Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Barszcz / 15.10.2023
Piotr Pogorzelski (Belsat)

Dziennikarka z Krymu: coraz więcej ludzi na półwyspie mówi otwarcie o swoich poglądach

Liczbę więźniów politycznych na Krymie ocenia się na 186 osób, z tego 117 z nich to Tatarzy krymscy. Wśród nich są też dziennikarze. Mimo tak trudnej sytuacji na półwyspie nadal są przedstawiciele tej profesji, którzy próbują wykonywać swoją pracę nie zważając na ryzyko. Wśród nich jest Lutfije Zudijewa, dziennikarka współpracująca z zagranicznymi serwisami, a także z mediami Krymskiej Solidarności – ruchu przeciw represjom politycznym.
Foto tytułowe
Lutfije Zudijewa (foto.: archiwum prywatne @Belsat)



– Często słyszymy o prześladowaniach dziennikarzy na Krymie. Jak w ogóle można pracować w tej branży na półwyspie?


– Ludzie wybierają dwie strategie. Jest strategia publiczna, polegająca na tym, że ktoś pod swoim nazwiskiem publicznie relacjonuje wydarzenia na Krymie i przyjmuje wszystkie ryzyka z tym związane i jest na nie gotowy. Jest strategia niepubliczna, w ramach której moi liczni koledzy piszą pod pseudonimami, współpracują z wieloma serwisami, ale nigdy nie ujawniają swoich prawdziwych nazwisk. Ta strategia też działa, ale niektóre przypadki spraw kryminalnych pokazują, że ona nie chroni w stu procentach.


– A jak Pani pracuje?


– Pracuję publicznie pod swoim nazwiskiem i piszę pod swoim nazwiskiem dla ukraińskiego serwisu sądowego Graty (Kraty). Chodzę na procesy więźniów politycznych: Tatarów krymskich i Ukraińców. Piszemy w kilku stylach: tekstowe transmisje, reportaże z kluczowych posiedzeń i duże artykuły, w których wyjaśniamy istotę danej sprawy karnej i przedstawiamy wersje służb specjalnych, obrony i oskarżonego.


– Czy miała pani jakieś problemy z Federalną Służbą Bezpieczeństwa lub policją?


– Dwukrotnie mnie zatrzymywano. Pierwszy raz w 2019 roku – wtedy wszczęto wobec mnie sprawę na podstawie kodeksu administracyjnego. Zostałam zatrzymana bezpośrednio w centrum miasta, przewieziona do Centrum Przeciwdziałania Ekstremizmowi, próbowano przez kilka godzin mnie przesłuchiwać. Drugi raz już w tym roku pod koniec sierpnia. Przyjechałam na proces apelacyjny, gdzie rozpatrywano wyrok wydany na krymskotatarskiego polityka, zastępcę przewodniczącego Medżlisu Narimana Dżelala i braci Aziza i Asana Achtemowów. Chciałam napisać artykuł o tym procesie, ale nawet nie wpuszczono mnie do budynku sądu. Podobnie jak rodziny, obserwatorów i innych dziennikarzy. Gdy wszyscy zaczęli składać zażalenia, że ich prawa zostały naruszone, w ciągu 15 minut podjechała policja i wszystkich, którzy byli na podwórku sądu, wepchnięto do autobusu i przewieziono na komisariat. Ludzi oskarżono o to, że naruszali porządek publiczny, choć oni nie stali razem, ja na przykład rozmawiałam wtedy z matką oskarżonego. W materiałach sprawy napisano, że my przygotowywaliśmy jakieś nielegalne zgromadzenie i przeszkadzaliśmy ludziom w przejściu.


– Czyli wszczynano wobec pani jakieś sprawy karne lub administracyjne?


– Tak, ostatnim razem wszczęto sprawę administracyjną i dostałam grzywnę w wysokości 12 tysięcy rubli (ponad 500 złotych). W 2019 roku miałam zapłacić 2 tysiące rubli (85 złotych). Wtedy sprawa administracyjna była związana z publikacją posta na Facebooku, przy czym nie mojego, a innego użytkownika, który mnie oznaczył w swoim poście. Czyli ja nie miałam z tym nic wspólnego. Centrum Przeciwdziałania Ekstremizmowi udało się przekonać sąd, a sądów na Krymie teraz nie można nazwać niezależnymi. W sierpniu tego roku kara była o wiele wyższa.

Na razie dla mnie te zatrzymania kończyły się karami pieniężnymi, ale nie wykluczam, że są możliwe także inne formy prześladowań. Oprócz zatrzymań otrzymuję też regularne ostrzeżenia, do domu przychodzą funkcjonariusze policji i prokuratury.


Ostrzegają mnie, żebym nie przyjeżdżała w te miejsca, gdzie masowo zbierają się Tatarzy krymscy. Na przykład zawsze tak jest przed 18 maja. To tragiczny dzień dla narodu krymskotatarskiego, gdy obchodzimy rocznicę deportacji z Krymu, gdy wysiedlono wszystkich i próbowano fizycznie zniszczyć. Tego dnia Tatarzy zbierają się w różnych miejscowościach, miastach, a dziennikarz powinien o tym napisać. Szczególnie po 2014 roku, ponieważ zawsze towarzyszą temu zatrzymania i dla dziennikarza ważne jest, aby to odnotować. Przed tym dniem, innymi takimi wydarzeniami, przynoszą mi takie ostrzeżenia.

Ostatni raz w 2020 roku już miałam dosyć dostawania tych papierów i zdecydowałem poskarżyć się na to w sądzie. Razem z adwokatem złożyliśmy pozew przeciwko funkcjonariuszom MSW, którzy według nas naruszają prawo do prowadzenia przeze mnie działalności zawodowej. Ten proces nie skończył się dla nas zwycięstwem. Sędzia uznała, że ostrzeżenia przynoszą mi zgodnie z prawem, a w materiałach spraw znalazł się tajny dekret ministra spraw wewnętrznych Krymu. Mimo że był tajny, został wygłoszony w czasie posiedzenia sądu i była tam lista aktywistów, dziennikarzy, członków Medżlisu. Jest w nim mowa o tym, żeby funkcjonariusze nie tylko przynosili ostrzeżenia, ale też zebrali wszystkie możliwe informacje o nich, ile mają dzieci, z jakiego internetu korzystają, gdzie bywają, jakie mają hobby, czym się interesują, jakie mają poglądy polityczne i religijne, z kim konflikty, jakie mają stosunki z sąsiadami, jaki mają charakter. Gdy pierwszy raz zobaczyłam ten dokument, miałam wrażenie, że wróciłam do czasów radzieckich. Wtedy w ten sposób tworzono teczki w służbach specjalnych i ta tradycja jest dzisiaj kontynuowana przez funkcjonariuszy FSB.


– Ilu jest takich dziennikarzy jak pani?


– Opowiem o kolegach, którzy są już w areszcie za swoją działalność. Ich jest 15. Są to też Ukraińcy, ale większość to Tatarzy krymscy. Są ludzie, którzy pracują oficjalnie dla konkretnych redakcji i dziennikarze obywatelscy, którzy robią to za darmo, dla idei i z serca, ale nie mają ochrony prawnej. Stawiali przed sobą zadanie, aby mówić o represjach i przeszukaniach i zrobić to tak, aby nad Krymem nie opadła żelazna kurtyna. Żeby ludzie rozumieli, jak i za co prześladują Tatarów krymskich, Ukraińców i innych mieszkańców półwyspu.

Na wolności jest co najmniej 20 niezależnych dziennikarzy, ale niestety tę liczbę próbują zmniejszyć z pomocą spraw karnych i nacisków. Czasem sprawa nie jest wszczynana, ale ludzie są zmuszeni do opuszczenia Krymu.


Obcokrajowcy, w tym Ukraińcy, otrzymują zakazy wjazdu. Dziennikarz Taras Ibrahimow pracował 4 lata na Krymie, współpracował z Krym Realii, projektem Radia Swoboda, otrzymał zakaz wjazdu na półwysep na 34 lata.

Dla rosyjskich dziennikarzy ryzyko wszczęcia sprawy karnej jest o wiele większe niż dla obcokrajowców. Ukraińców po prostu deportują, a w stosunku do Rosjan mogą wszcząć sprawę karną z jakiegokolwiek powodu.


Ostatnio służby specjalne częściej zatrzymują na przykład za posiadanie materiału wybuchowego, domniemaną dywersję czy szpiegostwo. Znam co najmniej 3 takie przypadki. Dziennikarz Krym Realii Władysław Jesypenko został zatrzymany, bo jakoby przewoził w samochodzie materiały wybuchowe i planował gdzieś zamachy. Kolejna sprawa karna dotyczy dziennikarza i działacza Narimana Dżelala, który jest oskarżany o to, że przygotowywał dywersję gazociągu pod Symferopolem. Wszyscy, którzy jego znają, wiedzą, że to jest po prostu absurd. Nariman i przemoc to dwie różne rzeczy. Kolejną osobą jest Irina Daniłowicz, która została oskarżona o przenoszenie ładunku wybuchowego.


Posłuchaj podcastu:



– My wiemy, że to sprawy polityczne, ale jak do tego podchodzi większość mieszkańców Krymu? Oni wierzą władzy, sądowi, czy aktywistom i niezależnym dziennikarzom?


– Mam odczucie graniczące z pewnością, że rośnie empatia do więźniów politycznych i przekonanie, że są to procesy o charakterze nie kryminalnym, a politycznym. To czujesz nawet, gdy przypadkowo rozmawiasz ze zwykłymi funkcjonariuszami policji, nie tymi, którzy wykonują przestępcze rozkazy.

Oni mówią: bardzo prosimy, żeby pani stąd odeszła, bo my mamy rozkaz, żeby panią zatrzymać, a my już mamy dosyć zatrzymywania pani. Oni rozumieją, że za każdym razem muszą wsadzać do autobusu 70-letnich starców, weteranów ruchu krymskotatarskiego, kobiety, dziennikarzy, ojców i matki więźniów. Myślę, że się wewnętrznie nad tym zastanawiają. Jeszcze bardziej robią to mieszkańcy Krymu, którzy nas czytają.

Wśród Tatarów krymskich rodziny więźniów politycznych mają ciągłą opiekę. Dla mnie to największy sygnał, że ludzie ich wspierają. Pomagają ich dzieciom, rodzinom, pomagają zrobić jakieś proste rzeczy, bo wiedzą, że nie ma mężczyzny w domu.


Niestety nie możemy powiedzieć, że tak myślą wszyscy. Na Krymie są ludzie, którzy są sympatykami Federacji Rosyjskiej, którzy byli zwolennikami aneksji i cieszyli się, że na Krymie pojawiły się rosyjskie flagi. My nawet z tymi ludźmi staramy się dyskutować.


– Ale jest też bardzo dużo ludzi, którzy przyjechali z Rosji w ostatnich latach. To są ludzie, którzy raczej wspierają władze. Duża część z nich to wojskowi i urzędnicy.


– Tak, po tym, jak w 2014 roku przeprowadzono referendum, które zmieniło polityczny krajobraz na półwyspie, przyjechała ogromna liczba funkcjonariuszy organów państwowych, to są i służby specjalne, i pracownicy prokuratury, policji, banków i innych struktur państwowych. Oni przyjechali nie sami, a z rodzinami, i portret społeczny niektórych miast się zmienił. Ja mieszkam na przykład w Dżankoj, to miasto przygraniczne, tam jest prokuratura cywilna i wojskowa, siedziba służb specjalnych. Oni przyjechali z rodzinami i oczywiście widzimy ich na ulicach.

Nie ma obiektywnych statystyk, ale oceniamy, że w tych latach przyjechało około 600 tysięcy takich osób. A Tatarów krymskich jest 300 tysięcy. Czyli liczba tych, którzy przyjechali przewyższa liczbę ludności autochtonicznej. To jasne, że ci ludzie będą bronić interesów Federacji Rosyjskiej.



– Jak oni patrzą na was, na Tatarów krymskich? Jak czują się na Krymie? Jak w kolonii, której trzeba nieść wyższą rosyjską kulturę?


– Przez te wszystkie lata władze starały się narzucić rosyjski mit Krymu, że to była pierwotnie rosyjska ziemia, o którą przez lata walczono i w końcu ją odzyskano. Ci ludzie, którzy przyjeżdżają teraz z Rosji czują się na półwyspie nie jak goście, a jak gospodarze, którzy są na swojej ziemi.

Tatarzy krymscy uważają, że Krym to ich dom, ziemia, która należała do ich przodków, ziemia, o którą walczyły ich poprzednie pokolenia w czasach ZSRR. Oni walczą teraz o swoje prawa, aby żyć w tym domu. To są autochtoni, którzy nie mają innej ojczyzny czy domu.


Krym jest wielonarodowościowy. Często porównywano go z kwietnikiem, gdzie są różne kwiaty, ale udawało się żyć przez lata tak, że jakoś układały się stosunki i w tym kwietniku nikogo nie rozdeptywano. Ale po 2014 roku Tatarów krymskich uznano za zwartą etnicznie nielojalną grupę, ponieważ nie uznali oni aneksji, wystąpili przeciwko rosyjskiej fladze. Z powodu takiej pozycji politycznej cały naród został uznany za nielojalny. W czasach radzieckich nazywano Tatarów krymskich narodem-dysydentem. To znaczy oni uznawali nie jedną osobę za dysydenta, a cały naród, bo rozumieli, że w niektórych kwestiach strategicznych ci ludzie myślą wspólnie.

Teraz były próby podzielenia ruchu krymskotatarskiego i rozmów z pojedynczymi działaczami, aby doprowadzić do kolaboracji w organach władzy, w projektach kulturalnych. Według mnie przez te wszystkie lata te próby ponosiły całkowitą klęskę. Nie widzę żadnego krymskotatarskiego popularnego polityka o prorosyjskiej postawie. Są tacy, co próbują, ale im nie wychodzi.


– Bądźmy jednak uczciwi. W czasie, gdy Krym był kontrolowany przez Kijów, też nie wszystko było idealnie, w tym też dla Tatarów krymskich. Ja mam takie wrażenie, że ukraińskie władze przypomniały sobie o tej mniejszości narodowej dopiero po 2014 roku.


– Oczywiście, nie idealizujemy życia Tatarów krymskich do 2014 roku. Okresowi repatriacji, masowych powrotów Tatarów krymskich w latach ‘90, towarzyszyły różne problemy: ze znalezieniem pracy, zameldowaniem, otrzymaniem ziemi na budowę.

Sytuacja w różnych momentach była dość napięta, ale z pewnością można powiedzieć, że władze próbowały budować dialog, wysłuchać, rozmawiać z przedstawicielami Tatarów i prędzej czy później problemy były rozwiązane.


Tak było na przykład z krymskotatarskimi szkołami narodowymi, których na początku w ogóle nie było, a bliżej roku 2000 pojawiło się ich parę i władze nie przeszkadzały w ich organizacji, a nawet współpracowały ze Związkiem Nauczycieli Krymskotatarskich. Tak samo było z kwestiami mieszkaniowymi.

Jeśli mówimy o życiu politycznym, to było ono bardzo zróżnicowane, byli przedstawiciele różnych ruchów religijnych i politycznych. W niektórych sprawach ta dyskusja była nawet publiczna, a ludzie mogli swobodnie wybierać, czytać książki, rozmawiać z przedstawicielami różnych ruchów politycznych i wybrać, który mi się bardziej podoba. Dotyczyło to też życia religijnego.

2014 rok doprowadził do całkowitego monopolu i w życiu politycznym i religijnym. Teraz, żeby uniknąć prześladowań, żeby nie znaleźć się w tej grupie ludzi z czarną metką, nielojalnych, musisz być zwolennikiem obecności Rosji na Krymie, a w kwestiach religijnych musisz się w pełni podporządkować kontrolowanemu przez władze Duchownemu Zarządowi. Nie ma pluralizmu, wyboru. Jeśli próbujesz bronić wolności w polityce czy w religii, to prędzej czy później będziesz figurantem jakiejś sprawy administracyjnej lub karnej.

Ogromna liczba imamów jest prześladowana za tak zwaną nielegalną działalność misyjną. Polega ona na tym, że weszli do meczetu i prowadzili namaz bez zgody władz. Ktoś ich nagrał, przekazał wideo do Centrum Przeciwdziałania Ekstremizmowi albo służbom i wobec takiej osoby wszczynana jest sprawa administracyjna. 106 osób jest obecnie za kratami w sprawach związanych z działalnością islamskiej partii politycznej Hizb ut-Tahrir, która jest zakazana w Federacji Rosyjskiej od 2003 roku.


Posłuchaj podcastu:



– Jeśli spojrzymy na więźniów politycznych na Krymie, to większość stanowią Tatarzy krymscy. Czy to oznacza, że Ukraińcy są mniej aktywni niż Tatarzy krymscy, stawiają mniejszy opór? Mam wrażenie, że Tatarzy walczyli w czasach radzieckich i wiedzą, jak działają tego rodzaju prześladowania.

– Ja myślę, że gdy mieszkasz gdzieś, gdzie jest ciągle zła pogoda, to się zahartowujesz. Najpierw chorujesz, później pojawia się odporność, a potem przyzwyczajasz się i organizm ma sposoby, jak temu przeciwdziałać.

Tatarzy krymscy w czasie całej swojej historii od czasu do czasu mają takie turbulencje. To był XVIII wiek, XIX, XX i XXI. Nawet jeśli na Krymie zmieni się jurysdykcja, to myślę, że i tak się zetkniemy z nowymi wyzwaniami.


Maleńki naród bez państwa to zawsze walka o swoje prawa do kultury, religii, języka i innych. Jednocześnie zawsze jest ryzyko fizycznego zniknięcia, asymilacji, utraty tożsamości. Z drugiej strony to była taka kuźnia, w której wykuwano bardzo mocną stal. Przez te próby Tatarzy opracowali kolektywną strategię, jak żyć, gdy po jednej stronie jesteś ty, twój mały naród, a po drugiej stronie całe państwo. Jak się obronić? W życiu codziennym mogą się kłócić, spierać o kwestie polityczne, religijne, społeczne, ale gdy jest poważne wyzwanie, to oni umieją się zjednoczyć w każdym momencie. Stąd służby specjalne poświęcają tak dużo uwagi tej mniejszości.

– Co zmieniło się po 24 lutego 2022 roku, czyli rozpoczęciu przez Rosję agresji na pełną skalę, w sferach wolności słowa i praw człowieka na Krymie?

– Zawsze mówię, że jeśli do lutego 2022 roku mówiliśmy o systematycznych represjach przeciwko dziennikarzom, obrońcom praw człowieka, aktywistom, to później to pole represji się rozszerzyło. Znaleźli się tam zwykli obywatele, którzy przez lata zachowywali po cichu stanowisko proukraińskie. Zatrzymywano za żółto-niebieski manicure, wstążkę na torebce w kolorach ukraińskiej flagi czy za to, że ktoś śpiewał na ulicy ukraińskie piosenki.

Ludzi zatrzymywali za to, że występowali przeciwko wojnie. Zwykłych ludzi, których wcześniej nie widzieliśmy. Wszczęto około 600 spraw administracyjnych. Dla mnie to wyraźny sygnał, że na Krymie jest bardzo dużo ludzi, którzy bali się mówić o swoich poglądach wcześniej, a ingerencja na pełną skalę sprawiła, że stracili cierpliwość.


Zrozumieli, że chcą wyjść i o tym powiedzieć. Takich ludzi jest teraz coraz więcej. Ogromna liczba spraw jest wszczynana za dyskredytację rosyjskiej armii i to sprawa zarówno administracyjnych, jak i karnych. Na przykład mieszkaniec Ałuszty naklejał antywojenne ulotki w swojej miejscowości. Wszczęto sprawę karną. W sądzie mówił, że chce tylko, żeby to wszystko się skończyło. Co ciekawe, wśród tych, z którymi się spierał, była jego bliska rodzina. Na tym polega trudność sytuacji, że koło siebie żyją ludzie z absolutnie różnymi politycznymi czy religijnymi poglądami. Protekcję władzy otrzymuje tylko ten, kto ją wspiera. Figurantami tych spraw o dyskredytacji armii są i Tatarzy krymscy, i Ukraińcy, i Rosjanie.

Wywiad ukazał się na portalu Belsat