Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Barszcz / 02.12.2020
Franciszek Rapacki

Kraina niskich płotów. Niełatwy urok Chersońszczyzny

Zrozumienie tożsamości ukraińskiej Chersońszczyzny, regionu położonego nad Morzem Czarnym, to delikatne i wymagające zadanie. Jej przeszłość kryje fascynujące i słabo znane poza regionem wielokulturowe dziedzictwo – także żydowskie.
Foto tytułowe
Ludmiła Skrypina ma 99 lat i dzieli się bogatą pamięcią (arch. autora)

W tle brzmi muzyka westernowa. Na ekranie szorstka rzeczywistość wsi zagubionej u ujścia wielkiej rzeki: drobni pijaczkowie i złodzieje, których na dobrą drogę sprowadzają dwaj mężczyźni wynajęci przez milczącą większość. Z radia dobiegają odgłosy wojny, ale szeryfowie strzegą porządku, przemierzając rozklekotaną ładą dzikie drogi dawnego kozackiego sioła. Nad samochodem powiewa niebiesko-żółta flaga.

Taki obraz obwodu chersońskiego ukazano w zwiastunie Ukraińskich szeryfów Romana Bondarczuka – dokumentu zgłoszonego przed trzema laty do Oscara. Sam film dowodzi, że zwiastun to tylko romantyczna wizja miejsca, które zwykło się uważać za ostoję europejskości na południu Ukrainy: w przepołowionym Dnieprem regionie graniczącym z Krymem nic nie jest oczywiste. – To ziemia zamieszkana właściwie przez samych przyjezdnych i łącząca rozmaite tradycje – opowiada historyk i publicysta Roman Kabaczij.
Kaliniwskie (Tomasz Jankowski)

Kilkadziesiąt kilometrów na północ od Starej Zburjiwki – "wsi szeryfów" – znajduje się miasteczko Kaliniwskie. Zdjęcie z laminowanej tablicy umieszczonej w tutejszej izbie pamięci wykonano 93 lata temu. Przedstawia zgromadzenie na małomiasteczkowym placu. Chustki, kapelusze, trochę budionówek. Z rzadka chałaty. Kaliniwskie, wówczas nazywające się Wielka Sejdemenucha, a krótko po wykonaniu fotografii przemianowane na Kalinindorf na cześć działacza komunistycznego Michaiła Kalinina, właśnie zostaje stolicą Żydowskiego Rejonu Autonomicznego. Obejmie on kilkadziesiąt wiosek i przysiółków zamieszkanych łącznie przez 15 tys. ludzi. Wielu z nich to potomkowie osiedleńców przybyłych w początkach XIX w. z terenów dawnej Rzeczypospolitej. – Już sama toponimiczna mapa starej guberni chersońskiej, obejmującej zasięgiem także Odessę, to znakomita lekcja historii kultury i społeczeństwa – zwraca uwagę pochodzący spod Chersonia Kabaczij.

Na z rzadka zamieszkiwanych ziemiach, które przez wieki były polem skomplikowanych – czasem wrogich, innych razem przyjacielskich – relacji między Chanatem Krymskim i Kozakami zaporoskimi, w końcu XVIII w. rozpoczyna się carska akcja osiedleńcza. Lokalizowane są tu kolonie bułgarskie, greckie, niemieckie i żydowskie. Na węższym obszarze dzisiejszej Chersońszczyzny tylko tych niemieckich powstaje ponad sto. Na południe Imperium Rosyjskiego oprócz kolonistów przybędą również uciekinierzy. – W połowie XIX w. odbywa się wędrówka szukających wolności ukraińskich zbiegów, określana "marszem na Tawrię" (pol. Taurydę). Na cześć antycznej krainy tak nazwano Krym i ziemię z nim sąsiadującą – uzupełnia Julia Bujskich z Kijowskiego Centrum Antropologii Stosowanej.

Wprowadzona w latach 20. korienizacja (od ros. корень, czyli „korzeń”) – polityka narodowościowa ZSRR zakładająca podział administracyjny państwa według kryteriów narodowych i tym samym włączenie grup etnicznych do sowieckiego aparatu zarządzania. Zarówno w administracji, jak i kulturze uprzywilejowywała języki narodowe, w przypadku Żydów – jidysz.
Po Dnieprze

Gdy przez stepy przechodzi rewolucja, wsie żydowskich kolonistów z XIX w. częściowo pustoszeją. W 1925 r. sowiecka władza zaczyna politykę korienizacji i wzmacnia żydowską obecność na Chersońszczyźnie. Nad Dnieprem rozpoczynają pracę kołchozy, których językiem urzędowym ustanowiono jidysz.

W 1931 r. do żydowskiego rejonu ze stolicą w Kalinindorfie rusza warszawski reporter, Bernard Singer. Rejs stateczkiem z Chersonia do kolonii Lwowe zajmuje zaledwie trzy godziny, jednak Singer – później autor głośnych wspomnień z warszawskich Nalewek – zdąży na pokładzie spotkać całą mozaikę tutejszego świata. Nawet Szwedów, przesiedlonych niegdyś z terenów obecnej Estonii.

– Ich wnukowie zamieszkują Żmijewkę nad Dnieprem wraz z Bojkami wysiedlonymi w 1951 r. z polskich Bieszczad – opowiada Bujskich, która w już dzieciństwie przemierzała naddnieprzańskie tereny z ekspedycjami naukowymi swoich rodziców, archeologów.

Po Rewolucji Godności z lat 2013–2014 te rozległe ziemie, przejęte kiedyś przez cara od Turków i nazwane wówczas gubernią noworosyjską, typowano na kolejny po Donbasie punkt zapalny. Czy trafnie?

– Wciąż szukamy odpowiedzi na pytanie o tożsamość w miejscowościach założonych przez carskich gubernatorów. To teren wieloetniczny, swoisty konglomerat pamięci – objaśnia Bujskich. – Na południu Ukrainy każdy obwód posiada wielowarstwową tożsamość. Chersoński? Od sąsiednich różni się miedzy innymi tym, że nie dominował w nim strategiczny przemysł morski czy zbrojeniowy. Było tu zatem mniej sowieckiej nomenklatury.

Kabaczij dodaje, że jeszcze w czasach carskich Chersoń uchodził za intelektualne centrum regionu. Działały tam ukraińskie szkoły i towarzystwa, a wpływy te przetrwały nawet w mocno zrusyfikowanych instytucjach sowieckich.

W stepie
Kaliniwskie (Tomasz Jankowski)

Rejsowym statkiem nie da się do Lwowego dopłynąć od upadku ZSRR. Szkoda, bo widniejąca na wysokim brzegu miejscowość robiła na podróżnikach spore wrażenie. Od strony lądu zabudowę po staremu otaczają pokołchozowe pola.

Zaczepiani mieszkańcy zgodnie wskazują tu dom Lubow Iwaniwnej Paluk. Była kierowniczka biblioteki i strażniczka lokalnej historii niepytana zaczyna opowieść:

– Wprawdzie jesienią wichry znad Dniepru chłoszczą step i drogę obok kołchozu, ale od wiosny to przyjazna kraina: zielona, ciepła i żyzna. Domki otoczono niskimi, pociągniętymi błękitem lub bielą murkami. Takimi, które bardziej łączą, niż dzielą, na których można postawić dzbanek mleka i rozprawiać, oparłszy się o nie łokciami – Paluk z pasją opowiada o wieloletnich badaniach nad historią Lwowego, o rejestrowaniu wspomnień ostatnich świadków żydowskiej przeszłości, o ich wyjazdach w epoce Gorbaczowa, o nowej i starej Ukrainie. Tłumaczy, że miejscowa społeczność czuje się spadkobierczynią wielu tradycji, także żydowskiej. Nawet dzieci wiedzą, że w 1943 r. radziecki lotnik lądował na polu nad Dnieprem, by zapytać o los swojej rodziny. – Niektórzy Żydzi uciekli w 1941 r. z bolszewicką władzą, resztę wymordowano. Bliskich pilota również – opowiada Paluk i z żalem dodaje, że lokalni urzędnicy nie chcą pomagać aktywistom. Nie kwapią się np. do rozwiązania problemu macew użytych do budowy drogi.

Paluk wierzy, że pewnego dnia powstanie muzeum Lwowego i podobnie chce wierzyć w przyszłość Ukrainy. – Choć ludzie mówią w tej okolicy surżykiem, mieszanką języków [ukraińskiego i rosyjskiego – przyp. red.], to wtrętów rosyjskich mamy niewiele, a w ukraińskim słychać zaśpiew z zachodniej części kraju. To dlatego, że do 1974 r. przesiedlono pod Chersoń blisko 100 tys. mieszkańców dawnej Galicji i Wołynia.

Gdy w 2004 r. wybuchła Pomarańczowa Rewolucja, na jednolitej niebieskiej plamie poparcia dla Partii Regionów na południu Ukrainy pomarańczowy kolor sił demokratycznych wybijał się właśnie w okolicach Chersonia. Kabaczij: – Rozpoznawalnym symbolem obwodu są arbuzy z owocowo-warzywnego zagłębia u ujścia Dniepru i to w "owocowych okręgach|" wygrywał w 2004 r. Juszczenko.

Na wysokim, prawym brzegu Dniepru, na którym leży dawny rejon żydowski, wyniki również były dla "pomarańczowych" niezłe. – Prawobrzeże już w aktach NKWD opisywano jako umiarkowanie podatne na wpływy bolszewickie i bliższe Machnowszczyźnie [anarchistycznemu ruchowi Nestora Machno – przyp. F.R.]. A po 1945 roku w step przesiedlano jeszcze Ukraińców z zachodu, w tym 14 tys. z Polski! – kończy Kabaczij. Bujskich uzupełnia: – To w tym rejonie usiłowały "znikać" rodziny związane z UPA. Zaczynały nowe życie z dala od miejsc na zachodzie kraju, gdzie lokalna władza kojarzyła je z walką o wolną Ukrainę.

Ludmiła Skrypkina (arch. autora)
Ukraina sowiecka

Fartuch siedzącej na piecu Ludmiły Skrypkiny zdobi ten sam błękitny deseń w stokrotki, co tapetę nad jej głową. Najstarszej mieszkance Lwowego został rok do setnych urodzin.

Wspomnienie Skrypkiny o miejscowości sprzed wojny jest żywe: żydowski narzeczony, żydowska rodzina ciotecznego brata, tańce w dawnym budynku synagogi. – W 1932 r. ludzie w sąsiednich wsiach głodowali i umierali, ale lwowianie czerpakami wyjmowali rybę z Dniepru – opowiada.

Zagładę żydowskim członkom rodziny i autonomicznemu rejonowi przynieśli Niemcy.

"Ciotka Luda" mimo wieku wciąż ogląda telewizję i czyta gazety, te krytyczne wobec dzisiejszej Ukrainy. – Stalina brakuje, to i dyscypliny. Nie sposób dotrzeć do miejscowości, emerytury nie starcza, lekarz przyjmuje raz na tydzień. Przed wojną kto pracował, ten jadł.

Krzątająca się po chatynce córka uważa, że najlepiej żyło się za Breżniewa, choć to wtedy ostatni Żydzi Lwowego zaczęli wyjeżdżać z kraju. – My jesteśmy, proszę pana, Ukraińcy, ale sowieccy – kwituje.

Pomnik wojny ojczyźnianej odcina się na tle błyszczącego w słońcu Dniepru. Urzędniczka sielsowietu (lokalnej rady) prosi, aby nie fotografować: – Tyle się tu dzieje. Jedni wsparli Majdan, inni tęsknią do Sojuza.

Spokojne Pola

Na drugim krańcu dawnego rejonu łagodne pagóry odcinają rzekę Ingulec od stepu. Przed 90 laty Singer pisał o "nowoczesnych szoferach", którzy mieli lada chwila "obsłużyć" rejon wokół Kalinindorfu nowymi autobusami. Dziś niedawno przywrócona marszrutka z Chersonia podskakuje na pooranym asfalcie, ciągnąc przez pełne błękitnych płotów miejscowości.

Schowane za kołchozowymi zabudowaniami, do niedawna dwutysięczne Kaliniwskie sprawia wrażenie miasta ruin. Główną ulicę i zbocza nad Ingulcem zapełniają szkielety wzniesionych z płaskich kamieni budynków. Nowym dachem zabezpieczono jedynie synagogę. Mimo wszystko Kaliniwskie zachowało sporo uroku dzięki malowanym domom i płotom.

Za czasów autonomicznego rejonu, ale i po wojnie, działało tu 30 instytucji: kulturalnych, społecznych, politycznych. – Remontowano u nas traktory z całego Sojuza – opowiada opiekun miejscowej izby pamięci Wiktor Kobec. W miasteczku działała też m.in. rozlewnia wina, bo step schodzący do Ingulca rodził aromatyczne owoce. Kobec rozkłada ręce: – Gorbaczowowski program walki z alkoholizmem wymusił likwidację upraw. Dziś pracy szuka się tu w Polsce, choć bywa, że i na Krymie.
Sejdemenucha Mała (Tomasz Jankowski)

Kobec przekroczył czterdziestkę. Pracuje w szkolnej administracji, przy archaicznym komputerze. Teraz do swego małego muzeum taszczy laminowane tablice, na których nazwiska lokalnych notabli przechodzą od żydowskich przez rosyjskie w ukraińskie. Kobec stara się opowieści nie rozwlekać, ale nazwie miasteczka musi poświęcić dłuższą chwilę. Stara dzielnica na cześć najdawniejszego obozowiska zwana jest Tatarką. Późniejsze, hebrajskie miano – Wielka Sejdemenucha (hebr. Pole Odpoczynku), zmieniono na łączący rewolucyjny i jidyszowy substrat Kalinindorf. Potem było jeszcze Kalininskie (ros. Kalininskoje), aż w ramach pomajdanowej dekomunizacji wymyślono Kaliniwskie. – Sąsiednia Sejdemenucha Mała jest ostatnią wsią na Ukrainie, która zachowała hebrajski rdzeń w nazwie, za to tutejsza stacja kolejowa pozostała Kalinindorfem. Umknęła uwadze urzędników – podsumowuje Kobec.

Zdaniem Kabaczija procesy dekomunizacyjne na południowej Ukrainie nie spełniły swojej roli: – Zmiana nazwy stepowej wsi z Pierwomajskiego na Jabłoniwkę? To dalszy ciąg bolszewickiego odrywania od korzeni. – Publicysta jest zdania, że należy przywracać nazwy tatarskie czy kozackie, ale mentalność urzędników kształtowały sowieckie klisze. – Ostatnio jedna z osad mogła przyjąć zwyczajową nazwę tatarską: Kełyheje. Za godniejszą uznano Tawrijsk.

Ukraina obywatelska

W szukaniu korzeni Chersońszczyzny państwo i lokalnych urzędników próbują wyręczać organizacje pozarządowe. Aktywiści związani z centrum "Totem" opracowują szlaki śladami wielokulturowej ziemi chersońskiej, nagrywają wspomnienia, ale działają też mniej szablonowo: fotografują i opisują przedmioty, które mieszkańcy uznali za zbędne – trafiające przed domy i na śmietniska. Bujskich: – Przynajmniej w pierwszych latach po Majdanie w okolicy prężnie działał ruch wolontariacki. Prowadzono odczyty, na granicę obwodu chersońskiego i Krymu, gdzie zamieszkuje społeczność krymskotatarska, trafiały transporty z pomocą.

Czy aktywność pasjonatów z dawnego okręgu żydowskiego należy wpisać w działania obywatelskie? Za czasów sowieckich istniał wprawdzie zwyczaj organizowania kącików krajoznawczych, ale na wszystko nakładano klosz tożsamości sowieckiej. Mocniejsze zagłębianie się w lokalną specyfikę to rzecz nowa.

Wiktor Kobec przygotowuje laminowane tablice o historii rejonu nie dzięki instytucjonalnemu wsparciu państwa i władz obwodowych, ale wpłatom gości izby pamięci i organizacji żydowskich: z Izraela, z Odessy czy z Dniepru, dawnego Dniepropietrowska, gdzie powołano centrum "Menora". Ufundowana przez oligarchę Ihora Kołomojskiego instytucja odbudowuje pamięć o żydowskiej Ukrainie.

Na prowincjonalnej Ukrainie dobrze ma się jeszcze jeden rodzaj upamiętnień. Szkoły w Kaliniwskiem i Lwowem umieściły w holach tablice poświęcone wychowankom poległym w wojnie na Donbasie. W obu miejscowościach odnotowano dotąd po jednej ofierze. Tablice przywiozło rejonowe stowarzyszenie weteranów ATO (Antyterrorystycznej Operacji na wschodzie Ukrainy). Kabaczij podkreśla, że pamięć toczonej wojny jest nie do przecenienia dla ukraińskiej tożsamości: – Dzięki mediom, a w skali lokalnej dzięki stowarzyszeniom weteranów, zapamiętuje się chłopaków z sąsiedztwa ginących za Ukrainę.

Ostańce i robinsonowie
Żydowsko - chrześcijański cmentarz w Kaliniwskiem (Tomasz Jankowski)

W 1931 r. Singer opisywał organizację autonomicznego rejonu i ściągających tu sowieckich Żydów, którzy wzmocnili żydowski charakter regionu. Już wtedy nie brakowało problemów. Singer notował: "W Kalinindorfie jest dziesięć maszyn żydowskich do pisania", ale autonomicznemu okręgowi brakowało żydowskich stenotypistek. Ostatecznie nie tylko ich nie wystarczyło. Stalinowskie państwo już w pierwszej połowie lat 30. rozpoczęło rusyfikację. Po blisko 90 latach kołchozowe pola i step wokół Kaliniwskiego zasłane są śmieciami – materiałem badawczym dla organizacji "Totem".

Żydowskich mieszkańców okolicy można dziś policzyć na palcach jednej ręki. – Ciocia Sima leży w łóżku po udarze. Jest ostatnią z urodzonych na miejscu, w 1937 roku – potwierdza synowa. Niemal cała rodzina Simy wyjechała do Izraela. – Moja córka, czyli jej wnuczka, ruszyła najpóźniej, 20 lat temu. Zmieniają się prezydenci, ale nie nasza okolica. – Do czego miałaby wracać?

Sasza Pajes mieszka naprzeciwko pustego budynku synagogi i mostu przez Ingulec. Grzeje się przy niskim piecu w zrujnowanym domku. Nie zna dawnej historii miejscowości. Dorzuca do ognia i wyjaśnia, że w domu niewiele rozmawiano o minionych czasach, bo był to bolesny temat: – Pierwsza rodzina ojca zginęła z rąk niemieckich, mieszkali niedaleko stąd, pod samym Chersoniem.

Ku przyszłości

Kijowskie Centrum Badań Bliskowschodnich prowadzi na terenie obwodu chersońskiego monitoring społecznych problemów. Za czynniki niestabilności regionu uznaje pasywność mieszkańców, nieumiejętne zarządzanie, nieskuteczność władzy. – A przecież przebiegająca tu granica z Krymem powinna stymulować sprawowanie dobrych rządów i obywatelską aktywność! – zżyma się Roman Kabaczij.

Julia Bujskich wspomina, że symboliczna dla działań społecznych w obwodzie stała się śmierć Kateryny Handziuk. Aktywistkę, która ujawniała korupcję w chersońskich urzędach, oblano w 2018 r. kwasem siarkowym.

Korupcja to jedno, inna rzecz to kompromitowanie się urzędników. Posowieckie, mocno patriarchalne i plebejskie wyobrażenie o sprawowaniu rządów wydaje się przechodzić na kolejne generacje decydentów. Za czasów Petra Poroszenki obwodowe władze z niespotykaną pompą otwierały zakład rzeźniczy. Teraz głośne są występy skąpo odzianych tancerek na tle prezydialnego podium, za którym na co dzień zasiada młody gubernator reprezentujący prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego.

– Władze obwodowe, ale i miejskie, skąd by nie pochodziły, nie dają wielkiej nadziei na lepsze jutro tych terenów – opowiada Kabaczij i konkluduje – takie tu mamy horyzonty.

Franciszek Rapacki – socjolog, absolwent Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Koordynator projektów w organizacjach pozarządowych. O sprawach ukraińskich i mniejszościach narodowych pisał m.in. dla "Rzeczpospolitej", "Gazety Wyborczej" i "Znaku".
***

Stacja Kalinindorf. Ze stepu wyrastają betonowe silosy zbożowe wysokości dziesięciopiętrowych bloków. Z bliska widać, że zostały porzucone.