Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Bazylika / 12.11.2020
Kamila Dzika-Jurek

"Wolność słoneczna". Głębsza pamięć i powrót do źródeł europejskiej kultury

"Pod pozorem natywnej serwuje się turystom jej bliskowschodnią wersję i kawę po turecku" zauważa Jacek Hajduk. W swojej książce podejmuje próbę przybliżenia zapomnianego DNA Starego Kontynentu. Autor szuka głębi w powierzchowności XXI wieku, w percepcji kultury wydającą się być tylko trudniejszą wersją turystyki.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

Książka Jacka Hajduka Wolność słoneczna od pierwszych stron niesie ważne przesłanie, choć z początku ulotne, trudne do rozpoznania. Autor rozsnuwa nić, za którą podąża się przez cały tekst, a udaje się ją złapać dopiero w końcówce lektury. Mimo że wątła, nić nie zrywa się pod ciężarem ważkiej myśli. Przesłania Wolności słonecznej nie da się jednak "ani opowiedzieć, ani streścić, ani sparafrazować" (jak notabene napisze autor o jednym z tekstów Stanisława Vincenza). Z tego chociażby powodu książka Hajduka warta jest lektury, choć wolałabym napisać "przeżywania" – tak jak się przeżywa wędrówki przez wysokogórskie przełęcze albo pierwszy od dawna haust słonego wiatru od morza.

Jacek Hajduk jest filologiem klasycznym, akademikiem, pisarzem, tłumaczem (między innymi Kawafisa), redaktorem (między innymi naczelnym "Czasu Literatury"), dziennikarzem – człowiekiem pisma całym sercem i rozumem. Nic dziwnego, że swoje eseje postanowił zbudować na wierze w słowo pisane, a na jej zakładnika wziął oręż potężny: wspomniane sensualne instrumentarium. Publikację otrzymaliśmy przez to gatunkowo niekoherentną, jakby poddaną sensualnej dykcji autora. Quasi-naukowy wywód nierówno się przecina z gawędą, opisami przywodzącymi skojarzenia z intymnym bedekerem ("Jadę koleją relacji Saloniki–Larissa na południe, wzdłuż egejskich brzegów homeryckiego krajobrazu. Jest sierpień któregoś roku. Na pewno sierpień, bo w Grecji bywam, jeśli już bywam, prawie zawsze w sierpniu"), po trochu z pamiętnikowym filozofowaniem, a momentami nawet z prozą. Czyżby autor w ten sposób chciał zbliżyć się do ideału z eseju Stanisława Vincenza Krajobraz jako tło dziejów? Przywołuje go w Wolności słonecznej jako tekst "po mistrzowsku łączący elementy dziennika podróży, epickiego obrazu, prozy refleksyjno-filozoficznej, gawędy szlacheckiej, opisu etnograficznego czy liryki krajobrazowej". Synkretyzm formy miałby sens, skoro książka Hajduka wyrasta z "tęsknoty za prostymi »prawdami starowieku «, za dobrem, otwartością i wspólnotą", jak wyjaśnia autor we wstępie. Mistrzem otwartości, jej krzepkim patronem, jest oczywiście twórca Na wysokiej połoninie; wszystko więc – a zyskujemy to przekonanie w toku lektury – zostało zszyte mocno i pewnie.

Autorskie kredo wiary w słowo pojawia się u Hajduka z nonszalancją właściwą dla erudyty gdzieś w środku książki: "Słowo powołuje do istnienia Światło, a Światło zaświadcza o kreacyjnej potędze Słowa. Stwórca nie tylko głosi Słowo i daje Światło, ale sam jest Słowem i sam jest Światłem. Mówiąc językiem retoryki, Słowo i Światło są tu synekdochami, odpowiednio: Literatury i Życia, których nierozerwalność, jak widać, została usankcjonowana już u początku". Pisząc o "nierozerwalności" słowa i życia, autor przypomina o prasplocie, na którym od wieków opiera się nasza kultura; przywołując narodziny świata, przywołuje ich towarzysza – Logos. Pisarstwo autora ma ten prasplot obłaskawić, wyostrzyć, uzmysłowić. Sprzężenie zmysłowego ze słownym przesądza o wyjątkowości tej książki.

Wolność słoneczna jest więc w jej głównym nurcie pisarskim małym (choć imponującym ilością wziętego na warsztat materiału) projektem powrotu do źródeł.
Jacek Hajduk podjął próbę przybliżenia kodu genetycznego europejskiej kultury, zapomnianego DNA Starego Kontynentu, a zwłaszcza – i w to zadanie włożył najwięcej wysiłku – pokazania miejsc przecięcia się antropologii z Innym.

Na ich styku mowa człowiecza waży na wszystkim, również na przechodzonym wzdłuż i wszerz ludzką stopą krajobrazie – i odwrotnie. Na odwrotność wskazuje Hajduk, kiedy cytuje, parafrazuje oraz interpretuje eseje Vincenza Pole BobroweBrama do Węgier (części Krajobrazu jako tła dziejów). Słowa są bowiem pamięcią przestrzeni, jej głębszą wersją. To w żywej mowie nieustannie odnawia się dialog ze światem niemym, jak wersy pieśni homeryckiej przynoszą zmysłowe elementy świata, krajobrazu (falowanie morza, delikatność lub siłę wiatru itp.); atomy dobrze pojętego "sąsiedztwa", umiejętności bycia blisko ludzi i natury w każdym miejscu – co podkreślał zawsze w swoich tekstach adherent huculskiej kultury.

Słowo "krajobraz" Hajduk powtarza za Vincenzem, autor Na wysokiej połoninie zaś oczywiście za Homerem, Pauzaniaszem oraz innymi mistrzami "starej mowy", w przeciwieństwie do późniejszego wynalazku, pisma, "gęstym ściegiem zszywającej człowieka z jego najbliższą ojczyzną". Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że filolog klasyczny postrzega świat jako Świat-z-Homera, z Pliniusza, z Tacyta, z tłumaczeń Biblii – świat możliwy dzięki pracy odsłaniania warstw języków i kultur, które z czasem jak pasożyty zasłoniły prawie całkowicie swojego żywiciela. Wiedza o świecie starej Hellady, przed wojną jeszcze otwarta dla uczniów gimnazjów klasycznych, dziś stała się wiedzą specjalistyczną, a w rozumieniu dzisiejszej polityki wobec edukacji wręcz zmarginalizowaną, niepotrzebną. Autor podaje przykład Grecji: pod pozorem natywnej "greckości" serwuje się turystom jej bliskowschodnią wersję i kawę po turecku.
Jest to książka również o szukaniu głębi w powierzchownej, miałkiej egzystencji człowieka XXI wieku; w percepcji kultury, która zdaje się być tylko trudniejszą wersją turystyki.

Czytając eseje Hajduka, myślę o tym, czego mi brakuje w naszym dzisiejszym stosunku do mowy, literatury, za czym autentycznie tęsknię i czego żałuję. "Rytmy najdawniejszych pieśni przekazują więcej ze starożytności niż księgi historyków. Słyszano je na Ukrainie, u Hiperborejczyków i za oceanem. Są trwalsze niż najtrwalsze mury i gmachy. Wędrują przez wieki jak ptaki przez morza: to w jednym krańcu świata ucichną, to w innym rozbrzmią". Zmieszane od wieków losy ludzi i kultur, śródziemnomorski upał i kojący go wiatr od morza przywołują Vincenza, ale również nazwiska innych wybitnych miłośników Hellady, w tym Zbigniewa Herberta – mieszkańca przedwojennego Lwowa, ucznia VIII Państwowego Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego.

Czytam więc książkę Hajduka niejako z myślą o nich wszystkich – niepokornych pisarzach i badaczach, trochę szalonych, z uporem szukających w kulturze wspólnego mianownika. Dziś dosłownie garstka ludzi pisze o literaturze w taki sposób, jak krakowski redaktor, nadając jej właściwą, czyli wysoką w kulturze pozycję. W epoce cyfryzującej wszystko, w świecie mediów społecznościowych, które mielą słowa dopiero co napisane, Wolność słoneczna przedstawia się przez to jako rzecz szalona, ale właśnie w tym szaleństwie nieodzowna. Potrzebujemy czułej i uważnej lektury świata, zwłaszcza w dzisiejszych patriotyzmach, we wstrząsach, jakie przeżywa polska amor patriae – źle, bo gniewnie i niewolniczo pojęta.