Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szach / 08.01.2021
Ludwika Włodek

Kirgiska demokracja mafijna, czyli jak klany robią politykę

W niedzielnych wyborach prezydenckich w Kirgistanie faworytem jest Sadyr Dżaparow. Jedni widzą w nim trybuna ludowego, inni – marionetkę w rękach skorumpowanych oligarchów.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

Kilka dni temu na swoim profilu na Facebooku kirgiski prawnik Nurbek Toktakunow napisał: "Pistolet Makarow z 16 nabojami i 6 magazynkami, 40 nabojów kalibru 9 mm, drugi pistolet Makarow z 24 nabojami, pistolet gazowy z 10 nabojami, karabin myśliwski Sajga MK z 60 nabojami, pistolet gazowy Blow Compakt z 5 nabojami, pistolet traumatyczny MP-471 z 15 nabojami, karabin myśliwski Sajga 12k z 5 nabojami, gazowo-traumatyczny pistolet Grand Power Т12 z 13 nabojami, 47 naboi kalibru 12 mm i dwa noże. Cały ten arsenał został skonfiskowany uczestnikom i organizatorom pokojowej demonstracji z 3 października 2012 r. Równo osiem lat później Taszyjew, Dżaparow i Mamytow osiągnęli cel swojej pokojowej demonstracji i przejęli władzę. Ludzie, idźcie po rozum do głowy. Głosując na nich, stajecie się ich wspólnikami w przestępstwie".

4 października 2020 r. w Kirgistanie odbyły się wybory parlamentarne. Opozycja uznała je za sfałszowane i już następnego dnia wyszła na ulice. W kraju nastał trwający kilkanaście dni kryzys polityczny. Komisja Wyborcza unieważniła wybory, a prezydent Sooronbaj Dżeenbekow ustąpił ze stanowiska. W wyniku całego zamieszania najważniejszymi osobami w państwie stali się trzej politycy wymienieni w facebookowym poście Toktakunowa.

Uwolniony 6 października z kolonii karnej Sadyr Dżaparow został premierem, a potem, po dymisji Dżeenbekowa, także pełniącym obowiązki prezydenta. Z obu tych funkcji zrezygnował jednak po kilku tygodniach, bo kirgiska konstytucja nie pozwala tymczasowej głowie państwa startować w wyborach prezydenckich. A Dżaparow oczywiście chciał startować. Wybory odbędą się już w najbliższą niedzielę, 10 stycznia, i Dżaparow najprawdopodobniej wygra je w cuglach (nomen omen w czasie kampanii dużo jeździł konno). Sondaże dają mu ponad 60% głosów, podczas gdy poparcie żadnego z pozostałych 17 kandydatów nie przekracza 10%.

W roli pełniącego obowiązki prezydenta zastąpił go stary druh, Tałant Mamytow. Natomiast trzeci z trójki przyjaciół, Kamczibek Taszyjew, który przewodził tłumowi uwalniającemu z więzienia Dżaparowa, został szefem Państwowego Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego.

Sadyr Żaparow (www.gov.kg)
Pochodzi z Północy, współpracuje z Południem

Popularność Dżaparowa jest autentyczna, zwłaszcza wśród biedniejszej, gorzej wykształconej i wiejskiej oraz małomiasteczkowej części społeczeństwa, która stanowi zdecydowaną większość obywateli sześcioipółmilionowego Kirgistanu. – Jawi się jako trybun ludowy. Jego antyestablishmentowy dyskurs: "pogonimy skorumpowanych urzędników, zrobimy porządek z sędziami-nierobami, władza będzie wreszcie służyć narodowi" podoba się ludziom, którzy zawiedli się na całej klasie politycznej – przyznaje Anar Musabajewa, politolożka i niezależna analityczka.

Podkreśla też, że Dżaparow jest świetnym, charyzmatycznym mówcą. Używa krótkich, stanowczych zdań i prostych słów. Zawsze przemawia po kirgisku, nawet wywiadów mediom stara się udzielać tylko w ojczystym języku. Po rosyjsku mówi biegle, ale z silnym akcentem, co wzmacnia jeszcze jego swojski wizerunek. – Poza tym w jego przypadku nie sprawdza się stary schemat walki o władzę pomiędzy północnymi i południowymi regionami Kirgizji – dodaje Musabajewa.

Dżaparow jest z Północy, z Issyk-Kulskiej obłastii, ale jego polityczni stronnicy, z Taszyjewem i Mamytowem na czele, reprezentują Południe. Stamtąd pochodził też prezydent Kurmanbek Bakijew (obalony w 2010 r.), przy którym rozkwitła polityczna kariera Dżaparowa.

Kirgiską rewolucję październikową, jak ją trochę żartobliwie nazywają lokalne media, zaczęła inteligencja, wykształcone elity, którym najbardziej dokuczała stronniczość państwowych mediów i administracji w czasie kampanii przed wyborami parlamentarnymi. Protesty szybko jednak zdominowali zwolennicy Dżaparowa: brutalniejsi i bardziej kategoryczni w upominaniu się o swoje. To oni rzucali kamieniami na wiecu, wdarli się do tak zwanego Białego Domu – siedziby prezydenta i parlamentu – oraz usiłowali sparaliżować miasto. W efekcie to Dżaparow skorzystał na kryzysie, przejmując władzę.

Kilkoro jego oponentów z grupy młodych, biszkeckich inteligentów weszło do sformowanego przez niego rządu. Tilek Toktogazijew, młody działacz partii Ata Meken, jeszcze na początku października bezskutecznie konkurował z Dżaparowem o urząd premiera, w końcu obwieścił, że przystępuje do jego drużyny i przyjmuje tekę ministra rolnictwa. Podobnie socjaldemokratka Elwira Surabałdijewa, także z początku bardzo krytyczna wobec nowego szefa rządu, ostatecznie została wicepremierką.

– W naszym środowisku takie gesty wzbudzają powszechną krytykę – mówi analityczka Musabajewa. – Wielu moich znajomych nazywa Toktogazijewa i Surabałdijewą zdrajcami, ale nie oni pierwsi postanowili wejść do obozu władzy. To normalna strategia w kraju, gdzie partie polityczne bardziej przypominają przedwyborcze koalicje czy nawet artystyczne grupy niż partie w zachodnim rozumieniu tego słowa. Inteligencja zarzuca Dżaparowowi bezprawne zdobycie władzy, usiłuje go zdyskredytować powiązaniami nie tylko z byłym prezydentem Bakijewem, ale i z klanem Matraimowych. W oczach jego wyborców takie oskarżenia są jednak przeciwskuteczne. Im bardziej krytykują go biszkeckie elity, tym popularniejszy staje się na prowincji – uważa Musabajewa, nie przesądzając jednocześnie o prawdziwości stawianych mu zarzutów.

Winny czy nie winny

A zarzuty są poważne. Do 6 października Dżaparow był więźniem kolonii karnej, gdzie od 2017 r. odsiadywał wyrok 11 lat i 6 miesięcy więzienia.

Wszytko zaczęło się od demonstracji z października 2012 r., którą wspomina w swoim poście prawnik Nurbek Toktakunow. Odbyła się w stolicy, przed Białym Domem. Zwołali ją posłowie Dżaparow, Taszyjew i Mamytow, żądając nacjonalizacji położonej na południowym brzegu jeziora Issyk-kuł kopalni złota Kumtor. Od lat 90. ubiegłego wieku kopalnią zawiaduje kanadyjska spółka Centerra. Dżaparow i jego zwolennicy podkreślali, że podział zysków między inwestorem a państwem jest niesprawiedliwy, a działalność kopalni powoduje ogromne szkody w środowisku naturalnym, co zresztą jest prawdą. Rozochoceni organizatorzy wraz z kilkoma uczestnikami demonstracji weszli na ogrodzenie oddzielające Biały Dom od placu i usiłowali wedrzeć się do środka.

Nazajutrz ich zatrzymano, spędzili kilka miesięcy w areszcie. Najpierw zostali skazani za próbę nielegalnego przejęcia władzy (gwoli sprawiedliwości, trudno się zgodzić z interpretacją uznającą za nią sforsowanie płotu), ale 8 miesięcy później, w czerwcu 2013 r., wszyscy trzej zostali uniewinnieni w wyższej instancji i wyszli na wolność.

Dżaparow nie odpuszczał sprawy kopalni. Niedługo po uwolnieniu zorganizował kolejną demonstrację, tym razem w Karakole, który jest administracyjną stolicą Issyk-Kulskiej obłastii. W czasie tego protestu gubernator obłastii został porwany i wzięty na zakładnika. Spędził w niewoli kilkanaście godzin.

Dżaparow znów został aresztowany, ale szybko go wypuszczono. Następnie wyjechał z kraju. Przebywał w Kazachstanie, potem w Rosji, najwięcej czasu jednak spędził w Turcji i na Cyprze. Wiosną 2017 r. szumnie obwieścił swój powrót. Gdy tylko przekroczył granicę kirgisko-kazachską, natychmiast został aresztowany, a potem skazany na 11 lat i 6 miesięcy za bezprawne przetrzymywanie w niewoli gubernatora i grożenie mu śmiercią.

Kiedy pojawił się pomysł, że Dżaparow zostanie premierem, a po rezygnacji Dżeenbekowa także pełniącym obowiązki prezydenta (którym według konstytucji powinien zostać przewodniczący parlamentu, ale ów wymówił się barkiem doświadczenia), trzeba było coś zrobić z kryminalną przeszłością kandydata. Rozumieli to wszyscy: ci, którzy wierzyli w zasadność jego wyroków, i ci, którzy uważali go za prześladowanego przez reżim więźnia politycznego. Konstytucja zabrania bowiem sprawowania wysokich urzędów osobom prawomocnie skazanym.
Sąd Najwyższy postanowił anulować wyrok Dżaparowa za forsowanie płotu uznane za próbę obalenia władzy, tak jakby polityk nigdy nie był sądzony. Drugą sprawę zaś skierował do ponownego rozpatrzenia, ponieważ rzekomo pojawiły się nowe okoliczności.

Projekt nowej konstytucji

Wielu prawników, z Nurbekiem Toktakunowem włącznie, uważa taki werdykt Sądu Najwyższego za skandal i działanie na wyraźne polityczne zamówienie. Jeszcze bardziej niepokoi ich fakt, że w tym samym mniej więcej czasie powołany przez Dżaparowa na szefa Państwowego Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego Taszyjew polecił rozpocząć dochodzenie przeciwko przewodniczącej Sądy Najwyższego Gulbarze Kalijewej. Oskarża ją o korupcję przy okazji projektu realizowanego przy współpracy z Unią Europejską. Nie przeszkadza mu to, że europejscy partnerzy wielokrotnie podkreślali, że do Kalijewej nie mają żadnych zastrzeżeń, a wszystkie kwestie finansowe były przejrzyste. Na razie sprawą miała się zająć komisja dyscyplinarna, ale jej posiedzenie przełożono ze względu na stan zdrowia przewodniczącej. Być może wszystko rozejdzie się po kościach, ale samo podniesienie tej kwestii przez szefa Państwowego Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego było ewidentną próbą zastraszenia Sądu Najwyższego.

Do tej samej kategorii można zaliczyć wypowiedzi Taszyjewa, Dżaparowa i ich współpracowników dotyczące sędziów w ogóle. Taszyjew opowiadał w mediach, że mają zbyt dobre samochody, a wakacje spędzają całymi rodzinami w Dubaju i generalnie wiodą życie, na jakie nie stać jest uczciwie zarabiających pracowników wymiaru sprawiedliwości. Nie podał jednak żadnych konkretów.

Reformą systemu sprawiedliwości ma się zająć nowa konstytucja. Ekipa Dżaparowa rozpoczęła nad nią prace jeszcze na jesieni. Razem z wyborami prezydenckimi, 10 stycznia, odbędzie się referendum, w którym obywatele mają się opowiedzieć, czy są za dotychczasową parlamentarną formą rządów, za proponowaną przez Dżaparowa prezydencką, czy za żadną z nich.

Trener z orłem podczas polowania (Shutterstock)
Już sam sposób sformułowania pytania krytykuje prawniczka konstytucjonalistka Sanja Toktogazijewa: – Dżaparow jesienią przedstawił tylko jeden projekt konstytucji, bardzo wzmacniający uprawnienia prezydenta. Tak jakby zakładał, że ludzie na pewno opowiedzą się za tą formą rządów. Nie było jasno powiedziane, kto jest autorem projektu, i to też jest niedopuszczalne. Teraz pracuje nad nim około 80 prawników z tak zwanego Zjazdu Konstytucyjnego, ale oni raczej tylko redagują treść, która została im przedstawiona.

Po 10 stycznia już gotowy projekt powinno się zdaniem Toktogazijewej przegłosować w kolejnym referendum. Ale to zapewne się nie odbędzie z braku środków i nową konstytucję przyjmie obecny parlament. Rządzi od 2015 r. i nie został rozwiązany tylko dlatego, że wybory z 4 października 2020 r. oficjalnie uznano za nieuczciwe. – Zostawienie dotychczasowego parlamentu było niegodne z konstytucją – uważa Toktogazijewa. – Najpierw powinny się odbyć wybory parlamentarne, dopiero potem prezydenckie, a będzie odwrotnie. Pozbawiony legitymacji parlament ma głosować nad nową konstytucją, a kolejny zostanie wybrany dopiero po jej przyjęciu. To bezprawie. Tym bardziej, że wciąż nie wiadomo, jaka ma być nowa ordynacja wyborcza. Każą nam kupować kota w worku.

Eksperci się zgadzają, że nowa konstytucja nie jest tym, czego Kirgistan potrzebuje najbardziej. – Ludzie są zmęczeni pandemią, nasza gospodarka mocno przyhamowała. Wszystkim zależy na sprawnej ochronie zdrowia i dobrej edukacji. Dyskusje o formie rządów są dla większości obywateli zbyt abstrakcyjne. Mówienie, że Kirgizi rozczarowali się parlamentaryzmem, to populizm. Rozczarowali ich konkretni posłowie, ich poziom merytoryczny i moralny, a nie parlamentaryzm jako taki – zapewnia Musabajewa.

Nawet tak krytyczny wobec postanowienia Sądu Najwyższego Toktakunow uważa, że konstytucja stwarza warunki dla uczciwej pracy sędziów. – To praktyka jest problemem – mówił w programie Czestno goworja telewizji internetowej April. – Kiedy jest zachowana polityczna równowaga, kiedy mamy pluralizm i różne ośrodki władzy, prezydenta, parlament, rząd, dla własnego bezpieczeństwa, żeby sami siebie chronić i zachować swoje posady, sędziowie orzekają tak, jak dyktuje im prawo – tłumaczył. – Gdy pojawia się jeden dominujący władca, przyjmują takie postanowienia, jakie jemu się będą podobały. To było dobrze widać od 2010 do 2013 r. Póki kolejny prezydent, Atambajew, nie przejął pełni władzy, sędziowie sprawiedliwie orzekali. Jak już zrozumieli, że to on jest rozdającym karty, zaczęli do niego dostosowywać wyroki. Tak samo było później, za Dżeenbekowa, i tak samo najwyraźniej jest za Dżaparowa.

Tajemnicze związki z Matraimowymi

Podobnie rzecz ma się z korupcją, choć Dżaparow idzie do wyborów jako jej główny pogromca. Na razie jednak jest mało podstaw, by mu wierzyć. Miał ją zwalczać już za Bakijewa. Był wtedy szefem specjalnie powołanej agencji antykorupcyjnej, której istnienie nie przeszkodziło temu, by okres rządów tego prezydenta uznać za pięć najbardziej skorumpowanych lat w historii niepodległego Kirgistanu.

Za samym Dżaparowem ciągną się dwa niewyjaśnione zarzuty korupcyjne, które w 2017 roku opisał portal informacyjny kaktus.media. Jeden, z czasów Bakijewa, dotyczy sprawy, w której Dżaparow jako szef agencji antykorupcyjnej postanowił ukarać za nieprawidłowości w obrocie węglem pewną firmę, a potem wyszło na jaw, że z konkurencyjną spółką związany jest jego rodzony brat. Drugi odnosi się do niejasnych okoliczności, w jakich Dżaparow już po obaleniu Bakijewa miał przejąć położony w centrum stolicy budynek. Parlament nie zgodził się na uchylenie immunitetu Dżaparowa, więc nie został on pociągnięty do odpowiedzialności, choć jego ówczesny wspólnik został skazany na 10 lat więzienia.

Najbardziej jednak ciążą na wizerunku kandydata jego stosunki z wpływowym klanem Matraimowych. Jedni analitycy twierdzą, że to właśnie on stoi za Dżaparowem, drudzy uważają, że bracia Matraimowie są po prostu tak potężni, że kontrolują wszystkich kirgiskich polityków. Jeszcze inni wyrażają nadzieję, że autentyczne poparcie, jakim cieszy się Dżaparow, jak nikomu wcześniej pozwoli mu się uwolnić od wpływów tej mafijnej struktury. Póki co dowody na powiązania Dżaparowa z klanem są mocne, choć retoryka samego zainteresowanego stara się temu przeczyć.

Klany były strukturami rodowo-plemiennymi zamieszkującymi dane terytorium w czasach, gdy Kirgizi prowadzili koczowniczy, a następnie półkoczowniczy tryb życia. Dziś po koczownictwie w Kirgistanie zostało tylko wspomnienie, a klany zmieniły swój charakter. Choć nadal na ich czele stoją wpływowe rodziny, a ich działanie koncentruje się w konkretnych regionach, to bardziej niż związki krwi istotne są powiązania biznesowe i polityczne. Członkowie klanu robią razem interesy, często nielegalne. Kiedy jeden z nich obejmuje posadę w administracji, wspiera interesy pozostałych lub nawet wciąga ich do polityki. Za prezydentury Askara Akajewa mówiono o klanie Akajewych, potem o klanie Bakijewych, od nazwiska kolejnego prezydenta. Czasem klany nazywa się od regionów z których pochodzą. Jest więc klan Tałaski, Czujski czy Naryński – wszystkie z północnego Kirgistanu, miały mocną pozycję za rządów wywodzącego się z Północy Akajewa. Po rewolucji 2005 r. wpływy w polityce przejęły klany południowe, z wywodzącym się z okolic Dżalalalbadu klanem Bakijewych na czele. Czasem klany noszą nazwę od grup etnicznych, do których należą ich przywódcy, jest więc np. słynny w światku przestępczym klan ujgurski. Wzajemne relacje klanów czasem się zmieniają, jedne przenikają się z drugimi, tworząc koalicje i współpracując ze sobą.
Matraimowowie wywodzą się z południa Kirgistanu, z rejonu miasteczka Kara Su. Najstarszy z braci, Iskender, od dawna jest oficjalnie obecny w polityce. Przynależał do różnych partii, ostatnio kandydował z powstałej w 2015 r. partii Mekenim Kyrgystan (Moja Ojczyzna Kirgistan). Drugi z braci – Raimbek, zwany Raimbekiem Milionem – był wiceszefem kirgiskiej służby celnej, na czym zbił gigantyczny majątek. Jak dowiodły niezależne śledztwa dziennikarskie, prowadzone między innymi przez lokalny oddział Radia Wolna Europa, zwany Radio Azattyk, oraz agencję dziennikarzy śledczych Bellingcat, znaną między innymi z dochodzenia w sprawie otrucia Aleksieja Nawalnego, okradł państwo na co najmniej 700 mln dolarów. Trzeci brat, Tilek, był akimem rejonu Kara Sujskiego i też wykorzystywał swoją posadę do robienia szwindli.

Niby Raimbek i Tielk zostali spektakularnie aresztowani już po dojściu Dżaparowa do władzy, ale po bliższym prześledzeniu okoliczności tych zatrzymań można nabrać wątpliwości, czy aby nie były one szopką na użytek łatwowiernych telewidzów. W aresztowaniu Raimbeka brali udział jego byli podwładni, ponadto natychmiast wypuszczono go na wolność z zastrzeżeniem, że nie może wyjeżdżać za granicę. Poza tym Dżaparow i Taszyjew są zdania, że wsadzenie Raimbeka za kratki "nic nie da". Dżaparow publicznie tłumaczył, że ze skorumpowanymi urzędnikami lepiej zawrzeć układ i kazać im zwrócić ukradzione pieniądze.

Taszyjew obwieścił, że taki właśnie układ zawarto z Raimbekiem Matraimowem, który obiecał, że do końca roku odda państwu zrabowane 2 mld somów (ponad 24 mln dolarów). Podobno już to zrobił. 1,6 miliarda wpłacił w gotówce, a do tego dorzucił centrum handlowe i 9 mieszkań w stolicy. Taszyjew od razu ogłosił, że 8 z nich dostaną pracownicy jego Państwowego Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego. To wzbudziło zdziwienie i protesty nawet w rządzie. Wicepremierka Elwira Surabałdijewa tłumaczyła na Twitterze, że takie nieruchomości powinny zostać przekazane do funduszu zarządzającego majątkiem państwowym, a dopiero potem, decyzją sądu, udostępnione pracownikom Komitetu. Wobec tej krytyki Taszyjew wycofał się ze swego postanowienia.

Kierowany przez Taszyjewa Komitet to lekko przekształcone dawne KGB. Po reformie konstytucyjnej prezydenta Atambajewa z 2016 r. przejął wiele uprawnień prokuratury generalnej. – Prezydent chętnie się nim posługiwał, bo Komitet całkowicie mu podlega, a prokuratura nie – tłumaczy konstytucjonalistka Toktogazijewa. – Później na Atambajewie to się zemściło, gdy jego następca Dżeenbekow użył Komitetu przeciwko niemu. A teraz wykorzystuje go Dżaparow, bo ma nad Taszyjewem pełną kontrolę. Na dodatek sprawy rozpatrywane nie w prokuraturze i w sądach, jak powinno być w normalnym kraju, a w Komitecie łatwo objąć klauzulą tajności, co Dżaparowowi też jest na rękę.

Kiedy Taszyjew z Matraimowem dogadywali szczegóły tej dziwnej umowy, USA dopisały nazwiska Raimbeka Matraimowa i jego żony, Ułkan Turgunowej, do tak zwanej listy Magnickiego, która obejmuje ludzi z całego świata, na których Stany nakładają sankcje ze względu na łamanie przez nich praw człowieka.

Już w nowym roku na zatrzymanego jeszcze w październiku drugiego brata, Tileka, który po odwołaniu z pozycji akima usiłował zbiec do Uzbekistanu, nałożono karę 220 tys. somów za "nielegalne przekroczenie granicy".

Już sam sposób załatwienia sprawy z Raimbekiem wydaje się co najmniej podejrzany. Wielu ekspertów uważa, że forsowane przez Dżaparowa dogadywanie się ze skorumpowanymi urzędnikami gwarantuje, że nie będą oni mieli wytaczanych sprawiedliwych procesów i uda im się wykupić znacznie mniejszą sumą od tej, którą faktycznie ukradli.

Niepokój ekspertów i dziennikarzy śledczych budzą też związki z klanem Matraimowych pełniącego obowiązki prezydenta Tałanta Mamytowa. Kilka lat temu jako parlamentarzysta stał na czele komisji, która miała rozpatrzeć przewinienia Raimbeka zwolnionego ze służby celnej w ostatnich dniach rządów prezydenta Atambajewa. Przygotowany przez komisję Mamytowa raport nawet nie wspomina nazwiska Matraimowa. Dziennikarze też wykazali, że Mamytow miał powiązania biznesowe z klanem.

Kolejny sygnał ostrzegawczy to zatrudnienie dziennikarza Dajirbeka Orunbekowa jako doradcy dyrektora lotniska Manas. Miał on wcześniej związki z farmą internetowych trolli działającą na rzecz i zlecenie Matraimowych, do czego swego czasu sam się przyznał.

Jednak być może najgroźniejszą poszlaką wskazującą na zależność lidera wyścigu prezydenckiego od Matraimowych jest finasowanie jego kampanii wyborczej. Według portalu kloop.kg Dżaparow miał wydać na kampanię 46 mln somów (około 2 mln zł). 15 mln to jego własne środki, które dostał "od narodu", gdy siedział w kolonii karnej. Pozostałe 31 mln pochodzi od darczyńców. Najbardziej szczodrym ze sponsorów jest niejaki Nurbek Kałmurzajew, właściciel restauracji w… Kara Su. Tym samym miasteczku, gdzie do niedawna akimem był Tilek, a do dziś nieformalnie rządzi tam rodzina Matraimowych.

Czy będzie nadal tak samo?

Wszystkie te tajemnicze zbiegi okoliczności dowodzą, że politykę w Kirgistanie uprawia się głównie poza zasięgiem wzroku zwykłych obywateli. Znaczenie mają nie formalne instytucje, a ukryte konszachty, interesy i rodzinno-biznesowe powiązania. Klany, rozumiane bardziej jako nowoczesne grupy interesów niż pradawne struktury rodowe, są w tym układzie ważniejsze niż partie, a prywatne rozmowy mają większą wagę niż jawne posiedzenia parlamentu czy sądów.

Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.
Trudno uwierzyć, że wygrana Dżaparowa w niedzielnych wyborach miałaby ten stan zmienić. W czasie kampanii zapewniał, że do swojej ekipy będzie dobierał specjalistów w danej dziedzinie, a nie znajomych lub krewnych. Jednak gdy przeanalizować to, co faktycznie działo się przez pierwszych kilka tygodni jego rządów, trudno uwierzyć w te zapewnienia. Wszystko wygląda na to, że tak zwana rewolucja październikowa rewolucją była tylko z nazwy. W najlepszym razie będzie po staremu, w najgorszym zacznie się chaos, który w połączeniu z fatalnymi skutkami pandemii może doprowadzić do kolejnego przewrotu i destabilizacji państwa. A to z kolei może oznaczać pożegnanie się z nadzieją, że Kirgistan utrzyma się jako jedyna – choć kulawa – demokracja w regionie.