Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Bazylika / 18.11.2020
Nikodem Szczygłowski

Słowenia, kraj skandalicznie nieznany

Gdyby kiedyś powstał ranking najbardziej niedocenionych państw Europy, Słowenia zdecydowanie mogłaby powalczyć w nim o palmę pierwszeństwa. Sami Słoweńcy nigdy nie bili się o miejsce w świadomości Europejczyków. W zasadzie nigdy nie byli skorzy do bitki, a pomniki najchętniej stawiają poetom.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

Ten niewielki, w większości górzysty kraj, wciśnięty pomiędzy Austrię, Węgry, Włochy i Chorwację, z małym własnym skrawkiem Adriatyku, jest niezwykle urokliwy, lecz jednocześnie zaskakująco mało znany. Slovenija, odkod lepote tvoje – brzmi refren jednej z popularnych, tradycyjnych słoweńskich piosenek. Słowenio, skąd te twoje uroki?

Kraina dostatku i krasy

Slovenija je kot kokoš – dotąd pamiętam to zdanie w podręczniku do nauki języka słoweńskiego, kiedy dopiero zaczynałem swoją przygodę z nim oraz z samym krajem. "Słowenia jest jak kura". Rzeczywiście zarysem swoich granic na mapie Słowenia przypomina nieco kurczaka, którego głowa to region Prekmurje na wschodzie kraju, z wąskim klinem biegu rzeki Mury, który niczym dziób wcina się pomiędzy Węgry i Chorwację. Sami Słoweńcy, którym nie brakuje autokrytycyzmu, mówią, że skoro nie są potężni jak lew, nie latają wysoko jak orzeł, nie pracują jak koń, to kura jest właściwym zwierzęciem na określenie ich charakteru narodowego.

Czy przesadzają? Z pewnością.

Przede wszystkim to piękny kraj, który potrafi zachwycić niemal od razu. Jadąc popularną trasą tranzytową do Chorwacji od strony austriackiego Grazu w kierunku słoweńskiego Mariboru niełatwo jest zauważyć jakąś różnicę po przekroczeniu granicy – zarówno w krajobrazie, jak i w stanie utrzymania infrastruktury czy mijanych domostw. Natomiast na głównym słoweńskim lotnisku, w miejscowości Brnik nieopodal Lublany, przybysz od razu po przylocie dostrzeże ośnieżone szczyty pobliskiego pasma gór Krvavec. Góry zdają się być na wyciągnięcie ręki, szczególnie widowiskowe w godzinach porannych, w promieniach wschodzącego słońca lub pod wieczór, kiedy ścianą skalistego zbocza suną długie cienie.

Pomijając nowoczesną infrastrukturę drogową, Słowenia wygląda jak kraina z bajki – górska sceneria, schowane tu i ówdzie w dolinach stare zamczyska (takie od smoków i księżniczek), głębokie jeziora z krystalicznie czystą wodą, miniaturowe miasteczka. Po drodze mija się zadbane wsie, kolorowe domki o spadzistych dachach krytych czerwoną dachówką, uporządkowane obejścia i pastelowe dzwonnice barokowych kościołów na zielonych wzgórzach. Tu i ówdzie na polach widać kozolce – drewniane zadaszone stojaki do suszenia siana, charakterystyczny element słoweńskiego pejzażu.

(Shutterstock)
W krajobrazie i architekturze Słowenii nie ma zgoła nic, co zazwyczaj kojarzymy ze stereotypowo rozumianą "słowiańskością" – a tym bardziej "bałkańskością". Wszystko jest uporządkowane, wykończone, zapięte na ostatni guzik, nie ma nieogarniętej przestrzeni, tego tak charakterystycznego dla całego umownego Międzymorza niedbalstwa i powszechnie spotykanej w Europie Środkowo-Wschodniej bylejakości. Zdecydowanej większości kraju wizualnie nie da się odróżnić od austriackiej prowincji, na wybrzeżu zaś czuć włoskie klimaty rodem z Wenecji. Podobnie w mentalności i charakterze narodowym Słoweńców, których wyróżnia zamiłowanie do porządku i estetyki, rzetelność i etos pracy. Priden kot čebela – "porządny jak pszczoła", mówi słoweńskie określenie kogoś, kto jest pracowity, a to z kolei oznacza – porządny.

Skąd zatem to krytyczne podejście do siebie u Słoweńców?

– Wiesz, jesteśmy małym narodem o korzeniach chłopskich, dla którego niegdyś niedoścignionym, a obecnie w pełni zrealizowanym ideałem stały się wartości mieszczańskie, mamy je w genach po stuleciach germanizacji – mówi mi znajomy z Lublany. – Nie mieliśmy swoich królów ani wielkich bohaterów narodowych. Naszą ostoją, twierdzą i największą wartością na dłuższy czas stał się język. Spójrz na pomniki, które dziś stoją na głównych placach innych miast u naszych sąsiadów – chociażby ban Josip Jelačić [generał, brał udział w tłumieniu powstania węgierskiego – przyp. N.S.] na głównym placu jego imienia w Zagrzebiu lub chorwacki król Tomislav przy dworcu kolejowym. U nas w samym centrum Lublany stoi pomnik France Prešerna.

Prešeren to najwybitniejszy słoweński poeta, tworzył w epoce romantyzmu. Dzień jego śmierci – 8 lutego – obchodzony jako Dzień Prešerna, jest świętem narodowym upamiętniającym kulturę słoweńską. Hymnem Słowenii jest Zdravljica – fragment wierszu Prešerna, który zaczyna się od słów Žive naj vsi narodi ("Niech żyją wszystkie narody").
Jedynym monumentem ku chwale oręża słoweńskiego jest – raczej niezbyt okazały – konny pomnik generała Rudolfa Maistra, który zresztą również był poetą.

Od Triglava do Wardaru

Andrzej Stasiuk napisał kiedyś, że pojechał do Słowenii m.in. po to, żeby zobaczyć "kraj, w którym zaczęła się wojna" i w którym "kończy się słowiańska Europa". Rzeczywiście, tak zwana wojna dziesięciodniowa, w wyniku której Słowenia uzyskała niepodległość, okazała się swoistym preludium do wszystkich okropieństw dalszych wojen w Chorwacji, Bośni i Kosowie.

W dawnej federacyjnej Jugosławii Słowenia była najdalej wysuniętą na północ i na zachód republiką, którą cechował najwyższy poziom życia i PKB. Republika produkowała najwięcej towarów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, a jej produkty, chociażby takie słynne marki jak Gorenje lub Krka były i pozostają synonimami jakości.

Od Triglava do Wardaru to pierwsze słowa popularnej w latach 80. XX wieku pieśni Jugoslavijo!, powszechnie uważanej za nieoficjalny hymn Jugosławii. Tak się tam kiedyś mówiło, aby podkreślić znaczenie rzeczy wspólnych dla całej federacji, jej symbolicznej jedności i rozległych granic. Triglav jest najwyższym szczytem Słowenii w Alpach Julijskich, usytuowanym niedaleko trójstyku granic z Włochami i Austrią, rzeka Wardar zaś przecina położoną na południu ówczesnej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii (SFRJ) Macedonię z północy na południe.

Po upadku jugosłowiańskiej jedności Słowenia, niebezpodstawnie określająca siebie ze względu na spuściznę kulturową i doświadczenia dziejowe jako kraj należący do cywilizacji zachodnioeuropejskiej, wybrała drogę na zachód. Ruszyła tam na skróty, co w jej przypadku oznaczało "jak najdalej od południa". Bez żalu pożegnała się ze wszystkim, co miało przedrostek "Jugo-".

Początki "nowej Szwajcarii"

W kwietniu 1990 r. w kraju odbywają się pierwsze wolne wybory, na Boże Narodzenie z kolei plebiscyt w sprawie niepodległości kraju, na którym 88,5% głosujących opowiada się za opuszczeniem federacyjnej Jugosławii. Wskutek ogłoszenia niepodległości przez Słowenię 25 czerwca 1991 roku dwa dni później wybucha tzw. wojna dziesięciodniowa, zakończona zwycięstwem jednostek Słoweńskiej Obrony Terytorialnej przeciwko Jugosłowiańskiej Armii Ludowej. Krótko po zakończeniu walk ma miejsce symboliczna scena – polityk Lojze Peterle wchodzi do sali obrad słoweńskiego parlamentu i zdejmuje ze ściany wiszący tam portret Tity. Wypowiada przy tym słynne słowa, że nie minie dziesięć lat, a Słowenia stanie się "nową Szwajcarią". To hasło miało towarzyszyć Słoweńcom jeszcze przez długie lata. Było zarówno kierunkowskazem, jak i deklaratywnym odejściem od idei jugoslawizmu (jedności narodów zamieszkujących Jugosławię). Do dziś miejscowe elity i rząd najchętniej określają Słowenię geopolitycznie jako "kraj alpejski" i konsekwentnie dążą do tego, aby unikać zdarzającego się w dalszym ciągu szufladkowania ich państwa w kategorii "Bałkany", mając zresztą ku temu spore atuty w ręku.

Kiedy jednak na wiosnę bieżącego roku w kraju wybuchły masowe protesty przeciwko rządom Słoweńskiej Partii Demokratycznej z Janezem Janšą na czele, w tłumie protestujących spośród innych haseł wypisanych na transparentach dało się zauważyć również takie: Lojze, vzemi Titovo sliko nazaj in jo obesi tam, kjer je bila! ("Lojze [Peterle], weź portret Tity i zawieś go z powrotem!").

Mieszkańcy Słowenii często lubią powtarzać, że jedynym bałkańskim elementem w ich kraju jest powszechne zamiłowanie Słoweńców do burków. Ten popularny bałkański fast food pochodzący z Bośni – rodzaj placka z cienkiego ciasta z najczęściej mięsnym lub serowym nadzieniem – jest rozpowszechniony we wszystkich krajach dawnej Jugosławii. Jak się jednak okazało, polityka w tym spokojnym kraju czasami potrafi jednak wzbudzić emocje godne tych rodem z południa.

Włosi na wybrzeżu, Węgrzy za rzeką Murą

W przededniu rozpadu SFRJ Słowenia była najbardziej jednolitą etnicznie republiką jugosłowiańską. Pod tym względem różniła się od sąsiedniej Chorwacji, a zwłaszcza Bośni i Hercegowiny, która stanowiła wyjątkową mozaikę etniczną, nazywaną nawet z tego powodu Jugosławią w miniaturze.
Izbrisani (sł. "skreśleni") – w ten sposób w Słowenii nazywa się tych, którzy stracili obywatelstwo wskutek kontrowersyjnej uchwały o obywatelstwie w 1992 r. Ustawa dotyczyła przede wszystkim ludzi, którzy do 1991 r. pozostawali wpisani do rejestrów ewidencyjnych innych republik jugosłowiańskich, lecz zdarzały się także przypadki "skreślonych" urodzonych w Słowenii. Jugosłowiańskie dokumenty przestały być honorowane, natomiast papiery wystawione przez pozostałe dawne republiki jugosłowiańskie były traktowane jak dokumenty państw obcych. Osoby "skreślone" zostały automatycznie uznane za obcokrajowców, a ich dowody osobiste straciły ważność. Aby uzyskać nowe, powinny były się udać do miejsca wpisania do rejestru republikańskiego w dawnej federacji (w przypadku Chorwacji oraz Bośni i Hercegowiny w miejsca objęte działaniami zbrojnymi), a następnie wrócić do Słowenii i złożyć wniosek o pozwolenie na pobyt. Problem dotyczył ponad 25 tys. osób, czyli niemal 1,5% populacji kraju.

Pomimo pewnych zgrzytów, pozostawiając także kwestię tzw. izbrisanich osobnej ocenie, Słowenia jest jednym z nielicznych krajów dawnej Jugosławii, w którym kwestie mniejszości narodowych zostały rozwiązane w sposób niemal wzorowy. Obydwie uznane za tradycyjne mniejszości – włoska i węgierska – korzystają z prawa do używania języka ojczystego w lokalnej administracji i szkolnictwie, w nadmorskim Piranie lub Izoli uważny turysta dostrzeże wszechobecne dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości lub ulic, podobnie jest w zamieszkałych przez etnicznych Węgrów miejscowościach w regionie Prekmurje na wschodzie kraju. Od niedawna obywatele Słowenii, którzy deklarują przynależność do węgierskiej lub włoskiej wspólnoty etnicznej i zamieszkują gminy, na terenie których obowiązuje ustawa o językach mniejszości w administracji lokalnej, mają nawet możliwość wystąpić o dwujęzyczną wersję dowodu osobistego lub paszportu.

To podejście do mniejszości narodowych nie dotyczy przedstawicieli pozostałych grup etnicznych zamieszkujących Słowenię, w większości pochodzących z krajów byłej Jugosławii. Liczniejsi od Węgrów lub Włochów Bośniacy, Kosowianie, Macedończycy, Czarnogórcy Serbowie ani Chorwaci nie mają w Słowenii statusu mniejszości "tradycyjnej", w związku z czym nie przysługują im podobne prawa. O tym, jak się czują młodzi obywatele Słowenii, których rodzice pochodzą z juga, z wielką dozą ironii opisuje w swojej powieści zatytułowanej Čefurji, raus! (wyd. polskie Czefurzy raus! z 2010 r.) słoweński pisarz i reżyser Goran Vojnović. Na podstawie powieści sam nakręcił film o tym samym tytule. Čefurji to potoczne określenie na przesiedleńców z południowych republik Jugosławii w Słowenii.

Gospodarcza ekspansja na południe

Startując z pozycji najbardziej gospodarczo rozwiniętego kraju federacji jugosłowiańskiej, uważanego powszechnie przez mieszkańców pozostałych republik jugosłowiańskich również za najbardziej "zachodni", Słowenia stosunkowo szybko zdołała się otrząsnąć z wyzwań epoki turbulencji związanych z rozpadem Jugosławii. Do kraju napłynęły inwestycje z Zachodu, przez długie lata Słowenię określano mianem prymusa Europy Środkowo-Wschodniej, kraj w sposób udany przeprowadził transformację gospodarczą, w 2004 r. zrealizował swoje nadrzędne cele geopolityczne i dołączył do UE i NATO, a w trzy lata później – jako pierwszy wśród krajów "nowej Europy" – wprowadził do obiegu Euro, zastępując nim narodową walutę – tolara.
Słowenia dość szybko jednak powróciła na Bałkany – na jug lub "na dół", jak powszechnie to się określa w Słowenii (pozostałe kraje dawnej Jugosławii położone są względem niej na południe) – tym razem pod postacią inwestora.
Słoweński biznes dość szybko podbił niemal wszystkie rynki dawnych krajów jugosłowiańskich. Dzięki odziedziczonej z czasów Jugosławii znajomości języka serbsko-chorwackiego (jak to wówczas określano), obyczajowości, specyfiki geograficznej czy potrzeb lokalnego rynku, umiał wykorzystywać dawne znajomości i układy, umiejętnie chadzał rozmaitymi ścieżkami na skróty i sprytnie lawirował w skomplikowanych przepisach administracyjnych, skutecznie dając sobie radę z bałkańską biurokracją.

Słoweńcy potrafili też przekonać swoich zachodnich partnerów, że lepiej znają się na osobliwościach bałkańskich rynków i więcej potrafią tam zdziałać, co było zresztą zgodne z prawdą. W ten sposób Słowenia stała się największym reinwestorem na Bałkanach, sprowadzając za swoim pośrednictwem austriacki, włoski lub niemiecki kapitał. Rodzime słoweńskie towary zresztą także od dawna cieszyły się dobrą renomą jak Jugosławia była długa i szeroka, dlatego popularne marki z napisem Made in Slovenia szybko ponownie zagościły w sklepach Bośni, Czarnogóry lub Macedonii. Jeśli jest jakiś produkt, który można kupić niemal w każdym sklepie w macedońskiej Ochrydzie, hercegowińskim Mostarze, serbskim Kragujevacu, chorwackim Splicie, kosowskim Prizrenie lub czarnogórskim Barze, z pewnością można stwierdzić, że będzie to słoweńskie piwo Laško lub Union, czekolada Gorenjka lub soki Fructal. Ostatnio serca wszystkich dawnych Jugosłowian podbiła Cockta – kultowy jugosłowiański napój lat 70. i 80., marka którego kilka lat temu została wskrzeszona przez słoweńskich przedsiębiorców.

(Shutterstock)
I feel sLOVEnia

Słowenia od lat pracowała także nad swoim wizerunkiem atrakcyjnej destynacji turystycznej. Inaczej niż sąsiednia, bardziej popularna turystycznie Chorwacja, krajowa organizacja turystyczna STO wzięła sobie za cel strategię promowania Słowenii jako boutique destination. Wymyślono hasło I feel sLOVEnia oraz slogan Zelena Aktivna Zdrava (zielona, aktywna, zdrowa), stawiając jednocześnie na podróżnych spragnionych czegoś więcej niż odpoczynek na plaży lub w czterogwiazdkowym hotelu SPA. Słowenia miała się kojarzyć z nowoczesnością, ekologią (czemu miał sprzyjać kolor zieleni alpejskich łąk, który dominował w palecie wizerunkowej materiałów promocyjnych), wysoką jakością i wyjątkowością.

Rzeczywiście, niewielka Słowenia ma wiele do zaoferowania i wysiłki STO osiągnęły zamierzony skutek – kraj liczący nieco ponad 2 mln mieszkańców w 2019 r. odwiedziło ponad 6 mln turystów. Jesienią 2019 r. zbankrutował jednak sprywatyzowany trzy lata wcześniej narodowy przewoźnik Adria Airways, co znacząco pogorszyło możliwości dotarcia do kraju drogą lotniczą, a Lublana straciła m.in. większość połączeń lotniczych ze stolicami bałkańskimi, co negatywnie wpłynęło również na wizerunek kraju jako głównego inwestora w regionie oraz możliwości logistyczne biznesu słoweńskiego.

Kiedy Adria jeszcze latała, wybrałem się nią kiedyś do Sarajewa, gdzie w knajpie w części miasta należącej do Republiki Serbskiej miałem anegdotkowy wręcz dialog z jej właścicielem, nieufnie spoglądającym na mnie spod portretów Mladicia i Putina wiszących na ścianie, opatrzonych w napis: Živjeli naši junaci (serb.-chorw. "Niech żyją nasi bohaterowie"). Wyczuwając w moich nieporadnych próbach mówienia po serbsku słoweński akcent, Serb oskarżył mnie o to, że Słoweńcy już zapomnieli, jak bili smo svi zajedno ("wszyscy byliśmy razem"). Moja odpowiedź, że nie jestem Słoweńcem, a języka się jedynie nauczyłem, wprawiła go w zdumienie – nie chciał dać wiary, że na świecie istnieją ludzie, którzy z własnej woli uczą się tego języka.

– Byłem kiedyś przed wojną w Lublanie i nad jeziorem Bled – dodał jednak po chwili, kiedy już skończył opowiadać kawały o Słoweńcach. – Piękny kraj. Ordnung tam mają.