Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Rosja / 12.05.2024
Zbigniew Parafianowicz

Siła militarna a rząd dusz. Perspektywa Rosji, wnioski Zachodu [NEW ONLINE]

Amerykanie w trwających dwie dekady wojnach w Iraku i Afganistanie narazili na szwank swoje przywództwo na świecie. Rosja, która ugrzęzła na Ukrainie, traci właśnie swój potencjał do utrzymywania hegemonii w byłym ZSRR. Jej projekcja siły okazała się fikcją, jeszcze bardziej niż bankructwo neokonserwatywnych koncepcji zakładających budowanie demokracji na Bliskim Wschodzie i w Azji Centralnej. W obydwu przypadkach oczywista siła liczona brygadami wojska nie przyniosła zakładanych rezultatów. (Rosja znowu atakuje w Ukrainie. W pierwszym numerze magazynu Zbigniew Parafianowicz opisał użycie siły militarnej, a nawet niszczenie całych miast, jako metodę kształtowania rzeczywistości. Niektóre informacje, takie jak upadek Bachmutu, zmieniły się, jednak metoda jest w niezmiennie w użyciu ze wszystkimi tego bolesnymi konsekwencjami - Redakcja.)
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego pierwszego wydania magazynu online!



Przed rosyjską inwazją na Ukrainę w Bachmucie żyło ponad 70 tysięcy mieszkańców. Osiedlenie się tu nie było może szczytem marzeń Ukraińców (po upadku ZSRR ludność ukraińska emigrowała do centrum kraju), niemniej miasto oferowało pracę i słynęło z produkcji popularnego wina musującego. Pod koniec stycznia 2023 roku zostało w nim około ośmiu tysięcy mieszkańców. Większość wygnały rosyjskie ostrzały artyleryjskie, które zaczęły się w maju zeszłego roku. Resztę przekonały walki miejskie. W ich efekcie brakowało prądu, wody i ciepła. Nie było też żadnej łączności ze światem zewnętrznym. Internet był dostępny jedynie ze Starlinka, wyłącznie na użytek armii ukraińskiej.

Posłuchaj tego artykułu Artykuł został opublikowany w pierwszym numerze magazynu Nowa Europa Wschodnia Online. Obecnie wszystkie numery magazynu dostępne są bezpłatnie z kodem PATRONITENEW.

Uruchomiliśmy także Patronite. Magazyn jest bezpłatny, ale będziemy wdzięczni, jeżeli wesprzesz jego rozwój i dołączysz do społeczności Patronów.


Zadanie zdobycia miasta wzięła na siebie Grupa Wagnera, której kuratorem i założycielem jest bliski Kremlowi biznesmen Jewgienij Prigożyn. Prywatna armia miała udowodnić swoją wyższość nad zarządzanymi z rozmachem, nieskutecznymi siłami zbrojnymi „starych generałów” pokroju Walerija Gierasimowa. Prigożyn optymistycznie założył, że przyniesie Władimirowi Putinowi Bachmut na tacy niczym jedno z dań, które przed wojną serwował rosyjskim VIP-om w swoich petersburskich restauracjach. Po miesiącach walk – w styczniu – padł Sołedar, miasto oddalone około dziesięciu kilometrów. W lutym Bachmut nadal pozostawał w rękach Ukraińców, choć drogi dojazdowe od strony Konstantynówki i Czasiw Jaru znalazły się już w zasięgu rosyjskiej artylerii.

Sam Sołedar trudno dziś nazwać miastem. Na nagraniach z dronów zwiadowczych Madziara, oficera oddziału armii ukraińskiej w Bachmucie, pod koniec stycznia widziałem morze ruin poprzetykane smugami dymu. Bachmut oglądałem na własne oczy. Jego wschodnia część, po drugiej stronie rzeki Bachmutka, jest niemal całkowicie zniszczona. W centrum czy na wylotówce do Konstantynówki jest lepiej. Wprawdzie budynki tutaj także są uszkodzone, ale nawet zimą można było przeżyć, ogrzewając się porąbanymi meblami czy drzewem ściętym na dawnym placu zabaw. W połowie stycznia pojawiali się tam jeszcze obwoźni handlarze, którzy ze straganów sprzedawali produkty żywnościowe. Właśnie w tych rejonach miasta żyli, czy też wegetowali, starsi ludzie, którzy nie mieli za co i do kogo wyjechać lub którym było po prostu obojętne, jaka flaga wisi nad ratuszem. Zostali również – bo musieli – przedstawiciele administracji wierni władzom w Kijowie. I żduny, czyli w wolnym tłumaczeniu: czekający na russkij mir (od rosyjskiego żdat’ – „czekać”).


Urbicyd


Jeśli przyjąć za punkt odniesienia doktrynę amerykańskiego generała Davida Petraeusa, który na przełomie 2007 i 2008 roku dowodził siłami Stanów Zjednoczonych w Iraku, Grupa Wagnera podczas prób zajęcia Bachmutu troskę o to, czy lokalna ludność pokocha nowy porządek, stawiała na ostatnim miejscu. Amerykanin, który wyciągał wojsko USA z bagna nienawiści Irakijczyków wobec okupantów, przyjął, że żadnym krajem nie da się zarządzać bez przynajmniej obojętności miejscowych. Wagnerowcy, ale i ich zleceniodawca Władimir Putin, zdają się wyznawać zasadę odwrotną: władać można tylko sercami i umysłami żdunów, czyli i tak już przekonanych, a sens ma tylko władza legitymizowana przemocą. Reszta nie ma znaczenia.

Tak jak strony walczące w konfliktach bałkańskich przyjmowały założenie, że nie da się rządzić republikami wielonarodowymi, a jedynym sposobem na ustalenie granic są czystki etniczne, tak Rosjanie przyjmują, że panowanie nad zdobywanymi miastami na Donbasie – Siewierodonieckiem, Lisiczańskiem czy Sołedarem, a w przyszłości być może Bachmutem – jest możliwe po ich programowej depopulacji. Pozostaną tylko ci, którzy wierzą w russkij mir, lub niezdolni do emigracji starcy.

O tym, że jest to obowiązująca doktryna, a nie spontaniczne działanie prywatnych armii czy regularnych sił zbrojnych, świadczy kolportowana w Rosji publikacja pod redakcją rosyjskich politologów A.W. Ławrowa i R.N. Puchowa, zatytułowana wymownie Война среди стен (Wojna pośród murów). Wydało ją pod koniec grudnia 2022 roku moskiewskie Centrum Analiza Strategii i Technologii. W książce podjęto próbę opisania skutecznych metod oblegania miast i przejmowania nad nimi kontroli, łącznie z wojną informacyjną, a raczej polityką informacyjnego terroru wobec lokalnej ludności. W pierwszej części publikacji autorzy przedstawiają rys historyczny metod oblegania miast wywodzących się z II wojny światowej i analizę logiki miast-twierdz, której wzorcowym przykładem ma być Twierdza Poznań. W dalszych częściach autorzy przyglądają się walkom o Vukovar, Aleppo, Ghutę czy Rakkę. Oddzielne fragmenty poświęcono dwóm szturmom na Grozny plus walkom o Donieck, Ługańsk i Debalcewo, by płynnie przejść do inwazji w 2022 roku. Z publikacji wybrzmiewa jednoznaczna teza: Rosjanie po porażkach pod Kijowem, spod którego wycofali się 2 kwietnia, i po nieudanym oblężeniu Charkowa, które zakończyło się 13 maja, nadal wierzą, że taktyka okrążenia ma sens. I to niezależnie od stosunku ich mieszkańców do Rosji. W przypadku Bachmutu i Sołedaru zakładają, że przy wielokrotnej przewadze militarnej można doprowadzić do usunięcia populacji proukraińskiej i budować nową rzeczywistość wspólnie ze żdunami.Wojnie pośród murów powrócono do terminu, który ma definiować taką taktykę. To pamiętający lata 90. XX wieku urbicyd, pojęcie nawiązujące do rzezi Mostaru i Sarajewa, a wcześniej, w latach 60., funkcjonujące w literaturze fantasy Michaela Moorcocka. Termin ten powstał z połączenia dwóch łacińskich słów – urbs (miasto) i occido (zabijać). Sprzyjający Kremlowi politolodzy dopuszczają zatem wyniszczenie całych aglomeracji, aby osiągnąć cele wojenne. W przeciwieństwie do doktryny Petraeusa nie ma w nich nawet minimalnej woli zdobywania przychylności lokalnej ludności. Upraszczając, osiem tysięcy mieszkańców Bachmutu wystarczy, by budować w nim Noworosję.

Taką politykę Rosjanie prowadzili wcześniej, w znacznie większym Charkowie. Aż do wycofania się w połowie maja systematycznie ostrzeliwali Sałtiwkę – przed wojną liczące prawie pół miliona mieszkańców blokowisko w północno-wschodniej części miasta. W blokach z wielkiej płyty ukrywało się wojsko i obrona terytorialna, która czekała na rosyjskie oddziały zmechanizowane z pociskami NLAW i Javelin w rękach. Bombardowania z użyciem nieprecyzyjnych systemów Grad czy Tornado nie przynosiły realnych sukcesów i nie miały militarnego sensu. Nawet zrównanie z ziemią całej Sałtiwki (technicznie możliwe jedynie za pomocą broni nuklearnej) nie zwiększyłoby radykalnie szans zdobycia Charkowa. Rezultatem rosyjskich działań była ewakuacja ludności cywilnej i zniszczona infrastruktura. I to był najpewniej główny cel Rosjan, co znajduje potwierdzenie w Wojnie pośród murów. To nie miała być zbrodnia wojenna sama w sobie, ale depopulacja Sałtwiki, która miała umożliwić jej skuteczną okupację. Z moich rozmów z mieszkańcami Piwnicznej Sałtwiki (czyli północnej, najbardziej zniszczonej części tej dzielnicy) na przełomie marca i kwietnia zeszłego roku jasno wynikało, że zostają ci, którzy nie mają jak i gdzie uciec (najstarsi, schorowani i niedołężni), oraz czekający na russkij mir. Dokładnie jak dziś w Bachmucie. Urbicyd Sałtiwki miał być wstępem do zapanowania nad całym Charkowem.

Od pierwszego dnia inwazji Rosjanie nie zabiegali o sympatię nastawionej obojętnie wobec Ukrainy ludności. Zakładali, że proukraińska część populacji wyjedzie, zostanie wymordowana lub – jak w przypadku Mariupola – przesiedlona do Rosji. Proukraińskich liderów umieszczali na listach proskrypcyjnych, o czym mi mówił na początku kwietnia 2022 roku pisarz i jeden z liderów charkowskiego oporu Serhij Żadan w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” („DGP”). W oblężeniu Charkowa Rosjanie nie brali zresztą pod uwagę również bezpieczeństwa i obaw żdunów, którzy wówczas stanowili zdecydowaną mniejszość. Uznawali ten czynnik za sprawę w najlepszym razie trzeciorzędną.

Potwierdzają to dane opracowane po ich wycofaniu się z Charkowa w połowie maja. Jewhen Pasenow z wydziału mieszkalnictwa lokalnej administracji szacował w rozmowie z „Deutsche Welle”, że zniszczono ponad cztery tysiące budynków, z czego jedna trzecia została trafiona bezpośrednio. W północnej Sałtiwce próżno było szukać nieuszkodzonego bloku. Nowa władza chciała się legitymizować czystą siłą, czego potwierdzeniem jest również wielkość kontyngentu Rosgwardii, który ściągnięto pod miasto, i awtozaków (ciężarówek używanych do transportu więźniów), którymi planowano wywozić nieprzychylnie nastawioną ludność. Rząd dusz miał się opierać na terrorze. W tym sensie szturm na Charków można uznać za podręcznikowy atak, przeprowadzony zgodnie z narracją Wojny pośród murów.


(Shutterstock)
Mit dziczy z Buczy


Skrajnym przykładem rozprawy z ludnością cywilną była Bucza. Wśród zwolenników tezy antropologicznej popularny jest pogląd, jakoby miasto zostało sterroryzowane przez dziką hordę wojskowych z Azji, którzy w zasadzie nie wiedzieli, jaki był cel tej przemocy. Jeśli jednak spojrzeć na to z perspektywy urbicydu, widać, że był w tym pewien plan i nic nie wydarzyło się w afekcie. Zbrodnia w Buczy ma oczywiście swój komponent przypadkowości, zabijano jak popadnie i bez klucza, bo rozpoznanie wywiadowcze Rosjan było fatalne. Rozmowy z mieszkańcami tuż po wyzwoleniu miasta wskazują jednak na to, że przynajmniej na początku masakra miała pewien cel.

– Szukano przede wszystkim osób w jakikolwiek sposób powiązanych z armią i ze strukturami władzy. Rosjanie pytali o to, gdzie ukrywają się osoby związane z obroną terytorialną. Pytali też o konkretne nazwiska, dając do zrozumienia, że są one powiązane ze Służbą Bezpieczeństwa Ukrainy. Chodziło o eliminację tego, co oni postrzegali jako zagrożenie – relacjonował jeden z mieszkańców Buczy. W kwietniu mówił o tym również w rozmowie, której fragmenty opublikowałem w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, Ołeksandr Markuszyn, mer sąsiadującego z Buczą Irpienia postrzeganego przez Rosjan jako brama do Kijowa.

W samej Buczy skrajnym przypadkiem odcięcia się od walki o serca i umysły było zamordowanie przychylnego Rosji polityka ukraińskiego Ołeksandra Rżawskiego. Urodził się w obwodzie donieckim i był prokremlowskim kandydatem na prezydenta Ukrainy w 2004 roku. Brał udział w machinacjach wyborczych stosowanych przeciw prozachodniemu Wiktorowi Juszczence. Przekonywał, że jeśli zostanie głową państwa, zaprowadzi w Ukrainie takie same porządki, jakie Władimir Putin w Rosji. 27 marca 2022 roku został zastrzelony w Buczy przez żołnierzy 64. Brygady Strzelców Zmotoryzowanych.

Z Wojny pośród murów wynika, że wyniszczanie miast przeciwnika jest postrzegane przez Rosjan jako proces. Przykładem ma być Grozny, który szturmowano dwukrotnie przy ogromnych stratach sił lądowych Federacji Rosyjskiej. Operacja przeprowadzona na przełomie 1994 i 1995 roku przyniosła jednak z punktu widzenia Kremla dostateczne rezultaty – Czeczenia pozostała w składzie Federacji. Siły uderzeniowe liczyły 38 tysięcy żołnierzy. W szturmie wziął udział kontyngent liczący 6–10 tysięcy ludzi. Oddziały czeczeńskie szacowano na 5–15 tysięcy bojowników. Atak poprzedziły kilkutygodniowe bombardowania, które wykluczały jakąkolwiek możliwość pozyskania sympatii mieszkańców Groznego. Dowodzący obroną Asłan Maschadow zdecydował, że będzie się bronił taktyką manewrową – nie budując jednej linii oporu, lecz uderzając i znikając (podobną do ukraińskiej, ale na znacznie mniejszą skalę i bez użycia wyrafinowanego uzbrojenia). Pierwsze uderzenie Rosjan za pomocą kolumn pancernych na centrum (podobnie jak w przypadku ataku na Kijów i Charków w lutym 2022 roku) zakończyło się kompletnym fiaskiem. Rosjanie w ciągu pierwszych 72 godzin ataku stracili około 80% składu osobowego 131. Samodzielnej Majkopskiej Brygady Zmechanizowanej, która była główną siłą szturmującą miasto. Na początku stycznia 1995 roku Grozny przypominał to, co znamy z ulicy Wokzalnej w Buczy – złomowisko spalonego sprzętu pancernego.

Drugie podejście było już inne. Strategiczne budynki w mieście najpierw zajmowały niewielkie oddziały szturmowe, a dopiero później teren oczyszczały większe grupy. Towarzyszył temu ostrzał artyleryjski i ataki z powietrza. Równocześnie Rosjanie domykali pierścień wokół Groznego. Otoczone miasto padło 13 lutego 1995 roku.

Drugi szturm na Grozny na przełomie 1999 i 2000 roku odbywał się według podobnej logiki. Jednak od analizy sztuki wojennej ważniejsze jest pytanie o to, co Rosja chciała wówczas osiągnąć w stosunku do lokalnej ludności? Bo walka o rząd dusz znów była na ostatnim miejscu. Potwierdzeniem tego jest uznanie Groznego przez ONZ w 2003 roku za najbardziej zniszczone przez wojnę miasto na świecie. Dla Rosjan nie miało to jednak znaczenia, bo podstawą ich władzy miał być po prostu terror. Nawet po odbudowie miasta przez wiernego Kremlowi Ramzana Kadyrowa i wpakowaniu w stolicę Czeczenii miliardów rubli władza opierała się na aparacie represji klanu Kadyrowa.

Podobne założenie – jakże dalekie od zdobywania serc i umysłów lokalnej ludności – obowiązuje od samego początku inwazji na Ukrainę. Bez tego nie da się racjonalnie wyjaśnić bombardowania podcharkowskiej, zamieszkanej przez etnicznych Rosjan wsi Mała Rohań za pomocą zestawów TOS-1M miotających pociski termobaryczne. Trudno również wyjaśnić sens terroryzowania tej samej grupy narodowościowej już po zajęciu wioski, o czym opowiadali mi w kwietniu – po wyzwoleniu miejscowości przez siły ukraińskie – zamieszkujący ją etniczni Rosjanie. Wspominali o konieczności noszenia białych opasek do momentu, gdy nie zostali wygnani ze swoich domów. Mówili również o grabieżach na ludności, która miała po drugiej stronie granicy – w Federacji Rosyjskiej – rodzinę i których stosunek do Ukrainy był negatywny.

Długotrwały atak, zamęczanie i terroryzowanie miast – nawet przy dużej liczbie ofiar po stronie rosyjskiej – ma przynieść rezultat podobny do tego, jaki osiągnięto w czeczeńskiej stolicy. W wariancie minimum urbicyd ma sprawić, by miasto pozostało niezdatne do zamieszkania, tak jak Sołedar, Lisiczańsk lub fantomowy dziś Mariupol. W wariancie maksimum (po latach okupacji) ma pozwolić na trwałe zainstalowanie kolaborujących z Rosją elit.

Skrajnym przykładem jest Syria i udział Rosjan w zdobywaniu miast przez siły wierne Baszarowi al-Asadowi. Kluczową bitwą tej wojny, która przechyliła szalę na korzyść dyktatora, było trwające od lipca 2012 do grudnia 2016 roku oblężenie jednego z najgęściej zaludnionych i jednego z największych miast Syrii, Aleppo. Bez rosyjskiego lotnictwa taktycznego i wielotygodniowych nalotów, przede wszystkim na cele cywilne (szpitale i osiedla), wojska rządowe nie byłyby w stanie przełamać oporu koalicji przeciwników al-Asada. Rozstrzygająca była ofensywa rozpoczęta 15 listopada 2016 roku z udziałem planistów z Rosji. W połowie grudnia tego samego roku wojska rządowe kontrolowały całe miasto. Jak przekonywał wówczas Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka Zeid Ra’ad al-Hussein, we wschodnim Aleppo (podobnie jak w Buczy czy Iziumie) już po zwycięstwie sił rządowych dochodziło do regularnych polowań na mieszkańców pod pozorem poszukiwania liderów rebelii. Dokonywać tego miały irackie bojówki Harakat Hezbollah al-Nudżaba we współpracy z armią syryjską. Biuro Husseina podało, że w połowie grudnia 2016 roku w ciągu kilku dni w ramach „doczyszczania” miasta zabito ponad 80 osób. Zanim jednak do Aleppo wkroczyły syryjskie i rosyjskie oddziały i zaczęły się czystki, miasto zostało zrównane z ziemią.

Z koeli w nieodległej Palmyrze Rosjanie testowali wykorzystanie prywatnych armii skonfederowanych w Grupie Wagnera, które szturmowały wyludnione miasto między styczniem a marcem 2017 roku, podobnie jak dziś Bachmut czy Sołedar. W obliczu znudzenia świata wieloletnią wojną w Syrii urbicyd realizowano niemal w czystej formie.

Zarówno w Aleppo, jak i Palmyrze Rosjanie dopracowywali taktykę, którą następnie zastosowali w warunkach ukraińskich.


(Shutterstock)






Afganistan – budowanie fikcji


Zachodnie pojmowanie walki o serca i umysły jest radykalnie odmienne, czego przykład stanowią operacje NATO i USA w Afganistanie. W przeciwieństwie do Rosji świat Zachodu nie mógł sobie pozwolić na porzucenie prób zawarcia porozumienia z lokalną ludnością. Wszak brak porozumienia oznaczałby opór, a co za tym idzie – ofiary wśród wojskowych. To z kolei przełożyłoby się na spadek popularności wojny w społeczeństwie. USA i koalicja w ramach NATO podczas wojen prowadzonych w Iraku i Afganistanie kierowały się sondażami i nastrojami społecznymi. W grę nie wchodził również terror na dużą skalę czy też artyleryjski walec polegający na uporczywym bombardowaniu. Po obaleniu reżimu talibów w 2001 roku i zdobyciu zdecydowanej przewagi militarnej (jak podaje „Military Times” z 6 lipca 2016 roku, w szczytowym okresie wojny z talibami, w maju 2011 roku, w Afganistanie stacjonowało nawet 100 tysięcy amerykańskich żołnierzy) miał przyjść czas odbudowy czy też instalowania porządków demokratycznych wzorowanych na liberalnych demokracjach. Po 2007 roku przeprowadzano nawet wybory, podczas których dochodziło zresztą do fałszerstw na dużą skalę.

W odbudowę Afganistanu Stany wpakowały miliardy dolarów. Do rangi symbolu urosła budowa od zera szkoły w dystrykcie Giro w zamieszkanej przez Pasztunów z plemienia Tarakai części prowincji Ghazni. Za bezpieczeństwo w tym rejonie odpowiadali Polacy, którzy zainstalowali się w wysuniętej bazie wojskowej Giro. Po 2007 roku oprócz obecności stricte militarnej w kontrolowanych przez wojska NATO dystryktach działała komórka współpracująca z ludnością cywilną Civil-Military Co-operation (CIMIC). Oficjalne cele tej struktury wojsko definiowało następująco: „zmniejszenie negatywnego wpływu, jakie środowisko cywilne może wywierać na prowadzoną operację, oraz ustanowienie i utrzymanie pełnego współdziałania sił wojskowych z lokalną ludnością i instytucjami pozamilitarnymi. Podczas planowania, przygotowania i prowadzenia operacji dowódcy wszystkich szczebli powinni uwzględniać wszystkie aspekty środowiska cywilnego mogące mieć wpływ na prowadzenie działań”. Tyle teorii.

W 2009 roku przyglądałem się, jak CIMIC w Giro pomagał odbudować lokalną szkołę. Zatrudniono w niej nauczyciela, który miał realizować program zgodny z lokalnymi uwarunkowaniami, ale też uwzględniający „postępowe” kwestie, takie jak na przykład uczęszczanie do placówki dziewcząt (co było niezgodne z regułami promowanymi przez talibów). Po kilku dniach pracy pedagog został zdekapitowany przez rebeliantów za współpracę z NATO. Najpierw to zapowiedziano w tak zwanym nocnym liście – ulotkach, które były formą komunikowania się talibów z ludnością (dystrybuowano je potajemnie w wioskach, a interpretował je potrafiący czytać duchowny lub najlepiej wykształcona osoba w okolicy). Dopiero po tych groźbach dokonano zabójstwa. Kolejnego zatrudnionego w szkole nauczyciela spotkał ten sam los. Po nim nie było już chętnych do pracy w odbudowanej przy współpracy z NATO placówce. Pytani w bazie Giro żołnierze nie potrafili wyjaśnić, dlaczego wojska koalicji nie mogą utrzymać bezpieczeństwa i ciągłości nauczania w miejscu, które było oddalone od bazy o dwa kilometry.

Przedstawiciele wojska i dyplomacji nieoficjalnie przyznawali jednak, że w dystrykcie istnieje państwo równoległe zarządzane przez talibów, które cieszy się poparciem lokalnej ludności. Pobierało ono swoje podatki. Utrzymywało własne sądownictwo zgodne z prawem szariatu. Sprawowało władzę duchową i wojskową. W gruncie rzeczy było bardziej skuteczne niż struktury narzucone przez NATO. W Sojuszu – w tym w polskich żołnierzach – lokalna ludność widziała problem, a nie jego rozwiązanie. Pasztuni płacili talibom podatki i odliczali czas do odejścia sił zachodnich. Szkoły czy biznesy otwierane przy współpracy z NATO na dłuższą metę nie miały racji bytu.

– W okresie okupacji przez siły NATO biznes płacił podatki na rzecz państwa plus wymagane łapówki i podatki dla talibów. Po przejęciu władzy przez talibów płaci jedynie im – mówił mi w listopadzie 2021 roku na potrzeby reportażu o systemie władzy talibów po ich powrocie, opublikowanego w „DGP” Mohammad Yunus Mohmand, wiceprezes reprezentującej talibskie władze afgańskiej Izby Handlowej. Niezależnie od tego, jak silny byłby zachodni kontyngent pod Hindukuszem, i ile miliardów dolarów wydano by na CIMIC, poza relatywnie postępowym i kosmopolitycznym jak na warunki środkowoazjatyckie Kabulem nie było szans na wprowadzenie norm nawiązujących do standardów liberalnej demokracji. Podczas stacjonowania sił NATO i USA na afgańskiej prowincji i bez opresji talibskiej panowały wynikające z szariatu ultrakonserwatywne normy obyczajowe. Na dwa lata przed wycofaniem sił USA, podczas wyborów prezydenckich w 2019 roku, czyli po osiemnastu latach stacjonowania zachodnich wojsk, nadal dochodziło do fałszerstw wyborczych. Korespondenci Associated Press, Rahim Faiz i Kathy Gannon, w depeszy z 28 września 2019 roku pisali o powszechnym zjawisku, jakim były niepełne listy wyborcze, niedziałającym systemie identyfikacji biometrycznej (co w przypadku niepiśmiennych wyborców miało kolosalne znaczenie), który wyłączono z użytku celowo, aby wpływać na wynik, czy o wrogich wobec wyborców członkach komisji. W trakcie wyborów z powodu nieprawidłowości odrzucono ponad milion z oddanych 2,8 miliona głosów, o czym informowała w grudniu 2019 roku Agence France-Presse, powołując się na przedstawicielkę Niezależnej Komisji Wyborczej, Hawę Alam Nuristani. Ostatecznie wybrany prezydent Aszraf Ghani w sierpniu 2021 roku, gdy pod Kabul zaczęły docierać oddziały talibskie, zbiegł do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, zabierając ze sobą znaczną sumę w gotówce (szacuje się, że było to ponad 160 milionów dolarów, jak podał cytowany przez BBC w sierpniu 2021 roku ambasador Afganistanu w Tadżykistanie Mohammad Zahir Aghbar; sam Ghani dementował te zarzuty).

Wybory w 2014 roku również były nieuczciwe, co potwierdzono w oficjalnym raporcie obserwatorów UE (Election Assessment Team of the European Union EU EAT). W dokumencie Raport końcowy z wyborów prezydenckich przeprowadzonych w dniach 5 kwietnia i 14 czerwca 2014 czytamy, że oszustwa były „systemowe”. Szef grupy obserwatorów Thijs Berman, cytowany w grudniu 2014 roku przez radio Swoboda mówił, że „rozwój demokracji i wiarygodność instytucji wyborczych doświadczyły ciężkiego ciosu w efekcie skali oszustw”. Dwa z ośmiu milionów głosów były, jak to określono w raporcie, „problematyczne”. Berman skarżył się, że Niezależna Komisja Wyborcza nie zaprezentowała swoich wniosków z audytu procesu wyborczego.

Przez cały okres obecności w Afganistanie Amerykanie wydali dwa biliony dolarów. To suma wydatków na wojsko i wsparcie dla władz afgańskich. Takie dane podał po wycofaniu się sił USA z Kabulu w sierpniu 2021 roku – powołując się na szacunki Brown University – prezydent Joe Biden. W żaden sposób kwota ta nie przełożyła się na przejęcie rządu dusz. Czy też – jak określali to natowscy dowódcy – „zdobycie serc i umysłów”. Przed wycofaniem wojsk zachodnich określenie to oficerowie NATO powtarzali niczym mantrę. Formułę tę ukuto podczas szczytu Sojuszu w Rydze w 2006 roku, na którym podjęto decyzję o zwiększeniu zaangażowania NATO pod Hindukuszem, podkreślając również humanitarny i stabilizacyjny charakter misji (choć w rzeczywistości zawsze była to misja bojowa). Oficjalnie nazywano ją Międzynarodową Siłą Wsparcia Bezpieczeństwa (International Security Assistance Force, ISAF). Nieoficjalnie – niekończącą się wojną.

Zanim jednak Stany Zjednoczone zdecydowały się na ewakuację z Kabulu, znaczną część wysiłku propagandowego w walce o rząd dusz wytracono, atakując liderów rebelii samolotami bezzałogowymi. Taktyka tylko pozornie wydawała się higieniczna. W praktyce większość ofiar dronów stanowili cywile. W 2009 roku, gdy w pierwszym roku swojej prezydentury, uznawany za postępowego Barack Obama przyjmował Pokojową Nagrodę Nobla, miał już na swoim koncie więcej uderzeń za pomocą bezzałogowców niż w okresie swoich dwóch kadencji republikanin George W. Bush (wyliczyło to w 2017 roku konsorcjum dziennikarskie Bureau of Investigative Journalism). Procedura – jak ją nazywano – selektywnej eliminacji wydawała się jeszcze bardziej wątpliwa prawnie niż program rendition flights prowadzony po 11 września 2001 roku i polegający na porywaniu podejrzanych o terroryzm, a następnie osadzaniu ich w tajnych więzieniach Centralnej Agencji Wywiadowczej. Disposition Matrix – lista celów atakowanych przez amerykańskie drony – była z kolei określana przez szefa CIA, a zatwierdzana przez prezydenta Stanów Zjednoczonych. Z dzisiejszej perspektywy wiadomo, że nie poprawiła ona notowań Ameryki w Afganistanie. Z powodu licznych kontrowersji USA znalazły nawet sposób na ukrywanie liczby ofiar cywilnych w tym procederze, o czym pisał w tekście The Process Behind Targeted Killing „The Washington Post” 23 października 2012 roku. Statystycznie za przeciwnika Stanów Zjednoczonych podczas nalotu był uznawany każdy mężczyzna w wieku poborowym, który przebywał w towarzystwie osoby wpisanej na listę celów. Jeśli pocisk Hellfire spadł podczas wesela afgańskiego (gromadzą one nawet do kilkuset osób i trwają kilka dni, są też okazją do uprawiania polityki) i zginęło na przykład dwieście osób, z czego sto pięćdziesiąt stanowili mężczyźni w wieku poborowym, to zgodnie z amerykańską statystyką zaledwie pięćdziesiąt tych ofiar można uznać za cywilów. Przeprowadzenie dowodu, że pozostali nie byli zaangażowani w rebelię, leżało po stronie afgańskiej.

Wojna dronów w budowaniu niechęci do zachodnich wojsk w Afganistanie jest niedoceniania. Ataki w państwach, w których je przeprowadzono, zarówno przez oficjalne rządy, jak i ugrupowania rebelianckie (Afganistanie, Iraku, Jemenie czy Pakistanie), do dziś są postrzegane jako element amerykańskiej opresji.


(Shutterstock)
Irak. Generał fali


Twórcą doktryny, w myśl której kluczowym elementem udanej interwencji wojskowej muszą być co najmniej poprawne stosunki z lokalną ludnością, jest amerykański generał David Petraeus. Została ona szczegółowo opisana przez Williama A. Knowltona Jr. w pracy The Surge: General Petraeus and the Turnaround in Iraq wydanej przez amerykański National Defense University w 2010 roku. Analizowany przez autora okres to przede wszystkim 2007 rok, kiedy w Bagdadzie znajdowano do 150 ciał zabitych cywilów dziennie i gdy eskalowała przemoc pomiędzy szyitami z as-Saura a sunnitami z pozostałych dzielnic stolicy. Jak pisze Knowlton, Amerykanie nie za bardzo wiedzieli, po co tam są i co mają robić. Koncepcja Petraeusa zakładała połączenie amerykańskich i irackich sił militarnych oraz współpracę z liderami sunnickich grup rebelianckich, które do tej pory uznawano za powiązane z Al-Kaidą. Chodziło przede wszystkim o uspokojenie sytuacji w prowincji Anbar i w Bagdadzie. Większa liczba wojska miała służyć spacyfikowaniu bojowych nastrojów rebeliantów, a następnie przedstawieniu planu budowania – za pieniądze amerykańskie – struktur bezpieczeństwa określanych mianem Przebudzenia. Kolejnym etapem miało być wynegocjowanie umowy z Bagdadem o zasadach stacjonowania Amerykanów w Iraku i wycofanie sił USA z miast. W rezultacie grupy zbrojne, które przed lutym 2007 roku nazywano umownie Al-Kaidą (każde ugrupowanie sunnickie czy związane w czasach Saddama Husajna z partią Baas i przeciwne amerykańskiej obecności było definiowane jako terrorystyczne i powiązane z Al-Kaidą). Dopiero po tzw. surge, czyli zastosowaniu taktyki Petraeusa, zaczęto je oficjalnie rozróżniać i precyzować zakres zaangażowania w rebelię i cele, jakie sobie stawiały. W ciągu kilku tygodni stały się oddziałami strzegącymi bezpieczeństwa wewnętrznego. Jak pisali w opracowaniu The Iraqi and AQI Roles in the Sunni Awakening Nadżim Abed al-Dżaburi, były oficer brygady, i Sterling Jensen z państwowego uniwersytetu im. Muhammada ibn Zajida w Abu Zabi, Amerykanom chodziło o wywołanie rebelii przeciwko najbardziej skrajnym odłamom irackiej Al-Kaidy. Ta strategia przyniosła rezultaty, przemoc zaczęła słabnąć.

[wstawka] Koncepcję Petraeusa do pewnego stopnia antycypował w 2005 roku – tyle że na znacznie mniejszą skalę – dowódca Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe z IV zmiany PKW w Iraku gen. Waldemar Skrzypczak. Nie mógł on liczyć na radykalne zwiększenie swojego kontyngentu. Podjął jednak grę polegającą na systemowych uderzeniach w najbardziej aktywne grupy rebelianckie w okolicach Ad-Diwanijji, za którą odpowiadali Polacy. Z drugiej strony rozpoczął również negocjacje z liderami szyickimi. Tak wspominał tamten czas Skrzypczak w rozmowie, którą w styczniu 2020 roku opublikowałem w „DGP”: „W środkowej i południowej części obszaru, za który odpowiadaliśmy, działali szyici, zaś w północnej – sunnici, najczęściej dawni żołnierze armii Saddama Husajna. Wszyscy byli antyamerykańscy. Przywódcą religijnym szyitów, tej zradykalizowanej biedoty, był Muktada as-Sadr”. Skrzypczak przekonywał, że próbował kupić poparcie sadrystów, przekazując im pomoc humanitarną. „Trudno było podjąć negocjacje z człowiekiem poszukiwanym przez USA, ale zaryzykowałem, bo dla bezpieczeństwa żołnierzy mogę paktować nawet z diabłem […]. Amerykanie to rozumieli. Później zresztą sami przekupywali sunnitów i szyitów. Sunnici, których na początku en masse nazywano Al-Kaidą, z dnia na dzień stali się ruchem Przebudzenie, który dbał o bezpieczeństwo irackich miast i wsi. Przekupstwo zakładała zresztą doktryna Petraeusa, dzięki której Amerykanie uniknęli przekształcenia się rebelii w Iraku w wojnę religijną na pełną skalę” – relacjonował Skrzypczak.

Opowieść generała potwierdza, że związek pomiędzy siłą militarną a rzeczywistym rządem dusz jest co najmniej luźny. Amerykanie przez cały okres pobytu w Iraku z trudem próbowali panować nad skalą przemocy. Skrzypczak mówił o „labiryncie obyczajowo-kulturowym”, w którym zagraniczne wojska po prostu się gubiły. Do czasu Petraeusa budowanie poparcia było tematem trzeciorzędnym. W wojnie o serca i umysły Irakijczyków Amerykanie przegrywali tak samo Rosjanie.


Quasi-rząd dusz. Upadek mitu


Rosja nie wyciągnęła wniosków z niekończących się wojen prowadzonych przez Stany Zjednoczone. Mimo ogromnej przewagi militarnej i nakładów na rozpoznanie wywiadowcze podjęła w lutym 2022 roku decyzję o ataku na pełną skalę przeciwko Ukrainie. Po tygodniu inwazji stało się jasne, że władze państwa zostają w Kijowie i zamierzają się bronić. Gdyby uciekły do Lwowa lub za granicę, stolica rzeczywiście byłaby dla Rosjan osiągalna. Tak się jednak nie stało. Wojska Władimira Putina znalazły się w fatalnym położeniu. Ich przeciwnikiem nie byli – jak w Syrii czy Afganistanie – rebelianci w sandałach, tylko zawodowe wojsko zaprawione na Donbasie od 2014 roku, kiedy to rozpoczęła się wojna z separatyzmem. Inwazji na Ukrainę towarzyszył specyficzny model mużykowszczyzny, czyli kultu siły i subkultury więziennej. To wszystko okazało się jednak fikcją. Przerysowanym, pustym gestem. Nawiązujący do maczystowskiej popkultury Rosjanie nie zdobyli żadnego ważnego miasta. Odwołujące się do etosu kryminalnego szansonu prywatne armie Jewgienija Prigożyna były w stanie zajmować co najwyżej drugorzędne pipidówki na Donbasie. Nagrania z młotem, którym rozbijano głowy zdrajców Grupy, nie przekładały się na sukcesy militarne. Tak samo jak sukcesów nie przynosiły wystąpienia w Telegramie władającego biegle fienią (grypserą więzienną) Prigożyna.

Amerykanie w trwających dwie dekady wojnach w Iraku i Afganistanie narazili na szwank swoje przywództwo na świecie. Rosja, która ugrzęzła na Ukrainie, traci właśnie swój potencjał do utrzymywania hegemonii w byłym ZSRR. Jej projekcja siły okazała się fikcją, jeszcze bardziej niż bankructwo neokonserwatywnych koncepcji zakładających budowanie demokracji na Bliskim Wschodzie i w Azji Centralnej.

W obydwu przypadkach oczywista siła liczona brygadami wojska nie przynosiła zakładanych rezultatów. Nie przekładała się na poparcie lokalnej ludności dla „projektu”. Rosjanie lepiej radzili sobie, gdy za pośrednictwem służb wywiadowczych i niewielkich oddziałów Specnazu organizowali separatyzm na Donbasie i Krymie. W ten sposób zbudowali parapaństwa, republiki ludowe: doniecką i ługańską. Osiągnęli więcej, gdy stawiali na hodowanie wiernych sobie sił politycznych i ich udział w grze parlamentarnej. Tak było w Mołdawii przed 2022 rokiem, gdzie postawili na byłego prezydenta i prokremlowskiego lidera Partii Socjalistów Igora Dodona, aferzystę i bankiera Ilana Șora czy oligarchę do wynajęcia, a na początku lat 90. sutenera Vlada Plahotniuca. Korzyści mają również z pielęgnowania poprawnych stosunków z mniejszością gagauską w tym kraju, szantażując obecnie prozachodnie władze w Kiszyniowie potencjalnym separatyzmem. Gdy stawiali na regularną wojnę – niezależnie od terminologii, w której przekonują, że inwazja jest tylko „operacją specjalną” – grzęźli w niej. W Syrii mogła ona trwać latami, bo ofiary były przede wszystkim po stronie lokalnej armii i wspierających ją ugrupowań. W Ukrainie niekoniecznie, bo dzienna liczba ofiar wśród rosyjskich żołnierzy liczona jest w setkach.

Amerykanie podobnie. Żadna z długich wojen – ani w Afganistanie, ani w Iraku – nie została zakończona jednoznacznym rezultatem militarnym. Względną stabilność Afganistanu USA zapewniły sobie, dopiero akceptując to, co talibowie nazywają pasztuńskim dywanem: mozaikę wpływów lokalnych liderów talibskich z Chostu, Kandaharu, Mazar-i Szarif czy Wardaku i Ghazni. Irak pozostawili jako państwo półupadłe, ale nie w stanie trwałej wojny domowej. I te relatywne „bezpieczeństwo” było efektem wycofania wojsk USA, a nie zwiększenia amerykańskiego kontyngentu. Siły Stanów Zjednoczonych były częścią problemu Iraku i Afganistanu, a nie jego rozwiązaniem. Ich wielkość co najwyżej go pogłębiała. Paradoksalnie Rosja, mimo ogromnych strat, jest w lepszym położeniu, bo nie musi uwzględniać opinii własnych obywateli. Ale i to nie wystarcza, by zakończyć „operację specjalną” sukcesem.

Zbigniew Parafianowicz – absolwent politologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, redaktor „Dziennika Gazety Prawnej”, wcześniej dziennikarz „Życia” i „Dziennika”. Współautor (z Michałem Potockim) książek Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę (która w 2016 roku znalazła się w finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego) i Kryształowy fortepian. Zdrady i zwycięstwa Petra Poroszenki. Autor książki o Grupie Wagnera i prywatnych firmach wojskowych Prywatne armie świata, czyli jak wyglądają współczesne konflikty i zbioru reportaży Śniadanie pachnie trupem. Ukraina na wojnie.
Jak pisał Włodzimierz Bączkowski, jeden z największych polskich znawców Rosji, w eseju Uwagi o istocie siły rosyjskiej, „w ciągu ostatnich dwustu lat Rosja prowadziła długi szereg wojen, ciągnących się w sumie 128 lat. Z tej liczby wojny mające na celu rozszerzenie granic Rosji trwały w sumie 101 lat. Wojen obronnych prowadzono w tym czasie tylko cztery i trwały one w sumie zaledwie cztery i pół roku. Dane te, poparte tablicą rozwoju terytorialnego Rosji, sugerują wstępny pogląd, że wojny zaborcze Rosji są najwłaściwszym przejawem potęgi tego kraju, analiza zaś tych wojen musi nas z konieczności prowadzić do wyłuskania tych elementów, które skupią na sobie istotną treść siły moskiewskiej. Analizując jednak wojny zaborcze Rosji, przekonamy się, że Moskwa z reguły podbijała narody bądź znajdujące się w stanie kompletnego upadku, bądź też niestawiające większego oporu”.

Czyli wówczas, gdy siła militarna miała znaczenie trzeciorzędne.


Ten artykuł pojawił się w pierwszym wydaniu MAGAZYNU NEW ONLINE