Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szaszłyk / 15.10.2020
Ludwika Włodek

W Kirgistanie wrze. Wojna klanów zamiast walki z koronawirusem i korupcją

Obywatele Kirgistanu wyszli na ulice, żeby zmusić rządzących do skuteczniejszego rządzenia w czasie epidemii koronawirusa. Sfałszowane wybory były iskrą, która wywołała zamieszki. W kraju wrze, ale na prawdziwe zmiany trzeba będzie jeszcze poczekać, bo znowu do głosu doszły rodzinno-klanowe układy.
Foto tytułowe
Demonstranci w Biszkeku, stolicy Kirgistanu (Wikicommons)

Jedenaście dni po wyborach nadal nie do końca wiadomo, kto sprawuje władzę w Kirgistanie. W połowie zeszłego tygodnia było aż trzech pretendentów do funkcji premiera. Prezydent obwieszczał za pośrednictwem swoich współpracowników, że "jak tylko sytuacja się ustabilizuje", jest gotów podać się do dymisji. Po rezygnacji kolejnych przewodniczących parlamentu dwójka jego zastępców kłóciła się między sobą, które z nich ma teraz prawo kierować pracami izby. Sam parlament zbierał się a to w hotelu, a to w rządowej rezydencji, bo jego siedziba już pierwszej nocy po wyborach została splądrowana i podpalona przez tłum.

Dziś prezydent, Sooronbaj Żeenbekow, w końcu podał się do dymisji. Dzień wcześniej parlament po raz trzeci nominował Sadyra Żaparowa na urząd premiera. Wcześniejszych nominacji nie uznawała duża część parlamentarzystów. Z uznaniem nowego premiera zwlekał też prezydent. Zrobił to dopiero wczoraj, we środę, 14 października, gdy parlament, z wybranym dzień wcześniej nowym przewodniczącym, Kanatem Isajewem, przegłosował skład rządu już przy pełnym kworum. Jednak w stołecznym Biszkeku nadal obowiązuje stan wyjątkowy i trwają demonstracje. A w całym kraju jest 6 milionów zdezorientowanych obywateli i wzbierająca druga fala epidemii koronawirusa.

Chaos to chyba najlepsze słowo opisujące, co działo się przez ostatnie dni w tej najmniejszej ze środkowoazjatyckich republik. Jedynej, gdzie pluralizm polityczny nie tylko występuje, ale nawet jest tak daleko posunięty, że samym Kirgizom trudno jest się zorientować, kto akurat z kim się zgadza, kto jest przeciw i kto podejmuje decyzje. Ostatni tydzień był pełen zwrotów akcji, co i raz okazywało się, że nic nie jest tym, czym się z początku wydaje. Zacznijmy jednak od chronologii wydarzeń.

Ludzie zainteresowali się polityką

4 października w Kirgistanie odbyły się wybory do jednoizbowego, 120-osobowego parlamentu zwanego Żogorku Kenesz. Według Centralnej Komisji Wyborczej wygrały je dwie prorządowe partie: Birimdik (Jedność) z wynikiem 24,9% głosów, a zaraz za nią Mekenim Kyrgystan (Moja ojczyzna Kirgistan), która zdobyła 24,3% głosów. Siedmioprocentowy próg wyborczy miały przekroczyć jeszcze socjalno-nacjonalistyczny Kyrgystan (8,9%) i nacjonalistyczny Butun Kyrgystan (Zjednoczony Kirgistan, 7,3%). Wszystkie liberalne partie opozycyjne miały się znaleźć poza parlamentem. W reakcji na wyniki zaniepokojeni mieszkańcy Biszkeku zwołali demonstrację na głównym placu miasta.
Przez epidemię ludzie znów zaczęli się interesować polityką – tłumaczyła mi kirgiska analityczka i działaczka społeczna Elmira Nogoibajewa. – Zrozumieli, że ich własne bezpieczeństwo zależy od tego, jak zarządzany jest cały kraj, zobaczyli, że obecny system jest niewydolny, że potrzebne są nowe siły w polityce, także po to, żeby poprawić zarządzanie i polepszyć wydolność takich instytucji, jak choćby system ochrony zdrowia.
Oficjalne wyniki wyborów pokazały, że wysiłek, jaki w czasie kampanii wyborczej młoda inteligencja włożyła w zmianę politycznych układów, poszedł na marne. Uznała ona jednak, że nie może tak łatwo się poddać. Dodatkową zachętą do protestów był przykład Białorusi. Reżim Łukaszenki jest wśród prodemokratycznie nastawionych Kirgizów wyjątkowo znienawidzony, bo to właśnie w Mińsku schronił się obalony w 2010 roku prezydent Kirgistanu Kurmanbek Bakijew.
(Wikicommons)
Kurmanbek Bakijew doszedł do władzy wskutek tzw. rewolucji tulipanów, która w 2005 roku obaliła prezydenta Askara Akajewa. Wbrew obietnicom szybko zmienił Kirgistan w prywatny folwark. Wszystkie ważne stanowiska obsadził swoimi krewnymi i ziomkami z położonego na południu kraju Dżalalabadu. Jego brat czuwał nad bezpie-czeństwem publicznym, a syn zarządzał państwowymi pożyczkami zaciąganymi przez prezydenta. Miały one służyć podreperowaniu krajowego budżetu, a de facto napełniały prywatne konta rodziny Bakijewych.

Woda robi się mętna

W poniedziałek, 5 października, na demonstrację początkowo wyszli głównie młodzi, wykształceni i pokojowo nastawieni mieszkańcy stolicy. W ciągu kilku godzin atmosfera się zmieniła. – Kiedy w stojącej wodzie zaczyna się ruch, z dna wzbija się szlam i woda robi się mętna – wytłumaczyła mi obrazowo Nogoibajewa. Wieczorem różne siły polityczne ściągnęły do Biszkeku swoich stronników, a manifestacja przekształciła się w siłową przepychankę. W starciach ze służbami porządkowymi i ze sobą nawzajem ucierpiało kilkaset osób. Zginął 19-letni chłopak.

W nocy z poniedziałku na wtorek tłum wdarł się do tak zwanego Białego Domu, siedziby kirgiskiego parlamentu i prezydenckiej administracji. W budynku wybuchł pożar. W tym samym czasie bojówki związane z opozycją, wcale nie tą najbardziej liberalną i demokratyczną, ruszyły do stołecznych więzień, by uwolnić swoich stronników. Jest to w Kirgistanie powszechna praktyka: w czasie napięć politycznych z więzień wypuszczani są politycy posadzeni tam za właśnie obalanej władzy.

Tym razem na wolność wyszło kilkunastu, w tym dwaj bardzo ważni. Po pierwsze, był to Ałmazbek Atambajew, poprzedni prezydent, niegdyś stronnik obecnego, a potem jego zaciekły wróg, w lipcu skazany przez sąd na 11 lat więzienia za korupcję. Po drugie, Sadyr Żaparow.

Rywalizacja o fotel premiera

Jemu warto poświęcić więcej uwagi, bo to on właśnie w następnych dniach został wybrany, nie bez głosów sprzeciwu, na nowego premiera Kirgistanu. I póki co utrzymuje się na stanowisku.

W więzieniu siedział za "porwanie" w 2013 r. gubernatora Issyk-kulskiej obłasti (odpowiednika województwa). Żaparow był jednym z organizatorów protestów w sprawie kopalni złota Kumtor, leżącej w górach na południowym brzegu jeziora Issyk-kuł. Jej eksploatacją zajmuje się kanadyjska spółka. Demonstranci domagali się większego udziału obywateli Kirgistanu w zyskach, wzięli gubernatora regionu jako zakładnika. Sąd uznał Żaparowa prowodyrem akcji. Wcześniej polityk był doradcą niesławnego prezydenta Bakijewa, więc łatwo było go obarczyć całą winą. Jak tylko pojawił się akt oskarżenia, Żaparow uciekł z kraju. Przebywał m.in. na Cyprze, a gdy wrócił w 2017 roku, od razu trafił za kratki.

Nazajutrz po uwolnieniu Żaparow stał się faworytem do przejęcia schedy po dotychczasowym premierze, który podał się do dymisji. Słabość centralnych organów władzy stawała się dojmująca. We wtorek nikt nie wiedział, gdzie dokładnie znajduje się prezydent, a Komisja Wyborcza uznała wybory za nieważne, ale nie podała terminu nowych (do dziś nie wiadomo, kiedy – i czy w ogóle – się odbędą).

Część parlamentarzystów zebrała się w hotelu Dostyk. Wobec dymisji dotychczasowego przewodniczącego obrady prowadził nowo wybrany na tę funkcję polityk z niewielkiej, uchodzącej za liberalną partii Bir Boł (Razem), Myktybek Abdyłdajew, który po trzech dniach podał się zresztą do dymisji. Parlament, mimo ewidentnego braku kworum (obecnych było bowiem mniej niż 50 posłów i posłanek), nominował Żaparowa na stanowisko szefa rządu. Niedługo później liberalne partie opozycyjne premierem ogłosiły młodego polityka Tileka Toktogazijewa, natomiast uwolniony były prezydent Atambajew forsował na to stanowisko byłego konkurenta Żeenbekowa w wyborach prezydenckich i najbogatszego człowieka w kraju, Ömürbeka Babanowa.

9 października prezydent ogłosił stan wyjątkowy w stolicy, w której zaplanowano kolejny wiec, tym razem przeciwko wpływom przestępczości zorganizowanej na politykę. Mimo wszystko demonstracja się odbyła; przemawiali były prezydent Atambajew i Tilek Toktogazijew, który został ranny po trafieniu kamieniem rzuconym z tłumu, gdy stał na trybunie. Zalanego krwią odwieziono do szpitala. Na demonstrację wtargnęli zgromadzeni nieopodal zwolennicy Żaparowa.

Kto stoi za Żaparowem

Żaparow przemawiał, nazywając siebie premierem i zapewniając, że zależy mu na pokojowym ustabilizowaniu sytuacji w kraju. Posunął się nawet do stwierdzenia, że były szef kirgiskich służb celnych Raimbek Matraimow, uważany za jednego z najbardziej skorumpowanych urzędników w kraju i z tego powodu przezywany Raimbekiem Milionem, powinien siedzieć. Krytycy Żaparowa twierdzą jednak, że zrobił to na pokaz, bo tak naprawdę to właśnie dzięki poparciu klanu Matraimowych stał się faworytem w wyścigu po władzę.

10 października znów zebrał się parlament, tym razem w rezydencji rządowej Ala Arcza. W obliczu dymisji kolejnego Toragi, czyli przewodniczącego, dwójka jego zastępców, Mirlan Bakirow z partii Mekenim Kyrgystan i Aida Kasymalijewa z Birimdiku, kłóciło się o to, kto teraz ma pełnić tę funkcję. Ostatecznie Kasymalijewa wyszła z rezydencji, twierdząc, że na nią i na resztę sceptycznych wobec Żaparowa posłów wywiera się naciski, a obrady prowadził Bakirow. Jego partia także uchodzi za bliską Matraimowym. Na posiedzeniu potwierdzono powołanie Żaparowa na premiera. Natychmiast odezwali się prawnicy i nieobecni na posiedzeniu posłowie, mówiąc, że odbyło się to z pogwałceniem prawa, bo brakowało kworum. Do dziś nie wiadomo, ilu faktycznie posłów było obecnych, pewne jest tylko, że liczba ta daleka jest do pełnych 120.

Mimo to po posiedzeniu Żaparow czuł się już pełnoprawnym premierem, a po kilku godzinach zaczął tak o nim pisać serwis prasowy rządu.

Rewolucji nie było

Tego samego dnia do aresztu ponownie trafił były prezydent Atambajew, tym razem oskarżony o organizację masowych zamieszek. W tym samym czasie uaktywnił się prezydent Żeenbekow. W weekend spotykał się z wieloma politykami, między innymi z byłą prezydentką Rozą Otunbajewą. Wciąż nie było jednak wiadomo, czy popiera kandydaturę Żaparowa, bo nie podpisał jego nominacji. Konstytucja Kirgistanu przewiduje, że jeśli w ciągu trzech dób od wyboru premiera prezydent tego nie zrobi, mandat nominowanego przez parlament nabiera mocy. Nie rozstrzyga jednak, co robić, gdy sama procedura nominacji jest wątpliwa.
W weekend było już jasne, że żadna rewolucja w Kirgistanie się nie dokonała. Tym, którzy wyszli na plac 5 października, nie chodziło o ustąpienie jednego premiera na rzecz innego, a o zmianę podejścia do rządzenia.
Wśród oprotestowujących wyniki wyborów było wielu młodych Kirgizów i Kirgizek, nierzadko z zagranicznym wykształceniem. Demonstrowali przeciwko pozakulisowym układom, ścisłym kontaktom między (często szemranym) biznesem a klasą polityczną. Ich głównym hasłem było przeprowadzenie lustracji, która miałaby wykluczyć z życia publicznego jego najbardziej skorumpowanych aktorów. Na wiecach i w mediach społecznościowych apelowali o nową jakość i oderwanie kirgiskiej polityki od regionalno-klanowych animozji.

Elmira Nogoibajewa nie kryje, że w kwestii lustracji źródłem inspiracji dla protestujących była także Polska. Wielu z młodych społecznych kirgiskich działaczy odbyło w naszym kraju staże organizowane przez polskie NGO-sy wspierane przez działającą przy polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych Fundację Solidarności Międzynarodowej. Dla całego pokolenia Kirgizów Polska jest przykładem udanej transformacji.

Walka klanów

Tymczasem to, co się stało w ciągu kilku ostatnich dni, rozegrało się według starych, już sprawdzanych wzorców. Pisał o tym już z aresztu prezydent Atambajew. Przez adwokatów przekazał wiadomość, która została umieszczona na jego profilu na Facebooku. Wspominał pierwszą kirgiską rewolucję z 2005 roku, zwaną rewolucją tulipanów. "Na fali nienawiści do rodzinno-klanowego stylu rządzenia ekipy Akajewa nowym prezydentem został Bakijew i obiecał, że nie dopuści do władzy swoich krewnych. A jak tylko umocnił się na posadzie prezydenta, całym krajem zaczął rządzić klan Bakijewych".
(Wikicommons)

Okres po obaleniu Bakijewa, kiedy po krótkiej, bo tymczasowej kadencji Rozy Otunbajewej sam rządził, Atambajew dyskretnie pominął. Od razu przeszedł do 2017 r., kiedy jego następcą został wybrany, wspierany wówczas zresztą przez niego, Żeenbekow. "Ten, tak jak Bakijew, przysięgał całemu narodowi, że nie dopuści rodzinno-klanowego sposobu zarzadzania, że będzie swoich krewnych trzymał z dala od władzy i zawalczy z korupcją. Nie minął rok, jak w kraju zaczęły umacniać się rządy klanu Żeenbekowych-Matraimowych".

Trudno się z prezydentem Atambajewym nie zgodzić, gdyby nie jeden detal: za jego kadencji wcale nie było lepiej. Jak dotąd w Kirgistanie tylko wymieniały się ekipy. Raz, jak za Askara Akajewa i potem Atambajewa, rządziły klany północne, raz południowe (Bakijew, potem Żeenbekow). Politycy, którzy stawiali na kompetencje i wykształcenie, byli w kirgiskiej polityce jak meteory. Nie zagrzewali w niej dłużej miejsca.

Bez happy endu

Z pragnienia zmian narodziła się partia Reforma, z którą przed wyborami sympatyzowało wielu młodych i wykształconych. Jej obecną szefową jest Klara Sooronkułowa, była sędzia Trybunału Konstytucyjnego, która za rządów Atambajewa śmiało nazwała niezgodną z prawem ustawę wprowadzającą dokumenty biometryczne. Jej natychmiastowym efektem miało być bowiem pozbawienie przed wyborami prawa głosu wszystkich, którzy nie zdążyliby ich sobie wyrobić. Sędzię usunięto z Trybunału za rzekome złamanie regulaminu (bo wypowiadała się o rozpatrywanej sprawie), a ustawa została uchwalona.

Sooronkułowa i jej zwolennicy nawołują do lustracji i zerwania z klanowymi uwikłaniami w polityce; postulują większą przejrzystość w działalności publicznej. Sami jednak nie są do końca wolni od podejrzeń. Sooronkołowa, zanim została przewodniczącą Reformy, współpracowała z merem miasta Osz, Melisem Myrzakmatowem, który był obwiniany o wzniecanie etnicznej nienawiści między Kirgizami a Uzbekami z regionu. To można by jej jeszcze wybaczyć, bo odcięła się od swojego dawnego pracodawcy. Jednak już jej tajemnicze spotkanie przedwyborcze z Raimem Milionem każe stawiać kolejne pytania, czy w Kirgistanie w ogóle da się prowadzić czystą i przejrzystą politykę.
Amerykański Uniwersytet w Azji Centralnej (American University of Central Asia) to prywatna uczelnia, założona w Biszkeku przez Open Society Institute George’a Sorosa. Ukończyło ją wielu członków młodej, aktywnej kirgiskiej inteligencji i klasy politycznej. Uniwersytet jest uznawany przez państwowe władze. Ma filię w Tadżykistanie.


Co z tego, że progresywne idee popierają młodzi i wykszatłceni mieszkańcy dużych miast, absolwenci Amerykańskiego Uniwersytetu i bywalcy europejskich programów grantowych, skoro gdy przychodzi do mierzenia sił, każdy, kto może, wzywa na pomoc swoich ziomków z regionów? Wielkomiejska inteligencja, odcięta od tych wpływów, znów zostaje ze swoimi pięknymi ideami sama.



– Chłopak, który zginął w czasie demonstracji, nazywał się Umudbek – mówi mi Nogoibajewa. – "Umud" to po kirgisku nadzieja. Niektórzy przyjęli jego śmierć symbolicznie, mówią, że znów umarła nadzieja.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.