ludzi od korupcyjnych zarzutów.

To jest właśnie spokój, o który apelował Pellegrini na swoich nieopłaconych wyborczych billboardach. A jeśli ktoś zacznie protestować, to zakłóci ten z trudem wywalczony spokój.