Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Moscoviada > Kreml / 04.09.2023
Igor Krawetz

Rosja nadal karmi Zachód strachem. Trzeba porzucić stare schematy

Kreml wciąż sprzedaje Zachodowi strach przed bronią nuklearną, iluzję, że dysponuje nieograniczonymi zasobami, oraz wiarę, że reżim może się ciągle reprodukować. Oto trzy składowe fałszywych opinii dzisiejszych rusologów, którzy oczekują nadejścia nowego Gorbaczowa. Nie widzą innego możliwego rozwiązania problemu z dzisiejszą Rosją: jej rozpad na mniejsze organizmy państwowe.
Foto tytułowe


Na początku rosyjskiej inwazji na pełną skalę ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski publikował filmiki, w których mówił najpierw, że to od samych Rosjan zależy, „czy chcą wojny”, dziękował „tysiącom godnych Rosjan”, którzy z ryzykiem dla siebie potępili agresję, apelował, by wyjeżdżali z Rosji, inspirował, że walka przeciwko agresorowi jest walką także o ich kraj.

Pod koniec wiosny jednak apele Zełenskiego do Rosjan się skończyły. Oficjalne władze Ukrainy zaczęły szukać innego dyskursu wobec Rosji i jej przyszłości. „Dziś już istnieje wstępna zgoda władz i społeczeństwa obywatelskiego, w tym struktur analitycznych, państwowych i niepaństwowych, że całkowite zwycięstwo Ukrainy wymaga rozpadu Imperium Rosyjskiego, a zatem podział Rosji jest naszym ostatecznym zwycięstwem” – mówi mi Witalij Kułyk, dyrektor kijowskiego Centrum Badań nad Problemami Społeczeństwa Obywatelskiego.

Ta wizja utwierdziła się w Ukrainie, bo na Zachodzie wciąż istnieje iluzja, że uda się „na szybko” zdemokratyzować Rosję lub że można negocjować z Putinem. Tę iluzję najdobitniej ujął Thomas L. Friedman na łamach „The New York Timesa”: „Jeśli Putin wygra, naród rosyjski przegra. Ale jeśli Putin przegra i jego następcą będzie chaos, przegra cały świat”.

„Uważam, że nie ma co się martwić upadkiem Rosji, jest to optymalny scenariusz, do którego należy dążyć, ponieważ inne nie przewidują wyjścia z tej wojny” – podkreśla Kułyk. „Kreml wciąż sprzedaje nam, po pierwsze, strach przed bronią nuklearną, który na Zachodzie nie został przezwyciężony i którego Zachód nadal jest zakładnikiem; po drugie, iluzję, że Rosja ma nieograniczone zasoby i jest zdolna do prowadzenia wojny przez długi czas; i po trzecie, wiarę, że wewnętrzny reżim polityczny może się ciągle reprodukować. Oto trzy składowe fałszywych opinii dzisiejszych rusologów, kiedyś sowietologów. W związku z tą wizją widzą jedyne wyjście w popchnięciu Rosji do ewolucji, w oczekiwaniu na Gorbaczowa, który ma przyjść i ogłosić «pierestrojkę»”.


Apokalipsa już się wydarzyła


Kułyk jest jednym ze zwolenników Forum Wolnych Narodów post-Rosji – platformy, która wiosną i latem ubiegłego roku odbywała się w Warszawie i Gdańsku. Forum nawet zaproponowało mapę post-Rosji, czyli potencjalnej dezintegracji terytorium Federacji Rosyjskiej.

„Kiedy wraz z kolegami przygotowywaliśmy mapę naszej wizji rozpadu Rosji, ta praca nie znalazła odpowiedniego poparcia u władz [ukraińskich – przyp. I.K.], była postrzegana jako polityczna futurologia, a nie jako projekt, do którego będziemy dążyć poprzez naszą politykę państwową. Dopiero pół roku po prezentacji mapy udało nam się dotrzeć do pewnych urzędników, w Ukrainie zaczęto o tym mówić, stało się to częścią programów państwowych. Wielu naszych polityków i urzędników państwowych, nawet na poziomie międzynarodowym, zaczyna podkreślać ideę dezintegracji”.

Kułyk twierdzi, że obecnie ukraińska dyskusja toczy się wokół kolejności procesów denuklearyzacji, deraszyzacji (tj. deimperializacji) i dezintegracji. Jego zdaniem najpierw powinien nastąpić rozpad terytorium na mniejsze organizmy państwowe, z którymi później można rozmawiać o warunkach denuklearyzacji, rozwiązania konfliktów o zasoby czy terytoria.

„Nasi zachodni partnerzy reagują na tę ideę bardzo ostrożnie, dla wielu zachodnich partnerów nie ma jasnego obrazu, jak urządzić post-Rosję. Dominuje stare podejście rusologiczne – że jednym z optymalnych sposobów przezwyciężenia kryzysu jest «zwyczajne przekazanie władzy», złagodzenie reżimu, a co za tym idzie demokratyzacja, czyli ewolucja reżimu w coś, co będzie nie dążyć do ekspansji, nie będzie prowokować destabilizacji świata zachodniego. Wszystko to jest konsekwencją sakralizacji zagrożenia nuklearnego” – przekonuje Kułyk.

Jego zdaniem Rosja wciąż jest postrzegana jako supermocarstwo z tendencjami samobójczymi. „Ignoruje się bezpośrednie sygnały, że tak nie jest” – mówi ukraiński analityk. Portret psychologiczny samego Władimira Putina wskazuje, że obawia się on o swoje życie: długie stoły, kwarantanny, nawet wożony za nim jego specjalny toi-toi dowodzą, że samobójstwa nie będzie.

„Mam wrażenie, że wielu na Zachodzie gdzieś podświadomie zdaje sprawę, że w każdej chwili Rosja może się rozpaść. Ale nie wiedzą, co robić z fragmentami tego imperium; nie rozumieją konfiguracji, nie myślą o Rosji bez «centrum federalnego» [tj. Moskwy – przyp. I.K.]. Obawiają się dziesiątek tysięcy Prigożynów i Striełkowów, którzy mają wyjść jak dżin z butelki” – przekonuje Kułyk.

Z braku wyobraźni, jego zdaniem, wyniknęła „grupa 23 lutego”, czyli zwolenników powrotu do status quo sprzed inwazji Rosji na pełną skalę, która mówi: narysujmy jakąś linię zawieszenia broni, a potem wszystko się jakoś ustabilizuje, reżim ewoluuje itd. „Rosja już się nie podniesie, a dezintegracja musi nastąpić definitywnie, aby uniemożliwić jakikolwiek imperialny projekt na tym terytorium”.


Dominująca narracja


Prezeska Stowarzyszenia „O Wolną Rosję” Anastasiia Sergeeva w listopadzie ubiegłego roku powołała w Warszawie Radę Obywatelską, która zrzesza przedstawicieli różnych regionów Rosji i grup etnicznych, a także rekrutuje ochotników na wojnę po stronie Ukrainy. O „federacji rosyjskiej” pisze w cudzysłowie i małymi literami – jej zdaniem to failed state, państwo upadłe. To żadna nowość dla Ukraińców czy Janusza Bugajskiego, starszego badacza w think tanku Jamestown Foundation, autora słynnej ostatnio książki o upadku Federacji Rosyjskiej Failed State: A Guide to Russia’s Rupture. Dla rosyjskiej opozycji czy diaspory ta myśl jednak póki co wydaje się być zbyt radykalna.

Dlatego po buncie Jewgienija Prigożyna Sergeeva rozpoczęła kampanię uznania Rosji za państwo upadłe, która po jego śmierci stała się jeszcze bardziej aktualna: Federacja Rosyjska jest po prostu mafijną korporacją, uważa Sergeeva, choć wielu badaczy Rosji nadal postrzega ten organizm jak państwo. Popełniające błędy czy zbrodnie, ale państwo.

„Federacja Rosyjska jest odbierana jako sformułowany z Moskwy monolit” – podkreśla Sergeeva. „Zatraca się specyfika różnorodności regionów i rzeczywiste zrozumienie, że nie ma takiego społeczeństwa jako takiego, z wyjątkiem propagandy. Chociaż nawet teraz ten kraj jest zlepkiem społeczności, które różnią się regionalnie, narodowo, etnicznie, ideologicznie. Aby zrozumieć wewnętrzną esencję, trzeba iść «od dołu», od regionów i od tego, co się tam dzieje. To jest problem ekspertyzy – bo to drogie, trudne i prawie niemożliwe do wykonania z zewnątrz. W związku z tym ocena jest z punktu widzenia tego, co na powierzchni. Chcąc nie chcąc, sami eksperci kultywują stanowisko Moskwy”.

Zgadza się z nią Denis Sokolov, z którym współzakładała Radę Obywatelską i który z zawodu jest antropologiem badającym rosyjskie regiony.

„Reżimowi przy użyciu nowoczesnych technologii komunikacyjnych udało się stworzyć coś, co w Związku Sowieckim nazywano dominującą ideologią. Większość ludzi odczuwa to jako coś wiszącego w powietrzu. Istnieją narracje, które ludzie postrzegają jako dozwolone, bo narzucane przez biurokrację państwową, w tym machinę medialną propagandystów, Cerkiew, partię Jedna Rosja, regionalne biurokracje, siły bezpieczeństwa i tak dalej. W rezultacie ludzie, podobnie jak w Związku Sowieckim, «wbudowują się» w dominującą narrację. Budują swój dyskurs w dyskursie. Nawet «opozycja», która zdaje się sprzeciwiać temu dominującemu dyskursowi, nie zaprzecza mu, ale protestuje, integrując się z nim. Ale robią to również muzułmanie z Północnego Kaukazu”.


Sokolov pożyczył pojęcie dominującej ideologii od Aleksieja Jurczaka, autora książki To było na zawsze, dopóki się nie skończyło. Ostatnie pokolenie sowieckie. Rosyjsko-amerykański antropolog apeluje o „prowincjonalizację” w analizie ZSRR w rozumieniu odejścia od tego, co mówi centrum: „Jeśli dominująca figura dyskursu ideologicznego zniknie, stopniowo doprowadzi to do silnych zmian wewnętrznych w ideologii i w końcu do kryzysu legitymizacji władzy w ogóle” – pisze Jurczak. „Wraz ze zniknięciem dominującej figury stojącej poza dyskursem ideologicznym znika także metanarracja, która wcześniej dokonywała publicznej oceny wypowiedzi i reprezentacji ideologicznych pod kątem ich zgodności lub niezgodności z obiektywną prawdą. Nowym, uderzającym faktem było to, że chociaż obiektywna prawda zewnętrzna (niepodważalność komunizmu i marksizmu-leninizmu) nadal istniała i nadal odwoływał się do niej dyskurs ideologiczny, nie było już podmiotu, który posiadałby wyjątkową i niepodważalną wiedzę na ten temat. Najważniejszym skutkiem tych zmian było nie tyle obalenie konkretnego przywódcy czy konkretnych zbrodni, ile masowa reorganizacja całego reżimu socjalizmu – reorganizacja, która miała ogromne, choć na wstępie niewidoczne konsekwencje dla sowieckiego systemu. W wyniku tej reorganizacji coraz ważniejsze stało się odtworzenie dokładnej formy strukturalnej wypowiedzi ideologicznych i rytuałów, niż zbytnie zagłębianie się w ich dosłowne znaczenie”.

„Jak w czasie pierestrojki, tak i teraz słowa mają inne zupełnie znaczenie w zależności od mówcy” – zwraca uwagę Sokolov. „«Specjalna operacja wojskowa», «walka z korupcją», «stabilność», «tradycyjne wartości». Jedno znaczą dla propagandysty, który może nawet w nie wierzyć; drugie zaś dla moskiewskiego ucznia, który chce dostać piątkę – dla niego to aksjomatyczne stwierdzenia, które są filarami bezpieczeństwa”.

Właśnie tak, twierdzi Sokolov, odbywa się „wbudowywanie” w dominującą narrację. Dlaczego Związek Sowiecki tak niespodziewanie skończył się nawet dla ówczesnych sowietologów? Bo nie miał realnego oparcia, gdy zniknął temat dominującej narracji.

„Z jakiegoś powodu akademicy na Zachodzie powtarzają to samo, może to jest problem?” – pyta Sokolov. „To tylko dominujący dyskurs i frazesy leżące na powierzchni. A żeby zrozumieć interesy człowieka czy grup, trzeba zejść piętro niżej. Tam zaczyna się prawdziwa historia. Ta sama osoba, która mówi, że «nie da się pokonać atomowej potęgi», po kilku zdaniach powie, jaki horror i bałagan dzieje się w jego miejscu pracy”.

Dlatego, twierdzi Sokolov, w Rosji nie będzie wojny domowej jak w 1917 roku – bo nie ma realnych interesów, nie ma mas chłopskich gotowych do walki o swoją ziemię.

„Prigożyn to pokazał: ktoś pojechał na Moskwy, a jak zareagowali moskwianie, na to, że «biali» lada moment wyjadą, a «czerwoni» przyjdą? Demonstrowali, że będą czekać na ponowne otwarcie kawiarni. Kiedy Rosjanie zaatakowali Ukrainę, widać było niemałą grupę ludzi, którym nie trzeba wydawać rozkazu strzelania. Naród polityczny zaczął walczyć z Rosjanami, którzy weszli. W Federacji Rosyjskiej nie ma takich grup. Nie rozumieją, o co walczyć. Dopóki nie pojawią się konkretne interesy grup lokalnych” – twierdzi Sokolov.


Problem terytorium


Poza pasywną ludnością wyzwaniem dla Rosji jest terytorium. Ukraiński historyk Hryhorij Kasjanow ostatnio napisał: „Jeśli w Rosji nagle zapanuje rosyjski nacjonalizm etniczny, będzie to oczywiście droga do jej rozpadu. Drugą drogą do rozpadu jest demokratyzacja. Jeśli Rosja nagle stanie się krajem z prawdziwą, a nie fasadową demokracją, to od razu zacznie się rozpadać. Jako całość Rosja może istnieć tylko w reżimie autorytarnym lub totalitarnym”.

Sokolov tłumaczy: „Ta przestrzeń często była zaludniana siłą. Efektywność ekonomiczna jej populacji jest wysoce wątpliwa. Terytorium nie jest konsekwencją imperializmu, to jego bezpośrednie narzędzie. Dlaczego jeszcze się nie zmieniło? Bo to przeraża. Kiedy zaczynamy reformy, spotykamy się z faktem, że na przykład w obwodzie tomskim znajduje się ogromna liczba osiedli, które nie mają jakiejkolwiek racji bytu. A miasta na północy takie jak Urengoj w ogóle nie są do tego, żeby tam mieszkali ludzie na stale – w innych krajach w podobnie wrogich warunkach surowce wydobywają robotnicy sezonowi. Tymczasem w Rosji ludzie dobrowolnie w nich żyją. Mamy świadomość, że przebudować trzeba wszystko, począwszy od systemu zasiedleń. To jest konieczne, bo tak się nie da żyć, bo ta konstrukcja ciągle będzie niosła coś takiego jak ta wojna”.

Inny przykład, który podaje Sokolov: beneficjenci całego systemu wyjeżdżają zwykle na Zachód, bo w ogóle nie zamierzają mieszkać na terenie Rosji. Jego zdaniem, patrząc w przyszłość, Rosję i jej regiony trzeba traktować jak korporację polityczną, która będzie w stanie ująć kraj czy region jak projekt inwestycyjny.

Kułyk też używa słowa „korporacja”, twierdząc, że dzisiejsza Rosja sama unieważniła własne granice: „Grupy regionalne będą chciały chronić swoje interesy za pośrednictwem prywatnych firm wojskowych lub innych grup na szczeblu regionalnym – będzie to rodzaj korporacji kontrolującej pewne terytorium. I dopiero potem na to terytorium przyjdzie nowa tożsamość. W latach 90. byliśmy świadkami gwałtownego, wybuchowego rozwoju tożsamości regionalnych w Rosji – utworzenie Republiki Uralu, idea Ingrii, odrodzenie Republiki Dalekiego Wschodu. Po dojściu do władzy Putina, po odwołaniu wyborów gubernatorskich w 2004 roku rosyjscy technolodzy polityczni przede wszystkim «czyścili» regionalizm – bo widzieli w nim możliwość wzrostu tożsamości regionalnej lub rozpadu Rosji, dla nich to było zagrożenie. Wtedy zaczęło się polowanie na regionalnych aktywistów. Wierzę jednak, że ci ludzie bardzo szybko wejdą na pole publiczne, gdy tylko odżyje publiczna przestrzeń”.


Ufoludki pomogą


Sokolov zgadza się, że tożsamości regionalne w Rosji są zdławione i poniekąd lekceważone, choć Rosjanie, szczególnie ci spoza Moskwy czy Petersburga na ogół mniej identyfikują się z krajem, a bardziej z własnymi regionami. Nawet wyraźne grupy narodowe, typu tych na Kaukazie, sprowadzone są do poziomu etnicznych, bo przeważnie nie ma projektów politycznych: „Z wyjątkiem Czeczenów, którzy dwukrotnie walczyli z Federacją Rosyjską, choć z wieloma zastrzeżeniami”.

„Mimo tego narody Kaukazu Północnego zbudowali już swój system zbiorowego bezpieczeństwa w powiązaniu z Kremlem. Właśnie «wbudowali się» w ten sposób w dyskurs dominujący, a gdzieś nawet używają Kremla do walki z konkurencyjnymi projektami, jak na przykład Osetyjczycy z Inguszami. Dlatego, kiedy słyszymy coś o separatyzmie, tak naprawdę chodzi o aktywizm etniczny, który, ogólnie rzecz biorąc, jeszcze nie dorósł do separatyzmu. Choć Ukraińcy, zainteresowani upadkiem Federacji Rosyjskiej, są gotowi poprzeć każdego, kto coś o tym powie” – mówi Sokolov.

A skoro nie widać żadnego namacalnego projektu przekształcenia przestrzeni politycznej Rosji, to jedyne, co w tej chwili można robić, to odwoływać się do doświadczeń Związku Sowieckiego. Republiki związkowe, które miały wyraźne strategie utrzymania władzy i kontroli nad zasobami, bardziej opowiadały się za suwerennością. Moskwa w pewnym momencie kontrolę straciła.

„Problem polegał na tym, że niepodległość została osiągnięta, ale reformy polityczne – z wyjątkiem krajów bałtyckich – nie nastąpiły. Społeczeństwo pozostało skorumpowane, z tymi samymi sowieckimi instytucjami. Wypadła z tego Gruzja – po prostu dlatego, że nie miała już zasobów na utrzymanie sowieckich instytucji, więc Saakaszwili mógł pozwolić, by wszystko budowano w nowy sposób” – uważa Sokolov.


Nie sprzeciwia się dezintegracji Rosji – uważa, że nowy ustrój na przestrzeni Rosji warto oprzeć o ideę samorządności i prawo do samostanowienia, wykorzystując to, że rosyjskie instytucję federalne są w kryzysie, z którego raczej już nie wyjdą. Dlatego, w wizji Sokolova, głównym czynnikiem „dezintegracyjnym” będą nie tożsamości etniczne czy regionalne, tylko nowe elity.

„Teraz sytuacja jest diametralnie inna niż w Związku Sowieckim. Różnica polega na tym, że poradzieckie elity regionalne nie będą w stanie niczego utrzymać, tak jak wcześniej, kiedy władze odziedziczyli działacze partyjni z drugiego szeregu. Teraz nie ma już ani zasobów ideologicznych, ani organizacyjnych. Może są pieniądze, ale politycznie to bankructwo. Dziś nie widzimy, kto będzie działał jako nowa klasa polityczna. To właśnie próbujemy zbudować, nową klasę polityczną”.

Zdaniem Sokolova tą klasą polityczną będzie nie stara rosyjska opozycja, a ci, którzy walczą po stronie Ukrainy i którzy będą w stanie przejąć władzę w regionach – dlatego uważa, że w interesie Ukrainy jest przyjmowanie jak największej liczby obywateli rosyjskich jako ochotników (teraz z samym wjazdem do Ukrainy jest problem – obywatele Rosji potrzebują wiz – a także z tranzytem przez państwa, które mają otwartą granicę z Ukrainą).

Kułyk: „Słabo sobie wyobrażam, że Leonid Newzlin czy Michaił Chodorkowski [oligarchowie, którzy uciekli z Rosji – przyp. I.K.] będą mogli stać się nową elitą rosyjską, nawet w oczach Zachodu. Nikt ich nie postrzega jako Gorbaczowów czy Jelcynów, tylko jako Putinów z pierwszego roku rządów. A przecież to droga do nowej wojny – może nie z Ukrainą, ale z Mołdawią czy Kazachstanem, z krajami bałtyckimi czy z Polską. Imperium Rosyjskie nie może istnieć bez wroga zewnętrznego”.

Sergeeva: „Choć w diasporze czy opozycji rosyjskiej ogromnie zmieniają się nastroje i ścierają się wizje, w debacie publicznej wielu krajów zachodnich widzę wciąż te same twarze rosyjskich opozycjonistów. Zastanawiałam się, dlaczego. Przez ostatnie 10 lat, odkąd mieszkam w Unii Europejskiej, widzę, jak Rosja ma słabe pojęcie o tym, co dzieje się w Europie, w sensie idei. Rosja żyje przeszłością. Nawet rosyjscy opozycjoniści są gdzieś jeszcze 10–20 lat opóźnieni, nie mogą pogodzić się z tym, że myśl polityczna, gospodarcza czy socjologiczna z lat 90. już się skończyła. Dla współczesnych Europejczyków Rosja mroczną historią, peryferią, która w ogóle nie jest interesująca”.

„Paradoksalnie okazało się, że Rosja jest znacząca właśnie dla tych Europejczyków, ludzi «z wczoraj», którzy byli decydentami 10–20 lat temu, a dziś są na emeryturze. Dlatego mówią o tych samych emerytach z Rosji. Tak i żyjemy tu sentymentem do przeszłości, nostalgią: «Pamiętasz, jakie to były czasy? Super tam było, może tam wrócimy, jak Ukraina wygra?»” – Sergeeva się śmieje, bo w tej wizji wygrać na froncie, odsunąć Putina czy przejąć władzę w regionach rosyjskich mają „jakieś ufoludki”.

„Ludzie w diasporze rosyjskiej chcą teraz czegoś konkretnego, czegoś innego. Mają dość starych przywódców, którzy, rozumiejąc myślenie Rosjanina, który wyjechał, próbują sprzedać mu te same szklane paciorki, które sprzedawali w państwie rosyjskim”. Sergeeva konkluduje: „Federacja Rosyjska jako państwo już nie istnieje, co więcej, jest o krok od upadku jej brutalnego systemu. Tymczasem wielu na Zachodzie nadal ma iluzję strachu, ona wzrasta w obróconej proporcji do samej Rosji”.

Im bliżej widmo porażki, tym mniej strachu w samej Rosji – okazuje się, że można wejść w obwód briański czy biełgorodzki – i strach znika, król jest nagi, elity podzielone. Dopóki Putin eskaluje, wydaje się być niepokonany; ale jak eskalować zaczyna ktoś inny, ucieka z Kremla i zwraca się do Łukaszenki, by ten rozwiązał problem.

Kułyk: „Apeluję do decydentów w krajach europejskich: warto już przemyśleć politykę lub przynajmniej wizję dezintegracji Rosji”.
Igor Krawetz – dziennikarz, bloger, prowadzi fanpage Ukrainiec w Polsce. Współpracował z Gazetą Wyborczą, Polityką, Wirtualną Polską i Resetem Obywatelskim, z szeregiem mediów ukraińskich. Od 2015 razem ze Związkiem Ukraińców w Polsce zwalcza antyukraińską mowę nienawiści. Uczestnik ruchu Obywatele RP, absolwent Studium Europy Wschodniej UW.

Inne artykuły Igora Krawetza

Sergeeva: „Ciągle wielu trzyma się Putina. Nie jest ani instytucją, ani osobą, ani liderem, ani przedstawicielem grupy interesu. Teraz to jest symbol, wokół którego kręci się wojna, propaganda i represje. Właściwie z tego wyrastają zakładnicy dzisiejszego poglądu na Rosję, którzy mówią o chaosie. Tak naprawdę mówią o tym, że będzie to siła nie do opanowania. To nas pcha w jedyne słuszne wyjście – pozostawić wszystko w rękach tych samych ludzi, którzy na coś się zgodzą i jakoś tam będzie”.

Sokolov: „To folklor. Ale żyjemy w folklorze. Folklor kończy się w okopie. Niestety”.