Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk / 16.06.2024
Blanka Katarzyna Dżugaj

Siła juana, siła petrodolara [MAGAZYN ONLINE]

Przełom XX i XXI wieku upłynął pod znakiem politycznej i gospodarczej dominacji Stanów Zjednoczonych. To jednak pieśń przeszłości. Oś świata przesuwa się z Atlantyku na Pacyfik i Ocean Indyjski. Będąca konsekwencją ekonomicznego i ideologicznego rozwoju świata zachodniego globalizacja stała się furtką dla rozwoju nowych wschodzących potęg.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego pierwszego wydania magazynu online!



W obecnej dekadzie to nie kwestie ekonomiczne i gospodarka stanowią priorytet dla rządzących oraz rządzonych, a raczej problemy związane z rozwojem technologicznym, zmianami klimatycznymi, ekspansją kosmiczną czy w końcu bezpieczeństwem. Nie sposób mówić o przywództwie w zakresie walki z klimatem czy zapewniania ponadregionalnego pokoju i bezpieczeństwa w oderwaniu od finansowej kondycji najważniejszych światowych mocarstw i pieniądza jako instrumentu służącego do osiągnięcia pozycji lidera. Warto zatem przyjrzeć się temu, w jaki sposób światowe potęgi wykorzystują zasoby finansowe w celu kształtowania swojej pozycji, zarówno jeśli chodzi o wizerunek i soft power, jak i bardzo konkretną, militarną i technologiczną przewagę nad innymi.


Chiny coraz bogatsze


Pobierz magazyn ZA DARMO

Artykuł został opublikowany w pierwszym numerze magazynu Nowa Europa Wschodnia Online. Obecnie wszystkie numery magazynu dostępne są bezpłatnie z kodem PATRONITENEW.

Uruchomiliśmy także Patronite.
Magazyn jest bezpłatny, ale będziemy wdzięczni, jeżeli wesprzesz jego rozwój i dołączysz do społeczności Patronów.


Według raportu firmy konsultingowej McKinsey & Company jesienią 2021 roku Chiny wyprzedziły USA w wyścigu o miano najbogatszego kraju świata. Nawet gdy krytycznie podejdzie się do kwestii, czy ekonomiczny prymat Państwa Środka jest już faktem, czy jeszcze trzeba na to poczekać, nie sposób odmówić prawdziwości temu, że Chiny wzbogacają się – a z pewnością wzbogacały do niedawna – najszybciej na świecie. Wystarczy dodać, że w pierwszych dwóch dekadach obecnego wieku wzbogaciły się o 113 bilionów dolarów (do 120 bilionów); dla porównania Stany „jedynie” podwoiły swoje zasoby, sięgając w tym okresie 90 bilionów dolarów. I chociaż z pewnością nie jest to jedyny wskaźnik sukcesu ekonomicznego, jest on na tyle obrazowy, że pozwala zadać sobie pytanie o przyczyny tak spektakularnego rozwoju Chin. Wyjaśnienie tak bezprecedensowego wzrostu nie jest łatwe, podobnie jak ocena tego, jak Chińska Republika Ludowa korzysta ze swojego prymatu i finansowej hegemonii.

By zrozumieć spektakularny sukces ekonomiczny Chin, należy się cofnąć przynajmniej do reform Deng Xiaopinga, który do władzy doszedł w 1978 roku, po rewolucji kulturalnej. Nowa wizja partii pod jego przewodnictwem była klarowna: wzrost gospodarczy. Koniec z konfliktami politycznymi i dominacją ideologii. Zmiany wprowadzano stopniowo, powoli, lecz konsekwentnie. Odblokowano potencjał tkwiący w narzędziach kapitalistycznych. Wolność gospodarcza – tak, ale w ściśle określonych ramach. Przede wszystkim zniesiono kolektywizm na wsi, rozwinięto indywidualną działalność gospodarczą, ale też postawiono na długofalowe zmiany – rozwój kadr naukowych oraz biznesowych i ośrodków naukowych, a także tworzenie specjalnych, otwartych na współpracę międzynarodową stref ekonomicznych. W ciągu dekady ukuto hasło, które znalazło odzwierciedlenie nawet w konstytucji: „socjalizm o chińskiej specyfice”. Wzorem dla ChRL nie był zatem ani upadający ZSRR, ani ekstremalnie wolnorynkowe USA, ale niewielkie azjatyckie państwa, nazywane małymi smokami, które osiągały ogromny sukces ekonomiczny, na przykład Singapur. Wizję Xiaopinga kontynuował Zhu Rongji, który postawił na maksymalizację mechanizmów wolnorynkowych wpuszczonych w struktury chińskiego systemu gospodarczego. Powstawały nowe firmy, zreformowano podatki, wiele nieskutecznych mechanizmów oraz instytucji po prostu zlikwidowano. Zhu Rongji odniósł sukces. Udało mu się nadać Chinom pęd gospodarczy i otworzyć kraj na zagraniczny kapitał, łącznie z inwestycjami i rezerwami finansowymi. Dzięki jego staraniom Chiny przystąpiły do Światowej Organizacji Handlu.

Przez pierwszą dekadę XXI stulecia Chiny przeszły bez szwanku w przeciwieństwie do kryzysów ekonomicznych w Stanach Zjednoczonych i na zachodzie Europy. Stało się tak przede wszystkim dzięki ogromnym zgromadzonym rezerwom finansowym i spektakularnym inwestycjom infrastrukturalnym w kraju i poza jego granicami. Podczas gdy USA tkwiły w kryzysie, ChRL w 2008 roku przeznaczyła na swoją gospodarkę kwotę 600 miliardów dolarów, które przełożyły się na inwestycje i modernizację kraju, a w konsekwencji na wzrost poziomu życia mieszkańców Państwa Środka. Chiny stały się największą gospodarką świata, z największymi rezerwami i olbrzymim rynkiem wewnętrznym. Gdy osiągnięto sukces finansowy, nadeszła pora na zapowiadany od kilku lat kolejny etap rozwoju. Chiny mają stać się innowacyjne i przewodzić światu w kwestii nowoczesnych technologii i działań prośrodowiskowych. Takie są oficjalne cele Chińskiej Republiki Ludowej, do których realizacji dąży przede wszystkim przywracając Jedwabny Szlak, choć może lepiej byłoby powiedzieć: budując nowy.


Dyplomacja pożyczkowa


Pas i Szlak, nazywany także Nowym Jedwabnym Szlakiem, to inicjatywa będąca oczkiem w głowie Xi Jinpinga, której celem jest ożywienie historycznego Jedwabnego Szlaku na lądzie i morzu poprzez ustanowienie mostu handlowego i infrastrukturalnego łączącego Azję z Europą i Afryką. Początkowo ambicje sięgały „jedynie” połączenia Azji Wschodniej i Europy, w ciągu dekady inicjatywa objęła jednak także Afrykę, Oceanię i Amerykę Łacińską. W jej ramach chińskie firmy i instytucje finansowe opłacają budowę dróg, portów oraz infrastruktury internetowej, a także udzielają pożyczek krajom zaangażowanym w budowę Nowego Jedwabnego Szlaku. Od 2013 roku Pekin uruchomił projekty w ramach tej inicjatywy w ponad 140 krajach na czterech kontynentach. Do Pasa i Szlaku przystąpiło już kilka państw Bliskiego Wschodu, w tym Arabia Saudyjska, Iran i Turcja. Jak dotąd Pekin wydał na Pas i Szlak bilion dolarów, a zdaniem ekspertów z Centre for Global Development wyda jeszcze co najmniej siedem bilionów.

Po co Chinom Nowy Jedwabny Szlak? Oczywiście do poszerzania globalnych powiązań handlowych i wpływów politycznych. Waszyngton dodaje jeszcze ekspansję militarną, co wydaje się jednak sporą przesadą. Chińska Republika Ludowa faktycznie zamierza podbić świat, ale raczej pieniądzem niż karabinem. Pas i Szlak ma być sposobem na nawiązywanie nowych kontaktów handlowych, pozyskiwanie rynku zbytu, zwiększanie dochodów oraz wywieranie nacisków politycznych.

Żadne państwo nie pożyczy innym tyle co Chiny. Intensywność udzielania kredytów, w dodatku krajom, o których z góry wiadomo, że mogą mieć ze spłatą długu trudności, ściągnęła na Pekin oskarżenia o wpędzanie ich w spiralę zadłużenia. Państwu Środka ma chodzić o przejęcie kontroli nad kluczowymi aktywami dłużników oraz możliwość wywierania nacisków politycznych. Stany Zjednoczone twierdzą, że Pekin zachęca do zależności za pomocą nieprzejrzystych umów, które pogrążają narody w długach i podkopują ich suwerenność. Ile w tym prawdy? W ostatniej dekadzie Chiny potroiły liczbę pożyczek dla krajów o niższych i średnich dochodach, zwłaszcza z Afryki Subsaharyjskiej oraz Azji Południowej. Od chwili powstania inicjatywy Pasa i Szlaku zadłużenie niektórych państw (wśród nich tak dużych jak Mongolia, Republika Konga, Kirgistan, Kambodża, Zambia czy Laos) wobec ChRL przekroczyło 20% ich PKB. Chiny, będąc największym oficjalnym wierzycielem na świecie, są jednocześnie wierzycielem najbardziej tajemniczym: dysponujemy bardzo niewielką ilością danych na temat finansowych zależności poszczególnych krajów od Państwa Środka. Bardzo ograniczony jest chociażby dostęp do umów między chińskimi kredytodawcami a kredytobiorcami.

Jak podaje opublikowany w 2021 roku raport How China Lends opracowany przez AidData we współpracy z ekspertami z Center for Global Development, Kiel Institute for the World Economy oraz Peterson Institute for International Economics, w którym przeanalizowano sto umów dłużnych między chińskimi podmiotami państwowymi a pożyczkobiorcami rządowymi w dwudziestu czterech krajach na całym świecie, kluczową sprawą jest dyskrecja, a nawet zatajanie informacji przed obywatelami i społecznością międzynarodową. Klauzule poufności w chińskich umowach zabraniają ujawniania warunków pożyczek, a nawet samego ich istnienia. Umowy mają w końcu charakter komercyjny, chociaż Chiny bezustannie starają się tworzyć wrażenie, że właśnie „nie o pieniądze tutaj chodzi”, lecz o wsparcie rozwojowe.

(Shutterstock)


Gdy czyta się w umowie o procedurze cross-default, polegającej na prawie do rozwiązania przez Chiny umowy w każdej chwili i zażądania spłaty całości długu w zasadzie zawsze i bez powodu, można odnieść inne wrażenie. Typowe dla tych umów zapisy mogą być wykorzystane jako narzędzie międzynarodowego oddziaływania politycznego. Wszak wszystkie umowy uwzględnione w raporcie zawierają zapis o zerwaniu stosunków dyplomatycznych między Chinami a kredytobiorcą w przypadku niewykonania zobowiązania. Podobnym powodem do wypowiedzenia umowy i uzyskania pełnego zwrotu może być „antychińska” polityka wewnętrzna lub postawa na arenie międzynarodowej państwa. Państwo Środka uznaje zatem udzielanie pożyczek mniejszym krajom (głównie pozaeuropejskim) za świetny zabieg finansowy, ale też geopolityczny i – chociaż narracja jest zupełnie inna – komercyjny i polityczny właśnie. O jakie naciski polityczne może chodzić ChRL? Choćby w kwestii poparcia polityki Pekinu jednych Chin, a więc uznawania zależności Tajwanu od Chin kontynentalnych czy łamania umowy zawartej z Brytyjczykami w sprawie praw Hongkongu. Przykładem tego, że polityka ta przynosi efekty, jest między innymi Nikaragua. W 2022 roku władze tego kraju oznajmiły, że „na świecie są tylko jedne Chiny, Chińska Republika Ludowa jest jedynym prawowitym rządem, który reprezentuje całe Chiny, a Tajwan jest niezbywalną częścią chińskiego terytorium”. Następnie Republika Nikaragui zerwała stosunki dyplomatyczne z Tajwanem i dołączyła do inicjatywy Pasa i Szlaku.

Jako przykład państwa wpędzonego przez Chiny w pułapkę zadłużenia nader często podawana jest Sri Lanka, którą nawet lokalni politycy, w tym były prezydent, nazywają „chińską kolonią”, a działacze opozycji reprezentującej Tamilów – „Chi Lanką”. Pekin jest jednym z trzech największych wierzycieli Kolombo (obok Japonii oraz Azjatyckiego Banku Rozwoju). W 2022 roku Sri Lanka musiała prosić Państwo Środka o prolongatę spłaty części długu oraz zmianę zasad spłacania kredytu w dłuższej perspektywie czasu. Czy Chiny wyraziły zgodę? Tak, dbają bowiem o to, by Sri Lankę od siebie uzależnić, ale bynajmniej nie doprowadzić do jej ruiny. Dobrze prosperujący kraj jest istotnym elementem planów Pekinu do przejęcia kontroli nad Oceanem Indyjskim. Pekin chętnie więc pożycza, trzymając Kolombo na coraz krótszej smyczy, w dodatku wyrywając je ze strefy wpływów Indii, czyli swojego najważniejszego rywala gospodarczego w regionie. Sri Lanka to także duży rynek zbytu oraz kierunek turystyczny. W zamian za restrukturyzację długu były prezydent Gotabaya Rajapaksa zadeklarował możliwość otwarcia Sri Lanki dla chińskich odwiedzających, chociaż na skutek pandemii koronawirusa ruch turystyczny na wyspie był praktycznie całkowicie wstrzymany.

Kolejną ofiarą pożyczkowej dyplomacji Pekinu miał się stać Pakistan, w którym zaciąganie kredytów doprowadziło do drastycznego pogłębienia deficytu budżetowego. Faktycznie, Pakistan jest krajem wręcz dramatycznie zadłużonym, długi te narastały jednak od dwudziestu lat, a żaden z kolejnych rządów nie potrafił się z nimi uporać. Winę za pogłębiający się deficyt budżetowy ponoszą przede wszystkim władze podejmujące chybione decyzje inwestycyjne i niezbyt chętne do likwidowania nierówności społecznych, przeludnienie oraz dysproporcje finansowe. Mniej krytycznie do chińskiej inicjatywy nastawieni analitycy z Centre for Global Sustainability oraz autorzy Belt and Road Tracker z Greenberg Center for Geoeconomic Studies wskazują natomiast na potencjalne plusy inicjatywy Pasa i Szlaku, między innymi wyciągnięcie z nędzy znacznej liczby ludzi (Chiny udzielają pożyczek głównie krajom globalnego Południa), przemiany środowiskowe oraz ożywienie handlu międzynarodowego. W ciągu ostatnich dwóch dekad udział w światowym eksporcie krajów uczestniczących w inicjatywie (obecnie jest ich prawie 150) wzrósł prawie dwukrotnie.

O tym, jak ważnym partnerem handlowym są dla wielu krajów Chiny, świadczą również wydarzenia podczas ostatniego szczytu Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN). Joe Biden pojechał do Kambodży z jasną misją: przeciągnąć stowarzyszenie na swoją stronę. Zachętą miały być podpisane wówczas umowy podnoszące relacje USA i ASEAN do rangi kompleksowego partnerstwa strategicznego. Biden nie otrzymał jednak tego, po co przyjechał. Raz, że ASEAN od dawna stara się unikać uwikłania w rywalizację Waszyngtonu i Pekinu, dwa – stowarzyszenie jest podzielone, a państwa członkowskie mają różne podejścia do chińsko-amerykańskiej rywalizacji. Dla wielu z nich obecność Chin to gwarant ekonomicznego rozwoju, kreowania rynków zbytu, rozbudowy infrastruktury, wielkich i ambitnych inwestycji. Chiny też były na szczycie obecne – zwróciły się do państw ASEAN z inicjatywą Pasa i Szlaku. Pekin podpisał w Kambodży kontrakty obejmujące budowę rozległej sieci dróg i mostów, w tym drogę ekspresową o wartości ponad półtora miliarda dolarów, łączącą Phnom Penh z Bavet na granicy kambodżańsko-wietnamskiej. Chiny pomogą również Kambodży w modernizacji bazy morskiej – co ciekawe, deklaracja ta padła dwa dni po tym, gdy Joe Biden wyraził zaniepokojenie chińską działalnością w kambodżańskiej bazie marynarki wojennej.

Wkrótce potem miała miejsce wizyta Xi Jinpinga na Bliskim Wschodzie, którą Pekin określił mianem największej inicjatywy dyplomatycznej w świecie arabskim. Jesienią ubiegłego roku przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej, po trzech latach przerwy spowodowanej pandemią koronawirusa, wrócił do gry na arenie dyplomatycznej i nie tylko zaczął naprawiać nadwątlone relacje międzynarodowe oraz nawiązywać nowe, ale także forsować chińskie inicjatywy, które jeszcze bardziej umacniają jego pozycję lidera wschodzących krajów, a także mogą zmienić układ sił na Bliskim i Dalekim Wschodzie. Dzięki pieniądzom Pekin mógł wejść na terytoria jeszcze do niedawna będące amerykańską strefą wpływów, na których reputacja Stanów Zjednoczonych została mocno nadszarpnięta. Najbardziej spektakularnym tego przykładem jest podpisana w 2021 roku umowa chińsko-irańska, w ramach której Pekin zapewnił inwestycje w Iranie w wysokości 400 miliardów dolarów w takie sektory jak ropa, gaz, petrochemia, odnawialne źródła energii, energia jądrowa i infrastruktura energetyczna, wojskowość oraz nowoczesne technologie. Co istotne, większość tych pieniędzy zasili działy gospodarki Iranu dotknięte amerykańskimi sankcjami.

Wizyta Xi Jinpinga stała się dla Arabii Saudyjskiej impulsem do zorganizowania pierwszego w historii szczytu chińsko-arabskiego, który dla obu stron okazał się nader owocny. Xi Jinping, który na Półwysep Arabski przyjechał z misją przedstawienia Chin jako wiarygodnej alternatywy dla państw Zatoki Perskiej, podpisał z przywódcami arabskimi dziesiątki umów o współpracy. Obejmują one takie dziedziny jak energia, infrastruktura, finanse i technologia – wiele z nich to projekty w ramach strategii Vision 2030, mającej nadać nowy kierunek saudyjskiej gospodarce i będącej oczkiem w głowie następcy tronu Muhammada bin Salmana (już teraz Chiny inwestują w Neom – smart city budowane na pustyni w północno-zachodniej części kraju, zasilane wyłącznie energią ze źródeł odnawialnych, z zerowym śladem węglowym). Państwo Środka i Arabia Saudyjska zgodziły się na współpracę w zakresie pokojowego wykorzystania energii jądrowej, w zakresie rozwoju nowoczesnych technologii, takich jak sztuczna inteligencja, oraz w zakresie innowacji w sektorze energetycznym. Xi Jinping zapewnił też, że jego kraj nie tylko nadal będzie zaopatrywał się w surowce energetyczne w krajach Rady Współpracy Zatoki Perskiej (w 2021 roku z Zatoki Perskiej pochodziło 40% chińskiego importu ropy naftowej), ale współpracę tę poszerzy. Chiński przywódca nie ukrywał, że w ramach handlu ropą i gazem chciałby wprowadzić rozliczenia w juanach. To ważna deklaracja: jakiekolwiek działania Arabii Saudyjskiej zmierzające do rezygnacji z dolara w handlu ropą byłyby politycznie relewantne. Jak donosiła Agencja Reutera, Rijad już w 2019 roku wspominał o tej możliwości w obliczu potencjalnych zmian w ustawodawstwie amerykańskim, które naraziłyby członków Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) na procesy antymonopolowe. Według źródeł agencji opcja ta była omawiana wewnętrznie przez wyższych saudyjskich urzędników ds. energii oraz z członkami OPEC. Ponadto zmiana ta mogłaby zainspirować do rozliczania chińskiego eksportu w juanach także inne państwa. A to zbliżyłoby Chiny do celu, jakim jest wzmocnienie chińskiej waluty na arenie międzynarodowej, i znacznie osłabiłoby dolara amerykańskiego.

Czy Xi Jinpingowi udało się wyrwać kraje Zatoki ze strefy wpływów Waszyngtonu? Czas pokaże – na razie Faisal bin Farhan Al-Saud, minister spraw zagranicznych Arabii Saudyjskiej, zapowiedział na szczycie chińsko-arabskim: „Mamy bardzo szczegółową strategię, Vision 2030, która ma uczynić krajową gospodarkę bardziej konkurencyjną. Częścią tego dążenia jest współpraca z jak największą liczbą partnerów, więc uważamy, że jest to absolutnie konieczne, abyśmy byli w pełni zaangażowani w relacje z największą gospodarką na świecie, jaką są Stany Zjednoczone Ameryki”. Pewne jest jednak, że ekonomiczna opłacalność relacji z którąkolwiek ze stron będzie przez dłuższy czas najważniejszym kryterium kształtującym politykę międzynarodową państw Zatoki.

Te ostatnie nie są jedynymi spośród państw arabskich, które chętnie współpracują z Pekinem. W pierwszą po objęciu fotela prezydenta Egiptu podróż zagraniczną, w grudniu 2014 roku, Abdel Fattah Al-Sisi udał się właśnie do Chin. Egipt znajdował się wówczas w stanie recesji gospodarczej i desperacko potrzebował inwestycji zagranicznych. Niepewna sytuacja polityczna sprawiała jednak, że inwestorzy zachodni nie palili się do ponownego wejścia na egipski rynek. Podczas tej wizyty Al-Sisi podpisał kompleksową umowę o partnerstwie strategicznym z Państwem Środka, która stała się podstawą do zacieśnienia relacji między tymi dwoma krajami. W rezultacie ChRL stała się jednym z największych partnerów handlowych Egiptu. Fakt, że chińska firma jest głównym inwestorem dzielnicy biznesowej w powstającej około pięćdziesięciu kilometrów od Kairu nowej stolicy, to tylko jeden z wielu przykładów. W latach 2014–2022 Al-Sisi odwiedził Chiny siedem razy, za każdym razem podpisując kolejne umowy pogłębiające współpracę handlową.

Podczas ostatniego spotkania na szczycie chińsko-arabskim Xi Jinping potwierdził gotowość Chin do wniesienia kolejnego finansowego wkładu w duże projekty krajowe w Egipcie – między innymi w rozbudowę Kanału Sueskiego, ważnego elementu inicjatywy Pasa i Szlaku. I znów: zacieśnianie relacji na linii Kair–Pekin odbywa się na gruzach dawnej ścisłej współpracy Egiptu z Waszyngtonem, które pogorszyły się między innymi na skutek wybuchu arabskiej wiosny i późniejszych zawirowań politycznych w Egipcie. Obok pozycji jednego z największych inwestorów Państwo Środka zapewniło też sobie pozycję jednego z największych wierzycieli Egiptu. Dług, wynoszący blisko 8 miliardów dolarów, stanowi 5% całkowitego zadłużenia zagranicznego Egiptu, tymczasem Abdel Fattah Al-Sisi zaciąga w Pekinie kolejne pożyczki, by ratować egipską gospodarkę, ostatnio dotkniętą dodatkowo przez wojnę w Ukrainie.

W jeszcze gorszej sytuacji finansowej znajduje się Syria, w której po ponad dziesięciu latach wojny domowej inflacja szybuje w górę (roczne stopy wzrostu cen towarów w Syrii wynoszą obecnie około 300–400%), a wartość lokalnej waluty gwałtownie spada. W wielu częściach kraju brakuje podstawowych artykułów spożywczych (w tym chleba), a 80% społeczeństwa żyje w ubóstwie. Podobnie jak w przypadku Egiptu inwestycje zagraniczne są ważnym elementem odbudowy państwa, ale – i tu kolejne podobieństwo – mało kto chce inwestować w tak niepewnej sytuacji politycznej, w dodatku w kraju rządzonym przez reżim. Stany Zjednoczone i Unia Europejska nie poczynią żadnych inwestycji, dopóki Baszar al-Asad pozostaje przy władzy. Trudno więc się dziwić, że w ubiegłym roku Damaszek dołączył do inicjatywy Pasa i Szlaku. Zresztą Chiny już wcześniej wspierały Syrię, w dodatku w czasach, gdy pandemia dobijała tamtejszą gospodarkę, a Waszyngton zwiększył nałożone na ten kraj sankcje. Chińskie inwestycje pozwolą Syrii zminimalizować ich skutki, ale co to oznacza dla Zachodu? Kolejny kraj przeszedł do chińskiej strefy wpływów, zmniejszając wpływy USA w regionie. To strata polityczna, ale i finansowa: zniszczone wojnami państwa Bliskiego Wschodu – takie jak Syria i Irak – odbudowywać będą bowiem chińskie, nie zachodnie przedsiębiorstwa.

Jest jeszcze jedno państwo, dla którego Stany Zjednoczone przestały być żandarmem świata – a z pewnością świata azjatyckiego. To Afganistan, dla którego Chiny stały się w ostatnim czasie najważniejszym partnerem handlowym, jednym z pierwszych państw, które po powrocie talibów do władzy w 2021 roku nawiązało z nimi współpracę. Trudno się dziwić, stabilny Afganistan jest Chinom niezbędny do bezpiecznego rozwoju inicjatywy Pasa i Szlaku, poza tym posiada liczne zasoby naturalne, przede wszystkim złoża miedzi, żelaza, marmuru, węgla, litu, chromitu, kobaltu, złota, lapis lazuli. W grudniu 2022 roku, po potępieniu przez świat zachodni wprowadzenia przez talibów zakazu edukacji na uczelniach wyższych dla kobiet i wstrzymaniu bądź ograniczeniu pomocy humanitarnej przez organizacje charytatywne, stały przedstawiciel Chin przy ONZ wezwał społeczność międzynarodową do większego wsparcia dla Afganistanu. Apelował przede wszystkim o odmrożenie jego aktywów za granicą. Sam Pekin również nie szczędzi juanów na pomoc humanitarną dla Kabulu.

Rozwój gospodarczy Chin i ich rosnąca asertywność na arenie międzynarodowej od dłuższego czasu budzą niepokój innego mocarstwa, Stanów Zjednoczonych. Państwo Środka to gigantyczny producent sprzętu elektronicznego, natomiast jeszcze nie radzi sobie z produkcją niezbędnych w przemyśle elektronicznym półprzewodników. Donald Trump zainicjował wiele sankcji uderzających w ten rynek, a także zakazał eksportu do Państwa Środka gotowych, wysokiej klasy półprzewodników i narzędzi do ich produkcji. Joe Biden pomimo niedawnych deklaracji konkurencji bez konfliktu politykę tę w dużej mierze kontynuuje. Z końcem 2022 roku Waszyngton wpisał kolejnych trzydzieści sześć chińskich firm na utworzoną przez administrację Trumpa czarną listę handlową, przez co ograniczył Chinom możliwości zakupu amerykańskiego oprogramowania, półprzewodników i innych strategicznych technologii. W styczniu tego roku Biden przekonał rząd Holandii i Japonii, by dołączyły do działań USA na rzecz ograniczenia eksportu półprzewodników do Państwa Środka. O tym, jak ważny dla amerykańskiej, ale i globalnej gospodarki jest ten rynek, świadczy fakt, że Biden poświęcił mu sporo uwagi w wygłoszonym w lutym tego roku przemówieniu o stanie państwa. „Półprzewodniki. Malutkie urządzenie, wielkości opuszka palca, które napędza dosłownie wszystko: od telefonów komórkowych po samochody. Te półprzewodniki zostały wynalezione w Ameryce. Niegdyś zapewnialiśmy 40% globalnej produkcji tych urządzeń. W ostatnich dekadach straciliśmy jednak naszą pozycję i obecnie zapewniamy tylko 10%. Wszyscy pamiętamy, co się stało w czasie pandemii, gdy załamały się łańcuchy dostaw. USA nie mogły produkować wystarczającej liczby samochodów, ponieważ brakowało półprzewodników. Ceny samochodów poszybowały w górę, ludzie byli zwalniani z pracy. Nie możemy pozwolić, by podobna sytuacja miała miejsce w przyszłości” – zapowiedział prezydent USA.


WSZYSTKIE MAGAZYNY SĄ DARMOWE



Jak czarne złoto zmieniło Bliski Wschód


Nie tylko juan ma ambicję do rządzenia światem, również petrodolar radzi sobie na tym polu dobrze. Ropę odkryto i zaczęto wydobywać na Bliskim Wschodzie już w XIX wieku, na dużą skalę produkcja ruszyła jednak dopiero po II wojnie światowej. Wydarzenie to miało bezprecedensowy wpływ na rozwój gospodarczy tego regionu świata, całkowicie zmieniając sytuację państw bogatych w surowiec. Od przełomu lat 30. i 40. XX wieku dwoma największymi producentami ropy w regionie były Kuwejt i Arabia Saudyjska, które błyskawicznie wzbogaciły się na sprzedaży czarnego złota do Europy. Także Oman, Bahrajn i Zjednoczone Emiraty Arabskie z pustynnych państewek, zamieszkałych przez koczownicze plemiona, których gospodarka utrzymywała się z hodowli bydła i poławiania pereł, stały się jednymi z najbogatszych państw świata. Miejsce luźno zorganizowanych plemion zajęły dobrze zorganizowane państwa, w których szybko rósł poziom zamożności obywateli, poprawiała się jakość opieki zdrowotnej i edukacji, wydłużyła długość życia, a obywatele Arabii Saudyjskiej, Kataru, Kuwejtu, Omanu i Bahrajnu zaczęli zatrudniać cudzoziemców do rozbudowy swoich krajów. Petrodolary, czyli dochody państw należących do OPEC, dały tym krajom możność nie tylko wpływania na kondycję światowych rynków, ale także wywierania presji politycznej. Od tego, czy kraje takie jak Arabia Saudyjska lub Kuwejt zwiększą wydobycie ropy, kilkukrotnie w ostatnich dziesięcioleciach zależała stabilność rynku energetycznego. W 1973 roku, gdy kraje zachodnie poparły Izrael przeciwko Egiptowi i Syrii, zrzeszone w OPEC państwa arabskie ograniczyły produkcję, co doprowadziło do czterokrotnego wzrostu cen ropy na świecie W latach 90. XX wieku na skutek najazdu Iraku na Kuwejt ceny czarnego złota uległy podwojeniu, z około 20 do ponad 40 dolarów za baryłkę, i dopiero zwiększenie wydobycia przez Arabię Saudyjską zahamowało ich dalszy wzrost.

Nie trzeba zresztą sięgać aż tak daleko w przeszłość – wystarczy przyjrzeć się bliżej ostatniej wizycie Joe Bidena w Arabii Saudyjskiej. W 2022 roku, gdy świat zaczął się otwierać po pandemii koronawirusa, a Rosja wywołała wojnę w Ukrainie, ceny ropy poszybowały w górę: gwałtownie zwiększyło się zapotrzebowanie, producenci podnieśli ceny, pojawiły się obawy o niedobory. 24 lutego ceny ropy osiągnęły poziom 106 dolarów za baryłkę, dwa tygodnie później wzrosły ponownie do 139 dolarów za baryłkę. Kolejne miesiące były czasem spadków cen, aż do października, gdy OPEC ograniczyła produkcję. Ropa podrożała wówczas o ponad 8%. Przełożyło się to na wzrost cen energii elektrycznej oraz benzyny.

Widząc niezadowolenie społeczne, a jednocześnie mając przed sobą wybory połówkowe do Kongresu, Joe Biden musiał pójść do Canossy, którą w jego przypadku okazała się Arabia Saudyjska. W jakim celu? Aby prosić Rijad o zwiększenie produkcji ropy, co mogłoby wpłynąć na obniżenie cen i zmniejszenie niezadowolenia wyborców. Problem w tym, że trzy lata wcześniej Biden zapewniał, że Saudowie zapłacą za zabójstwo Dżamala Chaszukdżiego, prominentnego dziennikarza, w pewnym momencie kariery blisko związanego z ich dworem. Wypadł jednak z łask, został zmuszony do emigracji. W USA podjął współpracę z „The Washington Post”, w którym mocno krytykował politykę księcia koronnego Mohammada bin Salmana. 2 października 2018 roku wszedł do konsulatu Arabii Saudyjskiej w Stambule i słuch po nim zaginął. Saudyjczycy przez blisko dwa tygodnie zaprzeczali, że wiedzą cokolwiek o jego losie, zapewniali nawet, że dziennikarz opuścił konsulat po uzyskaniu potrzebnego mu zaświadczenia o rozwodzie. W tym samym czasie tureckie media pisały, że dziennikarz został na terenie konsulatu zamordowany przez kilkunastu saudyjskich agentów. Ostatecznie rząd saudyjski oświadczył, że morderstwo zostało zlecone przez szefa „zespołu negocjacyjnego” wysłanego do Stambułu przez zastępcę szefa wywiadu Arabii Saudyjskiej w celu sprowadzenia dziennikarza z powrotem do królestwa. Miało to nastąpić albo za pomocą perswazji, albo siły, gdyby pierwsza z metod nie zadziałała. Saudyjska prokuratura zapewniała, że następca tronu nie wiedział o zleceniu na dziennikarza. Prezydent Turcji twierdził, że rozkaz zabicia Chaszukdżiego wyszedł od przedstawicieli rządu saudyjskiego, lecz nie króla. W 2019 roku podczas debaty Demokratów Joe Biden powiedział: „zamierzamy zmusić ich do zapłacenia ceny za to zabójstwo i uczynić z nich pariasów, którymi są”.

W czasie tej samej debaty Biden zapowiedział, że USA przestaną sprzedawać Saudyjczykom broń. Oświadczenie to było ciosem wymierzonym nie tylko w Arabię Saudyjską, ale i ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wszak to Donald Trump w 2017 roku podpisał z Rijadem umowę na sprzedaż broni na kwotę opiewającą na 110 miliardów dolarów wypłaconych od ręki oraz dalsze 350 miliardów dolarów w ciągu dziesięciu lat. Być może to właśnie lukratywny, opłacany petrodolarami kontrakt sprawił, że Trump nie zdecydował się na stanowcze kroki wobec Arabii Saudyjskiej po zabójstwie Dżamala Chaszukdżiego.

Joe Biden musiał uznać, że bliższa ciału koszula, a przeciętnego Amerykanina bardziej interesują ceny benzyny w jego kraju niż łamanie praw człowieka w Arabii Saudyjskiej, co przekłada się na głosy wyborcze. Przybił żółwika z księciem, uzyskał jednak niewiele. Tymczasem w październiku Arabia Saudyjska połączyła siły z Rosją w grupie OPEC+, aby zmniejszyć produkcję ropy i utrzymać wysokie ceny. A Chiny, będące najważniejszym na świecie importerem ropy naftowej, zwiększają zakupy w Arabii Saudyjskiej (w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych).

Arabia Saudyjska pozostawała więc opresyjnym reżimem, gdy było to Bidenowi na rękę, a stała się (ponownie) sojusznikiem, gdy prezydent Stanów Zjednoczonych tego potrzebował. Tyle tylko, że oprócz ciepłego przyjęcia Saudowie niewiele mieli swojemu gościowi do zaoferowania. Zwiększenia wydobycia nie obiecali, Biden wyjechał z niczym, chyba że liczyć zdruzgotany wizerunek obrońcy praw człowieka.

Era ropy się kończy, a państwa Zatoki Perskiej doskonale zdają sobie z tego sprawę. Praktycznie wszystkie mają plany transformacji gospodarczej zmierzającej do dywersyfikacji źródeł dochodu. Zwracają się przede wszystkim ku innowacyjnym technologiom, także w zakresie zielonej energii – jak pokazuje raport think tanku Atlantic Council The Energy Transition in the Arab Gulf: From Vision to Reality (Przemiana energetyczna w Zatoce Arabskiej: od wizji do rzeczywistości) z 2021 roku, Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie zajmują pozycję regionalnych liderów transformacji energetycznej. Oba te kraje znalazły się w pierwszej piętnastce państw na świecie pod względem praktycznego potencjału energii fotowoltaicznej. Ich niewątpliwe sukcesy mogą sprawić, że punkt ciężkości w zakresie rozwoju nowych technologii z Dalekiego Wschodu, czyli Japonii, Korei oraz Chin, przeniesie się na Bliski Wschód, głównie do Arabii Saudyjskiej.

Na razie takie giganty jak Saudi Aramco rozwijają produkcję zarówno brudnej, jak i czystej energii, wykorzystując petrodolary na arenie międzynarodowej. Co oprócz wpływów politycznych i gospodarczych można za nie kupić? Jak pokazują ostatnie mistrzostwa świata w piłce nożnej mężczyzn: reputację.


(Shutterstock)



Czy wizerunek można kupić?


Szejkowie kupili sobie mundial – takie głosy podniosły się natychmiast po tym, jak w grudniu 2010 roku Sepp Blatter wyciągnął z koperty kartkę z napisem „Katar”. W oczach Zachodu wyglądało to mniej więcej tak: niewielkie, mało znane państewko z Zatoki Perskiej, z krótką tradycją piłki nożnej, wygrało rywalizację z USA – krajem posiadającym zarówno doświadczenie w organizacji dużych imprez sportowych, jak i konieczną do tego infrastrukturę. To nie do końca prawda, w Katarze odbyły się już bowiem między innymi Puchar Azji w 1988 oraz 2011 roku, Klubowe Mistrzostwa Świata FIFA w 2019 roku, Mistrzostwa Świata w lekkoatletyce w 2019 roku oraz Mistrzostwa Świata w piłce ręcznej w 2015 roku. Niemniej jednak prawdą pozostaje, że na potrzeby mundialu Katar musiał zbudować siedem stadionów, kilka pięciopasmowych autostrad, system metra i nowe hotele, a także rozbudować lotnisko i zmodernizować jeden stadion. Mimo braków w infrastrukturze – zarówno sportowej, jak i noclegowej – za kandydaturą Kataru opowiedziało się czternastu z dwudziestu dwóch delegatów FIFA. Oskarżenia o korupcję posypały się lawinowo. Media, między innymi „The Guardian” oraz „Business Insider”, wskazywały między innymi na Mohammeda bin Hammama, wiceprezydenta FIFA, który miał przekupić członków związków piłkarskich z Algierii, Egiptu, Kamerunu i Wybrzeża Kości Słoniowej. Komisja Etyki FIFA, FBI oraz lokalne wymiary sprawiedliwości prowadziły postępowania przeciwko Juliowi Grondonie, Jackowi Warnerowi oraz Ricardowi Teixeirze, którzy mieli przyjmować łapówki w zamian za lobbowanie na rzecz Kataru. W 2019 roku pojawiły się zarzuty, że FIFA zarobiła fortunę na sprzedaży praw do transmisji telewizji Al-Dżazira. Państwowa stacja telewizyjna Kataru zaoferowała za te prawa 400 milionów dolarów, a kolejnych 100 milionów miała wypłacić, jeśli Katar zostanie gospodarzem mistrzostw w 2022 roku. Niezależnie od tego katarskie władze miały zapłacić 480 milionów dolarów, również za prawa telewizyjne. Żadnemu z podejrzewanych o łapówkarstwo działaczy FIFA nic nie udowodniono, mimo że media sukcesywnie podawały nowe fakty dotyczące korupcji przy przyznawaniu organizacji piłkarskich mistrzostw świata, a delegatów, którzy wybrali Katar, usunięto z FIFA, między innymi pod zarzutami korupcji. Jest też wątek polityczny, czyli petrodolary nad Sekwaną: w listopadzie 2010 roku na obiedzie u prezydenta Sarkozy’ego spotkali się emir Kataru Tamim bin Hamad Al-Thani i Michel Platini, ówczesny szef UEFA. Obiad musiał być wyjątkowo smaczny, Platini poparł bowiem kandydaturę Kataru, emir wykupił klub Paris Saint-Germain, zwiększył udziały we francuskiej grupie medialnej oraz zawarł kilka lukratywnych umów handlowych z Francją (choćby na zakup 50 airbusów przez Qatar Airways).

Po co Katarowi impreza, na którą musiał wydać, jak podaje magazyn „Forbes”, ponad 220 miliardy dolarów? Przede wszystkim chodziło o demonstrację siły i znaczenia wobec znacznie potężniejszych sąsiadów, z którymi Katar łączą niełatwe relacje polityczne. Mistrzostwa miały być kolejnym, kluczowym etapem rozwijania sportu jako elementu polityki wewnętrznej i zagranicznej. Już od dłuższego czasu Katar wykorzystuje sport jako markę narodową i środek do reklamowania się na świecie. Poprzez organizację jednej z największych imprez sportowych świata chciał z jednej strony pokazać, że jest nowoczesnym krajem, będącym częścią międzynarodowej społeczności, z drugiej natomiast zmienić swój wizerunek państwa, w którym zdemoralizowani szejkowie za petrodolary kupują zachodnie pracownice seksualne. 2 grudnia 2010 roku znaczna część oglądających uroczystość ogłoszenia gospodarzy mundiali 2018 i 2022 roku nie miała pojęcia, gdzie na mapie umieścić Katar. Dwanaście lat później nazwa tego kraju była odmieniana przez wszystkie przypadki, co oznacza, że jeden z celów mundialu został osiągnięty, choć na zasadzie: nieważne co mówią, byleby mówili. O Katarze więcej pisało się bowiem w kwestii kontrowersji niż sportowych emocji.

Dyskusja nad łamaniem praw człowieka w Katarze trwała od przyznania mu organizacji mistrzostw aż do samej imprezy. Podkreślano przede wszystkim problem praw pracowników migrujących, ale z czasem zaczęło pojawiać się wiele innych kwestii, w tym praw kobiet i społeczności LGBTQ+. Australijski piłkarz Josh Cavallo, który w 2021 roku dokonał coming outu, wprost oświadczył, że nie pojechałby na mundial do Kataru. Wezwał też liderów światowego sportu do rozważenia praw i bezpieczeństwa osób LGBTQ+ przy wyborze krajów gospodarzy mistrzostw świata oraz innych zawodów. Te tematy – wraz z zakazem spożywania alkoholu – były szczególnie żywo dyskutowane, zarówno przez przedstawicieli mediów, jak i świata sportu. W raporcie z 2021 roku organizacja Human Rights Watch donosiła, że prawo i kulturowe normy Kataru są krzywdzące dla kobiet. Narzucają zasadę protektoratu i opieki ze strony mężczyzn. W wielu przypadkach kobiety nie mają prawa do podejmowania kluczowych decyzji dotyczących ich życia. Pozwolenie od opiekuna – męskiego członka rodziny – jest potrzebne chociażby w takich kwestiach jak zawarcie małżeństwa, studiowanie za granicą (w ramach licznych stypendiów rządowych), pracy na niektórych stanowiskach czy dostępu do opieki zdrowotnej związanej z reprodukcją. Kodeks karny Kataru penalizuje ponadto wszelkie formy seksu pozamałżeńskiego.

Mimo początkowego zainteresowania głównie prawami pracowniczymi, z czasem to właśnie prawa kobiet i społeczności LGBTQ+ stały się najgłośniejszym tematem dyskutowanym w zachodnich mediach, co spotkało się z krytyką ze strony władz Kataru, ale też samych Katarczyków oraz obywateli innych krajów arabskich. Uznali oni, że jest to rodzaj nagonki i umniejszenia tak wielkiego sukcesu świata arabskiego, jakim jest organizacja mundialu. Dla przykładu minister spraw zagranicznych Kataru, szejk Mohammed bin Abdulrahman Al-Thani, określił ludzi wzywających do bojkotu mistrzostw mianem hipokrytów. Stwierdził również, że Europejczycy stosują podwójne standardy: obwiniają katarski rząd za problemy, z którymi borykają się pracownicy migrujący, podczas gdy u siebie za najdrobniejsze naruszenie prawa pracy oskarżają wyłącznie przedsiębiorcę. I trudno odmówić katarskim władzom jednego – wprowadzenia reform.

Chociaż Katar oczywiście nie spełnił i nie spełnia wszystkich wymogów w zakresie praw człowieka, po ogłoszeniu go gospodarzem turnieju wprowadził istotne reformy legislacyjne. W 2021 roku były to najważniejsze i najgłębsze reformy prawa pracowniczego w świecie arabskim. We współpracy z Międzynarodową Organizacją Pracy Katar wprowadził płacę minimalną w wysokości 275 dolarów miesięcznie wraz z dodatkami na wyżywienie i zakwaterowanie. Zwrócono również uwagę na warunki pracy. Między innymi zakazano pracy na zewnątrz podczas letnich upałów. Znacznie ograniczono możliwości kontrolowania przez pracodawców swoich pracowników i złagodzono zakaz opuszczenia kraju bez zgody pracodawcy. Reformy zostały wprowadzone niedawno, trudno stwierdzić, czy stanowią one realny krok naprzód, nieuczciwe jednak byłoby ich nie odnotować.

Działacze na rzecz praw człowieka (i nie tylko oni) w całej Europie wzywali do bojkotu mistrzostw. Niektóre firmy na bojkocie zyskały wizerunkowo, choćby brytyjski browar BrewDog, który w przekazach do klientów mundial określał mianem „World F* Cup”. Jak zauważa Samuel Jones z University of East Anglia, stawianie się w roli „antysponsora” mistrzostw stało się sposobem na przyciągnięcie klientów o podobnych systemach wartości. BrewDog przeznaczył zyski ze sprzedaży jednego ze swoich produktów na cele związane z prawami człowieka, ale w swoich pubach pokazywał mecze z mistrzostw.

Mistrzostwa świata w piłce nożnej mężczyzn miały zbudować nowy, pozytywny obraz Kataru i całego półwyspu. W kontekście sportu niektórzy badacze, między innymi Brad Millington, profesor Brock University, używają określenia „ekonomia uwagi”. Zazwyczaj pojęcie to odnosi się do sfery reklamy – wydarzenie ma wartość handlową, jeśli przyciąga uwagę widzów na tyle, by warto było zainwestować w reklamę w jego czasie. Sport doskonale się do tego celu nadaje, zwłaszcza tak popularny na całym świecie jak piłka nożna. Jest idealnym elementem soft power, której celem jest kształtowanie globalnego pozytywnego postrzegania danego państwa. W ten sposób przez politykę Cool Japan, czyli prowadzony przez ministerstwa kultury, przemysłu oraz spraw zagranicznych projekt wspierania i sponsorowania kultury popularnej (nazwa pochodzi od pojęcia ukutego w 2002 roku przez amerykańskiego dziennikarza Douglasa McGraya, który pisał o Japonii jako nowym supermocarstwie w sferze soft power), świat zachwycił się współczesną kulturą Japonii. Władze Korei Południowej przyczyniły się do powstania hallyu, czyli światowej mody na kulturę koreańską.

W przekazach medialnych obok nazwy organizatora mundialu pojawiało się słowo sportwashing. Termin ten używany jest do opisania praktyk jednostek, grup, korporacji lub rządów wykorzystujących sport do poprawy reputacji – propaganda ta może być realizowana poprzez sponsorowanie drużyn sportowych albo organizację imprez sportowych. Mechanizm działania jest prosty: sport budzi pozytywne emocje, które odwracają uwagę od problemów społecznych lub środowiskowych, na przykład łamania praw człowieka, co miało miejsce w Katarze. „Olśniewające otwarcie mistrzostw świata w Katarze nie przykryje tego, co reprezentuje ten mundial” – pisał jesienią 2022 roku „The Guardian”. Emma Kemp, autorka artykułu, miała na myśli łamanie praw społeczności LGBTQ+ oraz pracowników migrujących. Dziennikarze „Guardiana” ustalili, że do 2021 roku w Katarze zmarło ponad sześć i pół tysiąca robotników, pochodzących głównie z Indii, Bangladeszu, Nepalu, ze Sri Lanki oraz z Pakistanu, choć oficjalnie w ciągu ostatnich dwunastu lat w Katarze zmarło niespełna czterdzieścioro pracowników z Azji Południowej i Południowo-Wschodniej. Przyczyną tych zgonów były fatalne warunki pracy: czasami po kilkanaście godzin dziennie, bez przerw na odpoczynek, bez jedzenia i picia. Co więcej, katarscy pracodawcy kwalifikowali te zgony jako śmierci z przyczyn naturalnych, co sprawiało, że nie musieli wypłacać rodzinom jakiegokolwiek odszkodowania. Ponadto zalegali z wypłatami, czasem po kilka miesięcy, oraz odbierali pracownikom paszporty. To właśnie wtedy świat poznał arabskie słowo kafala odnoszące się do powstałego w latach 50. XX wieku systemu regulującego relacje między pracownikami migrującymi a ich pracodawcami we wszystkich krajach Zatoki Perskiej: Arabii Saudyjskiej, Bahrajnie, Kuwejcie, Omanie, Katarze, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a także w Jordanii i Libanie. W ramach kafali pracownicy najczęściej nie są objęci ochroną na mocy prawa pracy państwa przyjmującego, które reguluje płacę minimalną, maksymalny czas pracy, urlopy i nadgodziny. Nie mogą przystąpić do sporu pracowniczego lub wstąpić do związku, w większości sytuacji potrzebują także zgody swojego sponsora na przeniesienie się, zakończenie zatrudnienia oraz wyjazd z kraju przyjmującego. Jeśli samowolnie opuszczą miejsce pracy, tracą status prawny pracownika, co może skutkować więzieniem lub deportacją.

Czy „The Guardian” miał rację? Czy faktycznie przepych inauguracji mistrzostw i późniejsze pozytywne emocje – nie tylko sportowe – nie przyćmiły kwestii społecznych i politycznych? O te ostatnie zadbali nie tylko sami Katarczycy, których gościnność była chwalona w mediach społecznościowych, ale także zawodnicy i kibice. Reprezentacja Maroka zyskała uznanie jako pierwsza afrykańska i arabska drużyna, która dotarła do 1/8 finału mundialu, zaś japońscy kibice podbili serca ludzi na całym świecie, sprzątając trybuny po meczach swojej reprezentacji. Czas pokaże, dziś jednak wydaje się, że to o tym, a nie o systemie kafala, pamięta świat. To, co Katarowi udało się na pewno, to zaakcentowanie swojej pozycji w regionie. Jeszcze jesienią 2022 roku kraj zyskał prawo do organizacji tegorocznego Pucharu Świata. Pierwotnie gospodarzem miały być Chiny, musiały jednak zrezygnować ze względu na eskalację pandemii koronawirusa. Jednocześnie główni rywale Kataru w regionie myślą o organizacji dużych imprez sportowych: Zjednoczone Emiraty Arabskie mają gościć swój własny turniej piłkarski w czasie mistrzostw świata z udziałem czołowych drużyn ligowych. Arabia Saudyjska natomiast rozważa podjęcie starań o organizację igrzysk olimpijskich.


*



Opisane powyżej zjawiska, wydarzenia, procesy rozgrywają się w cieniu pandemii, która wbrew obiegowej opinii jeszcze się nie zakończyła (a na pewno nie wszędzie na świecie) oraz w trakcie wojny w Ukrainie. Jak poważne będą to cezury, jeszcze nie wiadomo. Nie ma jednak wątpliwości, że konsekwencje obu będą olbrzymie i długofalowe. Z pandemią poradziły sobie najlepiej państwa z silnymi instytucjami, niekoniecznie najbogatsze, niekoniecznie najbardziej liberalne gospodarczo.
Blanka Katarzyna Dżugaj – dziennikarka, orientalistka, doktor nauk humanistycznych. Zajmuje się współczesnymi przemianami kulturowymi, społecznymi i politycznymi w Azji oraz ich odbiciem w sztukach audiowizualnych. Założycielka serwisu Kulturazja. Współpracuje z telewizją News24 oraz Resetem Obywatelskim, gdzie prowadzi program Azja Incognita.

Inne artykuły Blanki Katarzyny Dżugaj
Oprócz postpandemicznych szkód i destabilizacji międzynarodowej związanej z agresją Rosji na Ukrainę pozostały nierozwiązane problemy, takie jak zmiany klimatyczne, kryzys migracyjny, katastrofy humanitarne, a co za tym idzie – destabilizacja w wielu częściach świata. Przed tymi wyzwaniami stoją nie tylko mniejsze państwa, ale też globalne mocarstwa. Czy to koniec rządów pieniędzy i wolnorynkowych fantazji neoliberałów? Dla światowych mocarstw liczy się nie tylko dążenie do społecznego dobrobytu i bogactwa swoich obywateli, lecz długoterminowa gra o pozycję w świecie, w którym zasoby się kończą, a kapitał ucieka z Zachodu do Azji i na Bliski Wschód. W walce o tę pozycję nadal jednak ważne są pieniądze – zarobione w realiach wolnych rynków wewnętrznych i globalnej gospodarki. Pieniądz zatem nadal rządzi światem i z pewnością będzie rządził dalej.